Archiwalne rozmowy z abp. Życińskim
"Dla chrześcijanina nie ma alternatywy niesionej przez bilans zysków. Jesteśmy posłani na krańce ziemi, by dawać świadectwo" Prezentujemy archiwalną rozmowę z ks. abpem Józefem Życińskim.
Duchowość Nazaretu bardzo ostro kontrastuje ze stylem reklamy czy populistycznym zgiełkiem znamiennym dla naszej cywilizacji. Jest coś szokującego w tym, że Bóg przychodzący do ludzkości ze zbawczym przesłaniem nadziei wybrał prowincjonalne miasteczko, by spędzić tam 30 lat życia bez spektakularnych działań. Kto dziś ryzykowałby rewolucję kulturalną na poziomie Kłaja?
W Chrystusowej prozie Nazaretu pisanej szarością zwyczajnego dnia widzę jakąś radykalną alternatywę wobec stylu naszych kulturowych rewolucjonistów. Jak odkrywać tę duchowość? Może tak jak w Małym Księciu – wpatrując się każdego dnia w styl Chrystusa i odchodząc od tych wytrenowanych zachowań, w których usiłuje się nam narzucać sztucznie kreowane wartości.
Wysłuchaj archiwalnej rozmowy z abpem Józefem Życińskim, przeprowadzonej przez polską sekcję Radia Watykańskiego.
[-zycinski_rv.mp3-]
To, do czego Ksiądz Arcybiskup wciąż powraca, co stanowi leitmotiv wielu rozważań Księdza – zasadę pierwszorzędną życia chrześcijanina – to świat niepodważalnych wartości. Czy w czasach, w których nagradzane jest cwaniactwo, tani sukces kosztem sumienia, a dane słowo często już nic nie znaczy, można budować na prawdzie, sprawiedliwości i solidarności?
Jako ksiądz wielokrotnie byłem świadkiem sytuacji granicznych, w których osoby traktujące wcześniej sukces, przyjemność czy życiowy spryt jako najwyższą wartość radykalnie zmieniały swe spojrzenie na świat. Ich refleksje towarzyszące życiowej metanoi ułatwiały budowanie na tych wartościach, których doniosłość ukazuje Ewangelia. Równocześnie wprowadzały one w perspektywę „samotnego długodystansowca”, który potrafi podejmować wysiłek, nie czekając na natychmiastowy aplauz otoczenia. W perspektywie tej, jeśli tylko używamy w klasycznym sensie formuł języka i zasad sumienia, cenimy jako moralny autorytet Herberta czy Achmatową, nie zaś usłużnych piewców wielkości Józefa Stalina. Z perspektywy półwiecza przemawia do nas humanizm Camusa, podczas gdy polityczna poprawność polemizującej z nim Simone de Beauvoir rodzi tylko konsternację. Problem, przed którym stoi nasza generacja, brzmi: Jak ograniczać grono specjalistów od biegów na mikroskopijnie krótki dystans? W jaki sposób formować specjalistów długiego dystansu otwartych na nieskończoność?
Życie według wartości to szansa na przemianę moralną kraju i chyba tak rozumie Ksiądz Arcybiskup sens patriotyzmu?
Jestem przekonany, że naszą polską tęsknotę za życiem według wartości wymownie ilustrował pogrzeb ks. Tischnera. Reakcje wielkich rzesz zaskakujące siłą ekspresji świadczyły wymownie, jak bardzo tęsknimy za patriotyzmem bez patosu wyrażanym w szacunku dla człowieka, w budowaniu nadziei, w poczuciu humoru połączonym z głębokim świadectwem wiary, pisanym także spokojem w znoszeniu cierpienia. Można tylko ubolewać, że w kręgu osób parających się polityką znów znacznie łatwiej o krótkodystansowców, których atutem jest populizm czy demagogia, nie zaś tischnerowskie myślenie według wartości.
Doświadczany obecnie brak kultury politycznej idzie w parze z głębokimi przemianami w całej kulturze postmoderny. Czy z istoty tej właśnie kultury nie wynika jakieś poszukiwanie łatwych namiastek, poczynając od New Age, a kończąc na prostych „receptach do raju”?
