Ksiądz, który służy 40 tysiącom uchodźców

(fot. America Magazine / Oscar Durand)
Oscar Durand

- Kiedy zostawisz swoje owce w górach, nigdy nie wiesz, co może się z nimi stać. Ale kiedy jesteś z nimi, sytuacja jest zupełnie inna. Możesz im pokazać, gdzie jest wodopój, gdzie jest bezpieczne miejsce na postój. Oni są jak dzieci czekające na swojego ojca - mówi ojciec Adday.

Trzymając jedną ręką złoty kielich i patenę, ojciec Remzi Diril powoli przechodzi od jednej osoby do drugiej, udzielając komunii. Sięga po konsekrowaną hostię, macza ją w kielichu i podaje około czterdziestoletniej kobiecie, której głowę zakrywa chusta.

W tle słychać śpiewy, a powietrze wypełnia zapach kadzidła - w takim momencie czuje się szacunek wypływający z powagi sytuacji. Jednak msza nie została odprawiona w kościele. Odprawiono ją w mieszkaniu w Kırşehirze, małym konserwatywnym miasteczku w sercu Turcji - w kraju, w którym większość mieszkańców stanowią muzułmanie.

DEON.PL POLECA

Jako jedyny ksiądz zajmujący się posługą duszpasterską w katolickim kościele chaldejskim w Turcji, ojciec Adday (pod takim imieniem jest tutaj znany) stał się prawdziwym wędrownym księdzem i wojownikiem, który zawsze jest w drodze. Każdego roku pokonuje tysiące kilometrów, doglądając swojej trzody - wspólnoty irackich chrześcijan przebywających jako uchodźcy w Turcji. Dokładna liczba jego podopiecznych nie jest znana, ale szacuje się ją na około czterdzieści tysięcy osób.

Odkąd został wyświęcony na kapłana dwa lata temu, 34-letni ojciec Adday ochrzcił ponad dwieście dzieci, pobłogosławił ponad dwadzieścia małżeństw i udzielił ostatniego namaszczenia ponad trzydziestu osobom. Jest także cały czas w podróży - odbył ich już pięć.

- Jak dotąd w tym roku świętowaliśmy Pierwszą Komunię z więcej niż setką dzieci. W zeszłym roku udzieliliśmy Pierwszej Komunii ponad stu pięćdziesięciu osobom - mówi ojciec Adday.

Podczas ostatniego, trwającego godzinę lotu z jego parafii w Stambule do Nevşehiru, miasta w środkowej Turcji, ojciec Adday siedział wygodnie przy wyjściu ewakuacyjnym w samolocie tanich linii lotniczych.

- Tu mam więcej miejsca na nogi - powiedział, po czym skierował wzrok na krzyżówkę zamieszczoną w magazynie linii lotniczych. Koszt podróży jest istotnym czynnikiem w planowaniu każdej wyprawy, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że Kościół nie jest w stanie pokryć takich wydatków. Można otrzymać zwrot kosztów tylko, jeśli pełni się jakąś oficjalną funkcję albo organizuje festiwal religijny. Więc najczęściej to sam ksiądz lub rodzina, którą odwiedza, pokrywa koszty podróży.

- Łatwiej jest im pomóc mi kupić bilet niż płacić za wyprawę dziesięcioosobowej rodziny do Stambułu - wyjaśnia ojciec Adday.

Kiedy już dotrze do celu swojej podróży, polega na sieci kontaktów, która pomaga mu dotrzeć do lokalnej społeczności irakijskich chrześcijan.

Z Nevşehiru ojciec Adday jedzie prawie sto kilometrów autobusem do Kırşehiru, gdzie poznaje Adnana Barbara i jego żonę, Faten Somo. Ksiądz odwiedza to miasto już po raz ósmy.

- To jest moja rodzina w tym mieście. W każdym mieście w drodze mam taką rodzinę, a czasem dwie - mówi.

Para z Kırşehiru działa jako lokalny łącznik, niezbędny w pracy ojca Addaya. Po przywitaniu gościa w drzwiach mieszkania tradycyjną herbatą i słodyczami, Barbar i Somo sięgają po telefony. Znają 225 chrześcijańskich rodzin z Iraku i tworzą cały plan podroży księdza.

