Bóg złapany na stopa - Start
Czego można się nauczyć jeżdżąc stopem? Czy jest to niebezpieczne? I najważniejsze - jak w takiej przygodzie odnaleźć Boga? Reportaż z prawdopodobnie najdziwniejszych rekolekcji 2012 roku.
Dlaczego?
W tym roku podczas wakacji nie planowałem udziału w żadnych rekolekcjach. Między innymi dlatego, że po raz pierwszy nie są to właściwie wakacje. Kilkanaście miesięcy temu skończyłem studia, zacząłem pracować i w ten sposób definitywnie pożegnałem 3-miesięczny okres letniego odpoczynku. Wakacje zmieniły się w urlop i (niestety) liczba wolnych dni drastycznie się zmniejszyła.
Dlaczego w takim razie stało się inaczej? Dlaczego wylądowałem na "duchowym odpoczynku"? Wszystko przez tego złego facebooka. Siedziałem sobie przed monitorem, przeglądałem walla i nagle wyskoczył przyjemny dla oka plakat o takiej treści: "Czy chcesz wziąć udział w zupełnie nietypowych rekolekcjach? Czy chcesz przeżyć autostopową przygodę z Duchem Świętym? Czy chcesz doświadczyć obecności Boga w swoim życiu? Wyrusz autostopem na rekolekcje w drodze!". I jeszcze intrygująca nazwa: "Piękne stopy". Pomyślałem: "Trzeba to sprawdzić".
Po szybkim internetowym researchingu dotarłem do informacji, które spowodowały, że jeszcze tego samego wieczoru wiedziałem, że wezmę udział w tym wydarzeniu.
Co mnie przekonało? Po pierwsze fakt, że za całym zamieszaniem stali świeccy. Oni wpadli na pomysł, opracowali szczegółowy plan i wszystko zorganizowali. Jestem fanem angażowania się "zwykłych ludzi" w życie Kościoła, więc lepszych referencji w zasadzie już nie potrzebowałem. Jednak i takie się pojawiły. Okazało się, że duchownym mającym poprowadzić dni skupienia (poprzedzające rozjechanie się stopem po Polsce i Europie) będzie o. Krzysztof Pałys OP. Kilka dni wcześniej skończyłem czytać jego książkę "Ludzie 8 dnia", w której dominikanin opisuje swoją ubiegłoroczną podróż do miejsca urodzin Matki Teresy. Oczywiście autostopem.
Wysłałem zgłoszenie.
Spełnianie marzeń, lekcja pokory
Rekolekcje zaczynały się 13 lipca w Łodzi. Przygarnęli nas tamtejsi jezuici. Organizatorzy - świeccy, prowadzący - dominikanin, a dach nad głową zapewnili naśladowcy św. Ignacego. Dość nietypowa mieszanka, prawda?
Pierwsze pytanie - jak tam dojechać? Z pomocą znowu przyszedł facebook. Umówiliśmy się z kilkoma osobami, które również jechały z Krakowa, na jednej z pętli tramwajowych na obrzeżach miasta. Tam podzieliliśmy się na dwójki i ruszyliśmy.
Początkowo szło gładko. Razem z Pauliną - którą poznałem kilkadziesiąt minut wcześniej - szybko złapaliśmy stopa na Olkusz. Zabrał nas biznesmen, jadący w tamte strony w interesach. Gdy usłyszał, co robimy, tylko się roześmiał i powiedział, że sam już nie ma siły na takie zabawy (miał około 45 lat), ale jego pięćdziesięcioletnia wspólniczka pewnie by się z nami zabrała, gdyby usłyszała o naszych planach. Pomyślałem, że chciałbym mieć w przyszłości taką wspólniczkę.
