Przygoda pełni życia

Przygoda pełni życia
(fot. Stuck in Customs/flickr.com)

Biografie świętych powinny być napisane tak, że chciałoby się daną osobę poznać! Święty to doradca, pocieszyciel, potencjalny przyjaciel. Przeszkadzają w tym sztampowe, górnolotne zwroty mające rzekomo uwznioślić język. Jeśli opis życia świętego jest nudny, to znaczy, że to zły opis, nieudolny bądź kłamliwy, bo każdy święty przeżył wielką przygodę.

Jedną z wielkich idei, na którą II sobór watykański zwrócił szczególną uwagę, było stwierdzenie, że każdy z nas powołany jest do świętości. Dlaczego zdecydowano się podkreślać tę prawdę? Zapewne dlatego, że do myślenia o świętości wkradł się niebezpieczny ekskluzywizm. Rozpowszechniło się przekonanie, że jest to coś tylko dla nielicznych wybranych, religijnych herosów. A kiedyś dawno temu wyznawcy Chrystusa po prostu nosili miano świętych. Święty to był ktoś zapatrzony w Chrystusa, kogo chrześcijańska przynależność zobowiązywała, bez rozróżniania na dzień powszedni i święto, sferę prywatną czy publiczną. Chrześcijanin żył tu i teraz, w każdej chwili z poczuciem tego ewangelicznego noblesse oblige, w atmosferze entuzjazmu i braterstwa. Gdybyż tak udało się nam to odbudować! Stawka jest duża, bo, jak powiedział kardynał Joseph Ratzinger – w dzisiejszych czasach „jedyna naprawdę skuteczna apologia chrześcijaństwa opiera się na dwu argumentach – na świętych Kościoła i sztuce, która powstała w jego łonie” (Raport o stanie wiary).

DEON.PL POLECA

Wraz z postępem czasu, zmianami społecznokulturowymi i rozrostem instytucjonalnym Kościoła wczesnochrześcijańska „demokratyzacja świętości” (niepozbawiona egalitarności męczeństwa) ustąpiła miejsca ekskluzywizmowi. Ostry podział na sacrumprofanum dotknął ideału świętości. Wydaje się, że znaczenie miała tu także praktyka kanonizacji, proces wyjątkowy, długi, kosztowny, żmudny i często upolityczniony. Świętość stała się rzadkim, jak cud, wyjątkiem. Wzniosła się niebezpiecznie – bo nadmiernie – w sferę cudowności.

Zaznaczyły się kolejne typy świętości. Pierwszym był męczennik. Po edykcie cesarza Konstantyna, kładącym kres krwawym prześladowaniom, nastał szczególny czas ascetόw pustelników, potem typ biskupa ewangelizującego barbarzyńców, wreszcie w epoce rozkwitu monastycyzmu – wybitnego mnicha. Kiedy doszło do gorszącego skorumpowania pieniądzem, pojawiły się zakony żebrzące, reformatorzy i mistycy. Między X a XIX wiekiem 87% kanonizowanych świętych byli to mężczyźni. W kwestii kanonizacji „parytetu”, jak widać, nie było, choć przecież nikt nie kwestionowałby pobożności i właśnie… poświęcenia kobiet. Dopiero od niedawna Kościół zaczął kanonizować ludzi świeckich, których – urzędowo – „dowartościował” II sobór watykański.

