(fot. Stuck in Customs/flickr.com)

Dyskusje o stylu kaznodziejstwa w Polsce co rusz powracają jak bumerang. Podczas towarzyskich spotkań, na imprezach, w pociągu, po wyjściu z kościoła i w mediach.

Ostatnio tym tematem zainteresował się miesięcznik „Więź”, poświęcając lutowy numer językowi wiary i niewiary. Przeczytałem z zainteresowaniem. I zacząłem się zastanawiać nad tym, jak wyglądają moje kazania i czego oczekuję od innych kaznodziejów jako słuchacz Słowa. Oto garść refleksji, które mi się nasunęły.

Od strony kościelnej ławki

Spojrzę najpierw na kazania z punktu widzenia słuchacza. Z jakością głoszonego Słowa w Polsce bywa różnie. Nie wiem, czy w ogóle dałoby się to miarodajnie zbadać. Więc zasadniczo polegam na odczuciach własnych lub innych. Przyznam jednak, że częściej ogarnia mnie raczej poirytowanie niż zachwyt nad poziomem kazań.

Czasem odnoszę wrażenie, że niektórzy księża nie potrzebują czytań przeznaczonych na poszczególne dni, aby wygłosić kazanie. Pan Jezus swoje, a my swoje. Oczywiście, trudno uniknąć odwoływania się do swojego doświadczenia czy zasobu wiedzy. To nawet jest bardzo wskazane, byleby wiązało się z Ewangelią. Ale najczęściej słychać od razu, kiedy ksiądz zaczyna odgrzewać stare kotlety albo serwuje opanowany do perfekcji zestaw myśli, który nieznacznie modyfikuje lub nagina do aktualnego tematu czytań.

Generalnie za mało jest w naszej polskiej duchowości nadziei. Wiąże się to z tym, że jedynie mgliście dociera do nas podstawowe przesłanie Ewangelii, powtarzane w tych księgach już od momentu Narodzin Chrystusa aż po Jego Zmartwychwstanie: „Nie lękajcie się”.Dlatego również do kazań wdziera się zbyt dużo lęku, który sprawia, że łatwiej wychwytuje się i lokalizuje zagrożenia, często urojone; łatwiej węszy się wszędzie spisek i tropi czające się za każdym rogiem czarty. A to Unia Europejska, a to Żydzi, liberałowie, masoni, rząd, obce mocarstwa, homeopatia, polityka, Trybunał w Strasburgu itd. Gorzej z podnoszeniem na duchu i wskazywaniem dobra. Problem w tym, że kiedy słyszę te niekończące połajanki, nie wiadomo, co mam zrobić z tymi zagrożeniami po wyjściu z kościoła. Okopać się? Jeśli teraz jest nam tak źle, to co mieli powiedzieć pierwsi chrześcijanie, otoczeni zewsząd poganami i codziennie narażeni na prześladowania lub śmierć? A jednak nie tracili ducha.

Nieraz zdarza się, że na kazaniu dowiaduję się o czymś, czego trudno doszukać się w nauczaniu Kościoła. Na przykład, razu pewnego słyszałem, jak to wielkopostny rekolekcjonista grzmiał przez kilkanaście minut, przekonując, że każdy grzech przeciwko szóstemu przykazaniu ( a zwłaszcza masturbacja) jest ciężki. Może to odosobniony przypadek, a może i nie.

Innym razem, w czasie mojego wakacyjnego pobytu na Kujawach, ksiądz proboszcz pouczał wiernych, że Pan Jezus tak naprawdę nie zasnął w łodzi podczas burzy na jeziorze (czytaj: nie był zmęczony), tylko udawał. Oczywiście, pedagogicznie. Ze względu na apostołów. Niby spał, ale co chwila sprawdzał, otwierając oko, jak zachowają się w trakcie nawałnicy. Osobiście nazywam taką praktykę „odczłowieczaniem” Chrystusa, co w gruncie rzeczy jest niedźwiedzią przysługą, bo oddala Go jeszcze bardziej od ludzi.

Najbardziej drażni mnie w Polsce nadużywanie ambony do politykowania. Nie w takim sensie, jakoby księża mądrze przypominali o twórczym zaangażowaniu chrześcijan w życie społeczne i polityczne, bo o tym tak naprawdę mówi się niewiele, a jeśli już to na ogół przed wyborami. Chodzi raczej o polityczne agitacje, które księża uprawiają, jakby byli lokalnymi sołtysami lub przedstawicielami partii politycznych na swoim terenie.

Małe odniesienie do historii. Kiedy u początków Średniowiecza Wizygoci podbili ówczesną Francję, władzę rzymskich namiestników prowincji przejęli biskupi i arcybiskupi, których obywatele nazwali godnie defensores civitatis (obrońcami społeczeństwa). Mam wrażenie, że część duchowieństwa w Polsce zachowuje się tak, jakby w naszym kraju nie było komu rządzić lub jakbyśmy ciągle żyli pod jarzmem okupacji. Hitlerowskiej, stalinowskiej, lub jakiejkolwiek innej.

Za amboną

A teraz spojrzenie na sprawę z punktu widzenia księdza. Zostawiam na boku wyjaśnianie różnic między homilią a kazaniem, bo nie miejsce na to. Przyznam, że do pewnego stopnia łatwiej jest mówić kazanie, niż zabrać głos w publicznej dyskusji, ponieważ ambona i przestrzeń między nią a wiernymi wypełniona jest specjalną strefą ochronną. Z kościoła nie padnie żadne słowo krytyki, pytanie czy wątpliwość (chyba że od jakiegoś religijnego wariata). Taka w sumie jest natura kazania, że się go nie przerywa. Ale odzew w słuchaczu i tak następuje , chociaż nie wyraża się werbalnie, lecz gestami: skupieniem odmalowanym na twarzy,wsłuchaniem albo wierceniem się, chrząkaniem, uśmiechem, zdenerwowaniem, złością, gapieniem się w sklepienie, łypaniem okiem na sąsiadów itd. Ta komunikacja dociera do kaznodziei, jeśli tylko chce ją odczytać i zrozumieć.

W każdym bądź razie stanie za pulpitem w kościele to komfortowy przywilej, który, niestety, można wykorzystać na różne sposoby. Św. Paweł, głosząc w Atenach swoje płomienne kazanie, takiego luksusu nie miał. Musiał sobie dobrze przemyśleć, jak zwrócić się do wymagających Greków. Mimo tych intelektualnych przygotowań, zaledwie wypowiedział swoją kwestię, a zebrani od razu wypalili jak z armaty: „Posłuchamy Cię innym razem”.

Co pomaga mi w przygotowaniu kazań? Wydaje się, że najmniejszą rolę odgrywają tutaj warsztat i gorączkowe myślenie: „I co ja mam im powiedzieć?” Ważniejsze jest to, co dzieje się pomiędzy jednym a drugim kazaniem. Sprawą na wagę złota jest przede wszystkim modlitwa. Bynajmniej nie po to, aby w jej trakcie spisywać złote myśli i przykłady. Raczej chodzi o to, aby w tych chwilach pozwolić Duchowi Świętemu wykonać Jego robotę, dać Mu czas na działanie. Zazwyczaj światło przychodzi po modlitwie, kiedy biorę do ręki Pismo św., czytam, rozważam, notuję.

Bo wcale nie jest tak, że jeśli wpadnę jak piorun do kościoła, bez jakiegokolwiek przygotowania (ponieważ mi się nie chciało albo sądzę, że i tak „coś” powiem), to Duch Święty nagle zdziała krasomówcze cuda. Chyba że ów brak przygotowania nie wynika z moich zaniedbań. Gdyby Bóg miał wyręczać księdza od wszystkiego, to także powinien przyciskać na hamulec, jeśli na zakręcie kierowca popędzi z nadmierną prędkością. Ale tego nie zrobi. No i kończy się nieraz tak jak się kończy. Modlitwa uczy również pokory w głoszeniu Słowa. Trudniej wówczas stawać w pozycji sędziego, moralizatora, bo człowiek sam wie, że jest tylko narzędziem i grzesznikiem. Zadaję również sobie pytanie, jak to konkretne słowo przemawia do mnie.

Karl Barth powiedział kiedyś, że prawdziwy kaznodzieja w jednej ręce powinien trzymać Pismo św., a w drugiej gazetę. Dlaczego? Ponieważ Bóg działa w historii i mówi przez wydarzenia. Jego Słowo dociera do nas nie tylko z Pisma św., ale także z tego, co się wokół nas dzieje.

Osobiście dopiero po kilku latach odkryłem, jak nieocenione dla znalezienia odpowiedniego języka kazań są regularne kontakty z ludźmi świeckimi, nie tylko po to, aby wypić kawę i zjeść obiad, lecz również aby wysłuchać ich pytań, rozterek i dylematów moralnych. Praca wśród ubogich, pokrzywdzonych, chorych również diametralnie zmienia punkt widzenia i modyfikuje sposób wyrażania się o Bogu, człowieku i świecie.

 

Jakie moim zdaniem powinny być kazania? Wypowiem truizm: biblijne, to znaczy, opowiedziane językiem Pisma św, zwłaszcza tych ksiąg, które odwołują się do ludzkiej wyobraźni i codziennego doświadczenia. Jezus uczył w przypowieściach, które może nie zawsze były proste, ale przynajmniej nie używał abstrakcyjnych pojęć. Chrystus przez lata pracował jako zwykły robotnik i żył skromnie. Ponadto był dobrym obserwatorem, mieszkając pośród prostych ludzi. I nie studiował teologii. Szukał punktów zaczepienia w ludzkiej naturze, w stworzeniu, w codziennych zajęciach, by w ten sposób odsłonić rzeczywistość niewidzialną.

Także w tej sferze Chrystus jest niedoścignionym wzorem. Uczciwie przyznam, że wcale nie jest łatwo znaleźć odpowiednie obrazy i porównania. Z dwóch powodów. To wymaga trudu, namysłu i pewnych punktów odniesienia. Ale jeśli ich nie ma? I tutaj pojawia się druga trudność. Mam wrażenie, że duchowni są za bardzo odizolowani od ludzi, poczynając już od formacji seminaryjnej. Wprawdzie przygotowanie do święceń musi odbywać się w pewnym dystansie do tzw. świata, ale bez przesady. Przebywanie w zamkniętej grupie przez dłuższy czas prowadzi do utrwalenia pewnego języka zrozumiałego tylko dla tej wąskiej grupy. Wtedy rodzi się naiwne przekonanie, że wszyscy wokół myślą podobnie.

Coraz więcej ludzi narzeka, że język kazań jest zbyt hermetyczny, fachowy i dlatego nie dociera do serc i umysłów. Dużo w tym racji. To prawda, że należałoby ściślej odgraniczyć język teologii od języka kaznodziejstwa. Nie wyeliminujemy jednak zupełnie terminów religijnych takich jak zbawienie, grzech czy odkupienie. Co można zrobić, to pracować nad znalezieniem odpowiednich przykładów, które obrazują te rzeczywistości.

Myślę, że polski język kaznodziejski należy stopniowo i świadomie oczyszczać z salonowych naleciałości i barokowych ornamentów. Zamiast mówić o spożywaniu, może lepiej o jedzeniu. Zamiast o spoczywaniu, o odpoczynku. Zamiast o „otaczaniu kogoś modlitwą”, po prostu o modlitwie. Zamiast o „pochylaniu się nad człowiekiem”, o zwracaniu uwagi na jego potrzeby” itd. Od dzieciństwa dziwiło mnie, że kiedy biskup przyjeżdżał na wizytację do parafii, to ksiądz proboszcz mawiał, że ekscelencja spożyje po mszy św. skromny posiłek, a potem uda się na spoczynek. A Pan Jezus jadł i spał.

Obustronny wysiłek

By już tak nie pastwić się nad księżmi, bo sam nim jestem, dodam, że trudności ze zrozumieniem kazań mają swe źródło nie tylko po stronie duchownych, ale w nie mniejszym stopniu po stronie słuchających. W Polsce coraz częściej mamy do czynienia z pewnym paradoksem. Niby głosi się Słowo do ludzi wierzących, czyli de facto zakłada się, że mają oni podstawową wiedzę religijną, a często bywa z tym krucho.

Kazanie powinno być dalszym pogłębieniem i objaśnieniem treści, którymi człowiek już jakoś żyje, a nie każdorazowym wprowadzeniem w chrześcijaństwo. Zrozumienie kazania zakłada, że także słuchacz podejmuje osobisty wysiłek rozważania Pisma św., modlitwy, czytania katechizmu. Jeśli cała formacja chrześcijańska ogranicza się w przypadku wielu wiernych tylko do niedzielnego kazania, to jak w dziesięć minut poruszyć ich słowem, które właśnie z tej racji wydaje im się obce? A przecież zrozumienie to dopiero pierwszy krok.

Nie zapomnę wrażenia, jakie wywarł na mnie kilkanaście lat temu mój dziadek, który w młodości był świeckim katechetą we wsi (bez żadnego teologicznego wykształcenia). Kiedy opublikowano Katechizm Kościoła Katolickiego, poprosił mnie, abym kupił mu jeden egzemplarz. W jesienne i zimowe wieczory czytał go dzień za dniem. I był zachwycony, że wszystko zostało wyjaśnione tak syntetycznie i treściwie, chociaż skończył 7 klas szkoły podstawowej. „Szkoda, że wcześniej tego nie wydali” - mawiał.

