Biada pasterzom, którzy sami siebie pasą

Biada pasterzom, którzy sami siebie pasą
(fot. youtube.com)
Logo źródła: List bp Grzegorz Ryś

Czy biskup jest politykiem? Jaka jest jego władza? O tym, co fascynujące w pracy biskupów, o swoim własnym powołaniu i o problemach z nim związanych - mówi bp Grzegorz Ryś.

Maciej Müller i Dawid Gospodarek: Czy pamięta Ksiądz Biskup dylematy i emocje przeżywane w momencie, kiedy pojawiła się ze strony Kościoła propozycja przyjęcia sakry?

Bp Grzegorz Ryś: Najpierw rozstrzygnijmy, czy chodzi o propozycję, czy o wybór. Zainteresowany dowiaduje się o wszystkim dopiero na etapie nominacji. Cała procedura przebiega w tajemnicy - pewna grupa osób opiniuje kandydaturę danego człowieka, ale on sam nie ma prawa o tym wiedzieć. Musiałoby dojść do naruszenia tzw. sekretu papieskiego - a to poważne przewinienie. Nikt nie bada kandydata, czy "w razie czego" by się zgodził.

W imieniu papieża o nominacji na biskupa informuje zazwyczaj nuncjusz apostolski. W moim przypadku był to kardynał metropolita krakowski.

DEON.PL POLECA

Czy można nie przyjąć wyboru mimo nominacji?

Można poprosić papieża o dyspensę od sakry biskupiej.

Zdarzają się takie przypadki?

Nie wiem. Na pewno należałoby mieć bardzo poważne argumenty za tym, żeby odmówić.

Ksiądz Biskup mógł powiedzieć: "Jestem dobrym rektorem seminarium, służę Kościołowi jako historyk, a będąc biskupem nie mógłbym już pełnić tych zadań".

Trudno przejść do porządku dziennego nad tym, że Kościół oczekuje ode mnie podjęcia nowych zadań. Pozostawiam Kościołowi rozeznanie co do mojej osoby i tego, do czego w danym momencie jestem potrzebny.

Czyli nie przeżywał Ksiądz Biskup żadnego dylematu?

Nie. Żadnego.

Ale chyba nie bez powodu Kościół oczekuje odpowiedzi.

Żadnych święceń nie można przyjąć wbrew sobie. Nie można jednak zapomnieć o słowach Jezusa wypowiedzianych do św. Piotra: gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz (J 21,18).

Tu nie chodzi o moje chcenie i niechcenie. Moja decyzja polega na oddaniu się do dyspozycji. I to nie warunkowo - tylko w danym czasie i zakresie.

Czy to, czym Ksiądz Biskup wcześniej się zajmował, nie było dla Kościoła cenne?

Było. Kiedy kierowałem archiwum kapitulnym na Wawelu, miałem poczucie, że robię coś, na czym się znam, że mam szansę przysłużyć się Kościołowi i kulturze polskiej. Ta praca sprawiała mi radość. Kardynał, mianując mnie rektorem seminarium, nie mówił, że źle prowadzę archiwum. Słyszałem raczej wyrazy uznania i wdzięczności.

Więc jeśli Kościół, widząc, że swoje zadania wykonuję dobrze, rozeznaje, że jednak potrzebuje mnie w innym miejscu, to pozostaje mi taką misję przyjąć. Oto ja, poślij mnie (Iz 6,8).

Kiedyś, jeszcze przed sakrą, powiedział Ksiądz Biskup: "Biskup prowadzi Kościół lokalny, a kapłan jest mu tylko dodany do pomocy". Czy z obecnej perspektywy patrzy Ksiądz Biskup tak samo na relację biskupa i prezbitera?

Teologicznie rzecz biorąc człowiekiem, który w pełni odpowiada za Kościół partykularny i ma pełnię kapłańskich święceń, jest biskup. W modlitwie konsekracyjnej podczas święceń kapłańskich biskup, mając świadomość, że jest następcą Apostołów, prosi Pana Boga o pomocników. Skoro Apostołowie potrzebowali współpracowników, tym bardziej potrzebują ich biskupi.

Nie chodzi oczywiście o instrumentalne traktowanie prezbiterów. Władza w Kościele nie polega na tym, że biskup może przestawiać podwładnych z miejsca na miejsce zgodnie ze swoim "widzimisię". Jego władza służy budowaniu harmonijnej wspólnoty i jedności. Najpierw jest Kościół jako wspólnota, dopiero później wszystkie kościelne urzędy i funkcje.