Święty, pozbawiony wad, a nawet słabostek, wyrastał na model nadludzkiej moralnej doskonałości. Nie grzeszył, a wszystkie cnoty posiadał w stopniu najwyższym. W procesach kanonizacyjnych (wyjąwszy męczeństwo) przyglądano się przede wszystkim cnotom teologalnym (wiara, nadzieja i miłość), a także kardynalnym (męstwo, sprawiedliwość, roztropność i umiarkowanie) i stawiano wymóg heroiczności. W przypadku osób zakonnych rozpatrywano wierność ślubom. W męstwie szukano wielkoduszności, cierpliwości i stałości, w sprawiedliwości – pobożności i posłuszeństwa, w umiarkowaniu – pokory i czystości. Gdybyż tylko podporządkowywano je wszystkie roztropności! Roztropności (sapientia), czyli rozeznaniu, które można uznać za podstawę wszystkich pozostałych darów Ducha Świętego, inaczej mówiąc, umiejętności poddania się łasce Bożej poprzez właściwy osąd i właściwe decyzje. Ów osąd kształtowany jest przez kulturę dominującą w danej epoce. I tak, wedle średniowiecznych kanonów, święty musiał odznaczać się wyniszczającą ascezą, radykalną odpornością na pokusy, darem uzdrawiania, widzenia przyszłości, czynienia cudów. I pokorą, którą tak nam skutecznie obrzydzono, że nie do końca może się nawet dziś przebić współczesne jej określenie jako otwartości, kontrastowanej z opartą na przekonaniu o osiągnięciu celu zarozumiałością prowadzącą do zamkniętej postawy owych sytych, którzy odchodzą z niczym (Johannes B. Lotz SI).

Przez wieki hagiografia, która nie szukała z reguły szczególnych cech osobniczych, gdyż w wyróżnianiu się indywidualnością upatrywano braku pokory, dopasowywała świętego do obowiązującego modelu, a na zasadzie sprzężenia zwrotnego zarazem go tworzyła. Charakter indywidualny rozmywał się we wzorcu typowym. Najczęściej święty był „jak inni” tego typu święci.

Ponieważ hagiografie pisali mężczyźni Kościoła, męskie myślenie o kobietach uformowało wzór kobiecej świętości. Każda niewiasta, a co dopiero święta, miała reprezentować łagodność, słodycz, bierność, cichość, uległość, ofiarność. Kobiety, których kanonizacje rozważano, surowo rozliczane były z wysokich standardów pokory i posłuszeństwa. I tak, dawne żywoty świętych podkreślały „ślepe posłuszeństwo” w sprawach, których dziś nie uznalibyśmy za rozsądne. Przychodzą na myśl przypadki przesadnego posłuszeństwa opisywane zabawnie przez św. Teresę z Avili (jak np. kłopot jednej z zakonnic, która chcąc sprostać poleceniu przełożonej, zastanawiała się, jaką stroną do góry posadzić w ogrodzie ukiszony ogórek) czy bardziej niepokojący dwuletni epizod z życia św. Joanny de Chantal, zmuszanej do nieodpowiednich w jej przypadku praktyk religijnych przez nadużywającego swoich prerogatyw spowiednika.

Gdybyż to tylko dotyczyło starodawnych ujęć! Cechująca się niezwykłą wręcz siłą woli św. Klara z Asyżu „dotrwała” gdzieniegdzie do dzisiaj jako niewiasta bezgranicznie cicha i uległa. Przypuszczalnie niedomogi przekładu stoją za infantylnym i teologicznie nieprawidłowym sformułowaniem powtarzającym się w internetowych notkach hagiograficznych, w których czytamy, że Klara „poświęciła się Bogu, przyrzekając pozostać na zawsze ubogą, posłuszną i dziecinną za przykładem Jezusa Chrystusa”.

Jeszcze w XX wieku, powołując się na cnoty św. Teresy z Avili, tak określa się ideał kobiety: „Kobieta wedle Ducha Świętego ma upiększać dom i jeśli pewna twardość czy szorstkość są do przyjęcia u mężczyzny, kobiecie przystaje tylko cichość i miękkość. W religii, kulturze i cnotach niewieścich św. Teresa jest najwznioślejszą syntezą i uosobieniem kobiecości” (Silverio de Santa Teresa – Modelo de feminismo cristiano, Burgos 1931).

 

