Spowiednik zapytał, czy świętowałam spowiedź. Popatrzyłam na niego jak na wariata [ROZMOWA]

Spowiednik zapytał, czy świętowałam spowiedź. Popatrzyłam na niego jak na wariata [ROZMOWA]
Magdalena Urbańska. Fot. Archiwum prywatne

Czy spowiedź można świętować? Jak mądrze wybierać spowiednika, by ten sakrament przynosił dobre owoce? Czego unikać, by nie doświadczać zranień w konfesjonale? O rzeczywistości spowiedzi traktowanej jako sakrament uzdrowienia rozmawiamy z Magdaleną Urbańską, naszą publicystką, autorką "Doskonałej" i inicjatorką instagramowej akcji #świętujęspowiedź. 

Marta Łysek: Spowiedź wielu osobom kojarzy się ze stresem, czymś nieprzyjemnym, z przyznawaniem się do zła, a ty po spowiedzi świętujesz i kupujesz sobie kwiatki. Dlaczego?

Magdalena Urbańska: - Spowiedź bywa nieprzyjemna i to jest normalne. Myślę, że to jest taki naturalny, ludzki odruch, że się wstydzimy czy boimy oceny, odrzucenia. Ale ja mam takie doświadczenie przyjęcia przez Pana Boga, który po prostu jest miłością. Słyszałam ostatnio takie bardzo fajne zdanie o spowiedzi: z naszej ludzkiej perspektywy to jest „tylko” wyznanie grzechów, a w zamian dostajemy bardzo wiele: przebaczenie, przyjęcie. Pan Jezus zabiera te grzechy i ich nie ma, i On już nigdy do nich nie wraca, czasami w przeciwieństwie do nas. Dla mnie spowiedź nie jest przykrym obowiązkiem, ale jest sakramentem miłości i miłosierdzia. Tak go doświadczam od lat i właśnie to pozwoliło mi świętować. Kiedy dostaję coś tak wspaniałego, na przykład mocne przytulenie w smutku, to chcę świętować!

DEON.PL POLECA

Nie każdy ma takie podejście.

- To dlatego, że czasem zbyt dużo trudnych rzeczy narosło wokół spowiedzi. Nasłuchaliśmy się czyichś trudnych opowieści i zamykamy się na to, że może być inaczej, że można przeżyć spowiedź głębiej.

Skąd pomysł, żeby świętować spowiedź?

- Kiedyś jeden ze spowiedników zapytał mnie, czy świętowałam po spowiedzi; to był mój stały spowiednik, do którego wracałam co jakiś czas. Popatrzyłam na niego jak na wariata i pomyślałam sobie: ojcze, ale o co ci w ogóle chodzi? Przecież jak jest spowiedź, to musi być pokuta i zadośćuczynienie, a nie świętowanie! A on mi wtedy tak fajnie powiedział, że jedno nie wyklucza drugiego, że spowiedź, która jest sakramentem uzdrowienia, jest też powodem do świętowania. Przecież jeśli ktoś jest ciężko chory w rodzinie i nagle zdrowieje, to wszyscy się cieszą i świętują. I tak też może być po spowiedzi.

Dlatego, kiedy mówię o tych moich kwiatkach, kawie czy czymkolwiek innym w ramach świętowania, to wracam do tej przypowieści z marnotrawnym synem. On przyszedł i chciał powiedzieć ojcu: zgrzeszyłem, a ojciec go przytulił i zrobił imprezę. Dlaczego my nie mielibyśmy jej robić?

Piszesz w swojej książce, „Doskonałej” tak: „Lubię mówić i pisać o spowiedzi. Od kilku lat ten sakrament jest dla mnie przede wszystkim spotkaniem dającym wolność, uzdrawiającym, zmieniającym sposób patrzenia.” To też nie jest zbyt popularne spojrzenie na spowiedź: że ona ma zmienić sposób patrzenia. Sporo ludzi uważa, że spowiedź ma nas upokorzyć, sponiewierać, że chodzi jednak o to, żeby zobaczyć zło w sobie. Czy da się ich przekonać, że chodzi o zmianę patrzenia i doświadczenie wolności?