"Biskup musi być starszym bratem i ojcem dla swoich kapłanów. Pasterstwo biskupa jest w znacznym stopniu pośrednie" - tłumaczył kilka lat temu kard. Kazimierz Nycz, metropolita warszawski. W takim razie wierni mogliby spytać: po co nam w ogóle biskup?

W 1992 r. reformowano struktury administracyjne Kościoła w Polsce z myślą o tym właśnie, żeby biskup był bardziej dostępny dla wiernych w sposób bezpośredni. Przez kilka ostatnich lat na tyle poznałem życie biskupów diecezji krakowskiej, że mogę zapewnić, iż właściwie ciągle jesteśmy z ludźmi. Nie ma dnia, żebym w jakiejś parafii nie spotykał się z wiernymi.

Tak więc pasterstwo biskupa często bywa bezpośrednie. Jego pośredniość polega głównie na inspirowaniu kapłanów co do kierunków działań.

Skoro mówimy o spotkaniach biskupa z ludźmi, to w relacjach z takich wydarzeń często można przeczytać, że hierarcha "przybył", "uświetnił" albo "zaszczycił".

"Przybył" i to "pomimo wielości swoich obowiązków"!

Dawniej celebry było jeszcze więcej: dziś już na szczęście nie prowadzi się biskupa do kościoła pod baldachimem. Niektórym formom nie zawsze jednak łatwo nadać wymiar spontaniczny, co by było i dla biskupa znacznie milsze...

Np. po bierzmowaniu wychodzi do mnie para młodych ludzi, żeby podziękować za udzielenie sakramentu. Na ogół próbują wyrecytować jakiś wyuczony na pamięć tekst - zamiast wypowiedzieć trzy spontaniczne zdania "od siebie". Kiedy coś umknie z pamięci - nie pomoże żaden mój uśmiech, gest, próba rozładowania napięcia. Ja w każdym razie mogę zapewnić, że nie robię nic mogącego potęgować stres u ludzi, którzy się ze mną spotykają.

A zdarza się, że ktoś po prostu przychodzi porozmawiać?

No pewnie, często przyjmuję na dyżurach w kurii ludzi, którzy chcą porozmawiać o swoich problemach duchowych czy innych.

A nie o kwestiach organizacji życia parafialnego?

Nie. Ilu ludzi, tyle tematów i problemów.

Jest Ksiądz Biskup sufraganem - biskupem pomocniczym. Eklezjologia mówi, że to biskup ordynariusz jest oblubieńcem diecezji. Dlaczego więc dobiera sobie biskupów - pomocników, zamiast np. zlecić udzielanie bierzmowania wydelegowanym infułatom?

Teologicznie rzecz biorąc rzeczywiście biskup ordynariusz jest oblubieńcem Kościoła partykularnego - to dla tego Kościoła Pan Jezus udzielił mu sakry. Władza biskupów pomocniczych jest natomiast tożsama z władzą wikariuszy generalnych (pełnomocników w zarządzaniu diecezją) z nominacji ordynariusza.

Biskupów pomocniczych spotykamy tylko w diecezjach dużych terytorialnie. Łatwiej mianować biskupów pomocniczych, niż mnożyć diecezje: nowa struktura to kolejna kuria, seminarium, sąd itd. Archidiecezja krakowska liczy ponad 400 parafii i żaden biskup w pojedynkę, jeśli w dodatku pełni funkcje kardynała i metropolity, nie miałby możliwości, by zrealizować postulat dostępności.

Tytularne biskupstwo Księdza Biskupa to Arcavica, leżąca na terenie dzisiejszej Hiszpanii. Czemu służy ta zabawa z diecezjami, które są jedynie tytularne?

To nie jest zabawa, tylko próba pogodzenia teorii z praktyką. Teoria jest taka, że każdy biskup ma swoją diecezję, za którą jest odpowiedzialny. Nie może być biskupa bez diecezji. Diecezje tytularne to takie, których dziś faktycznie nie ma, ale istniały w przeszłości.

Myśli czasem Ksiądz Biskup o diecezji Arcavica?

Raczej nie, bo i po co? Dzisiaj to miejsce leży na terenie metropolii Toledo, żyjący tam katolicy mają więc swojego biskupa miejsca.

Takie elementy jak diecezja tytularna składają się na pełne rozumienie urzędu biskupiego. Biskup pomocniczy poza tym, że pełni funkcję wikariusza generalnego, jest też członkiem kolegium biskupiego - kontynuacji kolegium apostolskiego.