O mniej lub bardziej świadomej manipulacji świętymi niech zaświadczy porównanie fiszek kolekcji świętych z opisem postaci Joanny d’Arc. O ile w amerykańskiej wersji modlitwy (Ordinary People Extraordinary Lives, International Masters Publishers, USA) podkreśla się przywództwo Joanny i jej rolę „w walce z ignorancją, okrucieństwem i niesprawiedliwością”, a także zanosi się prośbę o „dar stanowczości i zapału w prowadzeniu innych do pełnienia Bożej woli i chwaleniu Bożego imienia”, w wersji polskiej – podającej, dodajmy na marginesie, błędne fakty historyczne – Joanna jest ofiarą „politycznych interesów, tchórzostwa i lęku przed utratą władzy”, która „z godnością przyjmuje niesprawiedliwy wyrok”. Podczas gdy wersja amerykańska, koncentrując się na Joanniewodzu, nawiązuje wręcz do amerykańskich emancypantek i stawia ją za wzór dla młodych skautek, w wersji polskiej mowa jest tylko o tym, że „w każdym z nas tkwią pokłady heroizmu i prawości, z których możemy nie zdawać sobie sprawy, ale które mogą się ujawnić nawet w najsłabszym, najbiedniejszym, najmniej znaczącym człowieku”. Podkreślmy, że szata graficzna obu wariantów publikacji jest identyczna, wersja polska jako wtórna przykroiła tekst na swoje potrzeby, rezygnując całkowicie ze śmielszej, mniej tradycyjnej wymowy podkreślającej aktywność kobiety. Z jednej strony wódz, z drugiej ofiara. Inny przykład. Rozalię Rendu (1786–1856), francuską szarytkę, która weszła między rewolucjonistów chcących zabić żołnierza ze słowami „Tutaj się nie zabija”, przedstawia się górnolotnie i zdawkowo na potrzeby polskiego odbiorcy m.in. jako kobietę wsławioną szczególnie tym, że „nie (podkreślenie JPM) przeciwstawiając się ustalonemu porządkowi, apelowała do sumień możnych i sprawujących władzę”. (www.opoka.org)

Przykładem przestarzałego już dziś myślenia jest też „kawałkowanie” biografii na części mniej czy bardziej „Boże”. I tak, na temat Marii Ksawery Czartoryskiej (skądinąd pięknie – i całościowo – opisanej przez o. Czesława Gila OCD w pracy Księżna w trepkach) w Internecie znajdujemy taki oto stylistycznie niezbyt udany passus: „Była bardzo świątobliwą niewiastą mimo, iż była mężatką (podkreślenie JPM) i do zakonu w Krakowie wstąpiła po śmierci męża Witolda, to odegrała w nim znaczącą rolę”. Maria Ksawera do Karmelu wstąpiła w wieku czterdziestu lat, a mówi się o niej, jakby jej życie dopiero wtedy się zaczęło. Co więcej, tekst sugeruje, że dziwne jest, iż wdowa może okazać się zasłużona dla zakonu.

Świętym – trzeba sobie to dobrze uświadomić – jest się dla ludzi, czyli dla świata. Kiedy wielką indywidualność, św. Filipa Neri, który w XVI wieku dowodził, że głębokie życie religijne dostępne jest absolutnie każdemu, pewna dama zapytała, jak dawno porzucił świat, odpowiedział: „Nic mi nie wiadomo, żebym kiedykolwiek opuścił świat”. Myślę, że wiele nieporozumień wynika z błędnego przekonania, że świętym można być, dopiero od świata się oderwawszy. Przesłanie Chrystusowe nie upoważnia człowieka poważnie wierzącego, aby zajmował się wyłącznie tym, co stanie się z jego duchem po śmierci.

Nadużywanie postaci świętych polega najczęściej na tym, że mówi się o nich bez znajomości rzeczy, na podstawie stereotypów, które powtarzane od wieków już się w kulturze zadomowiły. Weźmy drobny przykład. Zofia Fudakowska (1873–1956), s. Maria Renata, niepokalanka, autorka książek, artykułów oraz tłumaczeń, pionierka odnowy liturgicznej w Polsce, postać ważna, choć chyba zapomniana, jak nazbyt wiele polskich kobiet zasłużonych dla Kościoła, starała się przekonać, że przyjaźnie między świętymi to nic zdrożnego. „Nigdzie może nie znajduje się takich przyjaźni, jak wśród dusz Bogu oddanych”. W pracy na ten temat autorka stwierdza bez ogródek, że JorisKarl Huysmans, francuski pisarz z przełomu XIX i XX wieku, nie czytał chyba nigdy Listów św. Teresy z Avili, skoro napisał: „Teresa jest lilią nieskalaną, lecz lilią wykutą z żelaza. Kto cierpi, niech się od niej nie spodziewa pociechy!”. Przed pochopnym wypowiadaniem się o świętych (a przecież nie tylko świętych to dotyczy) przestrzegał np. św. Leopold Mandić (1866–1942), kapucyn. Radził on sięgać do źródeł, bo w hagiografiach spotyka się często „wielkie kłamstwa. Trzeba, aby sami święci spisali to wszystko: wstręty, trudności, walki staczane dla zachowania cnót, a także upadki, błędy popełniane”.

