Życie wrzucone na tacę
Jeśli na te pytania udałoby się w świetle Ewangelii odpowiedzieć twierdząco, to nie dziwię się, że po naszej ziemi chodzą antyklerykałowie i ateiści. Bo takiego Boga trudno pokochać.
"Ta uboga wdowa wrzuciła najwięcej ze wszystkich, którzy kładli do skarbony" (Mk 12, 43).
"Kocham ludzkość, ale dziwię się sobie: im bardziej kocham ludzkość, tym mniej kocham ludzi, to znaczy każdego człowieka z osobna" (F. Dostojewski, Bracia Karamazow).
Jezus siedzi sobie na dziedzińcu świątyni, prawdopodobnie w części przeznaczonej dla kobiet. Obserwuje, co się dzieje. Widzi ludzi, którzy składają datki do skarbony. Patrzy ludzkimi oczami, ale też boskimi. Dlatego zagląda głębiej. Dostrzega to, do czego my nie mamy dostępu. Potrafi zauważyć intencję ofiarodawcy. To dlatego, że Jego spojrzenie osądza, choć nie potępia. Docenia, że "wielu bogatych wrzucało wiele". Ale Jego uwagę bardziej przykuwa uboga wdowa, która nie mając nic, wrzuciła najwięcej spośród wszystkich.
Praktycznie niczego nie wiemy o tej kobiecie, poza tym, że już nie miała męża. Słowa Jezusa wskazują raczej, że wdowa żyła w skrajnej nędzy. Może utrzymywała się z żebractwa. Można więc zakładać, że raczej była samotna, bez krewnych. Na rzecz świątyni ofiarowała zaledwie 1/4 asa czyli jeden kwadrans rzymski. Płaca, która pozwalała dziennie utrzymać robotnika i jego rodzinę, opiewała wtedy zwykle na jeden denar, czyli 64 kwadranse. To było wszystko, co miała wdowa. Ile można było kupić za 1/64 denara? Tyle co nic. Garść mąki. I właśnie to "nic" kobieta zostawiła w świątyni. I wyszła z niczym. Być może dlatego zdobyła się na ten gest, bo żyła z dnia na dzień tym, co dał jej Bóg przez innych ludzi. I doświadczyła, że dotąd z głodu nie umarła. |Ona tylko oddała to, co wpierw otrzymała w darze. "Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj..."
Dlaczego jednak Jezus przywołuje uczniów i robi im lekcję poglądową? Co chce podkreślić w zachowaniu wdowy? Na pierwszy rzut oka sprawa wydaje się prosta. Większość interpretacji idzie w tym kierunku: ta kobieta jest obrazem radykalnego zaufania Bogu, oddania Mu wszystkiego, nawet jeśli ceną za to jest stanięcie na krawędzi życia i śmierci. Św. Marek pisze, że wdowa wrzuciła do skarbony "swoje życie".
O. Franz Jalics SJ zaznacza, że ta kobieta "ofiarowuje Bogu coś, czego sama potrzebuje. Może nie wie, czy jutro będzie miała co jeść, ale zdobywa się na ten wspaniały gest, aby wyrazić pełne oddanie Bogu". Zapowiada swoim czynem ofiarę, której Chrystus niebawem dokona w Jerozolimie. Wyda się cały i ofiaruje życie za nas. To ona, w przeciwieństwie do uczonych w Prawie, jest prawdziwą nauczycielką wskazującą drogę do Boga. Nie słowami i teologiczną paplaniną, lecz czynem.
Całkowicie się zgadzam z tą tradycyjną intepretacją. Ale dłuższy namysł nad tą sceną podsunął mi jeszcze inny możliwy trop, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę szerszy kontekst, w jakim pojawia się to ewangeliczne zdarzenie.
Przede wszystkim, wcale nie jest takie pewne, czy Jezus stawia wdowę jedynie za wzór. Nie mówi przecież wprost: "Patrzcie, jak ona ufa. Tak powinien robić każdy chrześcijanin". Mało dała, ale wiele ją to kosztowało.
Jeśli spojrzeć na sprawę wyłącznie z tego punktu widzenia, to zagorzały antyklerykał mógłby utwierdzić się w swoim przekonaniu, że ta scena zachęca duchownych do zdzierania z biednych nawet ostatnich oszczędności. A wojujący ateista wzmocniłby swój obraz bezdusznego Boga, który żąda nawet od najuboższych, aby głodowali dla Niego. Wprawdzie człowiek nie ma co jeść, ale co tam. Ważne, żeby złożył sumkę na poczet kultu. Co za okrutny Bóg, który wysysa z biednych wdów nawet to, co konieczne do życia!
