Ubóstwo duchowe i wewnętrzna wolność
Refleksja nad duchowym ubóstwem oraz związaną z nim wewnętrzną wolnością to zagadnienia fundamentalne w prowadzeniu pogłębionego życia duchowego. Szukając drogi do ich uzyskania, warto odwołać się do Ćwiczeń duchownych św. Ignacego Loyoli, ponieważ stanowią one bardzo osobistą, a zarazem uniwersalną metodę zdobywania wewnętrznej wolności.
Ćwiczenia od samego początku uświadamiają nam, że Bóg jako pierwszy wybrał nas i umiłował. On, będąc Miłością, nie ma wątpliwości, czy zwrócić się do nas z przymierzem miłości. Wątpliwości i przeszkody rodzą się zawsze po stronie człowieka. Mają one różny charakter i tworzą rodzaj "domu niewoli". W tym kontekście nasuwa się zasadnicze pytanie: Kto i jaką mocą może wywieść nas z owego domu niewoli?
Fundament miłości
Jezus obiecuje: Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli (J 8, 32). Tą wyzwalającą prawdą jest On sam. Spotykamy Go, choć w sposób domyślny, już w Fundamencie Ćwiczeń duchownych: "Człowiek po to jest stworzony, aby Boga, Pana naszego, chwalił, czcił i Jemu służył, a przez to duszę zbawił swoją. Inne zaś rzeczy na obliczu ziemi są stworzone dla człowieka i aby mu pomagały do osiągnięcia celu, dla którego jest on stworzony. Z tego wynika, że człowiek ma korzystać z nich w całej tej mierze, w jakiej mu one pomagają do jego celu, a znów w całej tej mierze winien się od nich uwalniać, w jakiej mu są przeszkodą do tegoż celu" (Ćd 23).
Wzniosły ideał wolności, spełniającej się w zjednoczeniu naszej woli z wolą Boga, staje się faktem tylko dzięki poznawaniu, miłowaniu i naśladowaniu Jezusa. I o to właśnie chodzi nie tylko we wszystkich czterech tygodniach Ćwiczeń duchownych, ale także w całym życiu chrześcijańskim.
Czy od razu jednak i w pełni jesteśmy w stanie zgodzić się z wizją Fundamentu? Jakie myśli i uczucia rodzą się w nas w czasie rozważania tego zwięzłego tekstu? Czy wnioski wywiedzione z pierwszych zdań Fundamentu są dla nas oczywiste? Czy niejako z marszu możemy uznać, że z zasadami tymi żyjemy zgodnie już od dawna? Najczęściej ignacjańska "zasada pierwsza i podstawowa", którą jest Fundament, z reguły budzi nasze wątpliwości i zastrzeżenia. A kiedy zrozumiemy jego przesłanie i uznamy słuszność drogi, którą zaleca, otwiera się przed nami mozolna droga walki o wewnętrzną wolność i miłowanie Boga ponad wszystko.
Być może niektórych dziwi, że w Fundamencie nie pojawia się słowo "miłość". Rzeczywiście samo słowo nie pojawia się tam ani razu, ale miłość Boga jest w Fundamencie obecna. Na początku drogi ku zjednoczeniu z Bogiem św. Ignacy wolał miłość Boga do człowieka niejako zaszyfrować. Szyfr ten jednak łatwo złamać, wczytując się w pierwsze zdanie Fundamentu: "Człowiek jest stworzony...". Już sam akt stwórczy to ze strony Boga wyznanie miłości. Tyle że człowiek ma trudność z usłyszeniem go. Zawodzą ludzkie oczy i uszy. Nic więc dziwnego, że otwarcie lub skrycie "krzywimy się", słysząc zapewnienie, że droga do zbawienia wiedzie przez chwalenie Boga, oddawanie Mu czci i służenie Mu.