Kiedyś po mszy św. zrobiłem taki mały eksperyment, i zapytałem grupę studentów, jak rozumieją słowa z drugiego czytania, że Chrystus zwyciężył śmierć i zmartwychwstał. Sprawa fundamentalna dla chrześcijaństwa. W kwestii śmierci sporo osób było zakłopotanych, bo wyszło na to, że mieli na myśli śmierć biologiczną, której wszyscy doświadczymy. Więc w sumie nie rozumieli, jak Chrystus mógł zwyciężyć śmierć, skoro nadal umieramy. Podobnie było ze zmartwychwstaniem Chrystusa. Większość zapytanych odpowiadała, że zmartwychwstanie oznacza życie po śmierci, tak jakby przed zmartwychwstaniem Chrystusa nasze dusze miały rozpłynąć się w oceanie nicości. I tak jedni głoszą, drudzy słuchają. I wszystko gra. Pozornie. Bo ludzie siedzą jak na przysłowiowym tureckim kazaniu.

Z racji tego, że pospolity katolik wie dzisiaj coraz mniej o chrześcijaństwie, myślę więc, że w seminariach, po etapie wstępnej formacji teologicznej, możnaby rozważyć wprowadzenie praktycznych ćwiczeń z kaznodziejstwa, podczas których klerycy uczyliby się wyjaśniać sprawy wiary tak, jakby mówili do ludzi, którzy nigdy nie słyszeli o chrześcijaństwie, ale chcieliby dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi.

Wszyscy chyba musimy ciągle przypominać sobie, że wiara szuka zrozumienia, także pośród gorliwych słuchaczy. Przecież z wiekiem nabywamy nowych doświadczeń. To, co jest dla nas oczywiste dzisiaj, wcale nie musi być takim jutro. Najgorzej jeśli człowiek osiądzie na laurach i uzna, że już wszystkie rozumy pozjadał, bo trochę postudiował teologii albo wystarczy mu dotychczasowa wiedza. Po co więcej. Ale dokąd w ten sposób dojdziemy?

W końcu, czy kazanie powinno budzić w słuchaczach zadowolenie czy uczuciowy dyskomfort? Nie odpowiem na to pytanie. W zamian przytoczę wiersz ks. Daniela Szpili CSMA, który od lat chodzi mi głowie i nie daje spokoju.

