Osoba, którą zdecydowaliście się poślubić, kiedyś was zrani, czasem nawet w zamierzony sposób.Czy można nauczyć się wybaczać?
Zawieramy związki małżeńskie z przeróżnych powodów. “Okazja do tego, by nauczyć się, wybaczać" zapewne nie jest na pierwszym miejscu list korzyści większości par, ale duchowe ćwiczenie polegające na ciągłym podążaniu w stronę drugiej osoby zapewnia doskonały kontekst, w którym możemy ćwiczyć tę kluczową dyscyplinę duchową. Grzech w małżeństwie (po stronie obojga małżonków) jest codzienną rzeczywistością, bezustannym wyzwaniem, z którym trzeba walczyć, aby nie wstrzymywało naszego rozwoju. Nie ma małżonka, który by nie grzeszył.
Osoba, którą zdecydowaliście się poślubić, kiedyś was zrani, czasem nawet w zamierzony sposób, a to oznacza, że umiejętność wybaczania będzie dla was istotną duchową pomocą.W Liście do Rzymian św. Paweł zapisał słowa, które mogą okazać się nam bardzo pomocne: “(...) z uczynków Prawa żaden człowiek nie może dostąpić usprawiedliwienia w Jego [Boga] oczach. Przez Prawo bowiem jest tylko większa znajomość grzechu" (Rz 3, 20).
Nasi małżonkowie nigdy nie osiągną bezgrzeszności “według Prawa". To się po prostu nie wydarzy. Będą popełniać przeciwko nam grzechy, które będą nas ranić. W takiej sytuacji mamy wybór: możemy poddać się naszemu poczuciu zranienia, urazy i zgorzknienia lub rozwinąć się jako chrześcijanie i odbyć kolejną ważną lekcję wybaczania.
Prawo nie zostało stworzone przez Boga dla małżonków, aby oboje wymagali od siebie nawzajem przestrzegania niemożliwych do spełnienia oczekiwać, którymi mogliby się następnie okładać nawzajem po głowie. Małżonek nieustannie przekonany o własnej słuszności jest nie do zniesienia, nawet jeśli zgodnie z literą Prawa w danej chwili to on ma rację i jest “bez winy". W końcu także i jemu powinie się noga.
Zatem czego w ostatecznym rozrachunku oczekuje od nas Bóg? Święty Paweł kontynuuje: “(...) teraz jawną stała się sprawiedliwość Boża niezależna od Prawa" (Rz 2, 21) To sprawiedliwość oparta na “odkupieniu, które jest w Chrystusie Jezusie i na “wierze" (Rz 3, 24-27).
To był karaluch, a ta izraelska gospodyni domowa nienawidziła karaluchów. Co gorsza, karaluch uparcie nie chciał dokonać żywota, więc kobieta nadepnęła na niego, wrzuciła go do toalety, a następnie spryskała całą zawartością puszki ze środkiem owadobójczym w sprayu, aż nieszczęsny karaluch w końcu przestał się ruszać. Zadowolona z siebie gospodyni w końcu wyszła z łazienki. Jej mąż wrócił z pracy tego dnia dość późno. Siedząc na toalecie, wrzucił niedopałek do muszli klozetowej. Opary środka owadobójczego zapaliły się i mąż doznał obrażeń dość wrażliwej części swojego ciała.
Żona niezwłocznie zadzwoniła po karetkę. Sanitariusze przybyli po kilku minutach i gdy zbadali mężczyznę, uznali, że oparzenia są na tyle poważne, że pacjent wymaga hospitalizacji - położyli go więc na noszach i zaczęli znosić po schodach.
Gdy sanitariusze dowiedzieli się, w jaki sposób nieszczęsny mężczyzna doznał obrażeń, trudno było im powstrzymać się od śmiechu. W końcu śmiali się tak bardzo, że schodząc ze schodów, upuścili nosze tak, że złamali mężczyźnie miednicę i biodra.
Wyobrażam sobie, że umiejętność wybaczenia tego mężczyzny została wystawiona na próbę.
Nasz małżonek wyznaje nam grzechy i słabości, a my zachowujemy każde takie wyznanie w mentalnej teczce, gotowi wyciągnąć je w stosownej chwili i wykorzystać do obrony i ataku. Jednak prawdziwe wybaczenie to proces, a nie jednorazowe wydarzenie. Rzadko zdarza się, abyśmy byli zdolni do wybaczenia “ten jeden raz", po czym sprawa jest załatwiona. Najczęściej musimy opanować swoje rozgoryczenie dziesiątki, jeśli nie setki razy, ciągle świadomie wybierając zwolnienie sprawcy od naszego osądu.
Wobec samych siebie jesteśmy gotowi zdobyć się na wyrozumiałość, nasuwa się więc pytanie: dlaczego nie jesteśmy tak wyrozumiali wobec naszych małżonków.
Więcej w książce: Święte małżeństwo - Gary Thomas
Skomentuj artykuł