Czy wiem, po co żyję?

(fot. sleepyjeanie/flickr.com)

"Odnów nas Boże, i daj nam zbawienie" (Ps 80, 4).

Wiele ludzi płynie na statku życia, ale nie wszyscy znają kurs jego rejsu. Pracują, zarabiają, budują, rodzą dzieci. Ale po co? Z tym już jest większy problem. Wyobraźnię mamy bowiem tak spętaną obrazami codzienności, że nie przychodzi nam do głowy, aby snuć wielkie wizje. Anthony de Mello mawiał: "Żyjesz jedynie wtedy, gdy odkrywasz skarb, dla którego chętnie oddałbyś życie".

Rzadko sięgamy wzrokiem dalej, bo gnamy. Żeby zauważyć zachód słońca, trzeba usiąść i się uspokoić. Rynek i kultura przekonują nas bez ustanku, że istniejemy dla tworzenia i konsumowania, a czas to pieniądz. Nie da się wprawdzie od tego całkowicie uciec i zamknąć w wieży. Jednak czy pod wpływem tych trendów nie sądzimy, że wielkie sprawy toczą się niejako obok nas, a my nie mamy na bieg świata zbyt wielkiego wpływu?

Znamienne, iż Pismo św. zaczyna się i kończy od wspaniałych wizji. Pierwsza to raj, Eden. Druga to Wieczne Miasto, Jeruzalem z Apokalipsy, w którym będziemy mieszkać z Panem na wieki. Dwa okna na wieczność. Dwie pochodnie na drodze życia.

Czasem, kiedy życie wkręci mnie za bardzo w swój kierat, kiedy mam już dość, to dużą pociechę przynosi mi przywołanie wizji. Ona mnie ratuje, odnawia i zbawia. To jest przyjście Boga. Dotknięcie Jego ręką.

Na obrazku prymicyjnym umieściłem zdanie mojego ulubionego patrona, św. Ireneusza z Lyonu: "Bóg stał się człowiekiem, aby człowiek stał się Bogiem". Cóż za perspektywa? Zwięźle wyraża samą istotę chrześcijaństwa.

Ten żyjący w II w. po Chrystusie biskup, w czasach mroku i narastającego zwątpienia w dobroć stworzenia, twierdził, że celem człowieka jest osiągnięcie pełnego podobieństwa do Boga. Człowiek zdąża powoli do swego spełnienia, pomimo zła i grzechu. "Ojciec chce i postanawia nasze istnienie. Syn działa na nas i nas kształtuje. Duch Święty zapewnia nam pożywienie i wzrost". To działanie osób boskich Ireneusz porównuje do sztuki garncarskiej, nadającej kształt glinie, którą jesteśmy. Bóg ozdabia nas od zewnątrz i wewnątrz złotem i srebrem. I kiedyś uczyni nas tak pięknymi, że w końcu On sam zechce nas ujrzeć.

"Bóg nigdy nie zaprzestaje czynić dobrze człowiekowi i wzbogacać go... Człowiek jest naczyniem dobroci Bożej... Nie należy szukać "drugiej dłoni" Boga, innej niż ta, która tworzy nas od początku, przystosowuje nas do życia, pomaga swojemu stworzeniu i doskonali je na podobieństwo Boga. Inaczej mówiąc, nie ma dwojga dłoni Boga, jednej błogosławiącej, a drugiej karzącej" - pisze Ireneusz.

Zbawienie zaczyna się od przyjęcia tej Dobrej Nowiny. Zbawienie następuje wtedy, gdy czuję się uczestnikiem tej lub podobnej wizji. Czy jest coś, co mi w tym przeszkadza? Czy widzę siebie w tym boskim planie? Czy jestem w stanie przyjąć, że i mnie Bóg wysłał na ten świat, by przekazać innym swoje orędzie? Spróbuję spojrzeć z radością na to wszystko, co dzięki mnie zmieniło się w tym świecie na lepsze, nawet jeśli, moim zdaniem, to drobnostka. Jestem wykonawcą wielkiej wizji. A może sądzę, że to nieprawda? Może nie mam już odwagi wierzyć w takie projekty? Może ogarnął mnie duch smutku i ciasnych horyzontów? Może skupiam się tylko na grzechu i jego samodzielnym wykorzenianiu, co mi oczywiście i tak nie wychodzi?

A tu trzeba odwagi, że naprawdę znaczę wiele, i Bóg mnie zbawia.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Czy wiem, po co żyję?
Komentarze (2)
M
maj
10 grudnia 2011, 11:17
A ja to sobie myślę, że właśnie dobrze się czasem pozastanawiać - na tym też zresztą polega chyba rachunek sumienia, żeby popatrzeć pokornie, czyli w prawdzie, na to, co się wydarzyło we mnie i przeze mnie - gdzie się potknęłam, gdzie rozłożyłam całkiem nosem do ziemi, ale też gdzie zbliżyłam się do Boga, czyli jak przeze mnie zadziałała Łaska, a więc - co zmieniło się na lepsze. Rzeczywiście może nie całkiem dzięki mnie, ale przeze mnie, poprzez moją słabą osobę. I właśnie w ten sposób przywraca się właściwą perspektywę własnemu spojrzeniu na wartość tego, co się robi, tak myślę - szukając w swojej codzienności miejsc, w których Bóg jest obecny mocniej, i tych słabszych, brudniejszych, nad którymi trzeba jeszcze popracować. Wydaje mi się, że to mógł mieć Ojciec na myśli - żeby dostrzec możliwości pewnej współpracy z Bogiem, uczestnioctwo w Jego planie przez wpuszczanie Go do własnej codzienności i pełnienie Jego woli, pozwalanie Mu na mówienie przeze mnie.
C
camino
10 grudnia 2011, 10:20
Dla mnie, to nie są żadne wizje, ani projekty, tylko po prostu życie. Które daje czasem w kość, ale też można się trochę pośmiać, nawet z samej siebie. Jeśli będę patrzeć na to co dzięki mnie się zmieniło na lepsze, to łatwo już do takiego myślenia że samodzielnie mogę walczyć z grzechem. Lepiej nie zastanawiać się nad tym, i starać się żyć dobrze, w ten sposób pokazując innym miłość i dobroć Boga, i wskazując drogę do Niego. Jestem wykonawcą wizji...ja myslę że to nieprawda. Nie jestem wykonawcą, jestem jedynie świadkiem na drodze życia. I dzięki temu, wierzę że dostąpię zbawienia. Myślę, że po to żyję.  Uwielbiam tę Drogę :) uwielbiam to piekące słońce,i te lodowate śniegi.Te wody- w których można się utopić, Ten wiatr, ten, piach w oczach. To wszystko uwielbiam, ponieważ wiem że obok Ktoś, też tego doświadcza. Mogę go wesprzeć,( popatrz, ja też) mogę go rozśmieszać(wyciągnij ten piach z nosa) mogę cieszyć się, że nie idę sama. I że w dobrym kierunku. amen! :)