Beatyfikacja i co dalej?

(fot. harry_nl/flickr.com)
Janusz Poniewierski / "Znak"

Był kwiecień 1993 roku. Na placu św. Piotra odbywała się uroczystość beatyfikacyjna trojga Polaków: s. Faustyny Kowalskiej, m. Angeli Truszkowskiej, założycielki felicjanek, i XV-wiecznego kanonika laterańskiego Stanisława Kazimierczyka. Z tej okazji przyjechało do Rzymu bardzo wielu pielgrzymów z Polski. Najważniejsi – na czele z prezydentem RP Lechem Wałęsą – zostali przez Papieża zaproszeni na obiad. Mówił mi potem jeden z jego uczestników, że Jan Paweł II – przysłuchując się rozmowie pełnej narodowej dumy (ze względu na Polskę i tutejszy Kościół jako matecznik i ojczyznę świętych) – w pewnym momencie powiedział: „Najważniejsze jest to, co zrobicie z tymi beatyfikacjami”.

To rzeczywiście jest najważniejsze. Bo trudno mi oprzeć się wrażeniu, że – przynajmniej w ostatnich latach – beatyfikacje i kanonizacje wpadają w jakąś czarną dziurę. Kto – pomijam tu hagiografów i ludzi, którzy się tym naprawdę interesują – słyszał kiedykolwiek na przykład o ratującym bliźnich pochodzenia żydowskiego bł. Józefie Pawłowskim, o bł. Zygmuncie Pisarskim, który zginął podczas wojny z powodu odmowy zadenuncjowania prześladujących go wcześniej komunistów, czy też o bł. Bolesławie Strzeleckim, zwanym „świętym Franciszkiem z Radomia”, do którego – z uwagi na jego gorliwość duszpasterską – mieli pretensje miejscowi księża? Tak, są tacy polscy błogosławieni! Niestety, żaden z nich nie stał się dla Kościoła w Polsce źródłem inspiracji ani „przedmiotem” jakiegoś szczególnego kultu.

Ta kwestia, podniesiona osiemnaście lat temu przez Papieża, staje przed nami również – a może nawet przede wszystkim – właśnie teraz: w kontekście wyniesienia na ołtarze Jana Pawła II. Trzeba pytać, póki nie jest za późno: co zrobimy z tą beatyfikacją? My – jako naród, Kościół w Polsce i jako pojedyncze osoby w mniejszym lub większym stopniu związane emocjonalnie i duchowo z papieżem Wojtyłą. Czy stanie się ona po prostu punktem wyjścia do kolejnej „akcji”, czyli starań i modłów o jego kanonizację i uznanie na przykład współpatronem Polski i doktorem Kościoła, czy też będzie dla nas duchowym i moralnym wyzwaniem? Światłem na naszej własnej drodze ku świętości? I „ościeniem” niepozwalającym na syte poczucie samozadowolenia?

Kiedy piszę te słowa, trwa Wielki Post, który dla chrześcijan jest – powinien być – czasem szczególnej autorefleksji i nawrócenia. Teraz temu rachunkowi sumienia i próbom naprawy życia towarzyszy błogosławiony (już wkrótce) Jan Paweł II. Trzeba jednak za nim pójść, a nie przed nim klękać. Bo to nie o niego tu przecież koniec końców chodzi! On zaś powinien stać się dla nas oknem otwartym na Boga, swoistą „ikoną” – a nie jakimkolwiek (na przykład narodowym) totemem czy spiżowym pomnikiem.

DEON.PL POLECA


Z tego powodu warto wciąż wracać nie tylko do anegdot na jego temat, do „kremówek” itp., ale przede wszystkim do jego nauczania – do tego, co po sobie pozostawił, a co w pewnym sensie jest ważniejsze nawet niż relikwie. Choćby do słów wypowiedzianych w Krakowie, na Błoniach, w roku 1979: „Zanim stąd odejdę, proszę was, (...) abyście od Niego [od Chrystusa] nigdy nie odstąpili; (...) abyście nigdy nie wzgardzili tą Miłością, która jest «największa», która się wyraziła przez Krzyż, a bez której życie ludzkie nie ma korzenia ani sensu. Proszę was o to...”. Odpowiadanie na tę prośbę to, moim zdaniem, najlepszy sposób uczczenia majowej beatyfikacji. I podjęcie dziedzictwa bł. Jana Pawła II. Nie przypadkiem jego ostatnia wizyta w Ojczyźnie, w 2002 roku, miała tak wyraźny duchowy charakter. Na przekór wielu komentatorom Ojciec Święty nie przyjechał tu wówczas jedynie po to, żeby się z Polską i z Krakowem pożegnać – chciał nam raczej zostawić drogowskaz na dalszą drogę, którą będziemy musieli (musimy) podjąć sami, już bez niego. Tym drogowskazem są słowa: „Jezu, ufam Tobie”, i modlitwa, jakiej przykład dał nam na Wawelu, a potem jeszcze potwierdził, odwiedzając klasztory kontemplacyjne karmelitów, benedyktynów i kamedułów.