Używając znanej metafory Guattariego i Deleuze’a, nazwałbym obecne stadium kulturowe kłębowiskiem kłączy. Mauriac pisał kiedyś o „kłębowisku żmij”. Żmije rodzą lęk i wywołują negatywne odczucia. Kłębowisko kłączy jest natomiast neutralną plątaniną pędów, w której nie ma ani żadnego centrum, ani elementarnego uporządkowania. Stanowi ono symbol duchowego zapętlenia cywilizacji, która wpadła na pomysł, aby wyciąć drzewo wiadomości dobrego i złego.
Na poziomie codziennej pragmatyki przezwyciężamy kłączowy chaos, przyciskając guziczki. Kształtuje się wtedy mentalność, w której dla usunięcia problemu trzeba przycisnąć odpowiedni guziczek albo połknąć cudowną tabletkę. Spotykam czasem tatusiów pragmatyków, którzy proszą o radę, jaką tabletkę podać córce, która weszła już w etap zażywania kokainy. Tato zapewnia, że zapłaci każdą cenę. Nie może natomiast zrozumieć, że nie istnieją poszukiwane przez niego cudowne tabletki i że konieczny jest zupełnie inny typ terapii obejmującej całą osobowość dziecka.
Ten sam typ rozumowania spotykam także wśród entuzjastów eutanazji. Jest problem: dać zastrzyk i będzie po problemie. Pojęcie godności osoby czy świętości życia nie należy do słownika „ukłączowionych technokratów”.
Rodzi to uzasadniony lęk. Jaka będzie nasza kultura europejska w obliczu zjawisk budzących uzasadniony niepokój w związku z postępującą pauperyzacją intelektualną?
Ufajmy, że w rozwoju kulturowym dojdzie do głosu prawo wahadła. Jego działanie obserwowaliśmy już nieraz, nie tylko na kontynencie europejskim. Przypomnę choćby reakcję na ideologiczne slogany generacji 1968. W krótkim czasie slogany te stały się symbolem półinteligenckiego stylu, łączącego naiwny radykalizm z brakiem elementarnej odpowiedzialności za słowo. Obecne przemiany niepokoją bardziej, gdyż nie zachodzą na poziomie ideologicznych deklaracji, lecz konsekwentnej erozji wartości i zasad. Tym, którzy popadają w zbyt głęboki pesymizm, pragnę jednak przypomnieć Andrzeja Bobkowskiego. Autor Szkiców piórkiem wyjechał w 1948 roku z Paryża do Gwatemali, gdyż sądził, że po gehennie II wojny światowej kultura europejska jest już nie do uratowania. Mylił się. Wahadło zadziałało, mimo utrudnień niesionych choćby przez stalinizm. Nie czekajmy jednak na jakieś automatyczne wahadła, które zafunkcjonują same po naciśnięciu guziczka przez historię. Na przekór oczekiwaniom, wahadło, które pozwoli chronić nienaruszalny fundament kultury, musimy tworzyć sami. W naszej codziennej trosce o wartości i zasady. W naszej refleksji i w sceptycznym dystansie wobec bożków kolejnego sezonu. Znaczniej łatwiej o ten dystans, gdy żyjemy duchowością Nazaretu.
Ksiądz Arcybiskup wskazuje na rodzący się ruch „odśrodkowy” w Kościele – tworzące się grupy modlitewne skupiające ludzi szukających pogłębienia swej wiary i zatroskanych o kondycję duchową współczesnego świata, porównując ich rolę do roli, jaką odegrały grupy zakonne powstające w średniowieczu. Czy tu upatruje Ksiądz przyszłość Kościoła? Czy po epoce zachłyśnięcia się sukcesami socjotechnicznymi i wszechwładnie panującym materializmie czeka nas w XXI wieku jakaś nowa duchowość, która zmieni oblicze świata chrześcijańskiego – na miarę tej, którą przyniósł św. Franciszek z Asyżu?