„To nie duchy się tłuką na plebanii w sobotę.
To proboszcz młotkiem rozumu miażdży Słowo Boże.
Jutro będzie smaczny orzechowy torcik.
A gdyby rzucił nim tak jak idzie
twardym i sękatym ponabijał guzy
na wypudrowanych sumieniach
solą rzucił w oczy tym co myślą że widzą
by z kościoła wychodzili ranni
by goili w ukryciu rozdarcia duszy
może wyleczyłby się świat”.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Ach te kazania
Komentarze (62)
S
słuchacz
25 kwietnia 2013, 16:38
I niewiele się zmieniło. Nadal o polityce i beblanie o wszystkim i o niczym.
T
TSJ
13 marca 2011, 21:58
Dzięki! Ciekawe.
L
leszek
13 marca 2011, 20:21
@TSJ, gdyby Ci się chciało w to bawić to możesz sam sprawdzić jakie pokrycie w rękopisach ma TN sprzed Konstantyna. Tutaj masz link do wartiściowej strony biblijnej: <a href="http://www-user.uni-bremen.de/%7Ewie/bibel.html#pap">http://www-user.uni-bremen.de/~wie/bibel.html#pap</a> Jak przewiniesz w/w stronę do: 'The original sources: Papyri, Codices...' to będziesz miał listę źródeł. Powodzenia :-)
L
leszek
13 marca 2011, 05:10
Parafrazując - bodaj dalekowschodnie powiedzenie o uczniach i nauczycielach - zły czytelnik nawet przy najwspanialszym przekładzie niewiele skorzysta, dobry natomiast dojdzie do sedna rzeczy przy najbardziej kiepskim tłumaczeniu. Wiesz co to jest aforyzm? To powiedzenie pewnej półprawdy, ale takie powiedzenie, aby zwolennika tej drugiej części półprawdy trafił szlag ;-) Mnie co prawda szlag nie trafia, ale taki mam stosunek do tego typu 'argumentów'. Równie dobrze możnaby napisać, że przy najwspanialszym przekładzie nawet zły czytelnik wiele skorzysta, a przy złym przekładzie nawet dobry czytelnik niewiele skorzysta. Traduttore traditore wł., dosł. 'tłumacz to zdrajca' ;-) A przecież oryginały nie powstały w grece, prawdaż? To zależy które oryginały, a więc nieprawdaż. Bo wszystkie księgi Nowego Testamentu oryginały powstały właśnie w grece, a nawet ze Starego Testamentu niektóre księgi powstały w grece. Powiedz mi, czy mamy rękopisy z czasów przed Konstantynem, z których można by ułożyć całość NT? Pytam, bo niektórzy twierdzą, że po Konstantynie czy za tego cesarza doszło do ingerencji cenzorskich tudzież autorskich w księgach biblijnuch. Uważam takie przedsięwzięcie za mało prawdopodobne. Nigdy nie próbowałem robić takiej układanki :-) więc trudno mi autorytatywnie odpowiedzieć, ale jest takie mnóstwo starszych niż Konstantyn rękopisów oraz tzw. świadków tekstu (czyli cytatów z NT w różnych źródłach), że jestem przekonany że da się z nich złożyć cały NT, a nawet gdyby miały wyjść w nim jakieś dziury to byłyby one naprawdę drobne. Zarzut o ingerencjach cenzorskich czy autorskich jest naprawdę idiotyczny. Zakłada on że z nieba spadł nam gotowiec pt NT, a ktoś (w domyśle hierarchia Kościelna) sfałszowała go wyrywając z niego kartki i cześć tych kartek podmieniając w nim a część usuwając definitywnie. A było zupełnie inaczej. Wraz z wymieraniem świadków wydarzeń zaczęto spisywać ich relacje, a wraz z powstawaniem kolejnych wspólnot zaczęły się one wynieniać korespondencją. W ten sposób powstało całe mnóstwo różnych dokumentów pisanych. Tyle że oprócz dokumentów tworzonych przez autentycznych świadków lub słuchaczy powstawały również dzieła których autorzy, aby mieć autorytet podszywali się pod autentycznych świadków, a nie zawsze sensownie pisali. I bywało tak że pisali coś co kiedyś tu nazwałem nabożnymi głupotami. Chcąc np. przekonać słuchaczy do Bóstwa Jezusa twierdzili że już od małego objawiał swoją boską moc, i że np. gdy jakiś niegrzeczny chłopiec potrącił w zabawie Jezusa, to wystarczyło aby mały Jezus zmierzył go wzrokiem a winowajca padł trupem na miejscu. Namnożyło się tego tyle, że w pewnym momencie Kościół musiał wszystko zebrać, przebadać i ogłosić co i w jakiej wersji jest tekstem natchnionym a co nim nie jest. Mówiąc w skrócie, Kościół nie musiał a nawet nie mógł sfałszować NT, gdyż NT powstawał i rodził się w Kościele, i to Kościół określał które księgi i w jakiej treści stanowią NT. I jeszcze jedno. Są tacy co kwestionują autentyczność NT i domagają się jego całościowych rękopisów pochodzących z pierwszych wieków, sprzed Konstantyna. Nie biorą oni jednak pod uwagę tego że chrześcijaństwo było prześladowane właśnie do Konstantyna. I nie dość że papirusy były niezbyt trwałe, to w ramach prześladowań nie tylko mordowano chrześcijan ale i palono/niszczono ich pisma. Domagano się również zdawania takich pism, a za posiadanie takich pism traciło się życie. Nic więc dziwnego, że tak niewiele i tak szczątkowych dokumentów pozostało z pierwszych wieków. I możnaby wręcz powiedzieć, że biorąc pod uwagę okoliczności, to pozostało ich wyjątkowo dużo. Dzięki Vocatio za wspaniałe tytuły! Od dawna myślę nad nabyciem przekładu interlinearnego... Posiadam BT, NT i Psalmy - ekumeniczne, Ewangelie "wg" ks. Romaniuka; wszystkie ciekawe :-) Brakuje jednak szerszego komentarza historyczno-kulturowego - a w serii prymasowskiej taka cegła! Hura! Prócz przekładów interlinearnych (5 cegieł) polecam również słowniki (3 cegły) oraz NT D.Sterna będący przkładem zachowującym klimat oryginału, a więc klimat kultury imentalności semickiej/żydowskiej, a nie cywilizacji grecko-rzymskiej.
T
TSJ
12 marca 2011, 22:21
Parafrazując - bodaj dalekowschodnie powiedzenie o uczniach i nauczycielach - zły czytelnik nawet przy najwspanialszym przekładzie niewiele skorzysta, dobry natomiast dojdzie do sedna rzeczy przy najbardziej kiepskim tłumaczeniu. Traduttore traditore wł., dosł. 'tłumacz to zdrajca' ;-) A przecież oryginały nie powstały w grece, prawdaż? Powiedz mi, czy mamy rękopisy z czasów przed Konstantynem, z których można by ułożyć całość NT? Pytam, bo niektórzy twierdzą, że po Konstantynie czy za tego cesarza doszło do ingerencji cenzorskich tudzież autorskich w księgach biblijnuch. Uważam takie przedsięwzięcie za mało prawdopodobne. Dzięki Vocatio za wspaniałe tytuły! Od dawna myślę nad nabyciem przekładu interlinearnego... Posiadam BT, NT i Psalmy - ekumeniczne, Ewangelie "wg" ks. Romaniuka; wszystkie ciekawe :-) Brakuje jednak szerszego komentarza historyczno-kulturowego - a w serii prymasowskiej taka cegła! Hura!
L
leszek
12 marca 2011, 22:15
Trudno ocenić, czy ktoś jest na dobrej dla siebie ścieżce. Może on wie lepiej? A niby dlaczego miałby wiedzieć lepiej? A może on wie gorzej? Dla mnie świętymi są wszystkie teksty, które zbliżają człowieka do zrozumienia samego siebie, jego miejsce w świecie, które wzbudzają w nim Miłość. Hi :-) Hi :-) To jak ktoś poczyta sobie Z.Freuda lub K.Horney czy choćby K.Dąbrowskiego i dzieki temu lepiej sięzrozumie to są to święte teksty?!? ;-) To nawet 'Trybuna Ludu' może mieć święte teksty?!? ;-) A dobrym chrześcijaninem ten, kto urzeczywistnia wolę Najwyższego - choćby nieświadomie - czyli przede wszystkim żyje zgodnie z przykazaniem miłości. Nieprawda. Chrześcijaninem jest wyznający wiarę w Jezusa Chrystusa. Nawet jak ktoś żyje zgodnie z przykazaniem miłości to nie czyni go to chrześcijaninem. Katolik nie zawsze jest dobrym chrześcijaninem (poza teorią). Dobrym chrześcijaninem może być np. innowierca czy bezwyznaniowiec itp. itd. Owszem, katolik nie zawsze jest dobrym chrześcijaninem. Ale jest chrześcijaninem. Ale innowierca czy bezwyznaniowiec jest innowiercą lub bezwyznaniowcem a nie chrześcijaninem. Ludzie (mimo uwikłań i niewiedzy) zawsze mieli wolną wolę, A więc jednak zawsze była wolna wola? ;-) ale zbyt często korzystanie z niej prowadziło do prześladowań "posiadaczy prawdy". Nawracanie na siłę i utrzymywanie siłą "wiary" nie było przejawem poszanowania wolnej woli. Tu się niestety zgadzam. Tyle że to akurat nie problem korzystania z wolnej woli lecz fałszywego/błędnego rozeznawania co jest dobrem. Ta powierzchowna chrystianizacja odbija się w Europie czkawką. Trudno mi powiedzieć czy masz rację. W pierwszym momencie nawet byłem skłonny Ci ją przyznać, ale po namyśle uważam że jednak nie masz racji. Uważasz że gdyby przed tysiącem lat nie było powierzchownej chrsytianizacji to dzisiejsi ludzie lepiej rozpoznawali co jest dobrem a co złem? I lepiej korzystali z wolnej woli wybierając zawsze dobro a nie zło? Czy prawniczość Krz-k i brak pluralizmu teologicznego nie ogranicza zbytecznie wolnej woli? Nie bardzo rozumiem Twoje zarzuty. Co to znaczy 'prawniczość KRzK? Bo wg mnie nie ma prawniczości w Kościele. Bo Kościół mówi iż jest prawo Boże? Czy że w ogóle jest prawo kanoniczne? Normy prawne są w każdej religii. A co rozumiesz przez brak pluralizmu teologicznego? Bo wg mnie jest pluralizm teologiczny. Uważasz że np. prawda wiary iż są trzy Osoby Boskie to objaw braku pluralizmu?!? Czy wg Ciebie należałoby dopuścić poglądy o czterech czy pięciu lub jeszcze więcej Osób Boskich?!? Co rozumiesz przez ograniczanie wolnej woli? I to jeszcze zbyteczne ograniczanie? Np. prawdy wiary to zbyteczne ograniczenie wolnej woli?!? A niby na czym polega to ograniczenie? Czy twierdzenie Pitagorasa to też wg Ciebie zbyteczne ograniczenie wolnej woli? Wybacz, ale Ty chyba jednak nie bardzo rozumiesz co to jest wolna wola...
L
leszek
12 marca 2011, 20:04
Mam zaufanie do tłumaczenia w wydaniu ekumenicznym. @TJS, powiem Ci szczerze, że z zainteresowaniem oczekiwałem na zakończenie przekładu ekumenicznego. Pierwsze mieszane uczucia pojawiły się u mnie gdy miałem okazję na żywo posłuchać jak przedstawiciele autorów przekładu opowiadali o pracach nad tekstem. Nie będę - nawet nie potrafiłbym - relacjonować całości, ale powiem tylko że ekumenizm przekładu był takim bożkiem, że nawet greckie 'baptidzo' miało być przetłumaczone na 'zanurzenie' a nie na 'chrzest'. I wiesz co zadecydowało, że nie jest? Bo wówczas musiałby być w konsekwencji Jan Zanurzyciel a nie Jan Chrzciciel... A teraz, te Twoje przykłady przekładu tylko jeszcze bardziej mnie zniechęcają do przekładu ekumenicznego. Mi odpowiada jego odwaga - na przekór utartemu szablonowi -  Ale wolę mieć do czynienia z obu przekładami niż z jednym. Hm... Obawiam się że masz błędne podejście. W przekładach Biblijnych nie chodzi o odwagę przekładu lecz o wierność! I jak pokazuje rzeczywistość, te co odważniejsze przekłady są właśnie przekładami fałszującymi treść oryginału. Jeśli naprawdęinteresuje Cię Biblia to polecam Ci wydawnictwo Vocatio, tu masz link: <a href="http://www.vocatio.com.pl/c/pl/5/3/1/0/long/prymasowska+seria+biblijna.html">http://www.vocatio.com.pl/c/pl/5/3/1/0/long/prymasowska+seria+biblijna.html</a> Zwłaszcza przekłady interlinearne. Tyle że to trochę kosztowne... i transformujące zaproszenie (a nie odrzucenie) skierowane do Piotra. Ważniejsze jest aby przekład był prawdziwy! A nie to czy jest transformujący czy nie... "również na kazaniach" - poza czasem na nie przeznaczonym :) O dziełach do pozazdroszczenia napisałem. OK Już rozumiem :-) Odpowiada mi wielość możliwych tłumaczeń w Mt 16,23. Dla mnie wyrażenie "tym, którzy są jak małe dzieci" było rozjaśnieniem. "Jeśli się nie staniecie, jak małe dzieci, nie wejdziecie do Królestwa Niebios. "Prostaczkom" też ok, choć wolałbym "prostym". Ni pomyliły Ci się cytaty? Mt 16,23 nie ma wielości możliwych tłumaczeń! Jest jeden sens zgodny z oryginałem! W Mt 11,25 'małe dzieci', owszem, nie są przekłamaniem choć mogą wprowadzać w błąd sugerując/dopuszczając różne interpretacje. Pax! Pax :-)))
T
TSJ
12 marca 2011, 18:07
Mam zaufanie do tłumaczenia w wydaniu ekumenicznym. Mi odpowiada jego odwaga - na przekór utartemu szablonowi - i transformujące zaproszenie (a nie odrzucenie) skierowane do Piotra. Ale wolę mieć do czynienia z obu przekładami niż z jednym. "również na kazaniach" - poza czasem na nie przeznaczonym :) O dziełach do pozazdroszczenia napisałem. Odpowiada mi wielość możliwych tłumaczeń w Mt 16,23. Dla mnie wyrażenie "tym, którzy są jak małe dzieci" było rozjaśnieniem. "Jeśli się nie staniecie, jak małe dzieci, nie wejdziecie do Królestwa Niebios. "Prostaczkom" też ok, choć wolałbym "prostym". Pax!
T
TSJ
12 marca 2011, 18:07