Po pierwsze więc, należy sięgać do źródeł i robić to umiejętnie. Bo, powtórzmy to raz jeszcze, trzeba znać kanony epoki. Św. Teresa z Avili wielokrotnie powtarzała, że jest tylko słabą kobietą, głupią i nieuczoną. Musiała tak czynić, bo inkwizycja deptała jej po piętach. Podejrzliwie patrzono na kobietę o takiej mądrości. Dziś nie musimy już brać tych jej standardowych wtrętów dosłownie, jest przecież Doktorem Kościoła.

Kolejnym, typowym, niestety, przykładem niech będzie sięgający wprawdzie do źródeł, ale bezkrytyczny i napisany górnolotnym stylem tekst na temat jednej z polskich zakonnic, żyjącej w XX wieku i beatyfikowanej kilka lat temu! W laudacji słyszymy: kiedy s. Sancja Janina Szymkowiak rozpoczęła postulat, „postanowiła wtedy mocno i zapisała w dzienniczku: »Ja świętą muszę zostać za wszelką cenę. Droga, którą muszę pójść i która jest najwłaściwsza, to pokora«. Wierna regułom zakonnym, posłuszna poleceniom przełożonych, z głęboką wiarą umiała wszędzie dostrzegać wolę Tego, którego wybrała. Nowicjat zahartował duszę s. Sancji w ogniu upokorzeń, których jej nie szczędzono. Doświadczeń wszelkiego rodzaju nie unikała, przeciwnie, za stracony dla wieczności uważała dzień, w którym by ich nie było. Pierwszą profesję …” itd. Zgoda, że chodzi tu o zakonnicę, ale przecież i zakonnicę powinniśmy przedstawiać jako normalnego człowieka. Trochę trudno mi sobie wyobrazić, kogo z wiernych mógłby taki opis zaciekawić? Mnie samej nasunął raczej wątpliwości. Założyć sobie świętość „za wszelką cenę”, czy to aby nie trąci zadufaniem, nadmiarem wiary we własne wysiłki? No, późniejsza błogosławiona mogła oczywiście tak się wyrazić, ale czy to akurat trzeba nam ukazywać jako powód do chwały? Czy „dostrzeganie z głęboką wiarą i wszędzie woli Tego, którego wybrała” nie jest aby pustym, wytartym frazesem? Jakież to wszystko proste, wystarczy tylko być posłusznym poleceniom przełożonych, na co powyższy tekst kładzie główny nacisk. Zaś co do zahartowania duszy, to nasuwa się trudność: jeśli w nowicjacie trawił siostrę „ogień upokorzeń” (ze strony współsióstr, należy wnosić), to co można powiedzieć o tych, które je zadawały? Czy nie lepiej, aby ową energię wydatkowano na coś innego? I czy na pewno dobrze, że siostra „doświadczeń wszelkiego rodzaju” nie unikała? Czy siostra nie wykazywała aby niewiary w Opatrzność, gdy stracony dla wieczności uważała dzień ich pozbawiony? Przy tym wszystkim spieszę zastrzec, iż nie wątpię w świętość tej właśnie osoby, dzięki oczywiście innym danym biograficznym.

Powyższe przykłady miały zwrócić uwagę na problem z językiem, którego używamy do opowiadania o świętych. Biografie świętych powinny być napisane tak, że chciałoby się daną osobę poznać! Święty to doradca, pocieszyciel, potencjalny przyjaciel. Przeszkadzają w tym sztampowe, górnolotne zwroty mające rzekomo uwznioślić język. Musimy widzieć świętość na ziemi, wśród nas, a nie w obłokach – dlatego też tak ważne jest, aby mówić językiem codzienności, która jest nam zadana.