Odpowiedzialność biskupa dotyczy nie tylko powierzonego mu Kościoła partykularnego, ale i Kościoła powszechnego. Odnosi się to tak do ordynariusza, jak i do biskupa pomocniczego. Warto zauważyć, że biskup ma np. prawo do spowiadania na całym świecie. Prezbiter nie może tego robić bez misji od biskupa miejsca.

W dekrecie Soboru Watykańskiego II o pasterskich zadaniach biskupów czytamy: "Biskupi mają obowiązek zbliżania się do ludzi, szukania ich i podtrzymywania rozmowy z nimi. (...) Nawet nieochrzczonych winni darzyć sercem, by również im przyświecała miłość Jezusa Chrystusa, którego biskupi są świadkami wobec wszystkich". Biskup dla wszystkich - trochę się nie chce wierzyć. Czy to nie frazesy?

W Polsce, kiedy organizujemy debaty z cyklu "Dziedziniec Pogan", to trzeba się nieźle wystarać, żeby przyszedł ktoś, kto nie jest katolikiem... Ale pamiętam też, że podczas wizytacji jednej z parafii poznałem człowieka, który deklarował się jako niewierzący, ale aktywnie działał w jednej ze wspólnot współpracujących z Kościołem.

Dialog z niewierzącymi nie jest w naszym kraju codziennością. Na pewno musimy uzmysłowić sobie wreszcie, że Polska nie jest ojczyzną wyłącznie Polaków, a Polacy to nie wyłącznie katolicy. Nie jest to kwestia braku otwartości ze strony biskupów, tylko konieczności przełamania pewnego głęboko zakorzenionego schematu myślowego. Ten proces na pewno jeszcze potrwa.

Kard. Christoph Schönborn, metropolita wiedeński, kilka lat temu nakazał jednemu z proboszczów przywrócić do rady parafialnej mężczyznę deklarującego życie w jawnym związku homoseksualnym. To przykład otwarcia biskupa na wszystkich, ale czy nie za daleko idący?

Tego typu sytuacje rodzą pytanie, czy nasza propozycja jest wyrazem szacunku wobec takich osób, czy też akceptacji ich sposobu życia. Uważam, że np. ludzi żyjących w drugich czy trzecich związkach, którzy z rozmaitych przyczyn nie mogą się rozstać, nie powinno się wykluczać z życia Kościoła.

Dlaczego nie mieliby działać w grupach charytatywnych czy radach parafialnych? Co innego angażować człowieka suspendowanego czy ekskomunikowanego.

Skoro w Kościele mamy coś tak pięknego jak sukcesja apostolska, jak to się dzieje, że biskup czasem staje się przestępcą, gorszy wiernych...

Nie ma takich święceń, które by odebrały człowiekowi zdolność do grzechu. Widzimy to już w gronie Apostołów. Zgadzam się oczywiście z tym, że biskup-grzesznik ma ogromne pole rażenia.

Ostatnia Wieczerza była Eucharystią święceń Apostołów. Uczniowie jeszcze dobrze nie strawili tej Wieczerzy, a już wszyscy zgrzeszyli. Jeden był zdrajcą, drugi się zaparł, reszta pouciekała.

Tylko że Piotr wykazał później skruchę. A w mediach niedawno było głośno o biskupie, który nie wykazał skruchy.

Nie chcę podejmować się oceny tego przypadku. Akurat człowieka, o którym mówicie, widziałem ostatnio na rekolekcjach biskupich. Nie wiemy, co dzieje się w jego sercu. Mogę powiedzieć tyle, że przez całe te rekolekcje modliłem się w jego intencji.

Wasze pytanie wymaga jednak głębszej odpowiedzi. Podobne przypadki to dowód na wyjątkową pokorę Pana Boga. Kościół jest przedłużonym wcieleniem Syna Bożego. Przyjęcie człowieczeństwa przez Syna Bożego List do Filipian nazywa wyniszczeniem, kenozą. A kiedy Słowo Boga "przepisuje się" na grzesznika - jest to kenoza jeszcze większa, nieporównywalna do tamtej. Pan Bóg się wyniszcza, upokarza.

Mówiliśmy o biskupie jako ojcu diecezji, ojcu dla księży, dla wiernych. Ale czy tacy słynni średniowieczni hierarchowie jak kard. Zbigniew Oleśnicki, biskup krakowski, nie byli raczej politykami?