Oznaką nowej duchowości korzystającej z zastosowań dostępnej techniki są choćby SMS-y zawierające krótkie teksty do medytacji. W internetowym zapleczu, którego fragmenty wpisuję w pamięć mojego kieszonkowego „Visora”, znajdują się między innymi brewiarzowe psalmy. Gdyby gdzieś razem z bagażem zginął w czasie podróży mój brewiarz, ocaleje w kieszeni niewielki palmbook z modlitwą brewiarzową. Czy przemiany te przyniosą nową duchowość? Sądzę, że jej źródeł należy szukać raczej w przemianach kulturowych niż technicznych. Przychodzi nowe pokolenie, które od najwcześniejszych lat korzysta z nowych osiągnięć techniki. Ujmuje ono wiele zjawisk w perspektywie innej niż robiła to nasza generacja. Ufam, że na czas przełomu Bóg daje nam gigantów ducha. Dlatego też wiążę wielkie nadzieje zarówno z instytutami świeckich, jak i z grupami modlitewnymi, których rolę można porównywać do stylu św. Benedykta czy św. Franciszka. Ukażą one nowe możliwości duchowego wzrostu, w których nie będziemy już tracić czasu na łatwe narzekania czy potępianie współczesności różnej od wczoraj.
Czy są to tylko czysto teoretyczne oczekiwania, czy też prognozy uzasadnione przez fakty?
Faktem jest, że obecne młode pokolenie myśli już w innych kategoriach niż ich bliscy starsi o 20 lat. Widać to także w klasztorach i w seminariach. Niedawno telefonowałem do sióstr karmelitanek, by przekazać im dobre wiadomości o sytuacji ich współsióstr w Betlejem, które wówczas znajdowało się w centrum działań zbrojnych. Gdy przekazywałem najnowsze informacje, które znalazłem przed chwilą w Internecie, siostra zapewniła mnie, że wiadomości te dotarły już także do nich. „Jaką drogą dotarły?” – zapytałem zaintrygowany. „Przez Internet” – usłyszałem w odpowiedzi.
Innym razem telefonując do innego zgromadzenia, prosiłem o przekazanie jakiejś istotnej informacji siostrze przełożonej. „Okej” – odpowiedziała rozmawiająca ze mną młoda zakonnica. Uśmiechnąłem się, reagując na ten nowy styl. Jego prostota wydaje mi się znacznie bliższa Ewangelii niż usztywnione zwroty typu „najpokorniej dziękuję waszej ekscelencji”. Pamiętajmy, że w Ewangelii nikt nie używa tego ostatniego tytułu i że jako najbardziej patetyczny tytuł pojawia się tam „dostojny Teofil” (por. Łk 1, 3). Umiejmy cenić styl Ewangelii wyżej niż konwenanse, w których zwykły patos bywa utożsamiany z pobożnością.
Jan Paweł II wielokrotnie podczas swych oficjalnych wystąpień w świecie odwoływał się do niepodważalnych wartości, które polska kultura i Kościół wniosły do tradycji europejskiej. Znamy z historii różne koncepcje roli Kościoła polskiego w Europie, od mesjanizmu epoki romantyków po nie tak odległą rolę, jaką niezaprzeczalnie spełnił, stając na straży niezbywalnych praw osoby ludzkiej w zderzeniu z faszyzmem i totalitaryzmem – jak choćby świadectwo o. Maksymiliana Kolbego, 108 męczenników, a później – heroiczna śmierć ks. Jerzego Popiełuszki. Jaką rolę odegra w integracji europejskiej nasz Kościół, co możemy zyskać dzięki zbliżeniu ze zjednoczoną Europą, a co wnieść dzisiaj?
Osobiście rzadko zwracam uwagę na bilans strat i zysków w kontekście integracji. Czy św. Wojciechowi opłacało się wędrować w stronę Prus czy też lepiej by zrobił, podziwiając piękno życia w rodzinnej Pradze? Dla chrześcijanina nie ma alternatywy niesionej przez bilans zysków. Jesteśmy posłani na krańce ziemi, by dawać świadectwo. Niechaj ekonomiści troszczą się o gospodarcze oblicze zjednoczonej Europy. My, chrześcijanie, mamy troszczyć się przede wszystkim o obecność wartości duchowych w życiu kontynentu, które kształtowali męczennicy i święci. Tradycja męczenników, od św. Szczepana po ks. Jerzego Popiełuszkę, stanowi dla nas wyzwanie, którego nie wolno ignorować. Bez popadania w romantyczny mesjanizm mamy obowiązek troszczyć się o nową Europę ducha.