- Myślę, że nie ma co ludzi przekonywać. Ja ich zapraszam do tego, by spróbowali tego doświadczyć. Każdy z nas nosi przecież własne doświadczenia albo doświadczenia bliskich, ich historie. One są często trudne. Nie znam człowieka, który by choć raz nie został skrzywdzony w konfesjonale i często się na tym skupiamy, bo to jest bolesne i ciągnie się za nami przez lata. Dlatego opowiadam o swoim doświadczeniu.

Co się wtedy dzieje?

- Dobrym przykładem są historie związane z fragmentem mojej książki, który zacytowałaś. Kobiety, które go czytają, wracają - czasami po latach - do spowiedzi. Dostaję takie wiadomości: Magda, po trzech latach udało się. To jest dla mnie wow! Mówi się, że słowa uczą, a przykłady pociągają – i ja to mocno widzę w kwestii spowiedzi. Choć jest trochę trudnych, to jednak sama w większości mam bardzo dobre doświadczenia. Trafiam na bardzo dobrych spowiedników – chociaż słowo trafiam weźmy w cudzysłów, bo sama ich bardzo świadomie dobieram, kiedy idę do spowiedzi. Ale myślę, że przeskoczenie przez takie myślenie, że to jest tylko cierpiętnictwo, że mamy się upokarzać, jest na początku trudne, bo często właśnie takie są nasze doświadczenia, utrwalane przez lata. I teraz przychodzi taka Urbańska i mówi, że spowiedź jest fajna - to może brzmieć bardzo dziwnie; o co jej chodzi? Ale u mnie to też trwało latami, nie było tak zawsze.

Usłyszałam kiedyś takie zdanie, które dobrze opisuje moje doświadczenie: „Wszystko, co jest, może być”. To są słowa ojca Franza Jalicsa, jezuity. Kiedy pierwszy raz je usłyszałam, nie potrafiłam tego do końca przyjąć. Chodziłam z  tym zdaniem prawie pół roku i w końcu doszło do mnie, ze wszyscy jesteśmy grzeszni, wszyscy popełniamy błędy i to jest wpisane w nasze życie. Wszyscy będziemy upadać, nie jesteśmy aniołami. Ale Pan Bóg nigdy nie zatrzymuje się na grzechu. Grzech trzeba nazwać i wyznać, ale potem jest Pan Bóg i Jego miłość, Jego miłosierdzie.

Często o tym zapominamy.

- Zatrzymujemy się na tym, że spowiedź to jest zobaczenie, nazwanie i - o matko! - wyznanie grzechów, ale zapominamy o dalszej części – że jest tam rozgrzeszenie. I że to jest sens spowiedzi: miłosierdzie Boga, nie nasz grzech. I to nie grzech powinien być w centrum.

Wielu ludzi potrzebuje takiej narracji o spowiedzi; ona się zresztą pojawia coraz częściej, szczególnie u młodych duszpasterzy. Ale jeszcze nie mówi się o tym głośno. Mało świeckich mówi o dobrym doświadczeniu spowiedzi. Mam nadzieję, że się to zmieni. Ja mówię, bo wzięłam sobie do serca to, co mówi moja przyjaciółka: jeśli chcesz coś zmienić w Kościele – zrób to.

Jak jesteś odbierana? Nie spotykasz się z takim oporem: co ty mi tu, świecka kobieto, będziesz mówiła o spowiedzi, to jest nie twoja działka, to ksiądz powinien mówić? Księża ci nie mówią: wchodzisz na mój teren, kobieto, czego chcesz?

- Nie, nie. Nigdy się z tym nie spotkałam. Sama miałam przez moment taką myśl, że może nie powinnam o tym mówić, bo nie jestem wykształcona, mówię wyłącznie o doświadczeniu, co będzie, jeśli coś kiedyś przekręcę i kogoś wprowadzę w błąd? Ale druga myśl była taka, że to, co piszę w internecie, czyta wielu moich znajomych księży i  gdybym powiedziała coś takiego, któryś z nich pewnie by do mnie zadzwonił – i ta obawa z czasem zniknęła. Ona zresztą była tylko we mnie, nigdy z zewnątrz nie usłyszałam: „co ty gadasz, wchodzisz na mój teren”. Odbieram za to inne sygnały: że dobrze, że piszę, fajnie, że poruszam takie tematy, że dobre rzeczy robię w internecie.