Nasze odniesienie do Boga, postulowane w Fundamencie, napotyka w nas na realny opór. "Coś" w nas ów opór wywołuje i próbuje tak nas zdeterminować, byśmy to my sami pozostawali w centrum własnej uwagi. Postawienie w centrum Boga i naszego Stwórcy jawi się nam wówczas jako zamach na ludzką wolność, autonomię i samowystarczalność. Można by obrazowo powiedzieć, że choć jesteśmy ukształtowani jako skierowani ku Bogu, to jednak borykamy się z siłą grawitacyjną, która sprawia, że najchętniej koncentrujemy się na sobie. Czasem naprawdę długo znajdujemy przyjemność w grzechu nieustannego "zakrzywiania się ku sobie" - jak powiedziałby św. Augustyn.
Na szczęście Bóg jest cierpliwy i zna wiele sposobów docierania do ludzi. Każdego człowieka przyjaźnie naprowadza na siebie, gdyż z każdą osobą - jako Jemu podobną - łączy Go "święty romans". Jeśli słońce wschodzi nad wszystkimi i wszystkich ogrzewa, to tym bardziej nieustannie oddziałuje na wszystkich potężny magnes Bożej miłości. W pewnych sprzyjających okolicznościach zapewne każdy człowiek odczuwa, że pole magnetyczne Boskiej miłości przenika wszystkie pokłady jego osoby, porządkując je w taki sposób, że odtąd pragnie się na poważnie liczyć z Bogiem i zbliżać do Niego poprzez każdy świadomy i dobrowolny "zamiar, decyzję i czyn".
Wówczas rzeczy (stworzenia), traktowane dotąd jako coś, co miało czynić człowieka coraz bardziej bogatym, niezależnym, mocnym i pewnym siebie, zaczynają jawić się po prostu jako cenne i miłosne dary Boga. Przestają być uważane za autonomiczne źródło szczęścia. Nie konkurują ze Stwórcą i nie przesłaniają Go. Nie udają, że są lepsze i cenniejsze niż Bóg, który je stworzył. Oczywiście, owa tak istotna zmiana zachodzi nie tyle w rzeczach, co w sercu człowieka. To urok doświadczanej miłości Boga działa jak światło, w którym wszystkie rzeczy (stworzenia) jawią się w prawdzie.
Zafascynowanie miłością Boga sprawia, że nie chce się używać rzeczy w taki sposób, by wytrącały z postawy czci, służby i chwalenia Boga. W kolejnym zdaniu Fundamentu czytamy: "I dlatego trzeba nam stać się ludźmi obojętnymi [nie robiącymi różnicy] w stosunku do wszystkich rzeczy stworzonych, w tym wszystkim, co podlega wolności naszej woli, a nie jest jej zakazane [lub nakazane], tak byśmy z naszej strony nie pragnęli więcej zdrowia niż choroby, bogactwa [więcej] niż ubóstwa, zaszczytów [więcej] niż wzgardy, życia długiego [więcej] niż krótkiego, i podobnie we wszystkich innych rzeczach" (Ćd 23).
Św. Ignacy Loyola określa rodzącą się z Bożej miłości wewnętrzną wolność słowem "obojętność". Słowa nie są tu jednak najistotniejsze. Ważne, że temu słowu odpowiada wewnętrzna postawa, która uzdalnia zarówno do wyzbycia się wszystkiego, co od Boga oddziela, jak i do posłużenia się tym wszystkim, co do Boga przybliża i oddaje Mu chwałę. Gdy jesteśmy w sposób nieuporządkowany przywiązani do czegoś lub przemożnie zniewoleni czymś, a miłowanie Boga ponad wszystko praktycznie słabnie i zanika w nas, chciejmy pamiętać, że nawet zwyczajne wyrecytowanie czy uważne przeczytanie tekstu Fundamentu może nam pomóc. Kiedy na przykład w kontakcie z pięknem stworzenia tracimy poczucie miłowania Boga ponad wszystko, pomocne stanie się ponowne rozważenie sensu życia zarysowanego w kilku zdaniach Fundamentu.