Kiedy Dorothy Day, wybitna Amerykanka, w młodości wcale „nieświęta”, a dziś bliska beatyfikacji, pod koniec życia mawiała: „Nie nazywajcie mnie świętą. Nie chcę, żebyście mnie w ten sposób odprawiali”, miała na myśli to, co być może i dziś od świętości odstręcza. Uważała, że kiedy pada słowo „święty”, wyobrażamy sobie świętoszka ze wzrokiem skromnie spuszczonym, buzią w ciup, złożonymi rączkami. W najlepszym razie ze świętością kojarzy się nam jakiś nieznośnie przesłodzony niebiański błogostan, jednym słowem, totalna nuda.

Do współczesnego odbiorcy trzeba mówić, biorąc pod uwagę jego wiedzę religijną i wyjściowy, a nie zakładany system wartości. Żal pomyśleć, że te opowieści narażone byłyby na odrzucenie jako śmieszące anachronizmem czy też jako przykłady mowy trawy dla potulnych owieczek na przykościelnym pastwisku. Jeśli opis życia świętego jest nudny, to znaczy, że to zły opis, nieudolny bądź kłamliwy, bo każdy święty przeżył wielką przygodę.

Amerykanie, szczególnie lubiący rankingi i zgrabne zestawienia, na początku każdego roku robią listę zjawisk In, wchodzących w modę, i Out, z niej wychodzących.

Gdybyśmy zrobili taki wykaz dla cech kulturowych, po stronie Out musiałyby się dziś znaleźć: bierność, potulność, cierpiętnictwo, zamknięcie w sobie, skrytość, po stronie In otwartość, wewnętrzna wolność, przedsiębiorczość, dzielność, samodzielność w myśleniu, pomysłowość, zmysł praktyczny, ciekawość świata, szczerość, poczucie humoru.

Trzeba się też pogodzić z faktem, że ceniona dawniej dewocyjna pobożność nie znajdzie u młodych wielu entuzjastów. Zmienił się gust. Out są przesłodzenie, sentymentalność, ckliwość, abstrakcja, moralizatorstwo, In jest rzeczowość, konkret! Już nie grzeszność gorszy, ale pycha w skrywaniu, negowaniu grzechu, hipokryzja. Szacunek budzi nie zimna perfekcja zgodności z literą prawa, a szczere poszukiwanie wiary. Nie zainteresuje wiara nakazana, ale wiara doświadczana.

Wykażmy również, że jesteśmy daleko od obsesji dzisiejszej kultury, by za wszelką cenę retuszować aparycję, prokurować korzystny, choćby zafałszowany wizerunek, by kreować i mnożyć pozory za pomocą odpowiednich zabiegów kosmetycznych czy propagandowych. Z portretów świętych nie usuwajmy duchowych zmarszczek. Malujmy jak najwięcej tych podobizn, bo prawdziwych bohaterów niezmiennie potrzeba, a jeśli ich w kulturowej świadomości zabraknie, ich miejsce zajmą marni idole.

Jeśli przekonamy siebie i innych, że święci byli jak my, wtedy dopiero uzmysłowimy im i sobie, że możemy być jak oni.

Św. Teresa z Lisieux powiedziała: „Nie wystarczy kochać, trzeba tego dowieść”. Pisząc o świętych, trzeba rzetelnie dowodzić, jak oni kochali Boga i bliźniego. Róbmy to profesjonalnie, ale i z pokorą, każdy bowiem święty jest niepowtarzalną indywidualnością, nigdy do końca niewyjaśnioną, kryjącą tajemnicę łaski, działania Ducha Świętego.

Tekst opublikowano pierwotnie w miesięczniku „W drodze”, luty 2009.

JOANNA PETRY MROCZKOWSKA dr nauk humanistycznych, tłumaczka, eseistka, krytyk literacki. W związku z pobytem w USA zajmuje się w ostatnich latach głównie tematyką dotyczącą kultury amerykańskiej oraz chrześcijańskiego feminizmu. Publikuje także w „Znaku”, „Więzi”, „Ethosie” i „Tygodniku Powszechnym”, ostatnio wydała Niepokorne święte.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Przygoda pełni życia
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.