Myślę, że to jest lęk wielu ludzi świeckich, którzy nie mają odpowiedniego wykształcenia. Jest bardzo dużo hejtu w sieci i różni pseudoznawcy się wypowiadają. Nie wiem, jak to się stało, że mnie to ominęło, ale w kwestii spowiedzi nikt mi nigdy nic nie mówił, nigdy nie trafiła we mnie żadna strzała osoby wszystkowiedzącej. Dostawało mi się na inne tematy, takie dyżurne, jak komunia na rękę – tu zawsze ktoś się znalazł. Ale odnośnie spowiedzi – nie. Nikt mi nigdy nie powiedział, że mi nie wolno; wręcz odwrotnie - księża czy osoby konsekrowane mocno zaangażowane w Kościele udostępniały moje treści.

Twoje wpisy na Instagramie i Facebooku mają bardzo pozytywny odbiór: widać tam społeczność, która mówi: dzisiaj kupuję sobie kawę, bo Urbańska mówi, żeby świętować spowiedź! To dość zaskakujące, bo nasze katolicko-internetowe środowisko jest dość podzielone; ludzie wywalają swoje trudne emocje właśnie w sieci, a u ciebie tego nie ma.

- Mnie na początku bardzo dziwiło, że tak jest. Pierwszy raz wspomniałam w sieci o tym, że świętuję spowiedź, jakieś trzy-cztery lata temu. Najbardziej się wtedy bałam reakcji mojego spowiednika, bo on o tym nie wiedział. Myślałam sobie: kurczę, czy to nie jest jakaś herezja? Czy ktoś mi nie powie, że przesadzam? To był mój stały spowiednik i kiedy wróciłam do niego po miesiącu, powiedział mi, że też sobie kupił kawę po spowiedzi. Wtedy powstał hasztag #świętujęspowiedź i cała akcja, to było takie dmuchnięcie w skrzydła. Akcja zaczęła się rozkręcać na Instagramie i jestem zadziwiona do dziś, że tyle osób w to weszło. To są dziesiątki osób, a to, co, co widać publicznie, to tylko mała część tego, co się dzieje, bo ludzie często nie chcą o tym pisać na forum. Świętują, ale nie chcą tego publicznie pokazać.

Wiesz, dlaczego?

Czasami zaczepiam i pytam. Wtedy okazuje się, że ludzie w jakiś sposób się tego wstydzą, bo to jest inne,  i nie chcą tego pokazywać publicznie. Dostaję za to różne prywatne wiadomości – zdjęcie kawy, kwiatów, nawet wyjście do kina w ramach świętowania spowiedzi mi ktoś ostatnio wysłał.

Hasztag się rozkręca, a równocześnie trwa dyskusja o kościele i mediach społecznościowych. Czy się powinno, czy nie, czy to jest dobre narzędzie, czy nie, czy to owocuje, kiedy nie masz bezpośrednich relacji z ludźmi. Twoja akcja pokazuje, że to ma sens, że można bardzo dużo dobrego zrobić, po prostu pisząc na Instagramie.

- Można, ale trzeba być w tym szczerym. Widzę bardzo dużo kont na Instagramie, które są piękne i mają fajne treści - ale ostatnio odlubiłam trzydzieści różnych profili, bo zobaczyłam, że one nic nie zmieniają w moim życiu. Wszystko jest pięknie i fajnie - ale to nie jest do końca szczere, tylko robione pod publiczkę. Za to tam, gdzie pojawiają się treści nie wpisujące się do końca w moją wrażliwość, ale szczere i konfrontują z różnymi zjawiskami w Kościele czy życiu – takie treści chętnie czytam.

Wracając do spowiedzi: jest sporo ludzi, którzy nie mają ani złego, zniechęcającego doświadczenia spowiedzi, ani nie mają bardzo dobrego, zachęcającego do świętowania. Są gdzieś pomiędzy: trzeba iść do spowiedzi, więc idą, ale bez żadnych emocji po . Odhaczają obowiązek z pewną regularnością. Co mogłabyś im powiedzieć?