Pewnie, że lubię wygrywać. Zwłaszcza z samym sobą, bo z drugim człowiekiem zwycięstwa w różnych rozgrywkach rodzą prócz egocentrycznej radości smutek przegranej bliźniego. Ale tutaj nie widzę żadnej rywalizacji. Dyskutować (nawracać na swoje) nie zamierzam, co najwyżej dialogować. Lepiej skończyć netowe gaworzenie na stwierdzeniu "moja racja jest najmojsza, a twoja najtwojsza i git" niż się potykać. Zawsze pozostaje pytanie - jaka jest prawda, ta prawdziwa... Trudno ocenić, czy ktoś jest na dobrej dla siebie ścieżce. Może on wie lepiej? Dla mnie świętymi są wszystkie teksty, które zbliżają człowieka do zrozumienia samego siebie, jego miejsce w świecie, które wzbudzają w nim Miłość. A dobrym chrześcijaninem ten, kto urzeczywistnia wolę Najwyższego - choćby nieświadomie - czyli przede wszystkim żyje zgodnie z przykazaniem miłości. Katolik nie zawsze jest dobrym chrześcijaninem (poza teorią). Dobrym chrześcijaninem może być np. innowierca czy bezwyznaniowiec itp. itd. Ludzie (mimo uwikłań i niewiedzy) zawsze mieli wolną wolę, ale zbyt często korzystanie z niej prowadziło do prześladowań "posiadaczy prawdy". Nawracanie na siłę i utrzymywanie siłą "wiary" nie było przejawem poszanowania wolnej woli. Ta powierzchowna chrystianizacja odbija się w Europie czkawką. Czy prawniczość Krz-k i brak pluralizmu teologicznego nie ogranicza zbytecznie wolnej woli?
L
leszek
10 marca 2011, 21:45
Do mnie wyrażenie w Mt 11, 25 "tym, którzy są jak małe dzieci" bardziej przemawia niż "prostaczkom". Koresponduje z błogosławieniem przez Jezusa właśnie małych dzieci, o których powiedział, że do nich należy Królestwo Niebios. Nic by nie szkodziło, gdyby tłumacze podali czytelnikowi różne możliwości przekładu - od czego przypisy? W Mt 11,25 powiedziane jest w oryginale, po grecku: εν εκεινω τω καιρω αποκριθεις ο ιησους ειπεν εξομολογουμαι σοι πατερ κυριε του ουρανου και της γης οτι εκρυψας ταυτα απο σοφων και συνετων και απεκαλυψας αυτα νηπιοις W transliteracji jest to: en ekeinō tō kairō apokritheis o iēsous eipen exomologoumai soi pater kyrie tou ouranou kai tēs gēs oti ekrypsas tauta apo sophōn kai synetōn kai apekalypsas auta nēpiois Wielki Słownik Grecko-Polski NT podaje że interesujące nas słowo nepiois ma dwa znaczenia. W pierwszym, dosłownym znaczeniu oznacza: niemowlęcy, dziecięcy, nieletni. Ale w drugim, niedosłownym znaczeniu oznacza albo metaforycznie tych którzy są niedojrzali w wierze, albo w antytezie do σοφως = mądry ma znaczenie: dziecinny, prosty, prostoduszny, prostaczek. A więc takie porównanie, że coś jest zakryte przed mądrymi i roztropnymi a objawione nepiois oznacza że chodzi właśnie o tych nie-wykształconych, nie-roztropnych, prostych, prostodusznych, prostaczków, a więc przekład na 'małe dzieci' jest ewidentnym zaciemnieniem.
L
leszek
10 marca 2011, 21:43
Oj, nie dam się przekonać, że Twoja prawda jest bardziej mojsza niż twojsza! ;-) Oj @TSJ, w tym miejscu to właściwie powinienem zaprzestać pisania, bo skoro prezentujesz podejście 'kto kogo', a w dodatku otwarcie oznajmiasz, że nie dasz się przekonać to jakiekolwiek dyskusje z Tobą nie mają sensu. Spory z Tobą to nie dochodzenie do prawdy lecz pojedynki które musisz wygrywać. Przeczytaj - proszę - jeszcze raz koment nt. Mt 16, 23. O czym innym piszemy. O czym innym w ogóle piszemy. Na to wygląda. Pewnie idziemy, choć członkowie Krz-k, innymi ścieżkami. Ścieżek jest wiele, nawet w obrębie wyznania. Niech każdy idzie najlepszą dla siebie, nie zwodząc bliźniego swego z najlepszej dla niego! Ścieżek może być wiele, ale nie oznacza to że każda z nich jest dobra. A nie spotkałem jeszcze nikogo kto ewidentnie błądząc przyznawałby że błądzi, każdy zawsze zapierał się że to jest przynajmniej dla niego najwłaściwsza ścieżka. Ale niezależnie od tego czy jesteś na właściwej ścieżce czy nie, nie zamierzam Ciebie z niej zwodzić. To Twoja sprawa co robisz ze swoim życiem. Masz wolną wolę. Przeczytałem jeszcze raz Twoje komentarze. Napisałeś: z ekumenicznego wydania Ewangelii dowiedziałem się, że Jezus powiedział do Piotra nie: "idź precz, szatanie!", ale: "chodź za mną, szatanie!" (i ucz się) to odpowiedziałem Ci, że w oryginale jest: υπαγε οπισω μου σατανα w transliteracji mamy: ypage opisō mou satana tlumacząc że oznacza to: 'odejdź za mnie'. A więc nie zadne 'chodź za mną' lecz 'odejdź za mnie', 'zejdź mi z oczu'. I że dokłądnie to samo powiedział Jezus kuszącemu Go na pustyni szatanowi (Mt 4,10). A Ty czytałeś powtórnie to co ja Ci odpisywałem? Choć wiele jest dróg to prawda jest jedna. W tej wypowiedzi Jezusa pada słowo υπαγε (ypage). I dokładnie tymi samymi słowami zwrócił się Jezus do Piotra w Mt 16,23 jak i w trakcie kuszenia na pustyni zwrócił się do szatana w Mt 4,10. A jak podaje Wielki Słownik Grecko-Polski NT słowo υπαγω oznacza: odchodzić, usuwać się, iść skądś, iść dokądś. Jezus nie zaprasza więc szatana: 'idź za mną' (i ucz się w Mojej szkole), ale przegania go: 'odejdź za mnie' - odejdź, usuń się, idź sobie stąd, zejdź mi z drogi, zejdź mi z oczu. I dokładnie tymi samymi słowami pogonił Piotra. Jeśli interpretacje Biblii - księgi tajemniczej... <a href="http://sjp.pwn.pl/haslo.php?id=2528556">http://sjp.pwn.pl/haslo.php?id=2528556</a> - Właśnie tak, tajemniczej bo dla wielu zagadkowej i trudnej do zrozumienia. Ale nigdy nie tajemnej, bo nie księgą wiedzy utrzymywanej w tajemnicy. nie odwodzą od przykazania miłości Boga, siebie samego i bliźniego (takie rzeczywiście można uznać za chore teorie służące możnym i niemożnym świata tego do ogłupiania), a skłaniają ku tej miłości, są OK. Jak dowodzą że Biblia jest księgą tajemną, to niestety odwodzą od tej miłości, doszukując się w Biblii treści których tam nie ma. Jest wiele ksiąg świętych. Dla mnie Biblia - a wśród niej Ewangelie - zajmuje pierwsze miejsce, ale rozumiem, że dla wielu na Ziemi inne są droższe i nimi natchnieni podążają do jedności z Bogiem. Jest wiele ksiąg które różne ludy w różnych religiach uważają za święte. Ale dla chrześcijanina jest tylko jedna Święta Księga. Nie śmiałbym twierdzić, co dla nich lepsze, choćby dlatego, by nie narazić się na bluźnierstwo przeciw Duchowi Świętemu. Na szczęście coraz więcej wolnej woli w Kościele widzialnym. Coś Ci się pomyliło. Wolna wola to nie jakiś współczesny wynalazek. Wszyscy ludzie zawsze mieli, ciągle mają i zawsze będą mieli wolną wolę. Gdzie wyczytałeś, co wymyśliłem nt. prezentacji apostołów przez Bibilię? Przecież o niczym takim nie pisałem. Napisałeś: Apostołów - również na kazaniach - przedstawia się jako ludzi niewykształconych, mało inteligentnych, takie wrażenie nieraz się odnosi. Zrozumiałem to w ten sposób, że skoro wcześniej i dalej piszesz o Biblii, to pisząc że 'również na kazaniach' w domyśle oprócz kazań miałeś na myśl Biblię. Być może źle Ciebie zrozumiałem, ale w takim razie niby gdzie to przedstawia się apostołów jako ludzi niewykształconych, mało inteligentnych - oprócz na kazaniach? Teologowie i uczeni w Piśmie - no, pewnie nie wszyscy ;) - mogliby im - apostołom - pozazdrościć praktycznego chrześcijaństwa, otwartości na Ducha Świętego (przejawiającej się m. in. w czynieniu tzw. cudów), wolności od myślenia instytucjonalno-ideologicznego. Napisałeś: Musieli jednak być otwarci na wiedzę wewnętrzną, pierońsko inteligentni duchowo, działanie Boga, skoro dokonywali dzieł takich, których dzisiejszy teolog mógłby im pozazdrościć. Więc pytałem o to jakich to dzieł mieliby im pozazdrościć teologowie. No i nie podałeś jakich...
T
Tomasz
10 marca 2011, 16:58
Oj, nie dam się przekonać, że Twoja prawda jest bardziej mojsza niż twojsza! ;-) Przeczytaj - proszę - jeszcze raz koment nt. Mt 16, 23. O czym innym piszemy. O czym innym w ogóle piszemy. Na to wygląda. Pewnie idziemy, choć członkowie Krz-k, innymi ścieżkami. Ścieżek jest wiele, nawet w obrębie wyznania. Niech każdy idzie najlepszą dla siebie, nie zwodząc bliźniego swego z najlepszej dla niego! Jeśli interpretacje Biblii - księgi tajemniczej... <a href="http://sjp.pwn.pl/haslo.php?id=2528556">http://sjp.pwn.pl/haslo.php?id=2528556</a> - nie odwodzą od przykazania miłości Boga, siebie samego i bliźniego (takie rzeczywiście można uznać za chore teorie służące możnym i niemożnym świata tego do ogłupiania), a skłaniają ku tej miłości, są OK. Jest wiele ksiąg świętych. Dla mnie Biblia - a wśród niej Ewangelie - zajmuje pierwsze miejsce, ale rozumiem, że dla wielu na Ziemi inne są droższe i nimi natchnieni podążają do jedności z Bogiem. Nie śmiałbym twierdzić, co dla nich lepsze, choćby dlatego, by nie narazić się na bluźnierstwo przeciw Duchowi Świętemu. Na szczęście coraz więcej wolnej woli w Kościele widzialnym. Gdzie wyczytałeś, co wymyśliłem nt. prezentacji apostołów przez Bibilię? Przecież o niczym takim nie pisałem. Teologowie i uczeni w Piśmie - no, pewnie nie wszyscy ;) - mogliby im - apostołom - pozazdrościć praktycznego chrześcijaństwa, otwartości na Ducha Świętego (przejawiającej się m. in. w czynieniu tzw. cudów), wolności od myślenia instytucjonalno-ideologicznego. Do mnie wyrażenie w Mt 11, 25 "tym, którzy są jak małe dzieci" bardziej przemawia niż "prostaczkom". Koresponduje z błogosławieniem przez Jezusa właśnie małych dzieci, o których powiedział, że do nich należy Królestwo Niebios. Nic by nie szkodziło, gdyby tłumacze podali czytelnikowi różne możliwości przekładu - od czego przypisy?
L
leszek
10 marca 2011, 05:52
2. Zgadza się, chodzi o Mt 16, 23. Przypuszczam, że podany zwrot można tłumaczyć tak, jak to zrobili tłumacze wydania ekumenicznego, czyli "Idź za Mną". Kwestia rozumienia co to znaczy 'można tłumaczyć'. Bo skoro tak przetłumaczli to dali dowód że można tak tłumaczyć. Tyle że jak widać po Twoim wnioskowaniu, jest to przekład zbyt dosłowny i przez to wprowadzający w błąd. W tym przypadku Piotr był szatanem (z hebr. przeciwnikiem) misji Jezusa. Dlatego został zdyscyplinowany, by iść za Jezusem i nauczyć się w Jego szkole (uczono się w starożytności podążając za mistrzem) rozpoznawać wolę Boga, dać się nią kierować w pełni. Już Ci podawałem, że ten sam zwrot był użyty w scenie kuszenia Jezusa na pustyni przez szatana. Chcesz dowodzić że Jezus kazał szatanowi iść za Sobą i uczyć się w Jego szkole aby rozpoznawać wolę Boga i się nią w pełni kierować?!? Szatan wolę Boga znał ale nie zamierzał się nią kierować, wręcz przeciwnie, zdecydowanie sprzeciwiał się jej, gdyż takiego dokonał wyboru. Więc nawoływanie aby chodził za Jezusem i się uczył jest bez sensu. A w związku z tym że ten zwrot jest identyczny w obu przykładach to równie bezsesowne byłoby tłumaczenie takie w przypadku dyscyplinowania Piotra.
L
leszek
10 marca 2011, 05:41
1. Mnie ekscytują ciekawostki, skłaniają do wnikania w Słowo Boże. Cieszy mnie, gdy kaznodzieja, teolog czy zwykły amator tłumaczą fragmenty Biblii na różnych płaszczyznach, również symbolicznej, numerologicznej, gdy tłumaczą kontekst kulturowy, historyczny. Najbardziej interesuje mnie interpretacja duchowa i psychologiczna (nieoceniony Anselm Grün OSB). Mnie również cieszy gdy Biblia tłumaczona jest na różnych płaszczyznach. Bardzo ważny jest też kontekst kulturowy i historyczny gdyż bez nich nie da się zrozumieć co autor chciał powiedzieć i jak to rozumieli współcześni mu. Ale jestem zdecydowanym przeciwnikiem tłumaczeń symbolicznych czy numerologicznych gdyż ile razy miałem do czynienia z osobami w ten sposób podchodzącymi to tyle razy były to przykłady budowania chorych teorii nie mających nic wspólnego z chrześcijaństwem, ale bardzo silnie oddziaływujących na emocje/psychikę słuchaczy, tak że wręcz byli ogłupieni przez dokonującego takich interpretacji. Niewątpliwie Biblia jest księgą tajemną - rozbudowaną przypowieścią, którą nie każdy rozumie - rozumie po swojemu; Jakie niewątpliwie?!? Biblia niewątpliwie jest tajemnicza ale niewątpliwie nie jest żadną księgą tajemną! jedni używają jej do rozpalanie ognia Miłości, inni - profanują - do rozpalania stosów. Tak jest ze wszystkimi księgami świętymi, dziś szczególnie z Koranem; Rozpalać ogień miłości lub profanować do rozpalania stosó to można nawet zwykłą gazetę. Ale Biblia nie jest jakąś jedną z wielu różnych ksiąg świętych. Apostołów - również na kazaniach - przedstawia się jako ludzi niewykształconych, mało inteligentnych, takie wrażenie nieraz się odnosi. Czyżby tacy byli? Kto wie... Musieli jednak być otwarci na wiedzę wewnętrzną, pierońsko inteligentni duchowo, działanie Boga, skoro dokonywali dzieł takich, których dzisiejszy teolog mógłby im pozazdrościć. Że zdecydowana większość apostołów była niewykształcona to fakt. Jakież wykształcenie miałby mieć jakiś rybak? Ale nie wiem jak żeś wymyslił że apostołów przedstawia Biblia jako mało intelientnych to nie mam pojęcia. Nie wiem też jakich to dzieł mieliby im pozazdrościć teologowie? Nota bene w wydaniu ekumenicznym Jezus cieszy się, że wiedza dana jest "tym, którzy są jak małe dzieci" ("prostaczkowie" władającemu współczesną polszczyzną nie najlepiej się kojarzą, raczej nie z małymi dziećmi). To małe dzieci są szczególnie otwarte na świat duchowy, elastyczne, ciekawe, zadają rozmaite pytania, często czują i widzą więcej... Mnie małe dzieci też się nie najlepiej kojarzą. Czyżbyśmy mieli zacząć nosić pampersy, ssać piersi i sypiać kilka razy na dzień? W języku polskim określenie 'małe dzieci' mówi wyłącznie o przedziale wiekowym, a co się z nim wiąże to już kwestia tego co kto powybiera, więc jest to określenie zbyt enigmatyczne. A prostaczkowie miało swoje zdecydowanie konkretniejsze znaczenie.
