Śmierć na pierwszy rzut oka przynosi tylko koniec. Czy naiwnie jest wierzyć w życie bez końca?

Jak to właściwie jest z tym umieraniem? Bardzo mi się w tym kontekście podoba kawałek Wojtka Szumowskiego: „to już czas, czas na umieranie. Żadne z nas nie wie, kiedy to się stanie”. I dalej: „umieramy od pierwszych naszych chwil”.

I tak jest. Żyjemy w czasie, życie jest linią, drogą, nieustanną podróżą z punktu startu do śmierci. Ludzi wokół nas dzieli jednak to, co uważają za koniec tej podróży, a chrześcijan wyróżnia głębokie przekonanie, że życie zaczyna się, ale się już nigdy nie kończy.

DEON.PL POLECA

 

 

To mocna idea: że życie nigdy się nie skończy

Trzeba przyznać, że to jest mocna idea: przekonanie, że gdy raz zaczynasz żyć, to będziesz żyć już zawsze, choć sposób twojego funkcjonowania w pewnym momencie diametralnie się zmieni. Bardzo lubię, jak dzieci zaczynają rozkminiać, co się będzie działo po śmierci, jak będzie wyglądało niebo, jakie supermoce zyskamy (bo trudno, mając niewiele lat, nie myśleć o przechodzeniu przez ściany czy znikaniu i pojawianiu się w wybranym miejscu inaczej niż jako o supermocach). Życie po śmierci nigdy nie jest tak naturalne i bliskie, jak w opowieściach i domysłach dzieci. W tle brzmi: „jeśli nie staniecie się jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa”.

Może dlatego, że dopiero w pewnym wieku zaczynamy bać się umierania: tego jednorazowego, które czeka nas na końcu życia i przynosi wielką niewiadomą, i tego codziennego, które się objawia w drobiazgach, małych usterkach i niesprawnościach ciała, w tym niepostrzeżenie postępującym zużywaniu się człowieka. Ciekawe, że przy tym najczęściej tęsknimy wstecz, a nie do przodu: nie myślimy o nowej młodości po drugiej stronie, ale o cofaniu czasu i kupowaniu kolejnych tygodni, miesięcy, lat różnymi sposobami. Jakby długie życie mogło zrekompensować śmierć i jakby śmierć nie przynosiła już nic więcej.

Ciało, jeszcze przed chwilą będące osobą, staje się niepokojącym przedmiotem

To nie dziwi: śmierć na pierwszy rzut oka nie przynosi nic więcej. Przynosi definitywny koniec, poczucie braku i pustki nie do odwrócenia. Przynosi zdumienie, jak małą wartość mają sentymentalne przedmioty, gdy właściciel sentymentu poszedł boso i nie zabrał ze sobą nic z tych drobiazgów budujących jego życiową przestrzeń. Ciało, jeszcze przed chwilą będące osobą, zamienia się w niepokojący przedmiot wymagający szybkiego usunięcia z widoku; z szacunkiem, ale najlepiej z zamkniętymi oczami.

Trudno widzieć, że jest coś jeszcze, bo tego nie widać: można tylko wierzyć. Ta wiara ma różne poziomy. Poziom pocieszenia, że ktoś, kogo kochaliśmy, nie skończył się na zawsze i nie zamienił w nieistotny proch, ale w jakieś formie żyje i może patrzeć na nas „z góry”. Poziom przekonania, że coś tam po drugiej stronie musi być; że to niemożliwe, by życie było tak pomyślane, że śmierć usuwa osobę na zawsze i już nigdy, nigdy się nie spotkamy. I jest jeszcze trzeci poziom, poziom sensu, który życiu nadaje poczucie, że to, co tu i teraz, nie jest wszystkim, co nas czeka.

DEON.PL POLECA


Jak się żyje, nie wierząc, że jest coś więcej niż to, co po tej stronie?

Nie wiem, jak to jest: żyć, przyjmując, że to, co zmieści się w tych kilkudziesięciu latach, to już wszystko; bardzo trudno jest mi przyjąć taką perspektywę chociaż na chwilę, bo czuję od razu głęboki bezsens tego, co niby jest, ale zaraz przeminie. Zwłaszcza wtedy, gdy życie wcale się nie układa i w jakimś momencie przynosi tylko wyzwania, rozczarowania i żal oraz brak perspektyw: nie wiem, jak wtedy można znaleźć motywację, wiedząc, że ten ból i cierpienie nie przemieni się finalnie w nic lepszego i pełnego światła, ale skończy się po prostu niczym, brakiem, ciemnością, wyłączeniem świadomości na zawsze. Gdy próbuję sobie wyobrazić takie podejście do życia, rodzi się we mnie natychmiast głębokie poczucie buntu wobec bezsensu takiej wiary w nic.

O wiele piękniejsza i spokojniejsza jest dla mnie wizja wpisana w moją wiarę: że życie się zaczyna, ale później już trwa. Usuwa to głębokie poczucie bezsensu, które powstaje, gdy dziecko rodzi się i umiera po kilku godzinach, gdy ktoś młody traci życie, gdy ktoś żyje długo, ale w ciągłym łańcuchu cierpienia i trudności. Wyobrażam sobie często na mszy tę niewidzialną część wielkiej ekipy chrześcijan, z radością i lekkością śpiewającą „Święty, święty” wraz z nieco przygaszonymi ludźmi żyjącymi jeszcze po tej stronie, gdzie można się nie wyspać, mieć mnóstwo zmartwień, obolałe serce albo kręgosłup.