Rozumienie funkcji biskupa zmieniało się w dziejach. W pierwszym tysiącleciu nie było wątpliwości co do tego, że biskup jest oblubieńcem swojego Kościoła. Do tego stopnia, że nie było możliwości zmiany diecezji: związek biskupa z diecezją porównywano do małżeństwa.

W Europie średniowiecznej spotykamy model biskupa misjonarza. Najlepszym przykładem jest Marcin z Tours (IV wiek). Z kolei na Wyspach Brytyjskich biskup nie był najważniejszą osobistością Kościoła: wyższy autorytet mieli opaci wielkich klasztorów. To wokół klasztorów koncentrowało się życie chrześcijańskie, a biskupom pozostawały funkcje sprawowania kultu, jak święcenie księży czy konsekracje świątyń.

Przełom w rozumieniu funkcji biskupa nastąpił po upadku Cesarstwa Zachodniego (476 r.). Kościół, ze względu na kadry dobrze wykształconych ludzi, którymi dysponował, przejął wtedy cały szereg funkcji czysto państwowych, jak organizacja administracji, szkolnictwa, obrony terytorium, gospodarki itd.

W czasach karolińskich biskup jest już nie tylko osobistością Kościoła, ale też przedstawicielem władzy królewskiej. Zostaje wpisany w rzeczywistość, która ma charakter nie tylko kościelny.

A skoro opiera się o władcę, to ma silną pozycję tak długo, jak ma ją król. Z czasem narastało poczucie, że biskup zależny od władzy przyczynia się do ubezwłasnowolnienia Kościoła. Następuje tzw. spór o inwestyturę, skutkujący wywalczeniem wolności za cenę centralizacji Kościoła, z podkreśleniem roli papieża.

Jak centralizacja wpłynęła na pozycję biskupów?

Kościół stał się tak bardzo papieski, że jego reforma była możliwa jedynie pod warunkiem dopuszczenia do głosu biskupów zebranych na soborze (idea koncyliaryzmu).

W późniejszych latach, już w epoce nowożytnej, pojawiały się głosy za tworzeniem episkopatów narodowych, niezależnych od Stolicy Apostolskiej. Nurt tzw. episkopalizmu szybko został uwikłany w politykę państw narodowych. Równowagę w stosunkach papieża z kolegium biskupów udało się osiągnąć tak naprawdę dopiero na Soborze Watykańskim II.

Czyli przez większość historii mieliśmy do czynienia z biskupami-politykami.

Nie możemy sobie pozwalać na takie uproszczone oceny. Np. Karol Boromeusz (1538-1584) został metropolitą Mediolanu głównie dlatego, że jego wujem był papież.

Trudno, żeby taka nominacja budziła naszą aprobatę - a jednak Karol okazał się największym świętym swoich czasów. W swojej diecezji wprowadził synod, otworzył seminarium duchowne, a we wprowadzaniu reform był tak zdeterminowany, że próbowano go nawet zabić.

Wspomniany przez was kardynał Zbigniew Oleśnicki był wprawdzie pierwszoplanową postacią w państwie - a jednak był postrzegany jako człowiek zatroskany o dobro Kościoła, skoro wszystkie powstające w Polsce traktaty koncyliarystyczne (promujące ideę wyższości soboru nad papieżem) jemu były dedykowane.

Czyli ci, którzy żądali wewnętrznych zmian w Kościele, widzieli w tym potężnym kardynale protektora gwarantującego bezpieczeństwo po publicznym ogłoszeniu niewygodnych poglądów.

Tak więc na biskupa zawsze trzeba patrzeć przez pryzmat modelu Kościoła i społeczeństwa w danym okresie historycznym. Nie ma biskupów abstrakcyjnych, są konkretni.

A o kimś takim jak kardynał Richelieu myśli Ksiądz Biskup jako o duchownym?

To na szczęście nie mój temat i nie moja epoka - jestem mediewistą.

Skąd wziął się pomysł, by biskupi jednego kraju stworzyli coś w rodzaju quasi-parlamentu? Kiedy się pojawiły Konferencje Episkopatu?

W średniowieczu istniały metropolie, często pokrywające się z obszarami państw. Nikt jednak nie myślał wtedy kategoriami narodowymi. W obrębie metropolii biskupi spotykali się na synodach lokalnych. Był też zwyczaj, że nowego biskupa konsekrowało trzech jego "sąsiadów". Gwarantowało to, że taki człowiek potrafi myśleć szerzej niż w kontekście lokalnym.