Z Olkusza zabrała nas przesympatyczna chorzowianka. Strasznie dużo mówiła, trudno jej było wejść w słowo. Niedawno rzuciła pracę, z której była niezadowolona i w końcu zaczęła robić to, co lubi. Najbardziej zapadła mi w pamięć jej jedna myśl. Powiedziała, że, gdy wahała się czy zmienić zawodowe zajęcie, w pewnej chwil postanowiła, że czas skończyć z ciągłym martwieniem się o to, co będzie, jeśli jej nie wyjdzie i zacząć realizować swoje marzenia, bo przecież inaczej nigdy się nie przekonamy, czy jesteśmy w stanie być naprawdę szczęśliwi. Proste i bardzo prawdziwe.
Inspirująca rozmowa przerodziła się niestety w pierwsze kłopoty. Zostaliśmy wysadzeni na środku drogi ekspresowej na styku Sosnowca i Katowic. Utknęliśmy na pasie zieleni pomiędzy drogami. Po drugiej stronie była stacja benzynowa (idealna do łapania czegoś na Łódź), ale nie sposób było się tam dostać. Samochody jechały z tak dużą prędkością, że próba przebiegnięcia pomiędzy nimi mogłaby się skończyć tragicznie. Byliśmy zmuszeni iść przez 30 minut w jedną stronę w poszukiwaniu kładki, umożliwiającej wydostanie się z pułapki. Potem okazało się, że kolejne pół godziny musimy poświęcić na powrót na stację, ponieważ w okolicy nie było innego miejsca, w którym mógłby zatrzymać się jakiś kierowca. To była nasza pierwsza lekcja pokory, która w trakcie następnych dni powtarzała się wielokrotnie. Gdy jeździsz na stopa bardzo mało zależy od ciebie, trzeba nauczyć się cierpliwości.
Marchewkowy (nie)TIR-owiec
Stanęliśmy przy zjeździe na stację benzynową. Po kilkudziesięciu minutach zatrzymał się TIR. Tym razem zabrał nas Leszek, na oko trzydziestolatek, mieszkaniec Iławy. Kilkukrotnie podkreślał, że nie jest TIR-owcem, że to tylko jego praca, ale jej nie znosi i nie utożsamia się ze "środowiskiem".
Za to z wielką pasją mówił o swojej rodzinie. O żonie, która jest zupełnie inna od niego, która ma inne zainteresowania i inaczej lubi spędzać wolny czas, a mimo tego bardzo dobrze się dogadują i są szczęśliwi. I przede wszystkim o córeczce. O niej mógłby mówić bez końca. Uwielbia się z nią bawić, zabierać na spacery (i na przejażdżki motorem!) i przywozić jej prezenty z trasy. Słychać, że Leszek bardzo kocha swoją córkę. Jest oczkiem w głowie tatusia.
Nasz kierowca nie palił. Rzucił jakiś czas temu. Zamiast tego wolał… wcinać marchewki. Słuchając jego opowieści, po raz kolejny przekonałem się, jak łatwo jest mi szufladkować ludzi i jak często mijam się z rzeczywistością, gdy to robię. To była już druga ważna lekcja tego dnia - nie oceniaj zbyt szybko ludzi, bo za mało o nich wiesz.
Za Częstochową zatrzymaliśmy się na krótki postój. I tutaj kolejne zaskoczenie. Spotkaliśmy drugą parę z Krakowa. Leszek bez wahania powiedział, że ich też podwiezie. Tu trzeba wspomnieć, że do TIR-a można legalnie zabrać tylko jedną osobę. Nasz kierowca zabrał aż cztery, ryzykując zapłaceniem sporego mandatu.
Po kilku godzinach dojechaliśmy do Łodzi. Na Mszę rozpoczynającą rekolekcje weszliśmy trochę spóźnieni - trwało już kazanie. O. Krzysztof nas zauważył, przerwał swoją homilię i powiedział: "Witamy Kraków".
A więc jesteśmy. Jeszcze się na dobre nie zaczęło, a ja już mam spory materiał do przemyśleń. Nieźle.
- Za tydzień ciąg dalszy. Będzie o dniach skupienia, o planowaniu podróży i o wyruszeniu w drogę.
Skomentuj artykuł