Jak mieć relację ze świętymi, idealnymi jak mit?

Lubię świętych obcowanie, tą enigmatyczną prawdę wiary ujętą przestarzałym językiem, która oznacza coś bardzo budującego: ci, którzy byli przed nami, nie odeszli na zawsze. Duża część z nich cieszy się takim życiem, jakiego jeszcze nie mogę doświadczyć, i wspiera mnie na różne zaskakujące sposoby. Jak święty Antoni, doktor Kościoła, mistrz duchowy, który… szuka mi kluczy. Jak święta Marta, którą proszę o pomoc przy pieczeniu i ciasto zawsze wychodzi jak trzeba. Jak kilku innych świętych, którzy wezwani na pomoc stawiają się jak jednostka specjalna, żeby ratować mnie z opałów albo przypominać o tym, co oczywiste w relacji z Bogiem, a o czym łatwo zapomnieć. Jak Maryja, która nieustannie słucha ode mnie o tym, że gdzieś brakuje jakiegoś wina i swoim sposobem ogarnia temat zgodnie z wolą Stwórcy.

Ale czy tak łatwo jest wierzyć w istnienie świętych, przebywających w niebie? Niekoniecznie, bo relacja ze świętymi wcale nie jest łatwa, gdy się ich zna tylko z pobożnych obrazów i jeszcze bardziej pobożnych życiorysów. Są sztywni, odlegli, niezachęcający, tak idealni, że odrealnieni: takie wrażenie można odnieść, gdy się słucha i czyta „pobożne”, patetyczne publikacje na ich temat. Trudno zaprzyjaźnić się z kimś do kogo nas nie ciągnie; trudno, by ciągnęło nas do kogoś, kto się „przedstawia” jako dziewica męczennica. Szeregi imion wymienianych podczas litanii nie odbijają się w naszej wyobraźni twarzami i historiami, uśmiechami i anegdotkami. Czasem śmieszą (choćby w litanii: święty Wawrzyńcze, święci Gerwazy i Protazy – popatrzcie podczas jej śpiewania na dzieci, które wsłuchają się w listę imion, i na ich reakcje, to powie wam wszystko). Czasem imiona świętych nie mówią nam zupełnie nic. I dlatego święci są trochę mitologią, postaciami z obrazków, choć przecież byli żywymi ludźmi, z krwi i kości, z własnym poczuciem humoru, porażkami i zwycięstwami, miłością i rozczarowaniami. Do tego, jacy byli, trudno się dokopać, zwłaszcza gdy żyli setki lat przed nami, jak praprapradziadkowie, których znamy tylko imię i małą opowieść, jeśli udało się ją przekazywać w rodzinie przez lata.

Nic nie może anulować naszego życia

Gdy umrzemy, trafimy do ich grona – prędzej lub później, i oby nikt z nas nie wybrał innej ścieżki, odrzucając bycie razem. Może będziemy potrzebowali pomocy innych, przechodząc przez czyściec. Może będziemy pomagać innym, trafiając od razu w Bożą obecność. Jak będzie – to się okaże, ale świadomość, że będzie, jest kojąca. Ze jest zmartwychwstanie. Że to, co nawet najtrudniejsze po tej stronie, nie przeszkodzi, nie może anulować naszego życia na wieki. Że śmierć nie jest mocniejsza i nie ma ostatniego słowa.

„Nasze życie wypełniają niezliczone wydarzenia, pełne różnych niuansów i doświadczeń. Czasami czujemy się radośni, innym razem smutni, jeszcze innym zadowoleni lub zestresowani, docenieni lub zdemotywowani. Żyjemy w ciągłym zabieganiu, koncentrujemy się na osiąganiu wyników, udaje się nam osiągnąć nawet wysokie, prestiżowe cele. Z drugiej strony pozostajemy w zawieszeniu, niepewności, czekając na sukcesy i uznanie, które się opóźniają lub w ogóle nie nadchodzą.

Krótko mówiąc, doświadczamy paradoksalnej sytuacji: chcielibyśmy być szczęśliwi, ale bardzo trudno nam nimi być nieustannie i bez cienia wątpliwości. Musimy pogodzić się z naszymi ograniczeniami, a jednocześnie z nieodpartą potrzebą usiłowania ich przezwyciężenia.

W głębi duszy czujemy, że zawsze czegoś nam brakuje. Jezus swoim zmartwychwstaniem zapewnił nam ustawiczne źródło życia: On jest Żyjącym, miłośnikiem życia, zwycięzcą nad każdą śmiercią. Dlatego jest w stanie zapewnić nam ukojenie na ziemskiej drodze i zapewnić doskonały spokój w wieczności. Tylko Jezus, który umarł i zmartwychwstał, odpowiada na najgłębsze pytania naszego serca: czy naprawdę istnieje dla nas miejsce przeznaczenia? Czy nasze istnienie ma sens? Jak może być odkupione cierpienie tak wielu niewinnych osób?” – tak pisze papież Leon XIV. I trudno mu odmówić celności spostrzeżeń.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Śmierć na pierwszy rzut oka przynosi tylko koniec. Czy naiwnie jest wierzyć w życie bez końca?
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.