Kiedy słyszę, jak w kręgach chrześcijańskich nasi rodacy zamartwiają się, czy w zjednoczonej Europie będziemy mieć wszyscy mercedesy, czy też jedynie mercedesy do mycia, myślę wtedy z goryczą o odmienności stylu ks. Jerzego. W swej ostatniej życiowej wyprawie nie tęsknił on za mercedesem, gdy wypadło mu jechać w bagażniku esbeckiego samochodu. Szkoda, że jego styl w niewielkim stopniu dociera do sympatyków myślenia według mercedesów.
Ojciec Święty mówi o „wiośnie Kościoła”, która idzie przez Europę. Co możemy uczynić, aby ją powitać u nas?
Tę wiosnę widać w wielu dziedzinach; nie tylko w milionowych rzeszach młodzieży otaczającej Jana Pawła II. Cieszę się, spotykając studentów, którzy szeroko podejmują idee wolontariatu. Dziękuję Bogu, gdy podczas dni skupienia dla dziennikarzy słyszę mądre pytania świadczące o wrażliwości ich sumień. Z radością przyjmuję nowe inicjatywy pracowników nauki, którzy traktują serio swą „posługę myślenia”. O zjawiskach tych nie pisze się na pierwszych stronach gazet, gdyż nie ma w nich sensacji przyciągającej czytelnika. Sensację można znaleźć na poziomie skandali i korupcji. Informacje o nich mogą czasem sprawiać wrażenie, że cały świat pogrąża się w otchłani, zaś dzieło stworzenia nie udało się Panu Bogu. Właśnie takie jesienno-ponurackie podejście jest zaprzeczeniem ewangelicznego stylu. Umiejmy dostrzegać oznaki wiosny i unikajmy „chrześcijańskich” specjalistów od narzekań, którzy potrafią zmrozić każdą porę roku. Gdyby Apostołowie zaczęli od narzekań na swoje środowisko, może jeszcze do dziś nie dowiedzielibyśmy się o przyjściu Ducha Świętego...
Cała spuścizna literacka Księdza Arcybiskupa przepojona jest duchem nadziei. Co sprawia, że tak trudno nam odszukać tego ducha nadziei w naszym szarym dniu codziennym, w zderzeniu z rzeczywistością, która niesie doświadczenia trudne do przyjęcia, tak abyśmy byliświadkami Dobrej Nowiny, abyśmy nie wyglądali jak Apostołowie przed Zesłaniem Ducha Świętego?
Nasza psychika reaguje w ten sposób, że skłonni jesteśmy koncentrować uwagę na tym, co bolesne i przykre. Kiedy w ciągu dnia otrzymam sto miłych listów i jeden przykry, to następnego dnia budząc się myślę o tym przykrym. Gdyby Chrystus patrzył w tej perspektywie na reakcje współczesnych Mu elit, wówczas zamiast Ewangelii błogosławieństw mielibyśmy jedynie Ewangelię narzekań. Tymczasem, mimo niezrozumienia w najbliższym środowisku, Chrystus nie roztkliwia się nad własną samotnością czy nad niewdzięcznością najbliższych. Głosi konsekwentnie dobrą nowinę, nawet wtedy, gdy jako akompaniament znajduje świst rzucanych kamieni czy zgorszenie opiniotwórczych środowisk. Umieć naśladować Chrystusa, który do Judasza prowadzącego bojówkę mówi „Przyjacielu”, umieć pytać Szymona Piotra o jego miłość, nie zaś o zdradę, umieć w desygnowanej do ukamienowania Magdalenie dostrzec potencjalną świętą – są to oznaki Chrystusowego stylu. Styl ten szokował w Palestynie przed dwoma tysiącami lat. Także i obecnie będzie szokował. Połączenie nadziei i szoku uważam jednak za znacznie lepsze rozwiązanie niż połączenie pesymizmu i zgorszeń.
Z ks. abpem Józefem Życińskim rozmawiała Bogusława Stanowska-Cichoń
Życie Duchowe”, nr 34/2003
Skomentuj artykuł