To jednak jeszcze nie wszystko. Jak bowiem wiadomo, miłość Boga ma dla chrześcijan bardzo konkretny wymiar i wyraża się w relacji do człowieka (por. 1 J 4, 20-21). Oto szczególne wyzwane rzucone zwłaszcza polskim politykom, którzy – odmieniając imię Papieża przez wszelkie przypadki – gotowi są nie podać drugiemu ręki na „znak pokoju”; dalej: zapatrzonym w zysk ludziom biznesu; wreszcie: nam wszystkim…

Pamiętam, tak jakby to było dzisiaj, przejmujący apel o międzyludzką solidarność sformułowany przez Papieża w roku 1987: „Bardzo wielkim niebezpieczeństwem, o którym słyszę, jest to, że ludzie się jak gdyby mniej miłują w Polsce, że coraz bardziej dochodzą do głosu egoizmy, przeciwieństwa. Ludzie się nie znoszą, ludzie się zwalczają. To jest zły posiew...”. I dalej: „Ziemio polska! Ziemio ojczysta! Zjednocz się przy Chrystusowej Eucharystii”, pojętej jako sakrament wzajemnej miłości, a nie tylko religijny rytuał.

Czy wolno nam o tym zapomnieć?! Czy – szczególne w kontekście beatyfikacji - wolno nam przejść do porządku dziennego nad słowami Jana Pawła z 2002 roku, które już wtedy brzmiały jak jego testament: „Bądźcie świadkami miłosierdzia”?

Wielkopostny rachunek sumienia wymaga stanięcia w prawdzie i uznania swej winy: przede wszystkim tej osobistej, ale i tej wynikającej z przynależności do wspólnoty – narodowej i religijnej. Z tego punktu widzenia warto spojrzeć na dwie ostatnio u nas wydane książki, które zostały przez niektórych z góry odrzucone, bo założono ich niesłuszność. To nie jest dobry sygnał. Bo przecież zawsze trzeba pytać: a może to prawda? Tego uczył mnie Jan Paweł II, kiedy wzywał Kościół do „oczyszczenia pamięci” i kiedy przypominał o obowiązku dociekania owej prawdy – co bywa bolesne – i dawania jej świadectwa. (Papieskie nauczanie nie ma, oczywiście, nic wspólnego z kamienowaniem grzeszników – ale nie jest też „łatwym” miłosierdziem, niemającym żadnego związku z nawróceniem i zadośćuczynieniem). To dotyczy zarówno analizy „ceny przetrwania” w PRL, jak i naszej, polskiej obojętności (no właśnie: czy tylko obojętności?!) wobec losu „innych”, „obcych”.

I tu pojawia się kolejny problem. Bo czy na przykład mamy prawo myśleć o „żydowskich sąsiadach” jako „obcych”. Trzeba pamiętać, że w myśleniu o Polsce Papież był reprezentantem jagiellońskiej wizji Rzeczypospolitej wielu narodów, wielu kultur i wielu religii. „Właściwa umysłowości Polaków – pisał w książce Pamięć i tożsamość – jest tolerancja i otwartość na ludzi inaczej myślących, mówiących innymi językami czy też inaczej wierzących (...). Polskość to w gruncie rzeczy wielość i pluralizm, a nie ciasnota i zamknięcie. Wydaje się jednak – dopowiadał – że ten «jagielloński» wymiar polskości (...) przestał być, niestety, w naszych czasach czymś oczywistym”. Ta wypowiedź nie ma nic wspólnego z pokutującym tu i ówdzie myśleniem o narodzie w sensie etnicznym, który łączy „wspólnota krwi”. Dla Ojca Świętego naród to wspólnota, „którą łączą różne spoiwa, ale nade wszystko kultura”, a historia Ojczyzny to również „dzieje ludów, które żyły wraz z nami i wśród nas, jak choćby ci, których setki tysięcy zginęły w murach warszawskiego getta”. On sam bardzo głęboko (co widać choćby w jego przemówieniu w Jad Waszem) przeżył Zagładę. I robił bardzo wiele, byśmy – choćby po latach – poczuli solidarność z ofiarami Szoa i żebyśmy wyzbyli się drzemiącego wciąż w wielu z nas groźnego wirusa antysemityzmu, który jest grzechem.