T
Tomasz
10 marca 2011, 00:30
2. Zgadza się, chodzi o Mt 16, 23. Przypuszczam, że podany zwrot można tłumaczyć tak, jak to zrobili tłumacze wydania ekumenicznego, czyli "Idź za Mną". W tym przypadku Piotr był szatanem (z hebr. przeciwnikiem) misji Jezusa. Dlatego został zdyscyplinowany, by iść za Jezusem i nauczyć się w Jego szkole (uczono się w starożytności podążając za mistrzem) rozpoznawać wolę Boga, dać się nią kierować w pełni. Pewien teolog prawosławny uważał, że istnieją trzy rodzaje woli: Boska (konstruktywna), ludzka (neutralna) i szatańska (destrukcyjna). W wymienionym przypadku druga i trzecia są niejako zrównane stając przeciw pierwszej... Pierwszej Przyczynie.
T
Tomasz
10 marca 2011, 00:30
1. Mnie ekscytują ciekawostki, skłaniają do wnikania w Słowo Boże. Cieszy mnie, gdy kaznodzieja, teolog czy zwykły amator tłumaczą fragmenty Biblii na różnych płaszczyznach, również symbolicznej, numerologicznej, gdy tłumaczą kontekst kulturowy, historyczny. Najbardziej interesuje mnie interpretacja duchowa i psychologiczna (nieoceniony Anselm Grün OSB). Niewątpliwie Biblia jest księgą tajemną - rozbudowaną przypowieścią, którą nie każdy rozumie - rozumie po swojemu; jedni używają jej do rozpalanie ognia Miłości, inni - profanują - do rozpalania stosów. Tak jest ze wszystkimi księgami świętymi, dziś szczególnie z Koranem; a już co najmniej na przełomie XII/XIII w. ibn Arabi udowodnił, że islam jest religią miłości: nie wszystkim się to spodobało - nazwali go heretykiem i panteistą... To, co najbardziej tajemne i zaszyfrowane, zwie się Miłością. Ilu ją zrozumiało (sercem), rozkodowało na życie codzienne? 144 000 (12x12x1000)? ;-) Apostołów - również na kazaniach - przedstawia się jako ludzi niewykształconych, mało inteligentnych, takie wrażenie nieraz się odnosi. Czyżby tacy byli? Kto wie... Musieli jednak być otwarci na wiedzę wewnętrzną, pierońsko inteligentni duchowo, działanie Boga, skoro dokonywali dzieł takich, których dzisiejszy teolog mógłby im pozazdrościć. Nota bene w wydaniu ekumenicznym Jezus cieszy się, że wiedza dana jest "tym, którzy są jak małe dzieci" ("prostaczkowie" władającemu współczesną polszczyzną nie najlepiej się kojarzą, raczej nie z małymi dziećmi). To małe dzieci są szczególnie otwarte na świat duchowy, elastyczne, ciekawe, zadają rozmaite pytania, często czują i widzą więcej...
L
leszek
3 marca 2011, 09:23
Jak widać, nad każdym człowiekiem, a nie nad całością należy się pochylać... Tzn. różne są potrzeby ludzkie, do każdego przemawia inny styl kaznodziejski, co innego przemawia do serca, co innego otwiera na duchową rzeczywistość - jasną stronę Mocy :) Mnie interesuje symbolika, w tym numerologia. Zachwyciło mnie swego czasu, gdy dowiedziałem się, że Modlitwa Pańska ma strukturę menory. Ile tajemnic kryje Pismo Święte! Cieszyłoby mnie, gdyby odkrywali je właśnie kaznodzieje. Dziwne to, że wiele lat po ostatniej lekcji religii dowiedziałem się, co oznacza imię Jezus (Jehoszua - Bóg zbawieniem, Bóg zbawia). Czy dopiero po tylu latach to do mnie dotarło czy nie było o tym mowy w trakcie katechizacji i kazań? Owszem, różne ciekawostki bywają pomocne w zrozumieniu. Ale należy uważać aby nie popaść w samo ekscytowanie się ciekawostkami. TSJ, nie zrozum mnie źle, nie osądzam Cię na wyrost, ale te Twoje w/w zainteresownia bardzo kojarzą mi się z osobami traktującymi Biblię jak zaszyfrowaną księgę do której potrzebne są jakieś tajemne kody, których znajomość pozwoli wyczytać to co w niej zaszyfrowano. Zwłaszcza ta symbolika i numerologia tym zajeżdża. Czy mógłbyś coś więcej napisać? Jeszcze jedno. Dopiero z ekumenicznego wydania Ewangelii dowiedziałem się, że Jezus powiedział do Piotra nie: "idź precz, szatanie!", ale: "chodź za mną, szatanie!" (i ucz się). Takie "smaczki" właśnie warto umieszczać w kazaniach. Jakże inna perspektywa! A to ciekawe... Mówisz o Mt 16,23? Wg BT: Lecz On odwrócił się i rzekł do Piotra: Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie. Mam nadzieję, że nie, bo tam nic takiego nie ma... Po grecku, w oryginale (Westcott-Hort) napisano: ο δε στραφεις ειπεν τω πετρω υπαγε οπισω μου σατανα σκανδαλον ει εμου οτι ου φρονεις τα του θεου αλλα τα των ανθρωπων w transliteracji mamy: o de strapheis eipen tō petrō ypage opisō mou satana skandalon ei emou oti ou phroneis ta tou theou alla ta tōn anthrōpōn w wydaniu interlinearnym x.prof.Popkowskiego Vocatio przetłumaczono: On zaś odwróciwszy_się powiedział --- Piotrowi: Odejdź za mnie, Szatanie; zawadą jesteś mi, bo nie myślisz (o_tym_co) --- Boga, ale (to_co) ludzi Zejdź mi z oczu jest więc bardzo dobrym oddaniem zwrotu: odejdź za mnie. Natomiast chodź za mną to zupełnie co innego niż odejdź za mnie... Łacińskie: 'apage satana', czyli: 'idź precz szatanie' to jest bardzo znany zwrot! I pochodzi właśnie z greckiego 'ypage satana'. W scenie kuszenia Jezusa na pustyni (Mt 4,10), również pada to określenie: τοτε λεγει αυτω ο ιησους υπαγε σατανα γεγραπται γαρ κυριον τον θεον σου προσκυνησεις και αυτω μονω λατρευσεις tote legei autō o iēsous ypage satana gegraptai gar kyrion ton theon sou proskynēseis kai autō monō latreuseis Wtedy mówi mu --- Jezus: Odchodź, Szatanie, napisane_jest bowiem: Panu --- Bogu twemu kłaniał_się_będziesz
T
Tomasz
2 marca 2011, 22:54
Jak widać, nad każdym człowiekiem, a nie nad całością należy się pochylać... Tzn. różne są potrzeby ludzkie, do każdego przemawia inny styl kaznodziejski, co innego przemawia do serca, co innego otwiera na duchową rzeczywistość - jasną stronę Mocy :) Mnie interesuje symbolika, w tym numerologia. Zachwyciło mnie swego czasu, gdy dowiedziałem się, że Modlitwa Pańska ma strukturę menory. Ile tajemnic kryje Pismo Święte! Cieszyłoby mnie, gdyby odkrywali je właśnie kaznodzieje. Dziwne to, że wiele lat po ostatniej lekcji religii dowiedziałem się, co oznacza imię Jezus (Jehoszua - Bóg zbawieniem, Bóg zbawia). Czy dopiero po tylu latach to do mnie dotarło czy nie było o tym mowy w trakcie katechizacji i kazań? Chciałbym zaznaczyć, co nieraz wzbudzało u mnie protest podczas kazań: a) Krytykowanie innych religii, duchowości - na dodatek bez ich gruntownej znajomości - ocierające się o oczernianie i grzech przeciw Duchowi Świętemu, który w nich działa, który "wieje, kędy chce" (i znów staropolszczyzna! ;-)). b) Brak szerszej perspektywy: np. biadolenie nt. liczby rozwodów bez ukazania przypadków, w których rozejście się jest najlepszym rozwiązaniem ("bo zupa była za słona"...). c) Długość kazań. Lepsze króciutkie, a znaczące. UWAGA!!! Nie męczyć "owieczek" w czasie mrozów! Jeszcze jedno. Dopiero z ekumenicznego wydania Ewangelii dowiedziałem się, że Jezus powiedział do Piotra nie: "idź precz, szatanie!", ale: "chodź za mną, szatanie!" (i ucz się). Takie "smaczki" właśnie warto umieszczać w kazaniach. Jakże inna perspektywa!
L
leszek
2 marca 2011, 18:42
 "Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za zło karze" Potraktowałbym to wyrażenie jako personifikację tego, co na Wschodzie nazywają prawem karmana, prawem przyczyny i skutku, prawem zwrotu. Jest ono obecne przecież i w Biblii: "czyń to, co chciałbyś, by inni czynili tobie", "jaką miarą odmierzasz, taką i tobie odmierzą". Mamy zresztą przysłowie: "Ręka boska nierychliwa, ale za to sprawiedliwa" (tudzież "Prawo karmy nierychliwe, ale za to sprawiedliwe"). Miłość jednak oczyszcza z wielu grzechów... Boże Miłosierdzie przed Sprawiedliwością - zawsze! Przedstawiane - jak to w personalistycznej, symbolicznej, archetypicznej, metaforycznej, alegorycznej religii -  bardzo obrazowo, np. w pięknym  "Dzienniczku" s. Faustyny, we fragmencie, który niejako rozwija temat ewangelicznego, dobrego łotra: <a href="http://www.faustyna.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=636&Itemid=636&search=koronka&numer_w_dzienniczku=1541">http://www.faustyna.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=636&Itemid=636&search=koronka&numer_w_dzienniczku=1541</a> A ja powiedziałbym zwyczajnie, po ludzku, że Bóg jest oczywiście sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza a za złe karze, ale nie jest sędzią mściwym lecz miłosiernym! I w związku z tym, kara nie jest mściwą zemstą lecz jest karą miłosierną, więc jak grzesznik szczerze żałuje i prosi o miłosierdzie to je otrzymuje... na miarę swojego miłosierdzia... - miłosierni dostąpią miłosierdzia... - odpuszczone im będzie tak jak i oni odpuszczają...
2 marca 2011, 00:27
jeśli się prawdziwie nawróci i żałuje tego, co zrobił, to jak najbardziej. Tego się nie dowiemy (przecież). Warto modlić się za złych, aby się nawrócili, nawet przed śmiercią. Znam nawrócenia właśnie takie, przed śmiercią. Nikt wtedy nie myśli jaki ten człowiek BYŁ. On UMIERA, każdy widzi, że żegna się ze światem, tym naszym, ziemskim. Nikt już mu nie wypomina krzywd. Tajemnica śmierci jest zbyt wielka, żeby przed nią nie uklęknąć i by nie powiedzieć: "Panie, zbaw go!" Tajemnica śmierci wielu ludzi przerasta do granic buntu "zamykania oczów"... etc., a wszytko to na nic, a raczej pogarsza  naszą sytuację
T
Tomek
1 marca 2011, 23:59
Widze, ze juz nie macie o czym pisac, skoro czepiacie sie kazan. Kazdy glosi jak potrafi a nie kazdy jest Piotrem Skarga... Pisanie o kazaniach to nie jest czepianie się kazań. To zbyt pochopny wniosek. Problem jest właśnie w tym, że każdy głosi, jak potrafi. Zatrzymanie się tylko na takim wyjaśnieniu sprawy w tle zakłada stagnację w tym temacie i nie posuwa temtu do przodu ani na milimetr. Problem w tym, czy księża zdają sobie sprawę ze swoich słabych stron i czy próbują to zmienić. Sądzę, że to nie musi być wcale łatwy temat. Niektórzy np. mogą mieć problemy z wystąpieniami publicznymi - a takim jest kazanie. Oczywiście, każdy człowiek powinien we właściwy sposób słuchać Ewangelii, ale nie o tym teraz tutaj dyskutujemy. Kazanie jest po to, aby kaznodzieja odkrył przed nami to, czego być może sami w Słowie Bożym nie jesteśmy w stanie dostrzec. Ksiądz głosi Słowo Boże, nie jest więc bez znaczenia, w jaki sposób to robi. W jednym z komentarzy ktoś napisał warsztatach z kaznodziejstwa. Ja także o tym pomyślałem po lekturze artykułu. Z tym, że moją pierwszą myślą były warsztaty z wystąpień publicznych. I nie chodzi o to, aby uczyć się, jak ludzi zmanipulować, ale o to, jak nauczyć się mówić w taki sposób, aby być zrozumianym, aby być chętnie słuchanym. Niektórzy (ci są w mniejszości) rodzą się z taką umiejętnością, ale większość ludzi musi się tego uczyć. Właśnie dlatego, że kazanie jest (czy może powinno być) związane z Ewangelią, którą słyszymy tuż przed nim, niczego nie wnosi stwierdzenie, że każdy głosi tak jak potrafi. Każdy powinien głosić tak, aby człowek lepiej zrozumiał całą Liturgię Słowa. Ja mam takie spostrzeżenie, że u tego samego księdza sposób głoszenia kazań najczęściej (choć nie zawsze) znajduje odwzorowanie w tym, w jaki sposób ten sam ksiądz sprawuje Sakrament Pokuty i Pojednania, w jaki sposób udziela nauki podczas Sakramentu. Być może to tylko mój pogląd. Pozdrawiam
Z
zdezorientowany
1 marca 2011, 22:46
nieocenione dla znalezienia odpowiedniego języka kazań są regularne kontakty z ludźmi świeckimi, nie tylko po to, aby wypić kawę i zjeść obiad, lecz również aby wysłuchać ich pytań, rozterek i dylematów moralnych. a co z kapłanem,który nie słucha tylko wciąż mówi i naucza,moralizuje pracuję z kimś takim i czasami mam już dość.nie jestem księdzem.
Dariusz Piórkowski SJ
1 marca 2011, 22:31
