Bo Bóg jest w zupie

Bo Bóg jest w zupie
(fot. Leonard John Matthews/flickr.com/CC)

Książki teologiczne zalegające półki księgarń nie sprzedają się tak jak bestsellery wojujących ateistów, na przykład "Bóg urojony" Richarda Dawkinsa. Owszem, najczęściej nie są one napisane nawet takim językiem, jakim posługuje się Szymon Hołownia (jego książki sprzedają się akurat bardzo dobrze).

Czy jednak sami wierzący nie są winni tej niepopularności literatury teologicznej, wśród której jednak znaleźć można nie tylko niestrawne traktaty? Często można spotkać się z opinią, że do tego, aby wierzyć i poznawać Boga, nie potrzeba niczego prócz prostej wiary i modlitwy. Pomóc może ewentualnie Pismo Święte, ale teologia w żaden sposób wierze nie pomaga, a może wręcz szkodzić. Jako sztandarowy argument przeciw teologii wskazywani są zachodni teologowie, których część to nie tylko heretycy, ale wręcz niewierzący.

Czy teologia jest potrzebna?

Co ciekawe, tego typu przekonanie można odnaleźć nie tylko na forach internetowych. Podobnie zdaje się uważać Piotr Żyłka, twórca skądinąd niezwykle ciekawego projektu FaceBóg: "Warto przyglądać się i analizować pomysły, portale i serwisy, które przyciągają tysiące internautów i wykorzystywać sprawdzone idee i projekty do naszych celów. [...] zastanówmy się, jak my możemy tę przestrzeń wykorzystać, by wejść w nią z przesłaniem Ewangelii. Jest to możliwe, o czym dobitnie świadczy profil Jesus Daily na Facebooku, który "polubiło" ponad 12 milionów ludzi. Polubiło, bo zamiast teologii, są tam publikowane proste myśli i słowa z Biblii".

Wizja posiadania 12 milionów fanów na Facebooku może skusić każdego. FaceBóg ma prawie 23 000 fanów, czyli prawie o 5 000 więcej niż np. "Tygodnik Powszechny", i jest to liczba godna pozazdroszczenia. Nim jednak ulegniemy magii liczb, warto zastanowić się, jakie skutki może mieć takie opieranie się na prostych myślach i słowach z Biblii. Dobrze pokazuje je ks. Ignacy Bokwa w rozmowie z redaktorem Janem Pniewskim z Programu II Polskiego Radia o książce Wobec nowego ateizmu (. Otóż wskazuje on, że współczesnemu ateizmowi misjonarskiemu, reprezentowanemu przez Richarda Dawkinsa czy Christophera Hitchensa, zarzuca się brak pogłębionej refleksji, posługiwanie się powierzchownymi i demagogicznymi argumentami. Tylko że trzeba pamiętać, do jakiego czytelnika zwracają się ci autorzy. Nie polemizują oni z kimś pokroju S. Hołowni (ciekawa w tym względzie jest całkiem rzeczowa rozmowa Dawkinsa z o. Georgem Coyne. Chodzi im o ludzi żyjących na obszarach, na których działają fundamentalistyczne ruchy religijne, np. w Ameryce Północnej i Południowej, ruchy typu pentekostalnego mające nastawienie antyintelektualne. Ciekawe, np. jest to, że 50% Amerykanów odrzuca teorię ewolucji na podstawie fundamentalistycznego odczytania Biblii. Nie dziwi więc zaskoczenie R. Dawkinsa, że można w ten sposób traktować Biblię. Ateizm misjonarski zwraca się zatem do ludzi nastawionych antyintelektualnie, różnej maści fundamentalistów.

Chociaż efektowne prezentowanie cytatów z Biblii, słów Jana Pawła II, a nawet doktorów Kościoła i teologów, może być pożyteczne i jest jak najbardziej wskazane (odwiedzam stronę FaceBóg i kibicuję tej inicjatywie), to jednak nie można na tym poprzestać. Jak bowiem zauważa ks. I. Bokwa, argumentacja wspomnianych ateistów przeniesiona na grunt europejski też znajduje zwolenników, o czym świadczą wielotysięczne nakłady ich książek. Dzieje się tak, gdyż dorośli katolicy dysponują przerażająco słabą wiedzą teologiczną, dlatego nie mają pojęcia, jak przed taką argumentacją się bronić. Dlatego może ona łatwo zgasić często już  resztki wiary tych ludzi i raczej nie pomoże tu - dodajmy - odwołanie się do prostego hasła z plakatu internetowego.

Babciu, o czym ty mówisz?

Taka rozmowa, jaką przeprowadził Szymon Hołownia i Marcin Prokop w książce "Bóg, kasa i rock'n'roll", mimo że Wydawnictwo Znak określa ją bestsellerem, jest raczej wyjątkiem potwierdzającym regułę, że dyskusja o wierze i niewierze toczy się na poziomie przedintelektualnym. To poziom pokazany w filmie "Dzień kobiet" Marii Sadowskiej:

"Oto przy kuchennym stole nad gorącą zupą siedzą wspomniane trzy niewiasty.

- Bój się Boga! - wykrzykuje babcia, właściwie nie jest ważne z jakiego powodu.

- Babciu, co ty mówisz, przecież Boga nie ma - ripostuje nonszalancko nastoletnia wnuczka.

- Jak to nie ma!? - wykrzykuje starsza pani. - Jest! Jest wszędzie, nawet w tej zupie! - rzuca do wnuczki oburzona.

- To może lepiej jedzmy zupę, dobrze? - przerywa im główna bohaterka, kobieta trzydziestokilkuletnia" - opisuje Konrad Sawicki w portalu Deon.pl.

I podsumowuje: pokolenie dziadków tradycyjnie wierzy, regularnie bywa w kościele, ale brakuje mu silnych argumentów za swoją wiarą, nie potrafią zbytnio o niej mówić, bo jest dla nich oczywistością, pokolenie trzydziesto-, czterdziestolatków woli o sprawach wiary w ogóle nie mówić, bo jest zapracowane, zatopione w konsumpcyjnym modelu życia, troszczy się przede wszystkim o byt swojej rodziny, pokolenie nastolatków coraz częściej kontestuje wiarę jawnie i wcale się tego nie wstydzi.

Warto zatem wsłuchać się - ba, może nawet byłyby to niezłe hasło na plakat internetowy - w to, co o roli teologii mówi ks. Robert J. Woźniak: "Życie kościelne może bujnie kwitnąć jedynie tam, gdzie kwitnie i teologia". Więcej: "nie można być chrześcijaninem bez podjęcia próby rozumienia: fideizm, zresztą podobnie jak racjonalizm, to dwie skrajne i szkodliwe interpretacje chrześcijaństwa", a "nasze wspólnoty bazowe, parafie, niejednokrotnie wysychają z braku myśli i ducha".

Przekonanie, że bez teologii można się obejść z pewnością cieszy R. Dawkinsa czy jego zwolenników. Łatwo bowiem przepędzić Boga z zupy. O wiele trudniej z serca i umysłu.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Bo Bóg jest w zupie
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.