Ten region Turcji był punktem zwrotnym w historii chrześcijaństwa. Pierwsi chrześcijanie przybyli tam, uciekając przed prześladowaniami z rąk Imperium Rzymskiego. Do dziś można odwiedzać ruiny kościołów, które pierwsi chrześcijanie zbudowali na tych terenach. Jednak w tej części kraju nie działa żaden kościół katolicki. Kiedy do miasta przyjeżdża ojciec Adday, msza jest odprawiana w domach tak, jak robiono to u początków chrześcijaństwa.

Co prawda odprawienie mszy w miejscu publicznym pozwoliłoby większej liczbie osób wziąć w niej udział, ale wynajęcie wystarczająco dużej sali kosztuje około dziewięciuset dolarów, które można lepiej wydać, podróżując i odwiedzając więcej rodzin. Na każdą mszę zapraszanych jest około dziesięciu rodzin, przychodzi około trzydziestu osób. Msza z mniejszą liczbą uczestników pozwala na doznanie czegoś zupełnie innego niż to, co odczuwa się podczas mszy w kościele.

- Podczas mszy w domu czujemy się bardziej jak rodzina. Ojciec i dzieci razem czczą Boga - mówi ojciec Adday i dodaje: - Powiedziałbym, że to trochę podobna różnica jak między oglądaniem filmu w kinie i oglądaniem go w domu z rodziną.

Po mszy ksiądz odwiedza Martę Kiryakos, kobietę z Bartelli w Iraku, cierpiącą na raka. Jej córka, Nadira, otwiera drzwi sypialni, płacze, martwi się o zdrowie swojej matki. Stan pani Kiryakos jest bardzo delikatny. Ksiądz modli się przez kilka minut, jednocześnie namaszczając jej skronie i czoło świętymi olejami.

Wielu ludzi, których odwiedza ojciec Adday, spędza w Turcji kilka lat, oczekując na odpowiedź w sprawie przyznania statusu uchodźcy w krajach takich jak Australia, Kanada i Stany Zjednoczone. Proces jest długi, a czas spędzony w zawieszeniu powoduje u wielu osób problemy ze zdrowiem fizycznym i psychicznym.

- Ludzie potrzebują opieki duchowej. Potrzebują księdza. Chcą, żeby Kościół był z nimi. Nie mogę dać im nic materialnego, ale mogę poświęcić im swój czas i dać nadzieję - mówi ojciec Adday.

Zarówno on, jak i uchodźcy, którym pomaga, są Asyryjczykami - należą do jednej z grup etnicznych zamieszkujących Bliski Wschód. Ich język, asyryjski, jest spokrewniony z aramejskim, czyli językiem, którym mówił Jezus.

Ale łączą ich nie tylko pochodzenie etniczne czy język. Kiedy ojciec Adday był dzieckiem, jego wioska w południowej Turcji została spalona na skutek konfliktu turecko-kurdyjskiego. On i jego rodzina musieli przenieść się do Stambułu. To jest kolejny powód, dla którego ojciec Adday jest cały czas w drodze i z ludźmi.

- Kiedy zostawisz swoje owce w górach, nigdy nie wiesz, co może się z nimi stać. Ale kiedy jesteś z nimi, sytuacja jest zupełnie inna. Możesz im pokazać, gdzie jest wodopój, gdzie jest bezpieczne miejsce na postój. Oni są jak dzieci czekające na swojego ojca - mówi ojciec Adday.

Po dwóch bardzo intensywnych dniach i jednej nocy spędzonej w Kırşehirze, ojciec Adday szykuje się do powrotu do Stambułu. Odprawił pięć mszy i odwiedził wiele rodzin, ale twierdzi, że nie jest zmęczony.

- Wierzę, że moje wizyty pozwalają im rozwijać swoją duchowość i pozostawać w stałym kontakcie z Kościołem oraz wciąż odświeżać wiarę w Jezusa. Każdy chrześcijanin potrzebuje takiego odnowienia życia duchowego - mówi.

- Wierzę, że daję im nadzieję i przypominam… że Bóg działa cuda i dlatego muszą wierzyć. Mówię im, żeby pozwolili Bogu działać za nich. On jest naszym Ojcem i chce dla nas jak najlepiej.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Ksiądz, który służy 40 tysiącom uchodźców
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.