"Część pokuty spowiednik może wziąć na siebie, żeby ulżyć bliźniemu"

Abp Wojciech Polak / Marek Zając

"Mogę dać lżejszą pokutę, a resztę dźwigać samemu. Pozostawić to w tajemnicy albo przedstawić wiernemu, aby nie czuł się osamotniony i wiedział, że Kościół mu towarzyszy" - o różnych wymiarach spowiedzi i problemach mówi abp. Wojciech Polak, Prymas Polski.

***

Marek Zając: Zastanawialiśmy się trochę wcześniej nad lekcją, która dla Kościoła w Polsce płynie z sytuacji Irlandii. W 2015 roku większość Irlandczyków opowiedziała się w referendum za wprowadzeniem małżeństw jednopłciowych. Krótko potem, podczas uroczystości Bożego Ciała, kardynał Nycz mówił, że wyniki głosowania w kraju tak mocno katolickim jeszcze trzydzieści lat temu, są ostrzeżeniem dla Europy. Zaraz jednak zaznaczył: "Bracia i siostry, bądźmy pokorni i powiedzmy, że są ostrzeżeniem także dla naszej ojczyzny".

Abp Wojciech Polak: Nie mam złudzeń: gdyby w Polsce większość obywateli popierała np. adopcję dzieci przez pary homoseksualne, nie pomogłyby żadne płomienne kazania ani protesty Kościoła. Dlatego nie w kontaktach z politykami czy ustawach, ale w ludziach musimy pokładać nadzieję. Rację miał święty Tomasz z Akwinu, że przy pomocy prawa ani skutecznie nie zakażemy wszelkiego zła, ani nie przekonamy do czynienia całkowitego dobra. Powtarzam: trzeba kształtować sumienia.

DEON.PL POLECA

Katolik, świecki czy duchowny, nigdy nie będzie cieszył się z niechrześcijańskiego ustawodawstwa. Ale prawdziwą porażką jest chwila, gdy konkretny człowiek, samodzielnie i świadomie, odwraca się od Ewangelii i nauczania Kościoła. Taki dramat trudno wyczytać z artykułów publicystycznych czy statystyk; czasem rozgrywa się w konfesjonale, a jedynym jego świadkiem staje się kapłan.

Kiedy wykładałem klerykom spowiednictwo, zawsze mówiłem, że Bóg ustrzegł mnie przed niezwykle trudną sytuacją. Otóż nigdy nie spowiadałem kobiety, która dokonałaby aborcji, i upierała się, że miała do tego prawo. Pewnie zapytałbym, po co w takim razie mi w ogóle o tym mówi, ale sam nie wiem... Dotychczas zawsze spowiadałem kobiety, które odczuwały głęboką skruchę i widziałem, że zdążyły, zanim jeszcze uklękły u kratek konfesjonału, odpokutować już tamten grzech w trójnasób.

A co powiedziałby Ksiądz Prymas ludziom skrzywdzonym podczas spowiedzi przez niedelikatne słowa, zlekceważenie, obcesowe traktowanie przez spowiednika?

Na początek bym ich szczerze przeprosił. Przeprosił w imieniu Kościoła. Sam się spowiadam i miałem w życiu różne, czasem lepsze, czasem gorsze doświadczenia. Jednak dzięki łasce Boga potrafiłem sobie z tym poradzić. Ale rozumiem, że u niektórych mogło zostać nadszarpnięte zaufanie. Zasklepili się w bólu, przestali się spowiadać, może nawet chodzić do kościoła. Dlatego potem poprosiłbym, aby mimo poczucia krzywdy spróbowali wrócić. Przede wszystkim do samego Boga, a potem do tego daru, jaki Pan pozostawił nam przez posługę drugiego człowieka, czyli spowiednika. Chciałbym, aby uwierzyli, że złe doświadczenia nie muszą się powtórzyć; by nie rezygnowali. Powrót może być trudny, zwłaszcza po wielu latach, ale warto prosić o Bożą łaskę.

A wszystkich nadal się spowiadających proszę o wyrozumiałość. Czasem po prostu zbyt dużo oczekujemy, np. stojąc w kolejce, gdzie czeka kilkunastu penitentów przed nami i kilkunastu za nami. Chcemy być skrupulatnie wysłuchani, a tu w grę wchodzą przyziemne, ludzkie sprawy; ksiądz jest zmęczony, rozproszony, zdenerwowany. Spieszy się, bo chce, żeby ze spowiedzi mogło skorzystać jak najwięcej osób. Proszę, abyśmy sami też dbali o sprzyjające okoliczności do odbycia spowiedzi. Nie przychodźmy tuż przed mszą świętą, bo ksiądz musi zaraz iść odprawić liturgię; w miarę możliwości nie spowiadajmy się też w trakcie mszy. I najważniejsze: nie zapominajmy, że spowiadamy się nie księdzu, ale Bogu. To nie ksiądz odpuszcza grzechy, ale sam Pan Bóg.

