Moją rodzinę uratował św. Józef. Modlitwa w nagłej potrzebie

(fot. shutterstock.com)
Paweł

Od ponad 7 lat jestem mężem, a od 6 ojcem. Mam 2 synów. Pracując na etacie nigdy nie narzekałem na warunki finansowe - zajmowałem się projektowaniem stron www, grafiką, itp.

Powoli ale systematycznie piąłem się po szczebelkach kariery - jak mi się to wówczas wydawało. Wchodząc w małżeństwo wraz z żoną otrzymaliśmy ogromną łaskę i świadomość tego, że swoje małżeństwo chcemy budować na Panu Bogu i jego wartościach.
Dlatego też w pewnym momencie mojego życia zawodowego zdałem sobie sprawę, że marnuję tam czas, że zbyt dużo chwil z życia mojego syna mi umyka. W dodatku w pracy pojawiły się przeciwności natury moralnej, w których nie chciałem uczestniczyć - chodziło o podpisywanie zadań z projektów unijnych, których de facto nie wykonywałem. O tym, że nie chcę w tym uczestniczyć zawiadomiłem szefa. Skończyło się na utracie części pensji.
Kolejnym krokiem dojrzewania do przejścia na własną działalność była świadomość, jak dużo czasu spędzam w pracy bezproduktywnie - czekając na decyzje, oczekując na kolejne zadania. Poprosiłem o zmianę etatu na 3 dni. Otrzymałem zgodę. Finanse oczywiście znów nam trochę spadły, ale nie na tyle żeby był to jakiś duży problem.
Zdawałem sobie przy tym sprawę, że zawsze jest tak, że coś jest kosztem czegoś. Za każdym dobrem - zwłaszcza rodzinnym - idzie w parze trud, walka i pot. Rzeczywiście okazało się, że w 3 dni przy odrobinie chęci z każdej ze stron jestem w stanie "obrobić" się z pracą.
Byłem zadowolony, gdyż taka forma współpracy pozwalała mi jakoś równoważyć czas spędzany w pracy i w domu. Było to dla mnie szczególnie ważne ze względu na to, że w tym czasie przyszedł na świat kolejny nasz syn.
Taka sytuacja nie trwała jednak długo - po pół roku, okazało się, że muszę współpracować z nową osobą z działu marketingu. Jak się dosyć szybko okazało - dla nowej koleżanki zupełnie była nie do pomyślenia 3-dniowa forma mojej pracy. Zaczęły się zgrzyty, utarczki, złośliwości. Po kolejnej takiej sytuacji, nie wytrzymałem: uznałem, że nie mogę i nie chcę dalej pracować w takich warunkach.
Poszedłem do szefa z wypowiedzeniem mając po cichu nadzieję, że po 8 latach wspólnej pracy - przynajmniej spróbuje jakoś zareagować. Myliłem się - szef stanął po stronie koleżanki, z którą tak fatalnie mi się współpracowało. Trudno, słowo się rzekło. Nie mogłem dalej pracować w takich warunkach tym bardziej, że często przenosiłem te nastroje do domu. Odszedłem z pracy.
Po kilku miesiącach bezowocnego poszukiwania pracy (na szczęście z tych "tłustych lat" mieliśmy odłożone zapasy), postanowiłem spróbować popracować na własny rachunek.
Odwiesiłem swoją działalność (wcześniej pracowałem część na etacie, część na tzw. samozatrudnieniu). I tak oto stałem się pracodawcą i pracownikiem w jednym. Warto dodać, że te moje perypetie zawodowe zbiegły się w czasie z decyzją wstąpienia wraz z żoną do jednej ze wspólnot parafialnych - w której obecność - jak się później okazało - bardzo pogłębiła nasze życie duchowe. 
W swoją własną działalność gospodarczą wszedłem z jakimś zapasem finansów, żona w tym czasie również pracowała (miała możliwość pracy zdalnej). Finansowo nie było źle. Ale jak się szybko okazało co innego pracować na etacie a co innego na własny rachunek. Zapasy szybko zaczęły topnieć. Początki działalności nie obfitowały w zlecenia - sam musiałem szukać klientów. Żona straciła te dodatkowe źródło dochodów. Momentami było nam bardzo ciężko, musieliśmy się nauczyć przestać liczyć na siebie a zaczać ufać Panu Bogu (łatwo mówić - ale stanąć oko w oko z tąką sytuacją nie jest takie łatwe). 
Musieliśmy nauczyć się przyjmować pomoc od innych (za tym również widzieliśmy Boże wsparcie). Wcześniej jako rodzina byliśmy calkowicie samowystarczalni. Dużo w tym czasie oboje się modliliśmy (żona omadlała prawie każdy mój wyjazd do klientów), poznaliśmy jako rodzina rzeszę świętych - w tym tak dla nas egzotycznych jak św. Ekspedyt (jego wstawiennictwo pomagało mi przełamać się podczas rozmów handlowych - do których kompletnie nie byłem przyzwyczajony).
