Czuje się uprzywilejowany, mogąc być świadkiem wyznania człowieka, który wychowany w rodzinie islamskiej, w wieku dojrzałym podjął niełatwą decyzję, by podążyć za nauką Jezusa z Nazaretu.
Pozwólcie, że przybliżę nieco okoliczności, w których doszło do tego spotkania. Od ponad sześciu miesięcy pełnie posługę apostolską wśród emigrantów z Afryki. Każdego dnia mam okazję rozmawiać z ludźmi doświadczonymi przez los. Pozostawiając za sobą rodzinne strony, zostawiają równocześnie dużą część swojego serca, swojej duszy, swojej radości. Takich ich spotykam, utraconych dla bliskich, niechcianych przez bogatą Europę, zagubionych wewnętrznie. Dla części z nich jedyne, co im pozostało, to pamięć o Bogu. Większość z nich przyzywa go słowami Allach, składając pokłon na małych, zniszczonych dywanikach. Znacznie mniejsza grupa pochyla się nad tekstem Biblii, wołając Ojcze Nasz. Jestem pośród jednych i drugich. Cicho towarzyszę podczas modlitw muzułman, przyglądając się poważnym twarzom, zamkniętym oczom, ustom recytującym fragmenty Koranu. Dla drugich animuję spotkania biblijne w jednym z obozów dla uchodźców. Zbieramy się raz w tygodniu późnym wieczorem w niewielkim baraku. Mała grupka Afrykańczyków, zmęczonych po całym dniu ciężkiej pracy na budowie, z rękami białymi od rozrabianego wapna, czyni znak krzyża. Zaczynamy krótką modlitwę, przyzywamy obecności Ducha Świętego. Każdy z nas ma w swoich rękach egzemplarz Biblii, mój chyba jest w najlepszym stanie, ale to normalne, gdy dowiaduję się jaki los dzieliły ich księgi. Miesiące spędzone na pustyni, tygodnie walki na morzu. Ich Biblia była wraz z nimi. Wytarta, zniszczona, prawdziwa… jak ich życie.
Zawsze przychodzi jako pierwszy na spotkanie. Zostawia plecak z narzędziami w swoim namiocie, bierze do ręki Pismo, format nieco większy od naszego zeszytu, oprawione w ciemny materiał, z wytłoczonym złotym napisem The Holy Bible, i rusza nas przywitać, wraz ze mną jest mój współbrat z Tanzanii. Ernest wygląda na 45 lat, w rzeczywistości jest o ponad 10 lat młodszy, pochodzi z Nigerii. Nie lubi o sobie mówić, zawsze zmieniając temat na te związane z ewangelią. Wiem jednak, że jego twarz skrywa głęboką tęsknotę i ranę. Odbijając małą łódką od wybrzeży Libii prawie 3 lata temu, myślał o lepszym jutrze w Europie dla siebie i swojej żony, która siedziała tuż obok niego. Sztorm na Morzu Śródziemnym wywrócił do góry dnem jego plany. Jako jedyny został uratowany. Czasami pyta nas, nie oczekując odpowiedzi, dla czego tylko On. Podczas jednego ze spotkań, gdy każdy z nas był skupiony nad rozważnym tekstem, Ernest spokojnym głosem powiedział, że przez większość swojego życia był muzułmaninem. Nie wiedziałem, czy wyznanie to oczekuje mojej reakcji jakiegoś komentarza. Skinąłem głową w geście zrozumienia, a zarazem głębokiej niewiedzy i zdziwienia. Przez kolejny tydzień myślałem o moim zachowaniu, trochę czując niedosyt poznawczy, nie wiedząc czy pytanie w stylu „ a czemu zmieniłeś wyznanie” nie jest zbyt ingerujące, godzące w poprawność polityczną?