Z kolei kapłanów proszę, aby idąc do konfesjonału, a także po spowiedzi — modlili się za penitentów. I żeby nie dawali pokuty ponad ludzkie siły. Zresztą część pokuty spowiednik może wziąć na siebie, żeby ulżyć bliźniemu, który przed chwilą i tak zdobył się już na niełatwy wysiłek wyznania grzechów.

Naprawdę?

Tak, mogę penitentowi dać lżejszą pokutę, a resztę dźwigać samemu. To pozostawia się w tajemnicy albo przedstawia się wiernemu w tym celu, aby nie czuł się osamotniony. Żeby wiedział, że Kościół mu towarzyszy i wspiera w jego nawróceniu. To także dobra zachęta do powrotu do konfesjonału.

Nigdy się z tym nie spotkałem... A jak sztuki spowiadania uczy się kleryków?

Na kilku poziomach. Przede wszystkim przez dobrą posługę spowiedników w seminarium, najlepszą nauką jest odpowiedni przykład. Klerycy powinni mieć możliwość dobrowolnego wyboru, u kogo będą się spowiadać. Wśród proponowanych spowiedników są ojcowie duchowni i wychowawcy z seminarium, jak i kapłani przychodzący z zewnątrz, np. proboszczowie czy zakonnicy, którzy wnoszą ze sobą nieco inną perspektywę życia konsekrowanego. Stały, wybrany spowiednik ma troszczyć się o życie duchowe kleryka; mając z nim kontakt przez dłuższy czas, widzi, jak jego podopieczny walczy z trudnościami, rozwija się w cnotach i dojrzewa do kapłaństwa. Ponadto spowiednictwo jest studiowane z różnorakich perspektyw. Wiedza z poszczególnych przedmiotów układa się jak puzzle. Sakrament pokuty i pojednania kle­ ryk zgłębia np. z perspektywy biblistyki, dogmatyki, etyki itd. No i wreszcie ćwiczenia praktyczne.

Na czym polegają?

Po wykładach teoretycznych o historii sakramentu, jego warunkach czy przebiegu odbywa się tzw. sucha spowiedź. Każdy z kleryków w obecności kolegów z roku siada w konfesjonale, a wykładowca zaczyna się głośno spowiadać z różnych wymyślonych grzechów. Chodzi o naukę kontaktu z penitentem; ocenia się, jak kleryk prowadzi dialog, na co zwraca uwagę, czy pouczenie i pokuta są adekwatne do wyznawanych win. Czasem ćwiczy się trudne sytuacje, związane np. z odmową udzielenia rozgrzeszenia. Potem wszystko omawia się i analizuje w grupie.

Znajomy franciszkanin opowiadał mi, że na zajęciach w jego seminarium było śmiechu co niemiara, ponieważ klerycy spowiadali się klerykom i wymyślali najdziksze grzechy.

Zawsze ostrzegam kleryków, że na zajęciach zbyt często koncentrują się na sytuacjach nadzwyczajnych i skomplikowanych, a powinni przygotować się głównie na - rzekłbym - szarą codzienność. Będą np. musieli wykazać dużo cierpliwości wobec staruszki, która ciągle spowiada się z tych samych grzechów, ale bez przerwy ma wyrzuty sumienia, że czegoś zapomniała. Ksiądz musi uspokoić penitentkę, żeby się przestała zadręczać, a zarazem nie czuła się zlekceważona. Bywa, że trudny duszpastersko przypadek mobilizuje księdza do mądrego rozeznania, wzniesienia się na duszpasterskie szczyty - trudno bronić się przed rutyną, gdy spowiedź przebiega bez większych problemów. A przecież każdy człowiek, bez względu na to, z czym przyszedł do konfesjonału, powinien zawsze czuć się potraktowany z szacunkiem i uwagą.

Mimo najlepszych ćwiczeń w seminarium debiut w roli spowiednika dla dwudziestokilkuletniego księdza i tak musi być nie lada przeżyciem.

