Czy w Sokółce miał miejsce cud?
W kościele pod wezwaniem św. Antoniego, podczas Mszy odprawianej 12 października 2008 roku młody wikariusz, ksiądz Jacek Ingielewicz, przypadkowo upuścił konsekrowaną hostię na ziemię.
Gdy ją podniósł, zauważył, że jest lekko pobrudzona ziemią. Postąpił tak, jak go nauczono. Umieścił komunikant w specjalnym liturgicznym naczyniu - vasculum - dodał trochę wody i zamknął w tabernakulum. Tego samego dnia bezpośrednio po Mszy ksiądz proboszcz Stanisław Gniedziejko zauważył, że w tabernakulum znajduje się vasculum z hostią. Poprosił więc siostrę Julię, zakrystiankę, która zajmuje się świętymi naczyniami, szatami i świecami, aby przelała wodę z hostią do szklanego naczyńka i umieściła je w sejfie w zakrystii. Siostra Julia wykonała polecenie, po czym zamknęła sejf.
Siedem dni później, 19 października 2008 roku, ksiądz Stanisław poprosił siostrę, żeby sprawdziła, czy hostia już się rozpuściła. Kiedy zakrystianka otworzyła sejf, zauważyła niezwykłą zmianę. Zakonnica stwierdziła, że na hostii pojawiła się czerwona "plama" przypominająca krew. Powiedziała o tym księdzu Stanisławowi, który osobiście przyszedł obejrzeć komunikant. "Byłem w szoku. Nie wiedziałem, co o tym myśleć. Ręce mi się trzęsły. Nie mogłem wydusić słowa". Proboszcz Stanisław Gniedziejko poinformował o wszystkim swojego przełożonego, arcybiskupa Edwarda Ozorowskiego, który kilka dni później osobiście przyjechał do Sokółki z kanclerzem kurii, księdzem Andrzejem Kaka-reko. 29 października 2008 roku na polecenie arcybiskupa ksiądz Stanisław wyjął hostię z wody i położył ją na korporał, który następnie umieszczono w tabernakulum w kaplicy na plebanii i zamknięto na klucz.
Arcybiskup powołał specjalną komisję, która miała zbadać niezwykłą przemianę, aby upewnić się, czy nikt nie manipulował przy hostii. 5 stycznia 2009 roku oficjalnie poproszono dwoje szanowanych patomorfologów z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku o przeprowadzenie niezależnej analizy materiału. Profesor Maria Sobaniec-Łotowska oraz profesor Stanisław Sulkowski są pracownikami różnych wydziałów tej uczelni: profesor Sobaniec-Łotowska pracuje w Zakładzie Patomorfologii Lekarskiej, a profesor Sulkowski w Zakładzie Patomorfologii Ogólnej. Od ponad trzydziestu lat są specjalistami w zakresie diagnostyki histopatologicznej. Naukowe osiągnięcia każdego z nich są znane poza granicami Polski. Oboje dali naukowemu światu olbrzymią liczbę recenzowanych badań naukowych.
Profesor Sobaniec-Łotowska w obecności księdza Andrzeja Kakareki, kanclerza Kurii Arcybiskupiej w Białymstoku, i innych świadków pobrała do badań próbkę wielkości około jednego centymetra kwadratowego. Profesor Sobaniec-Łotowska opowiadała:
Zabezpieczyłam drobną ilość materiału; był kruchy, barwy brunatnej i ściśle połączony z zachowanym fragmentem hostii. Podkreślam, że w chwili pobrania próbki nie było wiadome, z jakim materiałem będziemy mieli do czynienia.
Po przeprowadzeniu szeregu testów końcowy raport sporządzony przez dwoje niezależnych patomorfologów był jednoznaczny: "Co jest naszym zdaniem ważne - analizowany przez nas materiał w całości stanowi tkankę mięśnia sercowego".
