Jak dobrze, że jest nadzieja

(fot. Stuck in Customs/flickr.com)

„I powiedzą w owym dniu: Oto nasz Bóg, Ten, któremuśmy zaufali, że nas wybawi; oto Pan, w którym złożyliśmy naszą ufność: cieszmy się i radujmy z Jego zbawienia!” (Iz 25,9).

Czym jest nadzieja? I dlaczego chrześcijanie nazwani są w Nowym Testamencie ludźmi nadziei? Pismo św. rozróżnia co najmniej trzy rodzaje oczekiwania. Nadzieję, która zawsze spodziewa się dobra. Lęk, który przeczuwa zbliżające się zło. Rozpacz, która pojawia się wtedy, kiedy człowiek pragnie dobra, ale równocześnie sądzi, że jego osiągnięcie jest niemożliwe.

Św. Tomasz z Akwinu pisze najpierw o nadziei naturalnej, która jest uczuciem rodzącym się na skutek doświadczenia, kiedy dostrzegamy przyszłe dobro jako trudne, ale równocześnie ufamy, że możemy je osiągnąć. Na przykład, jeśli ktoś przez ćwiczenie nauczy się piec ciasto biszkoptowe, jego pewność siebie w tej dziedzinie wzrośnie na tyle, że wkrótce odważy się upiec także tort. Z kolei osoba, która postanowiła wziąć udział w maratonie, chociaż wie, że nie będzie to łatwe, nabiera odwagi w miarę kontynuowanych treningów i coraz lepszych wyników w bieganiu.

DEON.PL POLECA

Drugim źródłem nadziei jest zachęta, chociażby ze strony rodziców, opiekunów i wychowawców, którzy wpajają dzieciom przekonanie, że mogą one osiągnąć określone dobra, widząc w nich zadatki po temu. Na przykład, wspierają ich w tym, aby udoskonalali swoje muzyczne, sportowe lub matematyczne zdolności. Takie zagrzewanie do rozwijania naturalnych darów jest bardzo ważne. Wyobraźmy sobie, jakie uczucia pojawią się w sercu dziecka, jeśli na okrągło będzie słyszało, że do niczego się nie nadaje i nic mu nie wyjdzie.

Słowem, gdybyśmy nie doświadczali uczucia nadziei, nigdy nie bylibyśmy zdolni do osiągnięcia czegokolwiek, co jest piękne, ale wymaga cierpliwego wysiłku. Nadzieja tak rozumiana jest wiatrem w żagle, wspierającym nasze działania.

Św. Tomasz nie jest jednak naiwny. Zdaje sobie sprawę, że nadzieję przenika pewna wątpliwość, ponieważ odnosi się ona do dobra możliwego do zdobycia, a nie tego, które trzymamy już w garści. Kiedy mówię: „Mam nadzieję, że zdążę na pociąg”, prawdopodobnie siedzę w autobusie i nie jestem pewien, czy kierowca zdoła przedrzeć się przez korek i przybyć na czas. Nadzieja nie zawiera absolutnej pewności. Co więcej, może okazać się płonna, a nawet fałszywa jeśli człowiek zapragnie jakiegoś dobra, które przekracza jego rzeczywiste możliwości. Jeśli generał na froncie nie czeka na posiłki, lecz wysyła garstkę żołnierzy do walki ze znacznie przeważającymi siłami wroga, nie kieruje się prawdziwą nadzieją, lecz bezmyślnością i zuchwałością.

Oprócz uczucia nadziei, właściwego dla każdego człowieka, zdaniem Tomasza, istnieje jeszcze teologiczna cnota nadziei. Nie dotyczy ona jednak dóbr stworzonych, leczy jedynie dobra absolutnego, czyli Boga. Ta forma nadziei jest podarowana przez Stwórcę w chwili chrztu, rodząc w wierzących przekonanie, że z Jego pomocą mogą oni osiągnąć wieczne przeznaczenie.