Cóż powiedzieć, to skok na bardzo głęboką wodę. Dlatego tak istotne jest, żeby stała formacja kapłanów już po seminarium obejmowała także analizę ich doświadczeń z konfesjonału. Oczywiście nie chodzi o to, żeby księża dzielili się tym, jakie konkretnie usłyszeli grzechy. Natomiast zwłaszcza młodzi kapłani powinni mieć okazję do rozmowy o dylematach, które rodzą się w konfesjonale, i ewentualnie otrzymać wsparcie psychologiczne. Poza tym nowe czasy niosą nowe grzechy, uzależnienia czy uwikłania, dlatego kapłani powinni być na bieżąco, nieustannie się dokształcać. Dobry spowiednik musi dużo czytać, korzystać z różnych warsztatów i konsultacji. U nas Rada Archidiecezjalnego Studium Pastoralnego proponuje, aby w ramach stałej formacji nie zapominać o posłudze w konfesjonale i często powracać do tych kwestii podczas kursów dla pierwszych dziesięciu roczników po święceniach.

Od jednego z księży usłyszałem, że niektórzy penitenci są wręcz podekscytowani faktem, że wyznają grzechy wyjątkowe i niespotykane. Tymczasem spowiednik myśli sobie: no tak, to już piąty dziś taki przypadek...

Spowiedź przeżywamy bardzo mocno, chyba żaden inny sakrament nie wymaga aż tak osobistego zaangażowania, przełamania się i wysiłku. Chrzest święty z reguły przyjmujemy jako nieświadome niczego dzieci. Komunia to wprawdzie kluczowy akt wiary, spotkanie z Chrystusem eucharystycznym, ale człowiek nie musi nic mówić, wszystko rozgrywa się w naszych myślach i sercu. Sakrament bierzmowania, pomijając okres przygotowań, z czym zresztą też bywa różnie - ogranicza się do wyjścia z ławki, a potem trzeba odpowiedzieć biskupowi: "Amen". Ale przed konfesjonałem nie da się uklęknąć i oświadczyć: "Niech mnie ksiądz przepyta". Tu wszystko jest w naszych rękach.

A skoro rozmawiamy o przyszłości naszego Kościoła, powie­ działbym tak: przyszłość ta rozstrzyga się nie na salach sejmo­ wych, nie w studiach telewizyjnych, ale każdego dnia w setkach konfesjonałów. Przyszłość zależy od tego, czy człowiek trafi na mądrego i miłosiernego spowiednika, czy na chłodnego urzędnika. Od tego, czy katecheta w szkole będzie pracował z zaangażowaniem, czy jedynie odtwarzał materiał z podręcznika. Od tego, co w kancelariach parafialnych słyszą ludzie, którzy chcą ochrzcić dziecko, wziąć ślub albo przychodzą w żałobie, żeby pochować zmarłą matkę.

Przychodzą młodzi, którzy żyją w związku niesakramentalnym, rzadko pojawiają się na mszy, ale chcą ochrzcić dziecko. Niektórzy księża mówią: nie jesteśmy supermarketem, ludziom trzeba stawiać wymagania. Inni twierdzą, że nie wolno gasić knotka o nikłym płomyku i bez problemu udzielą chrztu.

Popatrzmy na papieża Franciszka, który w Bazylice św. Piotra ochrzcił dziecko urodzone w związku niesakramentalnym. Opowiadał też o kobiecie, która zaszła w ciążę z mężczyzną żonatym, o czym ona jednak nie wiedziała. On odszedł, mimo to ona nie chciała usunąć dziecka, ale potem nie mogła doprosić się o chrzest. Dodzwoniła się do Franciszka, który stwierdził krótko: sam udzieli sakramentu, jeżeli żaden ksiądz nie stanie na wysokości zadania.

Te gesty papieża w Polsce przyjęto dość chłodno. Podkreślano, że chrzest nie jest czymś, co należy się automatycznie; że nie wolno drastycznie obniżać wymagań i ryzykować świętokradztwa.

Każde spotkanie z proszącym o chrzest jest okazją, aby pokazać oblicze Jezusa kochającego i miłosiernego. Jednocześnie nie wolno bagatelizować pytania, kto temu dziecku pomoże wzrastać w wierze, bo chrzest nie jest obrzędem magicznym, ale wprowadzeniem we wspólnotę Kościoła. Dziś zdecydowana większość księży nie odmówi ochrzczenia dziecka ze związku niesakramentalnego. Natomiast główna batalia toczy się o chrzestnych, bo to oni mają być świadkami wiary. Moim zdaniem warto namawiać ludzi, aby do ich roli wybierali katolików świadomych i praktykujących. Faktycznie byłoby coś niepokojącego w chrzcie, podczas którego ani rodziców, ani chrzestnych nie łączy z Kościołem żadna więź. Na przykład na Wyspach Brytyjskich zmiany zaszły tak daleko, że w księgach parafialnych nie wymienia się już chrzestnych, tylko sponsora pierwszego i sponsora drugiego.