Siedzimy w trójkę, ulewny deszcz skutecznie odstraszył naszą „grupkę dzielenia”. Ernest jest trochę skrępowany, czuje się winny, że inni nie przyszli, jakby miał wpływ na to, że leje. Co tu robić? Temat przygotowany, wydrukowane kartki z rozważaniem, świeca pali się spokojnym płomieniem. Nie wiem, kto pierwszy zaczął. Ernest wydawał się niezaskoczony rozwojem sytuacji, tak jak by czekał na moment swojego świadectwa: Wyrosłem w rodzinie muzułmańskiej - zaczął powoli, uśmiechając się do nas - czytałem Koran, wypełniałem jego nakazy, kontynuował stanowczo. Już jako dojrzały człowiek, z ciekawości sięgnąłem po Biblię. Znałem chrześcijan, żyliśmy przecież obok siebie w jednej wiosce. Nie znałem jednak ich Pisma. Od pierwszego momentu lektury Biblii moja uwaga zwrócona była na postać Jezusa z Nazaretu. Wiedziałem, że był prorokiem, kimś szczególnym, ale … Mahomet był przecież większy… ale czy na pewno? Przestraszyło mnie to zwątpienie, chciałem je od razu wymazać ze świadomości. Było ono jednak silniejsze ode mnie. Droga, jaką obrałem, była prosta, porównać życie wielkiego Mahometa z życiem galilejskiego nauczyciela. Krok za krokiem podążałem za obiema postaciami, śledziłem ich czyny, przyglądałem się reakcjom. Po pewnym czasie wyraźnie widziałem zasadnicze kształty każdej z nich. Mahomet jawił się jako człowiek nieustanie proszący Allacha o przebaczenie. Upadek i skrucha, kolejny upadek i kolejna skrucha, i tak przez całe życie. Dziewięć jego żon, dopełniło mój obraz. Towarzyszyłem wielkiemu prorokowi do momentu jego śmierci, wyraźnie odczytałem jego obawy co do swojego dalszego losu, czy będzie to szczęście niebios, czy potępienie piekielne. Tak, niepewność to uczucie z którym pozostawił mnie Mahomet.
Jezus z Nazaretu, prosty cieśla, syn ubogiej rodziny, od momentu zanurzenia w wodach Jordanu zacząłem Mu się przyglądać. Po raz pierwszy ujrzałem człowieka pozbawionego grzechu. Z wielką ciekawością zacząłem podążać jego śladami, szukając potwierdzenia mojego spostrzeżenia. Grzech, tak obecny w życiu Mahometa, nie miał miejsca w sercu Jezusa. Grzeszność świata była wyzwaniem dla nauczyciela z Galilei. Brał ją na siebie i przemieniał. Prosił o przebaczenie, nie dla siebie, ale dla nas, słabych. Już wtedy poczułem, że podążenie za takim człowiekiem byłoby pięknym wyzwaniem. Pomału byłem przemieniany Jego dobrocią, którą odkrywałem w tekstach ewangelii. Uzdrowienia, wskrzeszenia, przywracanie radości, wskazywanie celu. Uczucie niepewności, z jakim pozostawił mnie Mahomet, ustąpiło całkowitej pewności: „Niech się nie trwoży serce wasze. Wierzycie w Boga? I we Mnie wierzcie! W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział. Idę przecież przygotować wam miejsce. A gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem.” (Jn.14, 1-3). Dobroć i pewność celu, tego szukałem, za tym tęskniłem.
Sama decyzja o pozostawieniu religii moich przodków nie była łatwa. Nie podjąłem jej również od razu. Jednak raz zacząwszy przygodę z prawdą, nie mogłem jej nie dokończyć.
Deszcz wciąż dzwonił o dach baraku. Ernest przerwał swoją opowieść. Oszczędził nam dalszego opisu bolesnej kłótni z rodziną, wrogości najbliższych. Dał nam jednak coś bardzo cennego, wyjątkowy podarunek na rozpoczynający się właśnie czas Wielkiego Postu, kiedy chcemy na nowo odkryć i pójść za Jezusem z Nazaretu. Może potrzeba nam właśnie takiego pełnego nadziei spojrzenia na naszą religię. Zobaczyć w Chrystusie Tego, który przynosi nam dobroć i nadzieję życia wiecznego.
Ernest zapiął kurtkę i wrócił do namiotu. My jeszcze przez jakiś czas siedzieliśmy w ciszy, patrząc się na zalany deszczem ciemny obóz. Wiedzieliśmy jednak, że świt jest blisko.
Skomentuj artykuł