- Wiesz, wyobraziłam sobie teraz konkretnych ludzi, bo mam takich wokół siebie. Myślę, że gdyby mnie wpuścili do swojego świata i chcieli o tym porozmawiać, powiedziałabym im, że Bóg przygotował dla nich o wiele więcej, niż biorą teraz i że nawet nie wiedzą, jak On potrafi zaskoczyć. Podpowiedziałabym, żeby pozwolili sobie na przeżycie czegoś inaczej, spróbowali i zobaczyli, jak się z tym poczują.

Świętowanie spowiedzi nie jest konieczne do zbawienia i są ludzie, którzy będą żyli całe życie pośrodku. I to jest w porządku. Nikogo bym nie zmuszała na siłę do jakichkolwiek zmian; jeżeli ktoś korzysta z sakramentów, to wspaniale. Jeśli robi to regularnie, to tym bardziej super. Tak może upłynąć całe życie i to nie jest złe – jest tylko pytanie, czy Jezus nie zaprasza do czegoś więcej, tego ignacjańskiego magis?

Czułam, że idziemy w tę puentę!

- To przez Ignacego, ja już inaczej nie potrafię (śmiech). Ale to moje doświadczenie spowiedzi mocno wypływa z duchowości ignacjańskiej, bo pragnienie czegoś więcej jest we mnie mocno zakorzenione. To jest dla mnie jak oddech: to więcej, blisko Jezusa, to, żeby Jezusa pytać o zdanie także w kwestii spowiedzi. Teraz nie mam stałego spowiednika, więc pytam: co mam, Panie Jezu, zrobić, gdzie iść, do kogo? Wielu ludzi o to Pana Jezusa nie pyta i ich spowiedzi są przeciętne, są takim odklepaniem. Albo inaczej - bardzo dobrze się przygotowują do spowiedzi, ale co z tego, jeśli trafiają na księdza, który ich nie zna albo jest zwykłym, pospolitym „dzięciołem”. Spowiedź będzie o wiele bardziej owocna, gdy będziemy szukać głębszego sensu w sakramentach. Gdy będziemy pytali Jezusa: gdzie mam iść? i słuchali tego, co On ma nam do powiedzenia, nawet jeśli nam się nie będzie podobać.

Często jesteś przez ludzi pytana o to, jak wybierać spowiednika?

- Kiedy zostawiam na Instagramie okienko na pytanie, to spowiedź zawsze wraca i bardzo często pojawiają się właśnie pytania o spowiedników. Myślę, że to jest klucz do głębszego przeżycia sakramentu. Niekoniecznie trzeba mieć stałego spowiednika - nie każdy chce i nie każdy ma możliwości. Natomiast ludzi dziwi to, że się spowiadam u księży, którzy mnie znają, bo skupiają się na grzechu. A Pan Bóg przygotował dla nas o wiele więcej. Bardzo dużo dostaję dlatego, ze wybieram sobie spowiedników bardzo świadomie i dlatego, że oni mnie znają. Wtedy nie mają dla mnie rad z czapy albo nie traktują mnie obcesowo, bo wiedzą, ze zemsta jest blisko (śmiech).

W kwestii spowiedników mamy w naszym Kościele dwie tendencje. Jedna jest taka, że nie wolno wybrzydzać. Jest spowiednik, to po prostu do niego idziesz. Jak wybierasz sobie księdza, to już jest jakieś kombinowanie. I tak się nie powinno, bo Bóg daje ci tego, kto aktualnie tam siedzi: nieważne, że jest stary i głuchy, Pan Bóg przez niego będzie mówić i nie masz prawa się w to mieszać. Druga jest taka, żeby iść do księdza, który jest najfajniejszy: niekoniecznie musisz go znać, jeśli jest fajny, to do niego idź, czekaj, kombinuj, jedź na drugi koniec miasta, szukaj dla siebie najlepszego. Co Ty doradzasz?

- Powiem najprościej, tak jak to powiedziałam własnemu dziecku. Kiedy mój syn przygotowywał się do swojej pierwszej spowiedzi, powiedział mi, że ma duże zaufanie do jednego z naszych księży i zapytał, czy mógłby spowiadać się u niego. Ponieważ ufam temu księdzu, powiedziałam, że spoko. Teraz mój syn robi pierwsze piątki, a tego księdza nie było całe wakacje. Podczas rozmowy z moim synem powiedziałam mu, żeby nigdy nie spowiadał się u przypadkowych księży.

