I gdzie jest to królestwo Boże?
„Jan przywołał do siebie dwóch spośród swoich uczniów i posłał ich do Jezusa z zapytaniem: „Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać” (Łk 7, 18)?
Ta scena jest uderzająco podobna do kilku innych w Ewangelii kiedy to faryzeusze lub arcykapłani wysyłają swoich ludzi z pytaniami do Jezusa. Ale pomiędzy Janem a nimi istnieje zasadnicza różnica: oponenci Jezusa stawiają pytania, aby Go zdyskredytować. Tak naprawdę nie chodzi im o prawdę, bo z góry wiedzą, jak jest. Tu nie ma miejsca na żadną dyskusję. Próbują więc manipulować Chrystusem, oczekując od Niego potwierdzenia ich własnej interpretacji, aby można Go było publicznie oskarżyć. Natomiast wątpliwości Jana wynikają ze szczerego poszukiwania prawdy.
Skąd takie pytanie w ustach proroka? Przypomnijmy sobie, jaki obraz Mesjasza nosił w sobie Jan Chrzciciel. Miał to być sędzia, który z wiejadłem w ręku odsiewa plewy od ziarna, który siekierą odcina korzenie zła w człowieku, a ogniem oczyszcza i spala to, co niedoskonałe. Jan był prorokiem, który czerpał obrazy z popularnych wówczas wizji apokaliptycznych, obwieszczających niechybny dzień sądu nad grzesznikami.
Ale nic takiego się nie dzieje. Nie dokonuje się żaden przewrót i rozliczenie w formie przepowiadanej przez proroka. Co więcej, Jezus nie udziela Janowi bezpośredniej odpowiedzi, która miałaby potwierdzić Jego mesjańską tożsamość. Natomiast każe prorokowi baczniej przyjrzeć się niezwykłym znakom, czyli uzdrowieniom, wskrzeszeniom, głoszeniu Dobrej Nowiny ubogim. To one obwieszczają inny rodzaj panowania Mesjasza, zapowiadanego również w Starym Testamencie. Wnioski każdy musi wyciągnać sam.
Spotkałem niedawno pewnego mężczyznę, Anglika z pochodzenia, który całkiem otwarcie przyznawał się do ateizmu. Między nami wywiązała się ciekawa dyskusja. Wśród przyczyn swojej niewiary mężczyzna wyliczył, między innymi, iluzję chrześcijan, którzy twierdzą, że Jezus z Nazaretu zapoczątkował nową erę w dziejach ludzkości. Jeśli jednak rzekome przyjście prawdziwego Mesjasza było tak wyjątkowe, kontynuował mój rozmówca, to dlaczego nasz świat ciągle pozostaje taki sam. Wbrew pozorom nie nastąpiła żadna jakościowa zmiana. Wszystko kręci się po staremu. Nadal mamy wojny, cierpienie, choroby, niesprawiedliwość i głód. Gdzież jest więc to mesjańskie królestwo? Gdzie są ci uzdrowieni chorzy, ślepi odzyskujący wzrok i w ogóle cała ta rzesza błogosławionych?
W trakcie rozmowy doszliśmy do wniosku, że za tymi dramatycznymi pytaniami kryje się oczekiwanie spektakularnego zewnętrznego przełomu. Prawdziwy Mesjasz, jeśli uważa siebie za Boga, powinien usunąć wszelkie zło i stworzyć takie warunki na ziemi, aby człowiek nie był człowiekowi wilkiem, aby wszystkim żyło się fajnie i spokojnie. Któż z nas tego nie oczekuje? Szkopuł w tym, że z punktu widzenia Ewangelii życzenia w stylu „Stoliczku nakryj się” lub „Sezamie otwórz się” spełniają się tylko w bajkach.
W najnowszej historii przez nasz świat przetoczyło się kilka fal świeckiego mesjanizmu, który miały przywrócić raj na ziemi. Karol Marks uważał, że wystarczy stworzyć bezklasowe społeczeństwo, pozbyć się religii, tworzonej przez uciemiężonych ludzi jak otumaniający narkotyk, a wtedy wszystko wróci na właściwe tory. Rewolucja zaprowadzi nowe porządki ( bo jednych trzeba wypędzić, innych wprowadzić na salony), i rychło zapanuje powszechna zgoda, równość i dobrobyt.
Adolf Hitler również wymarzył sobie tysiącletnią Trzecią Rzeszę. Tyle tylko że do jej świetności konieczne było „oczyszczenie” społeczeństwa ze „szkodliwego” i „destruktywnego” elementu: Żydów, Romów, niepełnosprawnych, homoseksualistów, przeciwników politycznych. Oczywiście, prawdziwy rozwój nie mógł zaistnieć bez rozszerzenia przestrzeni życiowej, zgromadzenia bogactw i surowców naturalnych, dlatego podbój innych krajów okazał się historyczną koniecznością.
