Nie chcę, bo nie

(fot. Josh Kenzer./flickr.com)

"Przygrywaliśmy wam, a nie tańczyliście; biadaliśmy, a wyście nie zawodzili". Przyszedł Jan, nie jadł, nie pił, a oni mówią: "Zły duch go opętał". Przyszedł Syn Człowieczy: je i pije, a oni mówią: "Oto żarłok i pijak, przyjaciel grzeszników i celników" (Mt 11, 18-19)

Trzeba mieć naprawdę stalowe nerwy, żeby przez dłuższy czas wytrzymać czyjeś fochy i nie eksplodować. W przypadku Boga nazywa się to wiernością.

By unaocznić reakcje słuchaczy na wezwanie do nawrócenia, Jezus przywołuje scenkę z życia codziennego. Oto dzieci wiejskie, nie znające jeszcze psychodramy, pragną pobawić się w pogrzeb lub wesele, tudzież inne radosne święto. Jednak tym razem gromadka dzieci, zapraszająca rówieśników do zabawy, doznaje rozczarowania. Spotyka się z grymaszeniem i odmową. Zaproszonym dzieciom nie odpowiada ani pogrzeb, ani wesele. Szukają czegoś innego, ale w sumie nie wiedzą czego. 

W gruncie rzeczy ta krótka przypowieść ilustruje dwa sposoby obecności Boga wśród ludzi. Pierwszy, reprezentowany przez ascetycznego Jana. Prorok działa na uboczu, nie idzie do miasta, nie odwiedza ludzi w ich domach, nie woła na ulicach. To tłumy schodzą się do niego. Wieść o Chrzcicielu rozszerza się pocztą pantoflową. Surowy, oddzielony od zgiełku miasta, w zachowaniach nieprzystający do trendów świata. Może najbardziej odpowiedni dla tych "przekonanych", którzy wolą spotykać Boga w uprzywilejowanym czasie i przestrzeni, w ciszy pustyni, w religijnych rytuałach, w sferze sacrum, w kościele, w ubóstwie środków i słów. 

Drugi sposób to towarzyski Chrystus, który w przeciwieństwie do Jana, idzie do ludzi, szuka ich, pojawia się w miejscach publicznych, przekracza progi domostw. Nie stara się w niczym wyróżniać, nie stroni od uczt i dobrego napitku. Rozmawia, śmieje się, słucha i dobrze czuje się wśród ludzi. Może najbardziej odpowiedni dla tych, którzy dostrzegają Boga w codzienności, w pracy, w spędzaniu czasu z drugiem człowiekiem, w rozmowie, w uczcie i zabawie, szukają Go poza kościołem, w filozofii, w przyrodzie, w sztuce, czasem się wahają i miewają wątpliwości.

Sęk w tym, że Bóg jest obecny i tu, i tam. Ale są tacy, którym żaden z tych sposobów nie odpowiada. Wybrzydzają. Nie tylko za czasów Jezusa. Obaj zwiastuni królestwa nie wpisują się w ich zamglone oczekiwania. Także dzisiaj spotkamy wiele osób, które wobec Boga zachowują dystans i nie chcą się zaangażować. Dlaczego?

Najprościej mówiąc, przyczyn należy szukać w ludzkim sercu. Jest ich z pewnością wiele. Z grubsza jednak ludzie dzielą się na trzy grupy. Jedni szukają i po czasie znajdują, choć po drodze bywa trudno. Inni nie szukają, bo uważają, że już znaleźli. A nadto są święcie przekonani, że cała reszta tkwi w błędzie. W końcu są i tacy, którzy szukają, ale tak naprawdę nie chcą niczego znaleźć. Ci trzeci sprawiają wrażenie, jakby istnieli dla samego szukania, w tym się wyżywają i marnotrawią całą swoją energię. Ciągle się tłumaczą i wymawiają, że jeszcze nie nadszedł czas, że nie są gotowi, że nie dostrzegają żadnego Boga w tym świecie, że mają intelektualne wątpliwości. Nierzadko interesują się nawet zagadnieniami religijnymi, czytaja chrześcijańską prasę,  ale tylko po to, żeby podtrzymać w sobie wątpliwości i zastrzeżenia, które ta prasa czasem wydobywa na wierzch. I tak trwają latami w zawieszeniu.

Jeszcze inni bez końca oczekują, że Kościół nie powinien ograniczać się (jak Jan Chrzciciel) do murów i sakramentów, ale wyjść do ludzi (jak Chrystus), na opłotki i do domów współczesnych celników i grzeszników. Tylko że kiedy to zrobi, pojawiają się inne dąsy, że nie tak należy to robić, że trudna jest ta mowa, że żyjemy w innych czasach, że może by jednak troszkę złagodzić tę Ewangelię. No i nie przesadzajmy z tą poufałością, człowiek ma przecież prawo do prywatności.

I tak koło się zamyka. A życie tylko jedno. Na szczęście Bóg nie zraża się grymaśnikami i pomimo naszych kaprysów, ciągle zaprasza nas do swojej zabawy. Na tym polega Jego miłość.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nie chcę, bo nie
Komentarze (4)
F
Franek
9 grudnia 2011, 22:04
Dla rodziców, to co robią dzieci, to zabawa. My jesteśmy dziećmi Boga.
Z
Zocha
9 grudnia 2011, 22:03
Zabawa dzieci rozpoczynała artykulik więc można było też zabawą zakończyć
M
Maria
9 grudnia 2011, 22:00
Ksiądz Dariusz odniósł się do przypowieści o dzieciach bawiących się na rynku.Stąd ta "zabawa"
K
kaprys
9 grudnia 2011, 18:51
miłość jako zabawa...? hmmm jakoś mi to nie w smak Możliwe że nie to miał ks. na myśli ? ostatnie zdanie jakby wyciągnięte z innej "bajki"