Św. Paweł, pisząc do Efezjan, przypomina im, że zanim spotkali Chrystusa „nie mieli Boga, ani nadziei na tym świecie” (Ef 2,12). W encyklice „Spes salvi”, Benedykt XVI komentuje, co apostoł mógł mieć na myśli: „Oczywiście Św. Paweł wie, że [Efezjanie] mieli bogów, że mieli religię, ale ich bogowie okazali się wątpliwi, a z ich pełnych sprzeczności mitów nie płynęła żadna nadzieja. Pomimo, że mieli bogów, «nie mieli Boga» i w konsekwencji żyli w mrocznym świecie, bez jasnej przyszłości”.

Siła chrześcijańskiej nadziei opiera się na Bogu, który, w przeciwieństwie do bogów Olimpu, nie jest kapryśny, mściwy i zmienny, lecz kieruje się miłością i dotrzymuje danego słowa. Historycznym dowodem niezawodności Boga jest Jego Syn, który wypełnił wszelkie obietnice. Z wydarzenia Śmierci i Zmartwychwstania Chrystusa rodzi się prawdziwa nadzieja. Ponieważ jeśli Bóg tyle już dla nas dokonał, możemy mieć pewność, że ten sam Bóg doprowadzi do końca całe dzieło, jeśli nie będziemy się mu opierali. Z tej racji, apostoł wyraźnie wiąże nadzieję z dobrem i radością oraz wskazuje na dziedzictwo, przygotowane i „odłożone dla nas w niebie” (Por. Kol 1,5).

Co więcej, ta nadzieja zawieść nie może, ponieważ miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany”(Rz 5,5). Nie chodzi jedynie o naszą przyszłość. Już posiadamy w sobie zaczątek tej nagrody w naszym wnętrzu. Podobnie pisze św. Piotr, ogłaszając, że Bóg „w swoim wielkim miłosierdziu przez powstanie z martwych Jezusa Chrystusa na nowo zrodził nas do żywej nadziei” (1 P 1, 3). Tę nadzieję otrzymuje się w darze. Nie można jej wykrzesać z siebie. Dlatego starożytni nie znali nadziei, która oczekiwałaby dobra, bo nie można jej ot tak po prostu „wyprodukować”. Jednakże dopóki chrześcijanin jest w drodze, zawsze istnieje możliwość rozminięcia się z nadprzyrodzoną nadzieją.

Wydaje się, że chrześcijanie narażeni są na dwie pokusy w odniesieniu do tej formy nadziei. Pierwsza polega na praktycznym zapomnieniu o ich odwiecznym wybraniu i przeznaczeniu do wieczności. Traci się wówczas z oczu Boga jako cel i z pielgrzyma człowiek zamienia się, jak pisze Zygmunt Bauman, w „turystę, włóczęgę i konsumenta”. Obecne życie przestaje być etapem dłuższej drogi, lecz zamkniętą całością wyczerpującą wszelkie możliwe dążenia człowieka.

Druga pokusa to zuchwałość, która naiwnie odwołuje się do mocy Boga, jakby człowiek już osiągnął wieczne dobro. Josef Pieper nazywa tę postawę „antycypacją spełnienia”. Czasem objawia się to w powierzchownym przekonaniu o posiadaniu tak wielkiej naturalnej dobroci, że już nie trzeba nawet palcem ruszyć, by przestąpić próg nieba: ”Nie czynię nic nagannego. W sumie jestem dobrym człowiekiem i niczego nie można mi zarzucić”. Innym razem, zuchwałość będzie podpowiadała wierzącemu, aby nie spieszył się z nawróceniem, bo Bóg i tak przebaczy, skoro jest miłosierny, kiedykolwiek byśmy się do Niego nie zwrócili, jakby to człowiek rozdawał karty w tej grze. Taka fałszywa ufność dyskretnie odrzuca koncepcją rozwoju opartego na współpracy z Bogiem i pozwala na to, aby wszystko działo się spontanicznie.