Podczas wywiadu profesor Sobaniec-Łotowskiej zadano pytanie: "Jakie obserwacje pozwoliły państwu stwierdzić, że w poddanym ekspertyzie fragmencie hostii jest tkanka mięśnia serca?". Odpowiedziała, że nawet
w tak małej ilości pobranego materiału można było zaobserwować wiele charakterystycznych pod względem morfologicznym wykładników wskazujących na tkankę mięśnia sercowego. Jednym z takich wykładników jest zjawisko segmentacji, tj. uszkodzenie włókien mięśnia sercowego w miejscu wstawek, oraz zjawisko fragmenta-cji. Uszkodzenia te są widoczne jako drobne pęknięcia.
Zdaniem pani profesor:
Innym ważnym dowodem na to, że badany materiał może być mięśniem ludzkiego serca, było głównie centralne ułożenie jąder komórkowych w obserwowanych włóknach, co jest charakterystycznym zjawiskiem dla tego mięśnia. Na przebiegu niektórych włókien znaj dowaliśmy również obrazy mogące odpowiadać węzłom skurczu. Natomiast w badaniu mikroskopowo-elektronowym widoczne były zarysy wstawek i pęczki delikatnych miofibryli.
Profesor Sobaniec-Łotowska opisała badany materiał jako fragment tkanki mięśnia sercowego "w okresie przedśmiertnym, agonalnym", czego dowodzi
zjawisko segmentacji, tj. uszkodzenia włókien mięśnia sercowego w miejscu wstawek, które powstają jedynie we włóknach niemartwiczych i odzwierciedlają szybkie skurcze mięśnia serca tuż przed śmiercią.
Profesor Sulkowski zwrócił uwagę, że
jeżeli włożymy komunikant do wody, to w normalnym biegu wydarzeń powinno nastąpić w krótkim czasie jego rozpuszczenie. Natomiast w tym przypadku część komunikanta, z niezrozumiałych przyczyn, nie uległa rozpadowi.
Profesor Sobaniec-Łotowska prosiła, aby zwrócić uwagę na zdumiewający brak występowania zjawiska auto-lizy, czyli procesu rozpadu komórki w wyniku działania jej własnych enzymów wydzielanych na skutek ustania wewnątrzkomórkowych procesów życiowych. Proces au-tolizy przebiega zazwyczaj w uszkodzonych lub obumierających tkankach. Fakt, że nie zachodził on w pobranej próbce, był dla pani profesor zdumiewający.
Proszę zwrócić uwagę na jeszcze jedno niezwykłe zjawisko. Komunikant długo przebywał w wodzie, a następnie jeszcze dłużej na korporale. Tkanka, która się pojawiła na komunikancie, powinna więc ulec procesowi autoli-zy. Badając pobrany materiał, nie stwierdziliśmy takich zmian. Uważam, że na obecnym etapie rozwoju wiedzy nie jesteśmy w stanie wytłumaczyć badanego zjawiska tylko i wyłącznie w oparciu o nauki przyrodnicze.
Uwagę obojga naukowców zwróciło także zjawisko "wzajemnego przenikania się".
Co jest jeszcze niepojęte - zauważa profesor Sulkowski - tkanka, która pojawiła się na komunikancie, była z nim połączona w sposób ścisły, przenikając podłoże, na którym powstała. Proszę mi wierzyć, że nawet gdyby ktoś zamierzał dokonać manipulacji, to nie potrafiłby tak nierozerwalnie połączyć tych dwóch struktur.
Profesor Sobaniec-Łotowska również zwróciła uwagę na ten aspekt:
To niezwykłe zjawisko przenikania się komunikanta i włókien mięśnia serca obserwowane zarówno w mikroskopach świetlnych, jak i mikroskopie elektronowym transmisyjnym jest dla mnie również dowodem na to, że nie mogło tu być ludzkiej ingerencji.
