Po co ksiądz?
Dostaliśmy miłość, która do nas nie należy. Na każdej Eucharystii ściągamy ją gołymi rękami z nieba. Jednak nikt z nas nie może zatrzymać jej dla siebie.
Seria powołaniowych plakatów: "Chciałbyś podróżować?", "Lubisz zarządzać ludźmi?", "Interesuje cię praca w telewizji lub radiu?", "Chcesz być spełnionym człowiekiem?". Dołącz do nas. Inny przykład. Filmik zachęcający do wstąpienia do seminarium: przystojny mężczyzna uprawia sport, biegnie leśną ścieżką obok malowniczych plenerów. Kamera najeżdża na twarz i słychać komentarz: "Jestem szczęśliwym i spełnionym człowiekiem". Bohater filmu okazuje się być księdzem.
Intencja twórców jest jasna: zachęcić do swoich seminariów młodych ludzi, wzbudzić ciekawość, sprawić, aby kapłaństwo stało się czymś atrakcyjnym. Fascynacja "spełnionym życiem" to może być pierwszy krok, jeśli jednak stanie się ostatnim, to kapłaństwo zostanie zredukowane wyłącznie do samorealizacji, a ksiądz stanie się kimś w rodzaju zarządcy religijnego kultu. W kapłaństwie chodzi o coś więcej.
Alter Christus
Najważniejszą funkcją księdza nie jest wcale dawanie, lecz umieranie. Kapłaństwo to jedyny sakrament, który nie należy do nas. Jak pięknie określił kiedyś swoją misję Janusz Korczak: "Jestem nie po to, by mnie kochali i podziwiali, ale bym ja działał i kochał". Słowa wybitnego pedagoga to, jak sądzę, kwintesencja sakramentu kapłaństwa.
Ksiądz jest Alter Christus, czyli drugim Chrystusem. Nie dlatego, że zawsze mówi mądre rzeczy. Doświadczenie pokazuje, że różnie to z nami księżmi bywa, ale dlatego, że podobnie jak Chrystus ma umrzeć za powierzonych mu ludzi.
Ksiądz ma więc przed sobą niesamowitą perspektywę kłócenia się z Panem Bogiem o grzesznika: "Panie, przecież ja go nie potępiam, więc i ty też nie możesz być gorszy ode mnie". Jak wielką odwagę mieli w sobie prorocy, którzy walczyli o tych, którzy już nawet sami o sobie nie pamiętali. Abraham mówiący Bogu, że skoro ich odrzucisz, musisz i mnie wymazać z księgi życia, gdyż ja jestem jednym z nich.
W każdym człowieku kryje się coś świętego i nietykalnego. Zadaniem kapłana jest to ochronić.
Taką drogę wskazuje Ewangelia. Wcale nie ścieżkę realizacji siebie (a przynajmniej nie tylko), lecz drogę miłości, tak mocnej, że może prowadzić, nawet do męczeństwa.
"Pasterz oddaje życie za owce", to definicja kapłańskiego powołania wypływająca z Ewangelii. Umrzeć dla Chrystusa, aby On mógł objawić swą moc. Nie przez przypadek w dawnych obrzędach święceń kapłańskich na liturgię nakładano czarne ornaty.
Jeśli ksiądz nie podejmie ryzyka śmierci, nie stanie się wolny, jednak aby zdobyć się na wolność, trzeba się wznieść ponad lęk nawet przed śmiercią. To jeden z ewangelicznych paradoksów.
Kiedyś zaprzyjaźniony ksiądz diecezjalny, pracujący z osobami uzależnionymi, został zaproszony na rekolekcje dla młodzieży do jednego z dominikańskich kościołów. Chciałem dodać mu otuchy: "Zobaczysz, będziesz zadowolony, to świetni ludzie" - powiedziałem przez telefon. "Krzysztof, ja nie muszę być zadowolony" - usłyszałem w odpowiedzi. Przyznam, że te słowa mną wstrząsnęły. Tym bardziej, że wypowiedział je kapłan, od którego bije Jezusowy pokój i radość. Wielokrotnie słyszałem, że właśnie dzięki jego posłudze ludzie odkrywali kochającego ich Boga. A teraz słyszę, że on wcale zadowolony być nie musi? Zupełnie inna logika.
Bezużyteczna modlitwa
Umrzeć za kogoś można jedynie wówczas, jeśli samemu jest się kochanym. Jednak nie można też rozdawać się innym, jeśli najpierw samemu siebie się w pełni nie uzna, przede wszystkim ze swoimi ograniczeniami. Ktoś większy niż ja sam czuwa nad wykuwaniem mojego kształtu. Nie musi więc być po mojej myśli, ma być po myśli Jego. Dopiero wówczas ksiądz staje się wolny.
