Mikołaj nasz kochany

(fot. HarshPatel;Photographer/flickr.com)

"Na świętego Mikołaja czeka dzieciąt cała zgraja: dla posłusznych ciasteczko, złych przekropi rózeczką".  Z tego staropolskiego porzekadła wynika, że święty biskup szczególnie nadaje się na pomocnika ojców, matek, wychowawców, przedszkolanek, nauczycieli i opiekunów i kogo tam jeszcze. Ale może już mu nie dodawajmy trosk, bo ten leciwy, ale krzepki staruszek, ma już pod swoją kuratelą liczny zastęp z żeglarzami na czele. Tak czy owak, z kawałkiem rózgi czy bez, dzieci i tak wyglądają go z utęsknieniem.

Św. Mikołaj jest jednym z tych mężów, o których niewiele wiemy, ale gdyby go nagle usunąć z panteonu świętych, powstałaby jakaś ogromna wyrwa nie tylko w Kościele, ale także w kulturze. Ucieleśnia wszakże pożądane przez wszystkich cechy, rozpoznawalne także przez niewierzących. Mikołaj porusza jakieś ważne struny w sercu ludzkich. I dlatego wywołuje pozytywne skojarzenia. Jego postać przypomina o podstawowych ludzkich oznakach życzliwości, dzięki którym możemy pokazać innym, jak są dla nas ważni i wyjątkowi, ile znaczą w naszym życiu. A któż nie cieszy się z prezentów? Nic dziwnego, że został tak zręcznie "zagospodarowany" przez komercję i  kulturę masową. Owszem, bez biskupiej mitry i pastorału, w stroju dużego krasnoluda z zaprzęgiem reniferów (To akurat w nawiązaniu do pogańskiego króla Thorna). Ale nie rozdzierałbym szat z tego powodu.

Zapomnieliśmy już chyba, jak to w dawnych czasach chrześcijaństwo "chrzciło" symbole i uroczystości pogańskie, jak, np. święto słońca, choinka, kadzidło i wiele innych. I nie zaszkodziło to jakoś jego doktrynie. A przecież w imię czystości wiary można się było uprzeć i nie mieszać z pogańskimi "zabobonami". Jeśli więc do tego doszło, to znaczy, że Kościół rozpoznał w nich jakieś dobro. Trudno się więc oburzać, że współczesna kultura dobrze się czuje z symbolami wywodzącymi się z samego chrześcijaństwa, nawet jeśli podaje je we własnym opakowaniu. Czy czyni tak tylko w tym celu, by je "zlaicyzować" i zbić na nich fortunę?  

Spójrzmy na św. Mikołaja od całkiem innej strony. Ci, którzy czytali bądź oglądali "Opowieści z Narnii: Lew, czarownica i stara szafa", pamiętają zapewne scenę, w której główni bohaterowie - trójka dzieci, maszerując z bobrem po skutym lodem jeziorze, w oddali dostrzegają sunące sanie. Sądzą, że to czarownica, biorą nogi za pas i biegną w kierunku lasu. Gdy w kryjówce najedli się już sporo strachu, nagle okazuje się, że ich śladem podążał nie kto inny tylko św. Mikołaj, by wręczyć im prezenty. Dość nietypowe jak na dzieci. Piotr dostaje miecz i tarczę, Zuzanna łuk i magiczny róg, a najmłodsza Łucja eliksir życia oraz mały sztylet. Przybycie Mikołaja do Narnii, w której wiedźma zakazała Gwiazdki, zwiastuje nadejście Aslana - jutrzenkę nowej epoki w historii tej krainy.

Zrazu nie zwróciłem na ten szczegół uwagi. Dopiero po czasie uderzyło mnie, że Mikołaj dał dzieciom narzędzia do walki, a nie jakieś zabaweczki i słodycze. A więc to, czego w tym momencie najbardziej potrzebowali, by spełnić swoje zadanie. Mieli pojawić się na polu bitwy, by u boku Aslana, który w sumie pojawił się na samym końcu, stoczyć bój z armią czarownicy.

Nie wiem, czy C. S. Lewis przed napisaniem "Opowieści Narnii" zagłębiał się w życiorys tego świętego. Ale odkryłem ostatnio parę na poły legendarnych szczegółów z życia św. Mikołaja, które mają ciekawy związek z tą filmową sceną i Adwentem. Według podania, około 303 roku, Mikołaj, jako młody biskup Myry, został wtrącony do więzienia na pięć lat z powodu edyktu cesarza Dioklecjana, który nakazał, aby w całym Imperium oddawano mu cześć boską. Świeżo upieczony biskup miał odmówić. Nie zginął wprawdzie śmiercią męczeńską, ale okazał się wiernym świadkiem Chrystusa i wiary w jednego Boga.

Pierwsza historyczna wzmianka o Mikołaju pojawia się w manuskrypcie napisanym pomiędzy 510-515 rokiem przez bizantyńskiego historyka Teodora. Podaje on listę uczestników Soboru Nicejskiego w 325 roku. "Mikołaj z Myry i Lycji" pojawia się na 151 pozycji.

Najwcześniejsza zachowana biografia św. Mikołaja została napisana prawie 500 lat po jego śmierci, przez Michała Archimandrytę (814 -848). Opisuje jak to podczas burzliwych obrad Soboru Nicejskiego potępiono między innymi jedną z królujących podówczas wersji chrześcijaństwa, czyli arianizm. Aleksandryjski biskup Ariusz zanadto spsychologizował Chrystusa. Utrzymywał, że Jezus nie był prawdziwym Bogiem, równym w bóstwie Ojcu, lecz co najwyżej adoptowanym synem lub jednym z wybranych aniołów. I właśnie tam, według owej biografii, krewki biskup Mikołaj, wiedziony gorliwością, miał wymierzyć Ariuszowi policzek, za co został zdjęty z urzędu i ponownie osadzony w więzieniu, tym razem przez "swoich".

Dzisiaj wiemy, że Ariusza tam w ogóle nie było. Ale mniejsza z tym. W każdym razie, chyba nie przyszłoby nam do głowy, aby człowieka, który miał wykazywać wrażliwość na ubogich i chętnie dzielił się tym, co posiadał, mogły ponieść nerwy. Taki poczciwy staruszek z brodą... Ile w tym prawdy? Trudno to ustalić. Legenda też musi coś nabajać. Nawet jeśli ten incydent jest wymysłem hagiografa, to jednak dla nas pozostaje ważne przesłanie: Chrystus nie jest Bogiem na niby.

Życie św. Mikołaja to nowina w sam raz na Adwent. Połączenie dobroczynności względem bliźniego z niewzruszonym świadectwem o Chrystusie Bogu i człowieku, jest znakiem autentycznej wiary we Wcielenie. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Mikołaj nasz kochany
Komentarze (1)
H
ha
6 grudnia 2011, 16:24
ja nie wiem, czy znalazłby się jakiś święty bez mocnego charakteru, odwagi. Polecam inne dzieła C. S. Lewisa Moja ulubiona, jest /Trylogia międzyplanetarna/