Do "takiej jednej", jeśli się prawdziwie nawróci i żałuje tego, co zrobił, to jak najbardziej. Pan Jezus mówi do łotra na krzyżu: "Dziś ze mną będziesz w raju". Nie ma tam mowy o żadnej pokucie. Nie chodzi tutaj jednak o mechaniczną spowiedź albo wyrachowane czekanie do ostatniej chwili, bo to by była kpina i pycha. Ale właśnie na tym polega Dobra Nowina. Poza tym, jeszcze jest coś takiego jak oczyszczenie, albo wzrastanie w dobru. Żal to jedno, ale jeszcze trzeba dojrzeć do doskonałości. Więc człowiek nawracający się będzie żył, jak mówi prorok Ezechiel, ale to nie oznacza, że nie będzie musiał jeszcze przejść oczyszczenia. Chociaż w przypadku łotra Jezus też o tym nic nie mówi.
L
leszek
1 marca 2011, 21:29
Każdy kto sądzi że swoimi uczynkami może sobie zapracować/zasłużyć na zbawienie jest żałosnym głupcem Jezus powiedział: "A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata podlega sądowi, a kto by rzekł swemu bratu: Raka, podlega Wysokiej Radzie. A kto by mu rzekł: "Bezbożniku", podlega karze piekła ognistego.” (Mt 5,22) Raka po aramejsku znaczy pusta głowa, czyli po naszemu – głupcze. do tchórzliwego anonima Nie wystarczy młócić cytatami z Biblii jak cepem. Wypadałoby jeszcze je rozumieć. I pisać na temat.
L
leszek
1 marca 2011, 21:26
Pisze Ojciec, że nawracający się w ostatniej chwili otrzymuje "tyle samo', co człowiek który starał się służyć Bogu całe życie. Do 'takiej jednej' Ten sam problem występuje w przywołanej przez O.Dariusza przypowieści o robotnikach w winnicy. Wygląda na to że jej nie znasz/pamiętasz. Więc sobie przeczytaj/przypomnij Mt 20,1-16). Ja zacytuję tylko końcówkę: 10 Gdy więc przyszli pierwsi, myśleli, że więcej dostaną; lecz i oni otrzymali po denarze. 11 Wziąwszy go, szemrali przeciw gospodarzowi, 12 mówiąc: Ci ostatni jedną godzinę pracowali, a zrównałeś ich z nami, którzyśmy znosili ciężar dnia i spiekoty. 13 Na to odrzekł jednemu z nich: Przyjacielu, nie czynię ci krzywdy; czy nie o denara umówiłeś się ze mną? 14 Weź, co twoje i odejdź! Chcę też i temu ostatniemu dać tak samo jak tobie. 15 Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę? Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry? 16 Tak ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi. I wygląda na to że masz ten sam problem co tamci robotnicy, złym okiem patrzysz na to że Bóg jest miłosierny. Czy mam przez to rozumieć, że człowiek który całe życie kradł, bił żonę i dzieci, nadużywał alkoholu, miał kochanki, zniszczył małżeństwo, rozwiódł się, itp. pójdzie prosto do nieba jeśli tylko zdąży przed śmiercią się wyspowiadać? Wygląda też na to że masz bardzo infantylne wyobrażenia o zbawieniu i życiu wiecznym. Tobie się wydaje, że jak będziesz z premedytacją grzeszyć, a przed śmiercią wytrajkocesz te grzechy to zostaniesz wpuszczona do raju będącego wielkim hipermarketem w którym będziesz się mogła nahapać wszystkiego za darmo i do woli. A to nieprawda! Bo Bóg jest MIŁOŚCIĄ i jeśli się w nim nie rozkochasz to wieczne przebywanie z Nim wcale nie będzie dla Ciebie szczęściem, a jeśli jeszcze zobaczysz że szczęśliwym z Nim jest ten który całe życie kradł, bił żonę i dzieci, nadużywał alkoholu, miał kochanki, zniszczył małżeństwo, rozwiódł się itp. to patrzenie na jego szczęście będzie dla Ciebie Twoim piekłem. Jeśli tak jest, to proszę mi wyjaśnić jaki jest sens zachowywania przykazań, nie krzywdzenia innch i uczciwego życia, skoro można grzeszyć do woli i liczyć na miłosierdzie Boże przed śmiercią. Masz fałszywe wyobrażenia i fałszywie wnioskujesz. Bo nie można grzeszyć do woli i liczyć na miłosierdzie Boże. Przy takim podejściu musiałabyś bardzo wiele wycierpieć aby odpokutować swoją głupotę i choć po śmierci dojrzeć/dorosnąć do bycia szczęśliwą z Ojcem. Sensem prowadzenia pobożnego życia jest pragnienie nie zasmucania ukochanego Ojca. Jesli nie przejmujesz się że tym co robisz zasmucasz kochającego Ojca, to znaczy że Go wcale nie kochasz, więc nie będziesz w stanie być szczęśliwa wiecznie z nim przebywając.
F
Faustynka
1 marca 2011, 21:12
635. MATKA BOŻA POLECA ŚW. FAUSTYNIE, BY MÓWIŁA LUDZIOM TAKŻE O BOŻEJ SPRAWIEDLIWOŚCI Dzień 25 marca. Rano w czasie rozmyślania, ogarnęła mnie obecność Boża w sposób szczególny, widząc wielkość niezmierną Boga i zarazem Jego zniżenie się do stworzenia. Wtem ujrzałam Matkę Bożą, która mi powiedziała: - O, jak bardzo miła dusza jest Bogu, która idzie wiernie za tchnieniem Jego łaski; Ja dałam Zbawiciela światu, a ty masz mówić światu o Jego wielkim miłosierdziu i przygotować świat na powtórne przyjście Jego, który przyjdzie nie jako Miłosierny Zbawiciel, ale jako Sędzia Sprawiedliwy. O, on dzień jest straszny. Postanowiony jest dzień sprawiedliwości, dzień gniewu Bożego, drżą przed nim Aniołowie. Mów duszom o tym wielkim miłosierdziu, póki czas zmiłowania; jeżeli ty teraz milczysz, będziesz odpowiadać w on dzień straszny za wielką liczbę dusz. Nie lękaj się niczego, bądź wierna do końca, Ja współczuję z tobą. (Dz 635)
DL
do leszka
1 marca 2011, 21:03
Każdy kto sądzi że swoimi uczynkami może sobie zapracować/zasłużyć na zbawienie jest żałosnym głupcem Jezus powiedział: "A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata podlega sądowi, a kto by rzekł swemu bratu: Raka, podlega Wysokiej Radzie. A kto by mu rzekł: "Bezbożniku", podlega karze piekła ognistego.” (Mt 5,22) Raka po aramejsku znaczy pusta głowa, czyli po naszemu – głupcze.
TJ
taka jedna
1 marca 2011, 20:57
Pisze Ojciec, że nawracający się w ostatniej chwili otrzymuje "tyle samo', co człowiek który starał się służyć Bogu całe życie. Czy mam przez to rozumieć, że człowiek który całe życie kradł, bił żonę i dzieci, nadużywał alkoholu, miał kochanki, zniszczył małżeństwo, rozwiódł się, itp. pójdzie prosto do nieba jeśli tylko zdąży przed śmiercią się wyspowiadać? Jeśli tak jest, to proszę mi wyjaśnić jaki jest sens zachowywania przykazań, nie krzywdzenia innch i uczciwego życia, skoro można grzeszyć do woli i liczyć na miłosierdzie Boże przed śmiercią. 
L
leszek
1 marca 2011, 20:36
@kemot, w pełni się z tym zgadzam! Od siebie dodam jeszcze dwa cytaty: Ga 2,15-21 15 My jesteśmy Żydami z urodzenia, a nie pogrążonymi w grzechach poganami. 16 A jednak przeświadczeni, że człowiek osiąga usprawiedliwienie nie przez wypełnianie Prawa za pomocą uczynków, lecz jedynie przez wiarę w Jezusa Chrystusa, my właśnie uwierzyliśmy w Chrystusa Jezusa, by osiągnąć usprawiedliwienie z wiary w Chrystusa, a nie przez wypełnianie Prawa za pomocą uczynków, jako że przez wypełnianie Prawa za pomocą uczynków nikt nie osiągnie usprawiedliwienia. 17 A jeżeli to, że szukamy usprawiedliwienia w Chrystusie, poczytuje się nam za grzech, to i Chrystusa należałoby uznać za sprawcę grzechu. A to jest niemożliwe. 18 A przecież wykazuję, że sam przestępuję [Prawo], gdy na nowo stawiam to, co uprzednio zburzyłem. 19 Tymczasem ja dla Prawa umarłem przez Prawo, aby żyć dla Boga: razem z Chrystusem zostałem przybity do krzyża. 20 Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus. Choć nadal prowadzę życie w ciele, jednak obecne życie moje jest życiem wiary w Syna Bożego, który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie. 21 Nie mogę odrzucić łaski danej przez Boga. Jeżeli zaś usprawiedliwienie dokonuje się przez Prawo, to Chrystus umarł na darmo. Ga 3,10-14 10 Natomiast na tych wszystkich, którzy polegają na uczynkach Prawa, ciąży przekleństwo. Napisane jest bowiem: Przeklęty każdy, kto nie wypełnia wytrwale wszystkiego, co nakazuje wykonać Księga Prawa. 11 A że w Prawie nikt nie osiąga usprawiedliwienia przed Bogiem, wynika stąd, że sprawiedliwy z wiary żyć będzie. 12 Prawo nie opiera się na wierze, lecz [mówi]: Kto wypełnia przepisy, dzięki nim żyć będzie. 13 Z tego przekleństwa Prawa Chrystus nas wykupił – stawszy się za nas przekleństwem, bo napisane jest: Przeklęty każdy, którego powieszono na drzewie – 14 aby błogosławieństwo Abrahama stało się w Chrystusie Jezusie udziałem pogan i abyśmy przez wiarę otrzymali obiecanego Ducha. Każdy kto sądzi że swoimi uczynkami może sobie zapracować/zasłużyć na zbawienie jest żałosnym głupcem
K
kemot
1 marca 2011, 20:11
Bóg jest sędzią nadal. Jasne, że tak. Tylko, że Dobra Nowina (Ewangelia) polega na tym, że za grzechy ludzi została już zapłacona kara przez Jego Syna. Chrystus umarł zamiast nas, płacąc w ten sposób karę za nasze grzechy. Chrystus umarł za nasze grzechy (1 List do Koryntian 15,3) Bóg okazuje nam swoją miłość [właśnie] przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami (List do Rzymian 5,8) Kto uwierzy tej Ewangelii będzie zbawiony i nie musi się obawiać sądu. Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne (Ewangela św. Jana 3,16)  Bardzo ważne jest by tą Prawdę przyjąć z wiarą Łaską bowiem jesteśmy zbawieni przez wiarę. A to pochodzi nie od was, lecz jest darem Boga: nie z uczynków aby się nikt nie chlubił (List do Efezjan 2,8-9) Wszystkich, którym powyższe wyda się mało spójne z nauczaniem Kościoła katolickiego odsyłam do Deklaracji o usprawiedliwieniu z 1999 roku.
Dariusz Piórkowski SJ
1 marca 2011, 19:57
Do Grace i "takiej jednej", Pismo św. mówi, że Bóg jest zarazem sprawiedliwy jak i miłosierny. My tego nie potrafimy zrozumieć, bo operujemy pojęciem innym pojęciem sprawiedliwości. Nie mogę ciągle wyjść ze zdumienia, iż szczycimy się św. siostrą Faustyną, Miłosierdziem Bożym, ale w przygotowaniu do I Komunii św. dzieci nadal są uczone, że Bóg jest tylko "Sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza a za zło karze". Nie ma tam mowy o Bożym miłosierdziu. I dlatego jest to niepełna prawda. Jest różnica również między bojaźnią wobec Boga, czyli szacunkiem wypływającym z miłości, a strachem podyktowanym surowym obrazem Ojca. Ponadto, św. Paweł wyraźnie pisze, że "sprawiedliwość Boża" w gruncie rzeczy polega na przebaczeniu nam w Chrystusie, za darmo. W naszych ludzkich kategoriach (Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie) Bóg jest więc według apostoła "niesprawiedliwy". A dlaczego płaci wszystkim robotnikom po denarze, chociaż pracowali różne godziny? Dlaczego nawracający się w ostatniej chwili otrzymuje "tyle samo" co człowiek, który starał się służyć Bogu przez całe życie? 
1 marca 2011, 19:41
Wydaje mi się, że w nauczaniu Kościoła musi być zachowana Prawda, a nie równowaga. Bo to co nam wydawać się może równowagą może być zupełnie od Prawdy różne. Moim zdaniem w Bogu nie ma takiej równowagi między miłosierdziem, a sprawiedliwością. Bóg jest w tak przeważającym stopniu miłosierny, że mam nadzieję, że sprawiedliwy jest w minimalnym stopniu. W końcu nawet największy grzesznik otrzyma przebaczenie, wystarczy iskierka żalu za to co zrobił. Czy nie na tym polega sakrament pojednania?
TJ
taka jedna
1 marca 2011, 19:29
Bóg jest sędzią nadal. Nie słyszałam żeby był zniesiony sąd ostateczny po śmierci człowieka i wszyscy ludzie, dzięki miłosierdziu Bożemu, pomaszerowali prosto do nieba. Musi być zachowana równowaga w nauczaniu Kościoła i nie może być tak, że niektórzy już uważają, że skoro Bóg taki miłosierny to piekła też nie ma. Kościół w nauczaniu zbytnio stara się obecnie "sprzyjać" wiernym, żeby nie odstraszać ich od wiary. I to jest niebezpieczne, bo według mnie za rzadko się mówi właśnie o grzechach, pokucie, zadośćuczynieniu. To, że Bóg kocha i akceptuje człowieka z jego grzesznością nie oznacza, że można bezkarnie grzeszyć. Kiedyś było przegięcie, że każdy grzech jest ciężki, a teraz to jakby grzechów nie było. Mam zupełnie odmienne odczucia niż Grace.
G
Grace
1 marca 2011, 19:11
Bog " byl " sedzia sprawiedliwym,ktory za dobre wynagradza a za zle karze. Sedzia, zawsze kojarzy sie z kims surowym,z jakas regula prawa,karonoscia,bezwzlednoscia,brakiem litosci, surowoscia. Trudno wiec takiego Boga zaakceptowac bedac czlowiekiem niedoskonalym, grzesznym i z gory skazanym tylko na kare. W jaki wiec sposob mozna byloby sobie zasluzyc na milosc u Boga ? W zaden. I tak mozna byloby tkwic w blednym kole i czuc sie zawsze poza nawiasem twierdzc, ze Bog kocha tylko swietych a ja nigdy nim nie bede, bo zawsze upadam i nie zasluguje na milosc u Boga. Zwrot w sposobie myslenia nastapil wtedy, kiedy przeczytalam, ze Bog cie kocha i akceptuje taka jaka jestes, teraz i tym momencie, z cala twoja grzesznoscia, z calym balastem przeszlosci, z niedoskonalosciami, z brzydota, z brudem, poobijaniem, ranami, smutkami, bieda. Obrazowo, to tak jak ojciec ziemski bierze na rece swoje brudne dziecko i przytula je. Nie mowi, musisz sie umyc a dopiero potem wezme cie na rece. Kocha je takim jakie jest. Slowo Sedzia zostalo zastapione slowem Milosc i dlatego Bog stal sie Bogiem dla wszystkich ludzi dobrych i zlych. Pytanie dalej brzmi, dlaczego tak pozno , dlaczego  wczesniej nie znalam Boga Milosci ?  nie slyszalam o takim Bogu w kosciele ? czy tez nie slyszalam Go ?