Naprawdę?

Sam widziałem. Ten zapis jest niestety wyrazem pewnej mentalności. Potem Polacy wracają do kraju i oczekują, że będą obsłużeni identycznie jak na Wyspach.

To dla Kościoła fundamentalny problem: powoli pęka łańcuch, dzięki któremu wiarę przekazywano z pokolenia na pokolenie.

Obserwujemy niebezpieczne przerzucanie odpowiedzialności za wychowanie w wierze z rodziców i krewnych na księży, zakonnice i katechetów. To przynosi fatalne skutki, bo trudno zastąpić, zwłaszcza na masową skalę, unikalny charakter chrześcijańskiego dojrzewania w rodzinnym domu, zwłaszcza kilkupokoleniowym. Sami duchowni przyczynili się nieco do zaistnienia tego problemu, bo przez długie lata skupiali się w duszpasterstwie na dzieciach i młodzieży, pomijając dorosłych i rodziny. W Gnieźnie jedną z największych parafii kierował ksiądz, który już dawno ostrzegał: "Nam się coś pomieszało. Pan Jezus nie uczył dzieci. On dzieci błogosławił, a nauczał dorosłych". Idąc tym tropem, tak ustawił całe duszpasterstwo, że przed pierwszą komunią koncentrował się na przygotowaniu nie dzieci, ale ich rodziców. Kiedyś arcybiskup Muszyński na spotkanie dziekanów zaprosił ojca i matkę z parafii wspomnianego księdza. Do dziś pamiętam świadectwo tamtego mężczyzny: "Proszę księży, nie oszukujmy się. Na początku pomyślałem: czego ksiądz w ogóle ode mnie chce. Ma wziąć moje dziecko i przygotować, a mnie zostawić w świętym spokoju. To jego zadanie. Ale nie miałem wyjścia i dziś chcę podziękować nawet nie za wiedzę, ale za to, że musiałem pół godziny w tygodniu spędzić z moim dzieckiem. Dopiero teraz zrozumiałem, że jestem odpowiedzialny za jego pełne wychowanie, również religijne".

Tyle że dziś mamy nowe, jeszcze poważniejsze problemy. Niektórzy np. zalecają, aby dziecko przyjmowało pierwszą komunię razem z rodzicami. To bardzo prosty, ale piękny gest, który porusza serca, zbliża rodzinę i umacnia wiarę. Jednak tak szybko rośnie liczba związków niesakramentalnych, że dla wielu dzieci stało się to trudne. Bo jak - koledzy i koleżanki idą do ołtarza i przyjmują Eucharystię razem z rodzicami, a ja nie... I zamiast wspaniałego przeżycia może nastąpić upokorzenie. Liczę jednak na wrażliwość samych rodziców, którzy staną na wysokości zadania i mimo wszystko będą towarzyszyć dziecku, rozbudzając w nim głód Eucharystii, chociaż sami tego głodu nie mogą zaspokoić. To ważne, żeby zawsze szukać bliskości Boga, bez względu na życiowe okoliczności.

***

Fragment pochodzi z książki "Kościół Katoludzki. Rozmowy o życiu z Ewangelią". Możecie ją kupić w księgarni Wydawnictwa WAM - 25% zniżki z kodem PRYMAS.

***

Wojciech Polak (ur. 1964) - arcybiskup metropolita gnieźnieński, prymas Polski. Doktor teologii moralnej. Były członek Papieskiej Rady ds. Duszpasterstwa Migrantów i Podróżujących. Koordynował prace nad przesłaniem pojednania do narodów polskiego i rosyjskiego oraz polskiego i ukraińskiego

Marek Zając (ur. 1979) - niezależny publicysta, były dziennikarz, konsultant ds. mediów. Sekretarz Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej przy Premierze RP

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

"Część pokuty spowiednik może wziąć na siebie, żeby ulżyć bliźniemu"
Komentarze (1)
P
Piotr
13 maja 2018, 10:00
Mamy mądrego prymasa. Szczęść Boże księże arcybiskupie!