Ubóstwo duchowe - szansa i ryzyko
W kontekście słów Fundamentu powróćmy do tytułowego ubóstwa duchowego oraz związanej z nim konieczności dbania o mądre i roztropne przeżywanie wolności. Sprawy ludzkiej wolności nie da się bowiem ani właściwie usytuować, ani tym bardziej autentycznie przeżywać, dopóki nie zdamy sobie sprawy, że w sposób zasadniczy konstytuuje nas właśnie duchowe ubóstwo. Dlatego w życiu duchowym istotne jest zrozumienie tego wymiaru ludzkiej osoby.
Czym zatem jest duchowe ubóstwo? Czym jest ubóstwo ducha czy po prostu ubóstwo ludzkiej osoby? Właściwe każdemu człowiekowi ubóstwo duchowe jest - choć zabrzmi to paradoksalnie - darem. Darem niebywałym, gdyż "niebo-tycznym", a raczej "Bogo-tycznym". W ubóstwie czy poprzez ubóstwo Bóg dotyka człowieka, a człowiek ma możność dotknąć Boga. Ubóstwo definiuje nas na równi z darem rozumu otwartego na poznanie rzeczywistości oraz pragnącej dobra woli.
Właściwe człowiekowi ubóstwo wypływa z faktu, że zostaliśmy przez Boga stworzeni, i to stworzeni jako osoby Mu podobne. Bycie stworzonym mówi zarówno o naszej radykalnej zależności od Stwórcy, jak i o Jego Boskiej miłości wobec nas. Tę prawdę o miłosnej zależności należy często rozważać, kontemplować, z radosną pokorą uznawać i wyznawać. Bardziej brzemienne w skutki jest jednak to, że Bóg stworzył nas jako osoby, czyli ukształtował nas na swój obraz i podobieństwo. Wskutek takiego "wymodelowania" człowieka przez dłonie Stwórcy odkrywamy w sobie skierowanie ku Bogu. Pozostaje ono dynamiczne, a więc pełne mocy, a daje znać o sobie w wieloraki sposób - byłby to jednak temat na odrębne rozważania.
Przeżywanie radykalnej zależności od miłującego nas Boga oraz ludzka tęsknota za Bogiem i pragnienie, by się do Niego zbliżyć i z Nim zjednoczyć, to, jak sądzę, główne składowe ubóstwa duchowego. W owych "składowych" nie ma niczego ani smutnego, ani przytłaczającego. Przeciwnie, zawarta jest w nich obietnica pełni życia w Bogu oraz zachęta, by wyrywać się z wszelkiej ciasnoty i kierować w stronę boskiej dali, ku boskiej transcendencji.
Człowiek - z Boskiego nadania radykalnie ubogi - nie zadowoli się czymkolwiek. Trwale może zadowolić nas tylko Bóg! Stwierdzenie to nie wynika z przesadnej wyobraźni czy choroby duszy. Bóg takimi nas ukształtował. Jemu zawdzięczamy, że człowiek "bosko" ubogi chce mieć udział w całości, we wszystkim. Chce istnieć w zachwycie doskonałym pięknem. Chce być doskonale wolny i wyzwolony od ograniczeń czasu czy przestrzeni, a także trudnych praw rozwoju, obumierania i śmierci. Człowiek pragnie samego Boga. O tym w swej modlitwie mówi Psalmista: Dusza moja pragnie Boga, Boga żywego, kiedyż więc dojdę i ujrzę oblicze Boże? (Ps 42, 3).
Jest rzeczą znamienną, że nawet grzech pierworodny nie zniweczył w nas ani wielkiej tęsknoty za Bogiem, ani zdolności do właściwej interpretacji duchowego ubóstwa. Owszem, grzech wymowę ubóstwa i tęsknoty "zagmatwał", uczynił mniej wyrazistą i mniej czytelną, ale zabić jej nie zdołał. Gdy tylko przez mroki grzechu dociera do nas choćby odrobina światła Bożego, wówczas znów ożywa w nas tęsknota za Bogiem; i jest ona przeżywana - z powodu uwikłania w grzeszność - nawet jeszcze ostrzej, bardziej dramatycznie.