Każda forma nadziei jest odpowiedzią na pociąganie przez dobro, które chce się z nami jednoczyć na ziemi, (dlatego je czynimy), a ostatecznie daje przedsmak niekończącej się komunii z Bogiem. Jednak oprócz prawdziwej nadziei, która dodaje nam skrzydeł, istnieją jej wykoślawione i pozorne formy, które kuszą nas do tego, aby spocząć na laurach lub wpaść w sidła moralnej obojętności. Warto więc często badać, komu tak naprawdę ufamy.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jak dobrze, że jest nadzieja
Komentarze (6)
Patryk Stanik
3 grudnia 2010, 15:05
Wybaczcie, ale mam już dosyć takiej retoryki, że "taka nadzieja została podarowana w chwili chrztu, rodząc w wierzących przekonanie". Dla mnie to jest magiczne traktowanie sakramentów, które w żadnym stopniu nie przekłada się na realne doświadczenie. Żadne przekonanie się we mnie nie rodzi w chwili chrztu, nawet gdybym był ochrzczony jako dorosły. I odwrotnie - taką nadzieję mogę odnaleźć w sobie jeszcze nie będąc ochrzczonym. Dlatego wkurza mnie takie gadanie, bo jest tylko powielaniem frazesów i czysto teoretyczną analizą teologiczną, która wewnętrznie jest spójna, ale kompletnie oderwana od rzeczywistości. Świetny komentarz, szczególnie przy spojrzeniu na nazwę rekolekcji o duchowości z krwi i kości.
TP
teolog pod napięciem
2 grudnia 2010, 09:09
Wybaczcie, ale mam już dosyć takiej retoryki, że "taka nadzieja została podarowana w chwili chrztu, rodząc w wierzących przekonanie". Dla mnie to jest magiczne traktowanie sakramentów, które w żadnym stopniu nie przekłada się na realne doświadczenie. Żadne przekonanie się we mnie nie rodzi w chwili chrztu, nawet gdybym był ochrzczony jako dorosły. I odwrotnie - taką nadzieję mogę odnaleźć w sobie jeszcze nie będąc ochrzczonym. Dlatego wkurza mnie takie gadanie, bo jest tylko powielaniem frazesów i czysto teoretyczną analizą teologiczną, która wewnętrznie jest spójna, ale kompletnie oderwana od rzeczywistości.
Alicja Snaczke
1 grudnia 2010, 17:03
"Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość - te trzy, z nich zaś największa jest miłość". 1Kor 13,13. Wierzyć, mieć nadzieję, bo ona. bo one przenoszą do tej skarbnicy wiecznej Miłości, którym jest nasz Pan Jezus Chrystus.
Olinka
1 grudnia 2010, 16:00
Nie ma prawdziwej wiary bez nadzieii. Nadzieii, że Bóg istnieje, że nasze życie jest drogą do zbawienia. I że te nasze mizerne wysiłki, aby czynić dobro spotkają się z Bożym miłosierdziem, zostaną przez nie przemienione w rzeczywiste dobro. Nadzieja pozwala kolejny raz zacząć wszystko od początku.
Dariusz Piórkowski SJ
1 grudnia 2010, 14:44
Owszem, taka zuchwała postawa ociera się o grzech przeciwko Duchowi Świętemu, bo traktuje Boga niepoważnie. Człowiek wmawia sobie, że skoro Bóg jest miłosierny, to przecież "musi" przebaczyć, ale zapomina, że bez skruchy i uznania siebie grzesznikiem trudno przyjąć to miłosierdzie i je otrzymać. W ten sposób sam siebie rozgrzesza. Biblijnie rzecz ujmując jest to wystawianie Boga na próbę i niezrozumienie istoty Ewangelii. Bo przecież w chrześcijaństwie nie chodzi jedynie o to, żeby "mieć czyste konto". Kto z nas je ma. Ale o czynienie dobra i rozwój duchowy. Jeśli ktoś sądzi, że nic nie musi robić, aby postępować na tej drodze, cofa się do tyłu i tylko sam sobie szkodzi.
A
agawa
1 grudnia 2010, 14:04
Wiara w Boże Miłosierdzie jest nadzieją na Jego wybaczającą miłość, ale też pułapką że ja nie muszę się martwić o swoje zbawienie bo On i tak odpuści. I tu chyba ocieramy się o grzech przeciwko Duchowi Św.? Spotykam  wiele osób, które właśnie tak "ograniczają" Pana Boga...