Podstawowym źródłem, z którego czerpię siły jest modlitwa. Dla mnie osobiście, jest to adoracja Najświętszego Sakramentu. Najlepiej w ciszy. To na niej uczę się trwać przed Nim bezużyteczny i bez poczucia winy, że przecież tyle spraw jest jeszcze do zrobienia. Praca duszpasterska jest później dzieleniem się tą "bezużyteczną" modlitwą z innymi.
Przekonywałem się wielokrotnie, że bez tej osobistej łączności z Chrystusem, moje kapłańskie życie zaczyna przypominać człowieka pracującego pod wodą, bez wychodzenia na powierzchnię, aby złapać oddech. Tu zasada jest prosta: jeżeli chcesz albo musisz dużo pracować, powinieneś dużo się modlić. Bóg jest źródłem czasu.
Wspólnota, która mnie ratuje
Pamiętam sytuację z zeszłego roku. Poznałem środowisko osób, które odczytałem jako ewangelizacyjne wyzwanie. Ludzie świetnie wykształceni, społecznie wrażliwi, a przy tym antyklerykalni - niestety coraz częściej spotykana mieszanka. Współpracowaliśmy razem przy pewnym projekcie. Byłem podekscytowany, butnie myśląc, jak bardzo skutecznej ewangelizacji teraz dokonam. Szybko się polubiliśmy. Któregoś dnia zaproszono mnie na towarzyskie, nieformalne spotkanie. Atrakcyjne dziewczyny, luźna atmosfera, miło i sympatycznie. Zauważyłem, że w powietrzu unosi się dziwna rozerotyzowana atmosfera. Podzieliłem się tym doświadczeniem z moimi zakonnymi braćmi. I to dzięki współbraciom uświadomiłem sobie, że prędzej ci ludzie zewangelizują mnie niż ja ich. Teraz myślę, że gdyby nie szczerość w stosunku do wspólnoty i jej wsparcie, pewnie bym się rozsypał. Przeceniłem swoje możliwości.
"Wyobraź sobie, że wspólnota trzyma długą linę, której końcem jesteś obwiązany w pasie. Bez względu na to, gdzie się znajdziesz, ona tej liny nie puści. W ten sposób będziesz mógł zbliżyć się do ludzi, którzy potrzebują twego uzdrowienia, nie tracąc kontaktu z tymi, którzy strzegą twego powołania. Wspólnota w każdej chwili będzie mogła przyciągnąć cię z powrotem, gdy jej członkowie zauważą, że zapominasz o tym, w jakim celu zostałeś powołany. Dopóki pozostajesz bezpiecznie zakotwiczony w swej wspólnocie, nie musisz się nikogo bać. Wtedy możesz nieść to światło na dalekie końce" - pisał Henry Nouwen, holenderski ksiądz, który sam był człowiekiem paradoksu.
Jak trafnie zauważył Piotr Wierzchosławski, Nouwen, mając ogromne predyspozycje intelektualne, społeczne, aby odnosić sukcesy i piąć się po szczeblach społecznej hierarchii, przez całe życie szukał czegoś, co prowadziło go drogą w dół. Po latach poszukiwań uświadomił sobie, że dopiero we wspólnocie "Arka", gdzie opiekował się osobami głęboko upośledzonymi odkrył istotę i wartość swojego kapłaństwa. Życie modlitwą i więzią z osobami, które dawały mu pokój, kochały go i ufały, przepełniało go niezwykłą radością, pomagając mu zarazem odkryć, że radość może ukrywać się nawet w smutku. Zdrowa wspólnota, budowana na Chrystusie nie pozwala, aby ktoś od niej odpadł. Ksiądz bez niej się rozsypie.
***
Św. Piotr Chryzolog pisząc o kapłaństwie twierdził, że śmierć jest narodzeniem, koniec początkiem, a zgładzenie życiem, i dopiero ci jaśnieją w niebie, których na ziemi uważano za zmarłych. Sakrament kapłaństwa jest sakramentem paradoksu, w którym przegrać oznacza wygrać. Zapominając o wymiarze umierania, człowiek zaczyna usychać, przestaje owocować.
Rolą księdza jest nieść Jezusową nadzieję w te wszystkie miejsca, gdzie przeraźliwie jej brak, a jeśli ma wrażenie własnej bezużyteczności - tym lepiej. Wówczas Bóg może pełniej objawić swą moc.
Skomentuj artykuł