L
leszek
1 marca 2011, 16:51
Niedawno usłyszałem w Radio Rodzina wyjaśnienie fragmentu Ewangelii o rodowodzie Jezusa. Pada w niej liczba 14. Nie wiedziałem, że ma ona związek z podkreśleniem Dawidowego pochodzenia Jezusa (Dawid=14=D+W+D=4+6+4). Ciekawe... I ciekawe, co oznaczają w tłumaczeniu na polski wymieniane imiona. Dla mnie jest to ważne. Chciałbym usłyszeć to w kazaniu. To jest rzeczywiście ciekawe. Ale to nie jest ważne! To jest ważne co najwyżej dla kabalistów a nie dla chrześcijan. Trzeba tłumaczyć Biblię na nasze czasy i na rozmaite potrzeby ludzkie, tłumaczyć tamte warunki na obecne i dawne sformułowania na dzisiejsze. Np. "błogosławiony, kto się boi Pana" na "błogosławiony, kto szanuje Pana". Co do konieczności tłumaczenia oczywiście zgoda. Ale ostrożnie z tym tłumaczeniem. Bo np. kto się boi Pana to nie to samo co kto szanuje Pana. Szacunek to co innego niż bojaźń. Bojaźń to coś więcej niż szacunek, to również pewien respekt. Ale to też więcej niż respekt, to po prostu bojaźń, tyle że napewno nie strach czy lęk. Choć podane przez Ojca określenie "otoczyć kogoś modlitwą" bardzo mi się podoba przez wzgląd na obrazowość; czasem może to być wręcz "obleganie modlitwą"... Można i "przenikać modlitwą". Bo czy - dla niektórych może to być kontrowersyjne - modlenie się za kogoś nie jest posyłaniem dobrej energii; dla mnie tak - Bożej Energii. Takie energetyczne tłumaczenie przemawia dziś do wielu. Obawiałbym się tego energetycznego porównania. Bo jako obrazowe przedstawienie jest dobre, ale grozi zbytnią dosłownością. I tak, dla niektórych Bóg to jakaś pierwotna energia. A dla jehowitów Duch Św. to nie Osoba lecz dosłownie energia przesyłana/dostarczana prze Boga.
T
Tomasz
1 marca 2011, 14:35
Niedawno usłyszałem w Radio Rodzina wyjaśnienie fragmentu Ewangelii o rodowodzie Jezusa. Pada w niej liczba 14. Nie wiedziałem, że ma ona związek z podkreśleniem Dawidowego pochodzenia Jezusa (Dawid=14=D+W+D=4+6+4). Ciekawe... I ciekawe, co oznaczają w tłumaczeniu na polski wymieniane imiona. Dla mnie jest to ważne. Chciałbym usłyszeć to w kazaniu. Trzeba tłumaczyć Biblię na nasze czasy i na rozmaite potrzeby ludzkie, tłumaczyć tamte warunki na obecne i dawne sformułowania na dzisiejsze. Np. "błogosławiony, kto się boi Pana" na "błogosławiony, kto szanuje Pana". Również wyrażenia typu "uprosić", "wyprosić" (np. za wstawiennictwem jakiegoś świętego) należy tłumaczyć, by nie tworzyć - moim zdaniem - fałszywego obrazu Boga jako jekiejś kapryśnej istoty w dziwnej, biurokratycznej strukturze. Proszenie to przeciaż otwieranie się na dary Boga, który jest hojny, który daje wszystko, czego nam potrzeba, który daje Siebie Samego - Miłość i Mądrość! Proszenie Boga to kreowanie pewnej wizji przy wsparciu Mocy Boga, przez filtr Woli Bożej, a nie jakieś chodzenie od Annasza do Kajfasza zaufanych "wtyczek", by coś załatwili, uprosili, jakby można mieć czasem mylne wrażenie. Te metafory trzeba tłumaczyć - przesłanie i język czynić zrozumiałym dla konkretnego człowieka czy grup ludzi żyjących w XXI wieku. Choć podane przez Ojca określenie "otoczyć kogoś modlitwą" bardzo mi się podoba przez wzgląd na obrazowość; czasem może to być wręcz "obleganie modlitwą"... Można i "przenikać modlitwą". Bo czy - dla niektórych może to być kontrowersyjne - modlenie się za kogoś nie jest posyłaniem dobrej energii; dla mnie tak - Bożej Energii. Takie energetyczne tłumaczenie przemawia dziś do wielu.
1 marca 2011, 13:33
Bóg nie jest buchalterem i nie gra z nami w czerwone i czarne kropki, które kidyś zbieralismy za dobre i złe uczynki. A skąd wiesz? Masz bezpośredni dostęp?
R
R
1 marca 2011, 10:36
Zawsze można wyrwać jakiś cytat z kontekstu i nim sie katować, jak kto lubi.
CN
coś nie tak
1 marca 2011, 10:05
Bóg kocha grzeszników i do nich został posłany Jezus. Źle gadam? Fajnie gadasz. Szkoda, że trochę inaczej niż Jezus. Bo on coś mówił, że mają od niego iść precz ci, którzy dopuszczają się nieprawości.
R
R
1 marca 2011, 09:54
. Bog byl sedzia,ktory za dobre wynagradza a za zle karze. W takiej swiadomosci wyroslam. Ten etap mam juz poza soba. A już nie jest? Hulaj dusza! Też wyroslem w tej świadomości. tak uczyły siostry katechetki, przed Soborem. Niewiele wiem. Ale czytałem w poboznych współczesnych ksiązkach, że Bóg wystawia nas na próbę zsyłając takie, czy inne trudności lub nieszczęścia. Bóg nie jest buchalterem i nie gra z nami w czerwone i czarne kropki, które kidyś zbieralismy za dobre i złe uczynki. "Kiedy byłem, jak dziecko, myslałem jak dziecko...". Bóg kocha grzeszników i do nich został posłany Jezus. Źle gadam?
H
hulajdusza
1 marca 2011, 09:17
. Bog byl sedzia,ktory za dobre wynagradza a za zle karze. W takiej swiadomosci wyroslam. Ten etap mam juz poza soba. A już nie jest? Hulaj dusza!
G
Grace
1 marca 2011, 08:31
iCzesto zastanawialam sie nad tym, ze tyle lat chodzilam do kosciola i nic o Bogu tak naprawde nie wiedzialam. Nigdy nie slyszalam w kazaniach o Bogu,ktory kocha czlowieka takim jakim jest /nie slyszalam czy tez bylam glucha? nie wiem/. Bog byl sedzia,ktory za dobre wynagradza a za zle karze. W takiej swiadomosci wyroslam. Ten etap mam juz poza soba.  Dzis, ksieza glosza Ewangelie zupelnie inaczej. Im bardziej  jest ksiadz rozmodlony i blizej Boga tym bardziej jego homilia  bedzie docierac do ludzi. Jesli kaplan wzrasta do swietosci to bedzie to rowniez odzwierciedleniem w homilii. Mam przyklad mojego kosciola i znakomitych ksiezy, ktorych homilia nigdy nie odbiega od Ewangelii na dany dzien /zadnej polityki nie ma/.  Ewangelia jest objasniana w sposob przejrzysty a efektem koncowym jest przeniesienie jej na dzien dzisiejszy ,w odniesieniu do konkretnej sytuacji, osoby, wspolczesnionosci. Mowia krotko, na temat , nigdy nie daja gotowych rozwiazan, zmuszaja do myslenia. Wychodziac z kosciola zostawiaja wiele do przemyslenia do zastanowienia sie nad soba i pytanie o wlasciwa droge. Reasumujac, moim zdaniem , ojcowie glosza Slowo Boze w sposob doskonaly. Dzieki im za to, a przede wszystkim dziekuje Panu za kaplanow, ktorzy sa moimi nauczycielami.
28 lutego 2011, 21:49
"Mam wrażenie, że część duchowieństwa w Polsce zachowuje się tak, jakby w naszym kraju nie było komu rządzić lub jakbyśmy ciągle żyli pod jarzmem okupacji. Hitlerowskiej, stalinowskiej, lub jakiejkolwiek innej." Zgadzam się z Ojcem, to prawda, to problem nie tylko duchownych, ale i wielu innych katolików. Myślę, że to m.in problem troche upolitycznienia i trochę źle pojmowanego patriotyzmu. Te elementy są za bardzo eksponowane w Kościele. PLK napisał:" zakupy w niedziele to grzech bo.../ pornografia to grzech dla tego że ma takie i takie złe skutki/ kupno samochodu za 100 000 zł bardzo utrudnia wejście do królestwa niebieskiego bo (vide: dzisiejsze czytanie). To by były konkretne przykłady dla wiernych do zastosowania w codziennym życiu. " Ja z takimi kazaniami spotykam się często, ale mnie to nie odpowiada. Duszpasterz powinien wspierać wiernych w tym, jak kształtować sumienie, aby samemu rozeznawać w życiu. Po co wszyscy mają słuchać przez pół godziny o ogromnych zakupach przed Bożym Narodzeniem, o pracoholizmie, o cudzołożeniu itp jeżeli nie kazego to dotyczy? Kazanie powinno być na wyższym poziomie wtajemniczenia, dojrzalsze, tak, aby było skierowane do wszystkich, bo w końcu każdy może zatracić proporcje pomiędzy wartościami duchowymi a materialnymi, i biedny, i bogaty, ale jak ksiądz grzmi o drogich samochodach, to dla niektórych jest nudne no to byłby trochę brak szacunku dla wiernych takie podawanie wytycznych za ile można kupić samochód, co kupić w niedzielę i od którego momentu zaczyna się grzech i jak bardzo jest on ciężki. Nie na tym polega chrześcijaństwo.
P
piotrek
28 lutego 2011, 21:23
Przed wygloszeniem kazania warto zastanowic sie co ja chcialbym uslyszec, co do mnie osobiscie mowi Chrystus. Zdarza sie czesto, ze ksieza korzystają z gotowych rozwazan. Niedawno uslyszalem kazanie wyjete z rozwazan niedzielnych przygotowanych przez portal Deon, czesto sa kazania wziete z Swietokrzyskich kazan radiowych. mam ta ksiazke i zanim pojde na msze sw przyblizam sobie tresc Ewangelii i rozne czystam komentarze.
M
Maria
28 lutego 2011, 20:57
A co na to Sekcja Homiletów Polskich? Jaki jest prestiż i jakie odziaływanie tej ambitnej organizacji? A może cała praca i sugestie księzy z Sekcji Homiletów Polskich traktowane są jak "sztuka dla sztuki"? Każdy ksiądz przecież wie, co chce powiedzieć i jest tak jak w piosence Jerzego Stuhra - śpiewać każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej... bez ambicji i bez specjalnej troski o życie duchowe owieczek. Odpowiedzialnośc za jakość własnego życia duchowego każdy ponosi indywidualnie! Nieraz ksiądz się napracuje, a owieczka wzruszy ramionami i powie, że nie tego oczekiwała. Prośmy o pomoc Ducha Świętego dla całego Kościoła, a szczególnie dla kapłanów!
P
PLK
28 lutego 2011, 19:23
Zasadniczo, wydaje mi się, że Pismo św. jest jednak bardzo konkretne. Zgadzam się całkowicie, powiedział bym nawet że do bólu konkretne. Choćby dzisiejsza ewangelia Mk 10,17-27 (http://niedziela.pl/index/liturgia/liturgia1.php?data=2011-02-28), Jezus każe bogatemu pozbyć się całego majątku. To jest dopiero radykalne i konkretne, Jezus nie mówi "kochaj ludzi" (abstrakcja) tylko: "rozdaj biednym swój majątek" (konkretne działanie). A przecież mógł powiedzieć że bogacz jest wzorowym żydem, bo przestrzega skrupulatnie wszystkich przykazań od młodości. (tylko że to by było faryzejstwo czyli największe zagrożenie dla każdej religii) Ja sobie nie wyobrażam tak radykalnego kapłana dzisiaj, przecież obecnie to nawet się nikt nie odważy zabronić wiernym robienia zakupów w Niedziele! A to by było minimum. Nie słyszałem też nigdy aby ksiądz wspominał o konieczności codziennej modlitwy, lub dawał wskazówki co do odpowiedniej techniki modlitewnej. Na szczęście w Polsce jeszcze się nawołuje do spowiedzi, ale już na zachodzie w ogóle. PS. Jedna uwaga: moim zdaniem w dzisiejszym społeczeństwie staroświeckie zabranianie, czyli mówieni że "to jest zabronione", "tego nie wolno" nie zdaje egzaminu. Wykształconym ludziom można to samo powiedzieć ale w taki sposób: "możecie popełniać taki i taki grzech, nikt was nie powstrzyma, tylko że jego konsekwencje będą takie i takie a tych konsekwencji też nikt nie zdoła powstrzymać. Nawet jeśli wystąpicie z kościoła to i tak będą to takie same konsekwencje. Wybór należy do was, a my (kościół) was tylko ostrzegamy!"  Bo ja jestem pewny że większość ludzi obecnie nie wie jakie konsekwencje może mieć n.p. pornografia. pozdrawiam!
M
Marek
28 lutego 2011, 18:52
Do dwa cytaty, grzechy cielesne nie są najcięższe i najgorsze, lecz pycha, niewiara, niewdzięczność. Źródłem grzechu jest przede wszystkim wola. Aniołowie upadli ciała nie mieli, a łączy ich z nami ten sam korzeń grzechu. Nie ja cytowałem kogoś z frondy, ale się wtrącę. Nie ma tam napisane, że jest to najgorszy grzech, tylko że jest to sfera w której człowieka najprościej zniewolić. To nie to samo. Bo być może skoro najłatwiej nas na to złapać czyli jest to prosty albo wręcz prostacki chwyt to jest również łatwo się przed czymś takim bronić. 
Dariusz Piórkowski SJ
28 lutego 2011, 18:40
Do dwa cytaty, grzechy cielesne nie są najcięższe i najgorsze, lecz pycha, niewiara, niewdzięczność. Źródłem grzechu jest przede wszystkim wola. Aniołowie upadli ciała nie mieli, a łączy ich z nami ten sam korzeń grzechu.
Dariusz Piórkowski SJ
28 lutego 2011, 18:38