Te dwa przykłady świeckich prób zbawienia świata posiadają conajmniej cztery wspólne cechy: mechanizm kozła ofiarnego, który źródlo ludzkiej biedy upatruje w innych i obcych, stając się wygodnym sposobem uporania się z własną odpowiedzialnością za kształt świata. Przekonanie, że istotne zmiany dokonują się szybko i na masową skalę, w dodatku w myśl zasady: „Wszystko albo nic”. Założenie, że użycie siły i terroru jest nieodzowne, bo nie każdy od razu pojmuje wspaniałość zarysowanych wizji, więc należy pomóc mu w ich przyjęciu. W końcu, totalna porażka obu utopii, które pozostawiły po sobie morze ludzkiej krwi.
Gdyby w idei zbawienia ludzkości chodziło o rewolucyjne rozwiązania rodem z baśni, Syn Boży w ogóle nie musiałby przychodzić na ziemię. Bóg jednym słowem mógłby przywrócić porządek i powszechny dobrobyt ponad naszymi głowami i bez większego wysiłku. Dlaczego jednak nie wybrał takiej opcji?
Przede wszystkim, świat nie jest abstrakcyjnym pojęciem oderwanym od życia konkretnych ludzi, lecz rzeczywistością tworzoną przez każdą istotę ludzką. Świecki mesjanizm bywa często produktem wyobraźni i dramatyczną próbą poradzenia sobie ze złem na własną rękę oraz z użyciem niewłaściwych metod. (Hitler pisał o sobie w „Mein Kampf”, że był niespełnionym malarzem). Czy tego chcemy, czy nie postać świata zależy od jakości życia poszczególnych osób, a nie od jakiegoś sztucznie stworzonego kolektywu. Nie jest również prawdą, że wystarczy zdemaskować ukrytych wrogów, a siebie wybielić i uznać za niczym nieskażoną wyspę miłości i prawdy, otoczoną zewsząd oceanem zepsucia i kłamstwa. Przymyka się wówczas oczy na własne wady i zakłada maskę wyższości, która rodzi poczucie dziejowej misji. Niemożliwa jest jednak nagła zewnętrzna przemiana świata w oderwaniu od wewnętrznej transformacji myślenia i postaw każdego człowieka. Dopóki ktoś sądzi, że to inni powinni się zmienić, aby nastała sielanka, trwa w iluzji. Świat jest bowiem taki jakimi my jesteśmy.
Zwróćmy uwagę na to, co mówią niektórzy Ojcowie Kościoła. Św. Atanazy pisał, że „Słowo stało się człowiekiem, aby człowiek stał się Bogiem”. Z kolei św. Klemens Aleksandryjski, modyfikując nieco to samo zdanie, dodaje, że “Słowo Boga stało się człowiekiem, abyś mógł nauczyć się od człowieka, jak człowiek może stać się Bogiem”. Jak rozumieć te zdania? Wiemy, że nie można uczynić Boga. Obu biskupom nie chodzi o to, żebyśmy się stali równi Bogu. Raczej mają oni na myśli uświęcenie człowieka i doprowadzenie go do unii z Bogiem. Kościół Wschodni nazywa ten proces przebóstwieniem. Paradoks polega na tym, że Duch Święty chce zmieniać świat „od środka”, czyli zaczyna od serca człowieka.
Chrystus nigdy nie mówił o błyskawicznej odnowie całego świata jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki lub o masowych nawróceniach. (Raczej pytał retorycznie: „Czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy powtórnie przyjdzie” (Łk 18, 8))? Natomiast z naciskiem podkreślał wagę uwolnienia konkretnego człowieka od ciemności, niewoli i duchowej śmierci. Mówił, że zło ( a także dobro) pochodzi z wnętrza człowieka. Przypominał o konieczności osobistego i wolnego zaangażowania w budowanie lepszego świata, które zaczyna się od nawrócenia. Dopiero kiedy to nastąpi, wśród ludzi tu i ówdzie zabłysną zarzewia małych rewolucji.
Dzieje się tak za sprawą świętych, którzy, otwierając się na działanie Ducha Świętego, wpływają na otaczające ich środowiska. Każdy z nich rozszerza królestwo Boże lokalnie, troszcząc się o potrzeby tych, którzy są głodni, chorzy ,odrzuceni i wyklęci. Gdyby wszyscy poszli w ich ślady, nagle obudzilibyśmy się w innym świecie. Sęk w tym, że nie każdy chce przyjąć Chrystusa, a równocześnie oczekuje magicznych rozwiązań.
Jezus mówi, że królestwo Boże jest jak zaczyn, który rośnie powoli i zakwasza całe ciasto. Rewolucjoniści chcieliby, aby ciasto spadało z nieba w gotowej postaci, bez żmudnego czekania. Chrystus porównuje również królestwo Boże do pszenicy wzrastającej razem z kąkolem, którego nie należy nadgorliwie wyrywać z korzeniami, żeby nie popsuć całej roboty. Najwyraźniej to właśnie nadmierna koncentracja na złu (które często przychodzi jak anioł światłości) zamyka oczy na znaki Królestwa, a serce na Chrystusa.
Skomentuj artykuł