A co z Kościołem w Polsce? Jeszcze kilka miesięcy temu można było mieć nadzieję, że list o. Ludwika Wiśniewskiego okaże się zbawiennym wstrząsem i skłoni do wewnątrzkatolickiego dialogu. Tak się jednak nie stało. Gorzej: na autora posypały się gromy i… zapadła cisza. „Święta” cisza, przerywana od czasu do czasu pobożnym frazesem.

Czy na pewno o to chodziło Janowi Pawłowi II?

W czerwcu 1999 roku w Sosnowcu ludzie wiwatowali na cześć Jana Pawła II i krzyczeli: „Kochamy Cię!”. A on wówczas zapytał: „A jak to robicie?”.

To pytanie brzmi w moich uszach do dzisiaj…

Janusz Poniewierski, publicysta, biograf Jana Pawła II

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Beatyfikacja i co dalej?
Komentarze (11)
O
olek
25 maja 2011, 12:28
 Nam Katolikom najlepiej wychodzą wielkie przedsięwzięcia :beatyfikacje,pielgrzymki,pogrzeby,rocznice i le przy takich okazjach patosu,wielkich słów,wzniosłych postanowień ile egzaltacji i uniesień.....a potem ........szara codzienność i brutalna rzeczywistość która każe kierować się ludzką nie boską logiką i  tak do następnego razu kiedy choć na chwilę się katolikami przez K
25 maja 2011, 12:19
Totus Tuus - dobre, ale Bazyliki Większej w Częstochowie nie zrobił. Dobrze, że chociaż Różaniec rozszerzył. Jasna Góra nie ma dla mnie już żadnej wartości odkąd jej pasterze zaczęli głosić religię Lecha Kaczyńskiego i Smoleńsk zamiast Jezusa i Jego krzyża. Grób Pański w tym roku był jednym wielkim bałwochwalstwem.
KT
Ktoś tam
24 maja 2011, 15:40
Totus Tuus - dobre, ale Bazyliki Większej w Częstochowie nie zrobił. Dobrze, że chociaż Różaniec rozszerzył.
T
Tomasz
24 maja 2011, 13:15
... Jan Paweł II. Trzeba jednak za nim pójść, a nie przed nim klękać. Bo to nie o niego tu przecież koniec końców chodzi! Powiedziałbym, że nawet nie za nim, ale z nim, w jego towarzystwie. Kontrowersyjny jest przydomek nadawany JP - Wielki. W negatywnym aspekcie oznacza bowiem wielki dystans między wyniesionym na ołtarze, a żyjącym tworzony wskutek niskiego mniemania o sobie czy usprawiedliwiania siebie w obliczu niedościgłego ideału. Choć jest i strona pozytywna, która mówi - ty jesteś wielki, wstań z kolan, podnieś czoło, wyprostuj się, masz się stać wielki! JEZU: Jan Paweł Ludzki - czy "ludzki" nie trafniej i pełniej charakteryzuje jego osobę niż apoteozujący "wielki"? Ludzki, czyli szanujący jak Jezus. UFAM: Jan Paweł Ufny - ...chciał nam raczej zostawić drogowskaz na dalszą drogę, którą będziemy musieli (musimy) podjąć sami, już bez niego. Tym drogowskazem są słowa: „Jezu, ufam Tobie”, i modlitwa, jakiej przykład dał nam na Wawelu, a potem jeszcze potwierdził, odwiedzając klasztory kontemplacyjne karmelitów, benedyktynów i kamedułów. TOBIE: Jan Paweł Mały - bo umniejszając siebie, pozwalał działać Wielkiemu - Najwyższemu; TOTUS TUUS!
KT
Ktoś tam
24 maja 2011, 12:48
Ziarno to se może wzejść albo i se nie może. Może też być polepszenie ziarna jak i gleby no i warunków wzrostu i uprawy. No, ale jak się rolnikowi kładzie kłody pod nogi to z ziarna nie będzie co będzie implikować brak chleba a to zaskutkuje bliższym doniesieniem i krótszą pamięcią z niedożywienia i mniejszym udźwigiem. Tak to głupiej Jadźce tłumaczył baca-docent. Więc jak mąż Jadźki nie będzie kładł kłód pod nogi rolnika a Jadźka też głupia nie będzie to więcej weźmie, dalej zaniesie i długo będzie pamiętać. Ale Jadźka zawsze była głupia a mąż jeszcze głupszy, więc to tylko czysta teoria i gdybanie, co by była jakby Jadźka była mądra, jak wiadomo, że zawsze była głupia jest i będzie a mąż jeszcze głupszy i już nic się nie zmieni, choć cuda się zdarzają, ale Jadźka jest cudoodporna, razem z mężem.