Drogi Panie PLK:) dziękuję za te bardzo ciekawe dopowiedzenia i refleksje. Jak widać problem jest złożony i dlatego warto o nim dyskutować. Podzielam Pańską uwagę na temat abstrakcji kazań, chociaż różnie z tym bywa. Zasadniczo, wydaje mi się, że Pismo św. jest jednak bardzo konkretne. Ale wysiłek przetransponowania prawd biblijnych na nasze czasy należy już do księdza. I to prawda, że nie każdy rodzi się czy stanie się kaznodzieją. To nie jest łatwe. Jednak wydaje mi się, i tego po części nauczyłem się od protestantów w Niemczech, że my księża czasem traktujemy kazanie jako pewien "dodatek". Nie mogłem wyjść z podziwu, współpracując przez 2 lata z pastorem luterańskim, z jakim pietyzmem i przejęciem przykładał się do przygotowania kazania. Utkwiło mi to w pamięci.  Można się wiele uczyć. To prawda, że nie istnieje jakaś jedna reguła co do kazań, bo jednak Duch Święty mimo wszystko działa. Nawet w tej ludzkiej słabości. W Stanach do dobrego tonu należy, aby kazanie zaczynać od żartu lub osobistej historii. I w ten sposób też można wszystko rozmyć, popsuć atmosferę już na wstępie. Tam mało kto mówi o niewygodnych tematach, przynajmniej nie słyszałem o tym, bo i tak się cieszą, że ludzie przychodzą do kościoła, więc po co ich straszyć. A tu nie chodzi o to, żeby straszyć, lecz głosic taką Ewangelię, jaką ona jest. W każdym bądź razie, warto dyskutować na ten temat, bo to jest duża pomoc dla nas księży.
DC
dwa cytaty
28 lutego 2011, 18:35
Na przykład, razu pewnego słyszałem, jak to wielkopostny rekolekcjonista grzmiał przez kilkanaście minut, przekonując, że każdy grzech przeciwko szóstemu przykazaniu ( a zwłaszcza masturbacja) jest ciężki. Głos z dyskusji na postalu Fronda: Seks i cielesnośc to najprostsze "uchwyty" za jakie może diabeł dorwać ludzką duszę. Pierwsze, co diabeł robi, żeby oddalić człowieka od Boga, to pogrążenie go w grzechach cielesnych. Bardzo prosta sprawa, napędza się sama. Ciało raz puszczone w ruch puszcza się dalej samo, jak głosi IV Zasada Dynamiki. I co więcej, samo inwestuje swoją własna energię i pracę, żeby się puszczać. Luksus dla diabła. Bo jak to nie "odpali", to sprawa robi się cięższa: bo trzeba takiemu człowiekowi organizować pieniądze i/lub władzę. Tu nie ma lekko, bo żeby człowieka utrzymać z daleka od Boga, to diabeł musi się już trochę natrudzić: stały dopływ pieniędzy i zapewnienie stałego poparcia i słupków w sondażach kosztuje... Jak to wszystko powyżej nie zadziała, to diabeł musi już osobiście się starać. Tłamsi psychikę, wpędza w dołka, sączy w duszę kwas zwątpienia, beznadziei, niewiary... A jak i to nie "pomoże", bo człowiek ufa Bogu i wie, że te stany duchowe pochodzą od złego - wtedy zaczyna się normalna przemoc fizyczna. Tak, jak diabeł męczył św. o. Pio, św. Jana z Ars czy wielu innych świętych...
P(
PLK (2/2)
28 lutego 2011, 18:14
Dla porównania konkretne tematy kazania to ja sobie wyobrażam skrótowo tak: zakupy w niedziele to grzech bo.../ pornografia to grzech dla tego że ma takie i takie złe skutki/ kupno samochodu za 100 000 zł bardzo utrudnia wejście do królestwa niebieskiego bo (vide: dzisiejsze czytanie). To by były konkretne przykłady dla wiernych do zastosowania w codziennym życiu. Tego w tej chwili nie ma wcale. Istnieje jedynie radiowa audycja "Katechizm poręczny" która odpowiada na takie zapotrzebowanie. Ja oczywiście bardzo dobrze wiem dla czego większość księży woli używać nic niemówiących ogólników, to jest po prostu łatwiejsze. Ksiądz udaje że prawi kazanie a wierni udają że żyją po chrześcijańsku i wszyscy są zadowoleni, a przed kościołem na parkingu rewia mody kto ma najnowszą brykę. Po drugie wynika to z historii, za Bismarcka podczas kulturkampfu tak samo jak za komuny treść kazań była kontrolowana i nie wolno było "wtrącać" się do polityki. Po trzecie taki niepokorny ksiądz może się komuś narazić, tan napisze skargę do biskupa a biskupi dziwnym trafem mają tendencję do przenoszenia takiego księdza w inne miejsce. Nijaki i niewyrazisty ksiądz za to może spokojnie dotrwać na jednej placówce do emerytury. Po czwarte konkretne kazanie jest dużo trudniejsze bo można łatwo zabłądzić zagalopować się w interpretacji, źle zinterpretować pismo święte lub co gorsze w odmienny sposób od oficjalnej wykładni, co jak wiadomo jest herezją. Nie ma tego problemu jeśli się zostanie w sferze abstrakcji lub tylko powtórzy pismo święte własnymi słowami. Podsumowując: dobre kazania wymagają dużo odwagi i dużo zaangażowania. Ale jest też plus, z mojego skromnego doświadczenia wynika że ostre kazania które w wymowie mówią do wiernych "wy jesteście grzesznikami" wbrew prostackiej logice przyciągają nowych wiernych do kościoła a nijakie kazania odganiają wiernych. Wystarczy spojrzeć jakie grzeczne są kazania na zachodzie i jakie puste świątynie.
P(
PLK (1/2)
28 lutego 2011, 18:14
Szanowny ks. Dariuszu Bardzo ciekawy temat ks. poruszył, gratuluję! Faktycznie coś jest nie tak z kazaniami skoro człowiek chodzi od młodych lat do kościoła słucha (prawie) co tydzień tych kazań i ma wrażenie że nic kompletnie się z nich nie dowiedział. Największą wiedzę o religii to ja mam z lekcji religii w szkole a nie z kazań. Mam też od dawna moją małą prywatną teorię na ten temat. Nie uważam że w Polsce jest za dużo polityki w kazaniach, nie spotkałem się nigdy z politycznym kazaniem i uważam to za nieistniejący problem wykreowany przez propagandę Gazety Wyborczej w celach antykatolickich. Po drugie polityka to według definicji troska o dobro wspólne, dla tego nie uważam uprawiania polityki za rzecz naganną. Należy jedynie odróżnić politykę od popieranie konkretnej partii, czego nie należy czynić. Moim zdaniem podstawowym problemem kazań jest prezentowany w nich poziom abstrakcji! Powiem tak: ziemia widziana jest w kazaniu z perspektywy samolotu lecącego na wysokości 10 km. Jak wiadomo z takiej perspektywy nie widać prawie nic, nie widać ludzi ani miast, ledwo co widać kraje. Konkretnie są to kazania z głównym przesłaniem w stylu "Bóg nas kocha" albo dobro jest dobre a zło jest złe. I na tym poziomie abstrakcji można wygłosić setki kazań i nie powiedzieć dosłownie nic konkretnego.
Dariusz Piórkowski SJ
28 lutego 2011, 17:11
Do moralisty, ja nie wątpię w to, że każdy grzech przeciwko VI przykazaniu jest ciężki. Po prostu tak nie jest. Ów ksiądz, którego zacytowałem, niczego nie wyjaśnił, tylko straszył ludzi i przerzucał na nich swoje lęki. A nadto szczególnie w tej sferze widział materię ciężką, a w innych jakoś mniej. Jakby tylko tam czaił się grzech. Jeśli chodzi o masturbację to KKK wylicza kilka powodów (nie tylko nawyk), które mogą zredukować winę moralną człowieka do minimum (niedojrzałość emocjonalna, lęki lub inne czynniki psychiczne czy społeczne. O tym już nie mówił. Tylko przywalił, że zawsze masturbacja jest grzechem ciężkim. I to właśnie jest nadużycie i nieznajomość tego, co rzeczywiście mówi Kościół.
L
leszek
28 lutego 2011, 17:09
A czyżby autor wątpił, że każdy grzech przeciw szóstemu przykazaniu jest ciężki. Wszystkie grzechy przeciw czystości stanowią materię ciężką. O ile dojdzie do tego świadomość i dobrowolność i pomijając ewentualny skrajny wypadek uzależnienia, kwalifikacja tego grzechu jako ciężkiego jest oczywista. @moralisto, a kto Tobie dał prawo osądzać swojego bliźniego o którym nic nie wiesz? Zwłaszcza, że wychodzi na to że nie rozumiesz nawet tego co sam piszesz... Najpierw stwierdzasz że każdy grzech przeciw szóstemu przykazaniu jest ciężki, a potem dodajesz że: o ile dojdzie do tego świadomość i dobrowolność i pomijając ewentualny skrajny wypadek uzależnienia. A jeżeli nie dojdzie do tego świadomość i dobrowolność i nie pomijajac skrajnych przypadków uzależnienia? To wtedy nadal będziesz twierdzić, że i bez świadomości i bez dobrowolności, a nawet w skrajnych przypadkach uzależnienia każdy grzech przeciw szóstemu przykazaniu jest grzechem ciężkim?
J
Jan
28 lutego 2011, 16:40
Polecam kazania ks. Tomasza: http://delurski.pl/
M
moralista
28 lutego 2011, 15:56
A czyżby autor wątpił, że każdy grzech przeciw szóstemu przykazaniu jest ciężki. Wszystkie grzechy przeciw czystości stanowią materię ciężką. O ile dojdzie do tego świadomość i dobrowolność i pomijając ewentualny skrajny wypadek uzależnienia, kwalifikacja tego grzechu jako ciężkiego jest oczywista.
Tess S
28 lutego 2011, 15:06
Ach te kazania... Już to westchnienie w samym tytule pokazuje jaki to temat. Zgadzam się z mOcną, temat rzeka. Bardzo nosny i w sumie ciekawy. Pewnie jak Polska długa i szeroka (no i nie tylko Polska:P) to doświadczenia w tej sprawie są różne. Czasami kazanie jest poruszające  a czasami wręcz nudne. I co ciekawe te same treści dla jednych są ważne a dla drugich banalne, oklepane. Ja chciałabym wypowiedziec się jednak za siebie, jak ja to postrzegam. Czasami bywam na Mszach  akademickich i zauważam, ze tam duszpasterz z reguły jest dobrze przygotowany i kazania najczęściej są związane z czytaniami z danego dnia. Być może sami odbiorcy stawiają wyższe wymagania kaznodziei... Może teŻ i duszpasterze bardziej się starają... W kościołach parafialnych bywa różnie. Wczoraj np ksiądz grzmiał i generalnie mówił własnie o tym jacy ludZie potrafią być "be". Miał sporo racji ale zabrakło mi też czegos pozytywnego. Takiego zaproszenia do tego by zmieniać swoje przywiązania i kierować je w stronę Pana Boga. A tak w ogóle to za mało mówi się od ołtarza o Miłości Bożej, o tym, że kazdy z nas może jej doświadczyć. Bo samo gromienie do niczego nie prowadzi. Ja chciałabym słuchać o tym dlaczego tak ważne jest nawracanie się (choćby to co jest w dzisiejszych czytaniach), i szukanie Królestwa Bożego. I jeszce jedno. Jak kaznodzieja sam przeżywa to o czym mówi to wtedy daje świadectwo a nie jedynie wygłasza coś co tam sobie przeczytał.
JK
Jagoda Kabacińska
28 lutego 2011, 14:17
Nie chodzi o czepianie się, a tylko o zwrócenie uwagi na fakt, iż słuchający kazań mają prawo do tego, aby: -kazanie było na temat, tzn.dotyczyło Liturgii Słowa. Kazanie od tego jest, aby wyjaśniać czytania i Ewangelię, a nie od tego, aby wygłaszać poglądy polityczne na przykład. - słuchaczom należy się minimalny szacunek ze strony kaznodziei. Ludzie zgromadzeni na Eucharystii to nie stadko bezmyślnych baranów, którzy przyjmą wszystko, co ksiądz powie tylko dlatego, że to ksiądz, z którym dyskutować nie wypada. - niestety, zdarzyło mi się kilkakrotnie słuchać strasznych kazań, w których ksiądz grzmiał z ambony, że nie chodzimy na niedzielną Mszę Świętą (przecież skoro jesteśmy w kościele i słuchamy tego kazania, to chodzimy), że nie się nie modlimy (ciekawe, skąd wie?), że głosowaliśmy na partię A a przecież powinniśmy na partię B, bo A jest be a B cacy. - z racji tego, że nie mieszkamy w Polsce, też dostaliśmy po głowie, bo nie jesteśmy patriotami i wybraliśmy wygodniejsze życie. Szanowny Kaznodzieja nie raczył zauważyć, że wyjazd do innego kraju to nie taka prosta sprawa. Część z nas jest tutaj dlatego, że nie mogli znaleźć pracy w Polsce, część dlatego, że w imię służby Polsce pracuje w instytucjach międzynarodowych. Ocenianie naszych wyborów chyba nie leży w gestii księdza, który przyjechał do naszej wspólnoty na chwilę i jest tylko gościem. - denerwuje mnie chyba jednak najbardziej, kiedy słyszę, jak Kaznodzieja miota się przy ambonie i wygląda tak, jakby sam nie bardzo wiedział, o czym mówi. Dziękuję Panu Bogu za naszych kochanych Duszpasterzy a księdzu Tomaszowi za wczorajsze kazanie!
28 lutego 2011, 14:08
Temat rzeka. Ja ostatnio zwracam uwagę na to kiedy w kazaniu jest coś o Bogu. Taka ciekawostka. Okazuje się, że częściej jest o nas, niż o Bogu. Nie jest pokazywany Bóg - Jego potrzeby, pragnienia, ale człowiek - jego potrzeby, pragnienia, niedomagania, grzech. Kazanie częściej jest o tym co robią ludzie, rzadziej o tym, co czyni Bóg. 
T
Tomasz
28 lutego 2011, 13:58
Widze, ze juz nie macie o czym pisac, skoro czepiacie sie kazan. Kazdy glosi jak potrafi a nie kazdy jest Piotrem Skarga. Wazne, zeby kaznodzieja wiedzial, co chce przekazac! W pierwszej czesci Liturgii najwazniejsze jest gloszenie i sluchanie Ewangelii a nie kazanie!!! Niech kazdy z respondentow odpowie sobie jak slucha Ewangelii Naszego Pana. Pozdrawiam!
A
ansgar
28 lutego 2011, 13:56
Nadzieja - choroba narodowa
R
romek
28 lutego 2011, 13:31
 Świetny tekst, daje dużo do myślenia zarówno wiernym jak i kapłanom. Uderzyło mnie jedno, z tekstu winika, że kandydaci do kapłaństwa nie mają w seminariach warsztatów z "kaznodziejstwa"..... Według mnie każdy kapłan powinien przejść taki kurs, by móc lepiej trafić ze slowem do wiernych. jest to sprawa do szybkiej zmiany.