Dzięki Bogu, mimo doświadczonych iluzji i licznych błądzeń - wciąż pozostajemy wrażliwi na obietnicę szczęścia, które jest jednym z imion Boga. I to Boga chcemy dosięgnąć, gdy tęsknimy za życiem bez chorób, bez cierpienia i śmierci; gdy marzymy o życiu w wiecznym świetle i cieple, w miłości i poczuciu bezpieczeństwa, którego już nic i nikt nie zdoła zakłócić. Jezus w obietnicy danej w Apokalipsie św. Jana potwierdza zasadność i przedmiotowość tych tęsknot: I otrze z ich oczu wszelką łzę, a śmierci już nie będzie. Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już nie będzie, bo pierwsze rzeczy przeminęły (Ap 21, 4).
Skołatani, cierpiący i zagubieni nie musimy ze wszystkim czekać na wieczność. Nieraz wystarczy chwila ciszy, słowo Boże i modlitwa, a w nas - bezbrzeżnie ubogich - znów dochodzi do głosu nie tylko wielka tęsknota za Bogiem, ale i spełnienie tęsknoty. To nic dziwnego, gdyż Pan bardzo pragnie dać nam "samego siebie, ile tylko może wedle swego Boskiego planu" (Ćd 234) - powie św. Ignacy w zwieńczającej Ćwiczenia Kontemplacji pomocnej do uzyskania miłości.
Pod sztandarem Jezusa
W Ćwiczeniach duchownych św. Ignacego Loyoli najważniejsze wyjaśnienie ubóstwa duchowego znajdziemy w Rozmyślaniu o Dwóch sztandarach (por. Ćd 136-147). W czasie drugiego tygodnia rekolekcji ignacjańskich właśnie to rozmyślanie w sposób szczególny uświadamia rekolektantom, że w życiu mamy do czynienia nie tylko z dobrym Bogiem czy innymi dobrymi duchami. Przyjaznym planom Boga wobec ludzi zaciekle i stale przeciwstawia się nieprzyjaciel ludzkiej natury. To jego sprzeciw oraz wydana Bogu i ludziom wojna sprawiają, że ludzka historia, zarówno w skali pokoleń, jak i pojedynczej osoby, rozwija się dramatycznie, a jej finałem może być niebo albo piekło.
Św. Ignacy z wielką starannością uświadamia ogromną różnicę między dwoma przywódcami, którzy z pasją podejmują walkę o człowieka radykalnie ubogiego. Obu przywódców i interpretatorów łączy tylko to, że odnoszą się do tego samego ubogiego człowieka. Poza tym wszystko w ich działaniu różni się, przeciwstawia i wzajemnie wyklucza. Jezus, nazwany przez św. Ignacego "najwyższym i prawdziwym Wodzem", a także "Panem całego świata" mobilizuje "wszystkie swoje sługi i przyjaciół" do "pomagania wszystkim". Można by się spodziewać, że każe im mówić najpierw o miłości Boga, o wiecznym szczęściu w Bogu. Tymczasem na początku pojawia się właśnie "najwyższe ubóstwo duchowe".
Słudzy i przyjaciele Jezusa mają pociągać wszystkich "najpierw do najwyższego ubóstwa duchowego, a jeśliby to się podobało Jego Boskiemu Majestatowi i zechciałby ich do tego wybrać, to także i do ubóstwa zewnętrznego" (Ćd 146). Zdaniem Jezusa uwagę człowieka ma przykuć najpierw pełne znaczenia i obietnic "najwyższe ubóstwo duchowe". W Rozmyślaniu o Dwóch sztandarach rekolektant winien zastanowić się, czy Bóg nie wybiera go także do "ubóstwa zewnętrznego". W kontekście bogactwa, jakim jest "najwyższe ubóstwo duchowe", także ubóstwo zewnętrzne może posłużyć zarówno byciu szczęśliwym "ubogim Pana", jak też głoszeniu Ewangelii błogosławieństw.
Lucyfer natomiast - inaczej niż Jezus - zdaje się twierdzić, że ubóstwo duchowe tak naprawdę nic nie znaczy; na nic istotnego nie wskazuje. Właściwie jest przez niego ignorowane, pomijane milczeniem. Nie potrafi i nie chce objaśnić go w sposób autentyczny. Pośrednio sugeruje, że ubóstwo duchowe należy potraktować jak bezsensowne fatum i przekleństwo, które trzeba odwrócić bogaceniem się w rzeczy i we wszystko, ku czemu skłaniają się trzy pożądliwości (por. 1 J 2, 16).