Nie wylewałbym tego dziecka z kąpielą. Te obiekcje, które słyszałem kilka razy, wcale nie są głupie. Dodałbym do nich jeszcze parę pytań: Ilu chrześcijan dawnych i współczesnych poważyłoby się na taki krok, nawet jeśli wymaga tego Chrystus? Czy wszyscy mają iść drogą św. Franciszka z Asyżu i św. Antoniego Pustelnika? Czy robienie oszczędności i zapasów, aby utrzymać rodzinę to przejaw niewiary w Boga? Czy Chrystus chce nam powiedzieć, że miarą prawdziwej ofiary jest jej uciążliwość, a nawet doznanie bólu? Czy także bogaci, wzorem wdowy, mają wrzucić do skarbony wszystko, co posiadają? Czy biedni mają porzucić resztki ich materialnego oparcia, bo przecież trzeba zaufać Bogu?
Jeśli na te pytania udałoby się w świetle Ewangelii odpowiedzieć twierdząco, to nie dziwię się, że po naszej ziemi chodzą antyklerykałowie i ateiści. Akurat tutaj ich sprzeciw może być zasadny. Bo takiego Boga, który najpierw zabiera, by potem ewentualnie dać, trudno pokochać. Kościół pierwotny wspierał ubogich, zwłaszcza wdowy. Kościół współczesny też to robi, choć może nie na masową skalę. Nie twierdzi też, że ubodzy mają klepać biedę, cierpieć za swoje i w ten sposób się uświęcać. Ubóstwo materialne i przymieranie głodem to skandal na tym świecie.
Należałoby się więc zapytać, cóż takiego, oprócz ufności Bogu, kazało wdowie oddać do świątyni ostatni grosz, podczas gdy bogaci najpierw liczyli, czy im starczy, a ochłap rzucili na ofiarę? Tuż przed tą sceną Chrystus ostrzega przed uczonymi w Piśmie, którzy wszystko robią na pokaz i "objadają (dosłownie: pożerają) domy wdów" (Mk 12, 40). I zapowiada, że surowo będą ukarani. Czego więc uczyli wdowę uczeni w Piśmie, że zdobyła się na taki gest? Czy nie nałożyli na nią ciężarów, których sami palcem nie chcieli tknąć?
Ciekawy jest też incydent, który następuje po tej scenie. Oto do Jezusa podchodzi w świątyni jeden z uczniów i mówi: "Nauczycielu, patrz, co za kamienie i co za budowle". Na co Jezus mu odpala: "Nie zostanie tu kamień na kamieniu, który by nie był zwalony" (Por. Mk 13, 1-2). Czy właśnie nie na utrzymanie świątyni przeznaczano datki ze skarbony? Jezus zapowiada, że nie zostanie po niej śladu, bo nie będzie już potrzebna. Świątynią Boga stanie się najpierw On, a potem każdy wierzący, który przyjmie chrzest.
Pomiędzy teologicznymi sporami uczonych w Piśmie z Jezusem, nie widzącymi swej obłudy i wykorzystującymi wdowy, a zachwytem nad pięknem świątyni z kamieni, pojawia się wstrząsający obraz biednej kobiety. Fałszywa religia dba o kult, ale nie przejmuje się za bardzo tym, że ktoś żyje w nędzy. Tę hipokryzję piętnowali już prorocy. Także dzisiaj można przesadnie troszczyć się o kościół z kamienia, bo rzekomo pragnie tego Bóg, i nie dostrzegać potrzeb "żywych kamieni Kościoła", którymi są ludzie. To może być poważna przestroga dla nas wszystkich, zwłaszcza tych, którzy "obsługują" kult. Albo inaczej: nie wystarczy chodzić do kościoła. Kto wie, może również tę naukę Jezus chciał przekazać uczniom. Dlatego w pierwszych gminach chrześcijańskich sprawnie zaopiekowano się wdowami.
Dariusz Piórkowski SJ - rekolekcjonista i duszpasterz. Pracuje obecnie w Domu Rekolekcyjnym O. Jezuitów w Zakopanem. Jest autorem m.in. Książeczki o miłosierdziu.
Skomentuj artykuł