Jestem wielką przeciwniczką tej pierwszej teorii – kto tam siedzi, jest dla ciebie. Myślę, że z tego często wychodzą różne zranienia; jeśli ksiądz gdzieś na zewnątrz jest mało kulturalny, obcesowy, mówi polityczne kazania, to mało prawdopodobne, że będzie dobrym spowiednikiem. Wierzę w cuda, ale Pan Bóg bazuje na naturze, więc nie kombinowałabym w tę stronę, żeby iść, bo siedzi, chyba że mam grzech ciężki, pilnie muszę iść do spowiedzi, bo chcę iść do komunii, a to ostatnia dostępna msza dzisiaj. W takiej sytuacji poszłabym gdziekolwiek. Ale jeśli mam możliwość iść do innego kościoła albo mogę poczekać do jutra na innego spowiednika, nie pójdę do księdza, którego nie lubię albo nie wzbudza mojego zaufania. Z drugiej strony nie jestem też zwolenniczką tego, żeby za księżmi jeździć. Miałam wiele razy taką sytuację, że księża, u których się spowiadałam, byli przenoszeni w miarę blisko, na inną placówkę, godzinkę jazdy od mojego domu i nigdy tego nie zrobiłam: nigdy nie jechałam tę godzinkę, tylko szukałam kogoś innego. Ale to też zawsze było rozeznane, nie szłam tylko i wyłącznie za uczuciami.

Jak może wyglądać takie rozeznanie?

- Miałam taką sytuację, jest dość mocna. Przez dwa lata spowiadałam się u pewnego księdza i te spowiedzi były dobre i owocne, ale w pewnym momencie stało się tak, że przestał mi odpowiadać jego pośpiech w konfesjonale. Pytałam Pana Jezusa, co mam zrobić, a On mi pokazał innego kapłana. Nie myślałam o tym drugim księdzu w kontekście spowiedzi; po ludzku w życiu bym do niego nie poszła. Ale na modlitwie wracał do mnie właśnie ten człowiek. To było emocjonalnie trudne, zwłaszcza, że u mojego aktualnego wtedy spowiednika dostawałam prawie wszystko, czego potrzebowałam. Ale czułam, że jest potrzebna zmiana. Mimo że emocje mówiły mi co innego, poszłam za tym natchnieniem, które przyszło na modlitwie i nie żałuję tej decyzji.

Z księdzem, który był wtedy moim spowiednikiem, mam relację do tej pory, ale już się u niego nie spowiadam. I to było bardzo, bardzo uwalniające doświadczenie: że Pan Bóg się mną zaopiekuje i da mi człowieka odpowiedniego dla mnie na dany moment i na dane potrzeby, bo one też się zmieniają w trakcie życia. Warto Go pytać.

A jakie masz doświadczenie, jeśli chodzi o miejsce spowiedzi?

- Nie mam problemu, żeby się spowiadać w konfesjonale, choć tego nie lubię, bo u nas w parafialnym kościele są otwarte konfesjonały i czasami się robi z tego spowiedź powszechna; straszne to jest. Mam też doświadczenie spowiedzi w rozmównicy u jezuitów i ta spowiedź jest bardzo komfortowa: nikt nie stoi za tobą, nie musisz szeptać, tyle, że siedzisz na wprost kapłana i patrzycie sobie głęboko w oczy (śmiech). Nic nie blokuje mnie ani przed jedną, ani przed drugą formą. Jest czas, że wolę twarzą w twarz, jest czas, że wolę konfesjonał. Pozwalam sobie na to, że może być i tak, i tak, ale zawsze pytam Pana Jezusa, gdzie teraz, gdzie iść z konkretnym problemem, i zawsze dostaję odpowiedź. Nigdy nie było tak, żebym została bez niej, chociaż najczęściej w pierwszym momencie ta odpowiedź mi się nie podoba.

W dyskusji o spowiedzi krąży taki emocjonalny argument: nie będę obcemu facetowi opowiadać o swoich intymnych sprawach, więc nie będę chodzić do spowiedzi. Co można zrobić dla osób, które mają takie podejście?