Słudzy wysyłani przez Lucyfera mają być poganiaczami rozsianymi "po całym świecie, nie pomijając żadnej prowincji, żadnego miejsca, żadnego stanu ludzi ani żadnej poszczególnej osoby" (Ćd 141). Mają umiejętnie kierować wszystkich ku bogaceniu się - to jest dla nich najważniejsze. Mają sprawiać, by ubodzy duchem jako rzecz pierwszą poczuli chciwość bogactw, a nie pragnienie Boga. Działanie sług Lucyfera to także zachęcanie do bogacenia się we wszystko, co tylko możliwe. Bardziej chciwym i sprytniejszym mają za zadanie pomagać także wznosić się ponad prawo moralne i prawo stanowione przez ludzi.
Nauka głoszona w świecie przez sługi Jezusa jest zupełnie inna. To nauka o ubóstwie duchowym. Św. Ignacy Loyola nazywa ją "świętą nauką". Ma ona dotrzeć do "ludzi wszystkich stanów i wszystkich pozycji społecznych". Przecież wszyscy bez wyjątku zasługują na to, by zrozumieć, że w duchowym wymiarze nazwanym "najwyższym ubóstwem" czeka na człowieka Bóg i przyzywa go do siebie. Zaprasza do komunikacji i komunii.
Wypowiadając w Kazaniu na Górze słowa: Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie (Mt 5, 3), Jezus pragnie zaprosić każdego rdzennie u-bogiego człowieka do zamieszkania u Boga i do u-bogacenia się Nim. Jezus pragnie, byśmy wszyscy odkryli, że podobieństwo brzmienia słów "ubóstwo" i "Bóstwo", przynajmniej w języku polskim, jest cenną wskazówką i wyraża głęboką intuicję co do rozumienia ludzkiego ubóstwa jako "odsyłającego" do Bóstwa, do Boga.
U kresu drogi zostaniemy poproszeni, jak Jezus na wzgórzu Golgoty, by z wewnętrzną wolnością już nie tylko posługiwać się rzeczami, ale także by w końcu wszystkie je oddać. Dosłownie: oddać wszystkie. W nasze osobowe istnienie, jako radykalnie skierowane ku Bogu i w Nim jedynie spełnione, wpisana została konieczność radykalnego ogołocenia. Prawo ogołocenia dotyczy i ma dotknąć w końcu samego życia w jego ziemskim kształcie.
Życie ludzkie - o ile przeżywamy je jako ubodzy duchem i jako bardzo przez Pana miłowani - jawi się jako nieustanne dbanie o wewnętrzną wolność dla Boga. To także podążanie do totalnej wolności, która ogołaca się z wszystkiego, co utrudnia jej jednoczenie się z Bogiem. Więcej - sama traci siebie, upodabniając się do siewcy, który płacząc, niesie ziarno na zasiew (por. Ps 126, 6). Ów zasiew ze łzami w oczach dokonuje się bardzo zwyczajnie, w codzienności: gdy rozdajemy siebie w aktach miłosnej służby, tej najzwyklejszej, ale za to bardzo konkretnej i wspomagającej bliźnich.
Gdy - jako ubodzy Pana i przez Pana miłowani - wystarczająco postąpimy na drodze czynnego oczyszczenia z grzechów i wad, Duch Święty zapewne zaprosi nas do ufnego ofiarowania się i na to, by sam Bóg - tak jak zechce - dopełnił dzieła ogołocenia, które przysposobi nas do oblubieńczych zaślubin. Może już tu, na ziemi, a na pewno w życiu wiecznym.
Krzysztof Osuch SJ (ur. 1949), rekolekcjonista i kierownik duchowy. Opublikował między innymi: Bóg tak wysoko cię ceni; Przed tobą jest dal; Zobaczyć siebie oczami Chrystusa.
Skomentuj artykuł