Osobiście zaprzyjaźniłem się ze św. Augustynem, św. Izydorem z Sewilli oraz św. bratem Albertem. Poznaliśmy św. Jose Maria Escrivę, a ja osobiście polubiłem św. Józefa. W tym trudnym finansowo dla nas czasie, kiedy już musieliśmy puścić te przysłowiowe lejce, okazało się, że Pan Bóg zawsze nad nami czuwał - nie tylko duchowo, ale i materialnie.
Doświadczyliśmy i nadal doświadczamy takich zwykłych cudów codzienności, które bardzo wzmacniają, dodają otuchy i nadziei: przelew od klienta wtedy, kiedy akurat tego potrzebujemy; Słowo Boże, które akurat odpowiada na nasze troski; dobre, życzliwe słowo klienta, kiedy bardzo obawiasz się rozmowy z nim. Takich cudów Bożej Opatrzności przez ten rok doświadczyliśmy naprawdę wiele. Trudno wszystkie je sobie przypomnieć i wymienić. Pamiętam, jak po raz kolejny okazało się, że nakład druku, który zamówiłem dla klienta, znów wyszedł wadliwy.
Pamiętam moje obawy i strach jak powiedzieć klientowi, że znów będziemy reklamować. Pamiętam moją modlitwę w tej intencji i spokojną, wręcz życzliwą reakcję klienta. To są może małe rzeczy, których na co dzień nie dostrzegamy. Dla mnie i dla nas jako rodziny stały się jednak one takimi naszymi znakami Bożej Obecności. A dla mnie w szczególności jako mężczyzny przekazem od Pana - "Jestem z Tobą, w każdych problemach dnia codziennego. W Twoich trudach i zmaganiach. I jeśli mi je powierzysz, opowiesz mi o nich to mam szansę jako Dobry Ojciec zareagować na nie". I za ten cały rok i za każde wsparcie te małe i te duże - ja i moja rodzina dziękujemy Panu.
A ponieważ tytuł tego świadectwa nawiązuje do św. Józefa - to na zakończenie podzielę się właśnie tą grudniową "akcją" św. Józefa w naszej rodzinie. 
W ostatnie miesiące roku jako jedyny żywiciel naszej rodziny wszedłem po raz kolejny z dużą obawą o nasze finanse. Grudzień zaczął się zbliżać, a ja nadal nie miałem żadnych konkretnych zleceń. Sfrustrowany, po raz kolejny zaniepokojony i smutny, gdzieś (chyba na deonie) trafiłem na świadectwo o św. Józefie.
Przypomniałem też sobie, że kolega ze wspólnoty mówił, że on często w sprawach finansowych, ale i rodzinnych zwraca się o pomoc właśnie do św. Józefa. Ponieważ koniec roku to czas, kiedy wydatki w każdym domu gwałtownie rosną, postanowiłem zwrócić się o pomoc do św. Józefa. A jako że potrzeba okazała się nagła, postanowiłem prosić go o pomoc, odprawiając 3-dniowe nabożeństwo do św. Józefa w nagłej potrzebie.
Przedstawiłem na osobistej modlitwie Panu Bogu konkretnie nasze potrzeby finansowe, prosząc równocześnie o wstawiennictwo św. Józefa w tej konkretnej intencji.
Przez trzy dni odmawiałem to Nabożeństwo, kończąc je dodatkowo litanią do św. Józefa. Jakież było moje zdziwienie, kiedy (w tej chwili już nie pamietam, czy to był 2 czy już 3 dzień) zadzwonił dawny znajomy, który, jak się okazało, jeszcze przed Świętami chciał zamknąć pewne projekty i potrzebował poprawić swoją stronę firmową, a dodatkowo zaprojektować i wykonać kilka produktów drukowanych. 
W krótkim odstępie czasu od tego telefonu, zadzwonił nowy klient i po krótkiej rozmowie okazało się, że chciałby jak najszybciej wykonać stronę internetową (najlepiej do końca roku :)).
Jeszcze przed samymi świętami kiedy kolejny etap chciałem przełożyć już po świetach - sam mnie popędzał, zachęcając "przed Świętami na pewno trochę gotówki panu się przyda".
Około tygodnia przed Świętami kolejny klient odezwał się do mnie z pilną potrzebą wykonania zlecenia. Tak więc wyraźnie odczułem pomoc św. Józefa. Dzięki tej pomocy Święta Bożego Narodzenia okazały się dla nas prawdziwym oddechem i radością od trosk życia codziennego.
To świadectwo jest również pewną formą podziękowania, ale i wypełnienia zobowiązania. Dziś na deonie przeczytałem, że ze św. Józefem trzeba konkretnie - podpisuje się pod tym obydwiema rękoma. Myślę też, że dla mężczyzn jest on szczególnym orędownikiem - przecież zmagał się z tyloma przeciwnościami i problemami.
Dlatego każdemu mężczyźnie szczególnie polecam jego wstawiennictwo - konkretnego mężczyznę, konkretnego ojca i konkretnego świętego. 
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Moją rodzinę uratował św. Józef. Modlitwa w nagłej potrzebie
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.