Instytucja synodów jest więc o wiele starsza niż Konferencje Episkopatu danego kraju. Kościół był najpierw z definicji powszechny i dopiero stosunkowo późno zaczęto o nim myśleć jako o narodowym.

Czy w słowach Księdza Biskupa nie pobrzmiewa jakaś tęsknota za uniwersalizmem?

Może tak, ale uniwersalizm nie musi polegać na tym, że wyprzemy się tego, co lokalne.

Z perspektywy zwykłego wiernego, który czasem zamiast kazania musi wysłuchać listu z posiedzenia plenarnego Konferencji Episkopatu, zastanawiamy się, po co to potrzebne, żeby biskupi się spotykali, o czymś tam obradowali a potem wydawali komunikaty napisane mało przejrzystym językiem?

Wcale nie ma już nakazu czytania podczas Mszy komunikatu z posiedzeń plenarnych. Inna sprawa, że księża się nieraz cieszą, że nie muszą pisać kazania.

Chodzi nam jednak o szerszy problem: skąd oczekiwanie, żeby Konferencja Episkopatu wypowiadała się jako całość, jako głos wszystkich biskupów całego kraju.

Są określone tematy, w których Konferencja Episkopatu ma głos decyzyjny. Dotyczy to problemów przekraczających wymiar jednej diecezji. Dlaczego biskupi nie mieliby wypowiadać się wspólnie w kwestiach powszechnych?

Jak sobie biskupi radzą z rozbieżnością opinii, ucieraniem poglądów?

Konferencja Episkopatu to gremium, w którym każdy może swobodnie wypowiedzieć swoje zdanie. A jeżeli powstaje jakikolwiek zapis, każdy może zgłosić do niego poprawki. Po wymianie zdań następuje głosowanie.

Są tematy, które nie są "dyskutowalne" - np. nie rozmawia się o prawdach wiary, tylko o sposobach nauczania o nich. Jak je prezentować tak, żeby nie były wypowiadane językiem niestrawnym, przy pomocy kategorii, których nikt nie rozumie. Na takim polu jest możliwa debata i szukanie kompromisu.

Biskup chcąc nie chcąc jest osobą publiczną, członkiem lokalnej elity. Często oczekuje się jego głosu w różnych sprawach dotyczących lokalnej społeczności, a nawet wydarzeń politycznych...

Mnie się jakoś nie zdarzają takie pytania.

Nie czuje się Ksiądz Biskup osobą publiczną?

Czuję się osobą odpowiedzialną za Kościół. Są ludzie, za których biorę odpowiedzialność, są dzieła, za które biorę odpowiedzialność. W jakimś wymiarze one są publiczne. Ale nie czuję się wezwany do komentowania np. wyników wyborów, niezależnie od tego, kto by mnie o to pytał. W imię czego miałbym to robić?

A katastrofa humanitarna na Haiti, wojna na Ukrainie - czy to nie są tematy, w których głos biskupów byłby ważny i oczekiwany?

W takich kwestiach zadaniem biskupa jest zorganizowanie pomocy dla poszkodowanych ze wszystkich stron konfliktu. Oczywiście zawsze istnieje zagrożenie, że ktoś to rozegra politycznie.

A czy nie powinno być zadaniem biskupa powiedzenie: "opamiętajcie się"?

W tej kwestii dysponujemy wieloma wypowiedziami papieży, np. Jana Pawła II czy Franciszka, którzy występowali zawsze za pokojem i przeciwko wojnie jako takiej. To jest wzór postępowania dla Kościoła, który nie wiąże się z nadużywaniem autorytetu.

Św. Augustyn powiedział: "dla Was jestem biskupem, z Wami jestem chrześcijaninem". O co mu chodziło?

Ciąg dalszy tej wypowiedzi brzmi: "Tamto jest przyjętym obowiązkiem, to łaską. Tamto wystawia na niebezpieczeństwo, to przynosi zbawienie".

Biskup jest przede wszystkim uczniem Chrystusa. Podstawowa godność chrześcijan płynie z chrztu. A wszystkie funkcje w Kościele łączą się z przyjęciem odpowiedzialności za innych. W Księdze Ezechiela, którą Augustyn komentuje, czytamy przestrogę: Biada pasterzom, którzy sami siebie pasą (Ez 34,2).                           

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Biada pasterzom, którzy sami siebie pasą
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.