ZO
ziarno obumrze i wyda owoc
24 maja 2011, 11:55
 "Trza aby każdy niósł tyle co może i aby każdy doniósł - dokąd może, dalej - to Boża jest rzecz - nie człowiecza. Ino się jeszcze ozwie w pokoleniach pamięć i wola aby iść tak samo I jako byś rozrzucał obsiewał - to ziarno wzejdzie coć było zasiano" Karol Wojtyła "Jeremiasz "1940 rok.
KT
Ktoś tam
24 maja 2011, 11:51
Jak się z kogoś zrobi patrona to ten patron pomaga w przemianie wewnętzrnej, która i tak mam być dokonywana niezależnie od niego, bo jest ona poświęcana Bogu samemu. Czyniąc patronem świętego pomagamy wielu ludziom w wewnętrznej przemianie, którzy mogą uczynić jej patronem. I po to się robi patronów, żeby ludzi wspomagali i wielu ludzi z tego korzysta.
PI
powstań i idź dalej - oto sens
24 maja 2011, 11:42
"Pan nigdy nie opuszcza człowieka, nawet jeśli tak trudno to zrozumieć. Trzeba mocno ufać i prosić o łaskę wiary, aby mimo bólu nie upaść i wierzyć, że będzie wszystko dobrze, a większość trudności pojawia się w naszym życiu, bo jest w tym palec boży. Często dopiero z perspektywy czasu, kiedy czujemy już na twarzy świeży powiew wiatru, zaczynamy rozumieć sens przeżywanych kiedyś doświadczeń. Bóg często miesza nam szyki, przestawia nasze myślenie o 360 stopni, i pozwala boleśnie upaść, abyśmy mogli powstać jako nowi, mocniejsi ludzie. Ufać, to głęboko wierzyć, że On jest z nami tu i teraz, że nie zostawia nas samych sobie, a w stosownej chwili przyjdzie z pomocą. Trzeba więc wszędzie rozsiewać woń Chrystusa, w smutkach i radościach, to co trudne składać na ołtarzu, a za dobro dziękować. On zawsze zwycięża, więc cóż może uczynić nam człowiek". "Powstań, ty, który już straciłeś nadzieję. Powstań, ty, który cierpisz. Powstań, ponieważ Chrystus objawił ci swoją miłość i przechowuje dla ciebie nieoczekiwaną możliwość realizacji". — Jan Paweł II (Karol Wojtyła)
A
Adam
24 maja 2011, 10:41
Najłatwiej postawić pomniki i zrobić z kogoś patrona - to nic nie kosztuje ducha. Po co się męczyć: decyzjami, myśleniem, naprawianiem siebie? Tyle mamy innych kłopotów...
KT
Ktoś tam
24 maja 2011, 10:23
Zasłyszany dobry pomysł. Czego patronem może być Jan Paweł II? Czy pracowników nauki tak jak św. Albert Wielki, czy młodzieży, czy ludzi pracy jak św. Józef i jak widzi to Ojciec Święty Benedykt XVI? Czy może ze względu na silny związek z Polską uczynić go również patronem Polski ze św. Janem Kantym, również profesorem krakowskiej uczelni, razem ze św. Stanisławem biskupem krakowskim? No i najpierw powinien zostać świętym i doktorem Kościoła razem ze św. Faustyną Kowalską i św. Maksymilianem Kolbe. Ze św. Faustyną to biznes a nie tylko ,, coś zrobienie" - od Koronki do Bożego Miłosierdzia, poprzez Dzienniczek po święto Bożego Miłosierdzia - najlepiej ,,zagospodarowana" polska święta.
M
Maja
24 maja 2011, 09:20
Zgadzam sie z panem w 100%, artykul jest b.dobry. Jezeli chodzi o list o.Wisniewskiego rowniez sadzilam, ze wreszcie teraz zrobi sie przelom ale jak widac im tzn. biskupom nie zalezy na wiernych w kosciolach i na naukach JPII. Najgorsze jest to, ze nie zalezy im specjalnie na prawdzie. Czasem nie mozna juz sluchac ich kazan i listow pasterskich. Ta cisza jest przeciwienstwem tego co glosza. Oczywiscie nie mowie tutaj o wszystkich biskupach, bo Ci pozadni niestety nie maja sily przebicia, nikt nie chce ich sluchac, tak jakby nigdy nie slyszeli o czym nauczal JPII.