5 lat temu poznałem Franciszka. Pamiętam, jakby to było wczoraj
Co czułem? Gdzie byłem? Dlaczego pamiętam akurat te, a nie inne wspomnienia? Postanowiłem pogrzebać trochę w głowie i sprawdzić, co zostało mi z pamiętnego 13 marca 2013 roku - dnia w którym dowiedzieliśmy się, że Franciszek jest papieżem.
Ale żeby nie pozostać na płaszczyźnie tylko osobistych wycieczek i sentymentalnych obrazków jakie zostały w mojej głowie, kilka dni temu poprosiliśmy naszych czytelników o kilka słów komentarza, do tych mijających 5 lat papieskiego pontyfikatu. W grupie na Facebooku, którą nazwaliśmy "Ostatnia Ławka" padło wiele celnych spostrzeżeń. Pojawią się one w poniższym tekście.
Pamiętam, że luty był mroźny i zaskakujący. Rezygnacja z urzędu papieża Benedykta dotarła do mnie gdzieś w domu. Była tym większym zaskoczeniem, że przedtem nie śledziłem na bieżąco papieskich wiadomości. Pewnie, gdyby sprawa toczyła się dzisiaj, docierałyby do mnie przecieki, które często lubią pojawiać się w takich przełomowych momentach. Okazało się, że dziennikarze i komentatorzy, którzy na co dzień zajmują się Watykanem, nie do końca przygotowani są na moment, w którym papież nie umiera, ale po prostu rezygnuje. Doniesienia dwoiły się i troiły, kolejne interpretacje papieskiej decyzji krążyły wokół globu. Miałem przekonanie, że dzieje się coś ważnego, ale nie potrafiłem powiedzieć, dlaczego. Szybkie przeglądy prasy, fora czytane po nocach z wypiekami na twarzy i kolejne wiadomości były dla mnie przyspieszoną szkołą watykańskiej dyplomacji, historii, tradycji i Bóg wie czego jeszcze.
Szymon: "Ja też dokładnie pamiętam ten dzień! Byłem wtedy z odwiedzinami u przyjaciół w Poznaniu, bo na co dzień mieszkałem jako gospodarz na Lednicy. Siedzieliśmy przy kolacji i wtedy zadzwonił do mnie Śledziu - kolega, który został na warcie. Mówi, że albo biały dym jest nad kaplicą, albo to laptop mu się pali, ale daje znać na wszelki wypadek. Zerknęliśmy na transmisję w Internecie - prawda. Odzwoniłem do Śledzia i mówię mu "Odpalaj dzwony, mamy papieża". Na balkon wyszedł lekko zdezorientowany, może nawet trochę wystraszony Franciszek i swoją prostotą rozczulił wszystkich. Ale jeśli mam być szczery - absolutnie nie spodziewałem się tego, jaki będzie jego pontyfikat. I dziękuję Bogu, że mnie w mojej pewności wiary, która momentami graniczyła wręcz z pychą, przeorał i pokazał na czym polega prawdziwa wiara, taka co burz i nawałnic się nie boi. A najważniejsza jest w niej prostota, czułość, wrażliwość, empatia i życzliwość. Dzięki za lekcję Franciszku!"
Przez kolejne dwa tygodnie sporo czytałem o tym, co działo się właśnie za Spiżową Bramą. Po kilkunastu dniach zdawałem sobie sprawę, że - jako student teologii - urastam do roli eksperta w krytycznej dla wielu chwili papiestwa. Źle czułem się w takich butach. Ekspert ze mnie żaden, choć przyjemnie opowiadało się o tym, co przedtem wyczytałem na wspomnianych nocnych posiedzeniach w sieci.
13 marca poszedłem na zajęcia. Wyjście z domu poprzedziło jednak szybkie podjęcie decyzji: brać nie brać laptopa? Wziąłem ważącego 3 kilogramy towarzysza i przez całe wykłady - ku mniejszej lub większej uciesze wykładowców - śledziłem kamerę skierowaną na komin, który kilka dni wcześniej urósł nad Kaplicą Sykstyńską. Czekałem na biały dym.