- Można pokazać swoim życiem, że warto. Że spowiedź nie zatrzymuje się na księdzu. Miałam ostatnio dość ciekawą rozmowę z pewnym mężczyzną, który musiał iść do spowiedzi, bo miał zostać ojcem chrzestnym. Strasznie nad tym ubolewał, bo co on będzie facetowi w sukience opowiadał o swoich najintymniejszych problemach. Zdziwiło mnie, że przyszedł z tym do mnie i że nie zrobił tego w formie oskarżenia, jak to często widać w mediach. Miałam wrażenie, że było w nim pragnienie czegoś więcej, że szukał, że gdyby miał dobre doświadczenie spowiedzi, miałby może wciąż jakiś problem, ale nie tak ogromny.

Jak ktoś ze mną tak szczerze gada, namawiam, żeby się przełamać, żeby spróbować – ale żeby też świadomie znaleźć sobie spowiednika, który będzie miał więcej czasu, żeby wysłuchać. Żeby nie trafić na kogoś, kto na nas nawrzeszczy: nie byłeś tyle lat u spowiedzi! Takie rzeczy niestety cały czas się zdarzają. Nie mam takiej pokusy, żeby przekonywać kogoś na siłę. Nie uważam, że moja droga jest jedyna słuszna – bo nie jest. Święty Ignacy też mówił, że Pan Bóg ma wiele dróg do ludzi, dla każdego inną. Wychodzę z założenia, że mogę opowiedzieć  o moim doświadczeniu i jeżeli to komuś pomoże, da komuś światło, nadzieję, doda sił, to wspaniale. Ale nie naciskam i staram się nie moralizować innych, bo wiem, że ludzie noszą w sobie różne zranienia, które czasem jest trudno przeskoczyć.

Wszystko wypływa z naszych doświadczeń. Dlatego nie przekonuję nigdy nikogo na siłę, że spowiedź jest dobra, fajna i tak dalej. Mówię wprost o moim doświadczeniu i mam wrażenie, że ono kłuje niektórych w oczy. Bo jest w nas taka tęsknota za miłością, za akceptacją, za sacrum. To wszystko możemy dostać w spowiedzi, jeżeli ona jest dobrze przeżyta i  trafimy na dobrego spowiednika. I my tak naprawdę w jakiś sposób tego pragniemy, ale nie do końca jesteśmy świadomi, że to o to chodzi, że spowiedź może nam to dać i że nam to da. Zatrzymujemy się na grzechu, na księdzu, na wstydzie i nie widzimy tego, co jest dalej: ulgi, pomocy, zmiany patrzenia, która po spowiedzi przychodzi, a przede wszystkim tego, że po rozgrzeszeniu naszego grzechu już nie ma. Dalej jest tylko Jezus i Jego przytulenie.

---

Magdalena Urbańska - katolicka publicystka, z wykształcenia pedagog i doradca rodzinny. Z wyboru żona, matka dwóch synów. Nie potrafi żyć bez kawy i dobrej książki. Autorka książki "Doskonała. Przewodnik dla nieperfekcyjnych kobiet". Prowadzi bloga oraz Instagram. 

 

Marta Łysek - dziennikarka i teolog, pisarka i blogerka. Poza pisaniem ogarnia innym ludziom ich teksty i książki. Na swoim Instagramie organizuje warsztatowe zabawy dla piszących. Twórczyni Maluczko - bloga ze Słowem. Jest żoną i matką. Odpoczywa, chodząc po górach, robiąc zdjęcia i słuchając dobrych historii. W Wydawnictwie WAM opublikowała podlaski kryminał z podtekstem - "Ciało i krew"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Michael Ivens SJ

Mała książeczka zawierająca tekst Ćwiczeń Duchowych św. Ignacego Loyoli od 1584 roku fascynuje ludzi pragnących zbliżenia do Boga. I wciąż pozostaje wyzwaniem. Cechami najbardziej pożądanymi podczas lektury Ćwiczeń Duchowych będą z pewnością empatia, intuicja, wnikliwość...

Skomentuj artykuł

Spowiednik zapytał, czy świętowałam spowiedź. Popatrzyłam na niego jak na wariata [ROZMOWA]
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.