To był czas, kiedy stawiałem swoje pierwsze kroki w pisaniu. Już po wyborze Franciszka napisałem (pisownia oryginalna): "Biały dym i…mewa - dzień wyboru papieża zastał mnie na uczelni, gdzie w czasie trwania wykładów (mam nadzieje, że jednak nie będzie to, co teraz napiszę rzutowało na wiadomo co w czerwcu)…oglądałem komin. Serwis news.va transmitował na okrągło wydarzenia związane z tym najważniejszym wtedy kawałkiem blachy (nazwa robocza, nie mam pojęcia z czego robi się kominy) na żywo bez żadnego komentarza. Wśród godzin spędzanych nad obserwacją bądź, co bądź, dość statycznego obiektu, rozrywkę dziennikarzom (szczególnie w ostatnich godzinach) zapewniała pewna siadająca nań i odlatująca z niego na przemian mewa. Po gromkim przywitaniu nowego Ojca Świętego wszyscy zapomnieli o ptaszynie, aż do momentu jak jeden z obserwatorów obejrzawszy jeszcze raz zdjęcia, podejrzewam, że pełen odkrywczego blasku w oku, krzyknął: «Przecież to mewa srebrzysta - larus argentatus!». Czy faktycznie był to ten gatunek - pozostawiam tą decyzję specjalistom, mnie ciszy natomiast, że mała mewa stała się jednym z cichych bohaterów całego wielkiego przedstawienia".
Istotnie, wzięcie komputera okazało się dobrym pomysłem. Wieczorem, w czasie ostatniego wykładu, zobaczyłem biały dym. O dalszej nauce nie było mowy. Pobiegłem do kilku kolejnych sal, gdzie nadal trwały wykład. Resztę wieczoru spędziliśmy wpatrzeni ekran.
Kamila: "To była środa. Byłam na Lectio Continua u s. Judyty Pudełko. Siostra wpadła na salę i bardzo głośno rozmawiała przez telefon. Ktoś do niej zadzwonił z informacją. Oczywiście, zamiast Power Pointa włączyła internet i przez ponad godzinę siedzieliśmy w napięciu. Kiedy ogłoszono imię, Siostra powiedziała "Franciszku, odbuduj mój Kościół"! Nie mogłam uwierzyć, że to jezuita. Byłam świeżo po I Tygodniu Ćwiczeń Duchowych i na początku zakochania w św. Ignacym. I też miałam nadzieję na zmiany. Wzruszył mnie prośbą do zgromadzonych o modlitwę".
Powyższa wypowiedź pokazuje, że nie ja jedyny usłyszałem te słowa w tamtym czasie. Kilka dni przed wyborem ktoś powiedział je w moje obecności. "Franciszku, odbuduj mój Kościół". Zapamiętałem je, potem znów wróciły do mnie w momencie ogłoszenia wyników konklawe. Czy był to tylko przypadek? A może wszyscy bardzo mocno czuliśmy, że ten Kościół wymaga odbudowania? Nie wiem i pewnie już nigdy się nie dowiem.
Tomek: "Pamiętam Konklawe z 2013 roku. Akurat Wspólnota L'Arche w której wtedy byłem odbywała wielkopostne rekolekcje. Razem oglądaliśmy pierwsze wystąpienie Papieża (z tym niezwykłym, a przecież zupełnie zwykłym "dobry wieczór"). Nikt chyba nie przypuszczał wtedy, że następca Benedykta XVI będzie miał tak wiele wspólnego z duchowością/ideami Jeana Vaniera i Jego Arki. Ja ten Pontyfikat tak przynajmniej odbieram. Przede wszystkim liczy się każdy człowiek. Wierzący i niewierzący, mądry i głupi, ubogi i bogaty, święty i grzesznik. Jeśli coś by mnie miało irytować to przede wszystkim opór i ignorancja wobec papieskiego nauczania w pewnym kraju nad Wisłą".
Ostatni akt tego dnia będzie miał miejsce na przystanku autobusowym. Czułem, że buzuje we mnie radość. Właściwie nie wiedziałem dlaczego, mijający mnie ludzie musieli być zdziwieni, kiedy sam śmiałem się do siebie. Może obłąkany? Może się upił? Byłem tylko głodny, bo kilka godzin oglądania transmisji z Watykanu zrobiło swoje. Czułem, że od tego dnia bardzo wiele się zmienia. Że powiał nowy wiatr, który usunie zebrany przez lata kurz. Chwilę stałem na przystanku. Uderzył mnie silny podmuch ciepłego powietrza. Był marzec. Zbliżała się wiosna. Kurz z drogi wzniósł się w powietrze.
Wypowiedzi zawarte w tekście pochodzą z grupy na Facebooku: "Ostatnia Ławka".
Michał Lewandowski - dziennikarz DEON.pl, publicysta, teolog. Prowadzi autorskiego bloga "teolog na manowcach" oraz fotograficzny projekt "Bardzo brzydkie zdjęcia"
Skomentuj artykuł