Działanie elektronowego mikroskopu transmisyjnego polega na przepuszczeniu wiązki elektronów przez fragment próbki, dzięki czemu możliwe jest oglądanie przekroju poprzecznego preparatu niczym warstw przekrojonego na pół ciasta. W tym wypadku naukowcy zaobserwowali wzajemne przenikanie się ludzkiej tkanki z materialnymi składnikami hostii.
Profesor Sobaniec-Łotowska podsumowała wyniki badań w innym wywiadzie, którego udzieliła 13 sierpnia 2010 roku. Potwierdziła w nim swoje wyjaśnienia, odwołując się do obrazów patologicznych.
Profesor uznała, że hostia przemieniła się w
tkankę mięśnia sercowego, w której widoczne były struktury charakterystyczne dla przedśmiertnych skurczy. Zawał serca - powtórzyła - nastąpił niedawno. Serce było żywe, znajdowało się w stanie poprzedzającym śmierć. Analizowana próbka nie pochodziła od martwej osoby. Ta osoba żyła. Obserwowałam jeden centymetr kwadratowy serca, fragment mięśnia. Osoba, której usunięto by ten fragment z ciała, umarłaby.
Wskazując na fotografię tkanki mięśnia sercowego, ponownie zwróciła uwagę na fakt, że ten fragment był zanurzony w wodzie przez wiele tygodni, a "już po tygodniu w ogóle nie powinien być widoczny".
"CZYSTA BIOLOGIA"
Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów nie zwlekało z komentarzami na temat niezwykłych wydarzeń w Sokółce. Racjonaliści oświadczyli, że skoro znaleziono żywą tkankę serca, to znaczy, że zostało popełnione morderstwo i natychmiast należy rozpocząć poszukiwania ciała. Złożyli doniesienie do prokuratury. Po pewnym czasie prokurator rejonowy w Sokółce umorzył dochodzenie, oświadczając, że nie znaleziono żadnych dowodów na popełnienie morderstwa.
Profesor Lech Chyczewski pełnił dwie funkcje. Był kierownikiem Zakładu Patomorfologii Lekarskiej, w którym pracowała profesor Sobaniec-Łotowska, a jednocześnie rzecznikiem prasowym uniwersytetu. Zakwestionował on wyniki przedstawione w raporcie naukowców, a media cytowały jego wypowiedź, w której oskarżał on swoich kolegów o "nielegalne procedury", czyli o przeprowadzenie testów z własnej inicjatywy i na własną rękę, jak również o podważenie naukowej rzetelności przez łączenie jej z przekonaniami religijnymi. Profesor Sobaniec-Łotowska, pytana o te oskarżenia, przedstawiła dwa dokumenty na swoją obronę. Pierwszym z nich był oryginał oficjalnej, pisemnej prośby kanclerza Kurii Arcybiskupiej w Białymstoku o przeprowadzenie badań niewytłumaczalnego zjawiska "plamy" na hostii. Z całą pewnością nie działała więc z własnej inicjatywy. Drugim dokumentem był list od polskiego naukowca, doktora Janusza Miętkiewskiego ze Szczecina. Przeczytała fragment listu:
Formalne zlecenie na wykonanie ekspertyzy materiału tkankowego, a raczej brak takiego zlecenia w żadnym wypadku nie wpływa na merytoryczną ocenę obrazu mikroskopowego. Rzecznik uczelni nie podważa diagnozy, ale w tym samym zdaniu dokłada komentarz, że "cechuje ich emocjonalne podejście do wiary". Nie uzasadnia, skąd taki wniosek wyciągnął. Twierdzi, że "profesorowie popełnili szkolny błąd, polegający na tym, że próbowali połączyć teologię i biologię, co jest niemożliwe". Z takim stanowiskiem trudno się zgodzić. Gdyby łączenie nauk przyrodniczych z teologią nie było możliwe, to wśród ludzi wykształconych nie byłoby osób wierzących. Stwierdzenie utkania mięśnia sercowego w próbce pochodzącej z opłatka jest dowodem na cud i trzeba by mieć mocne dowody naukowe, żeby to podważyć.
Profesor Sulkowski, drugi patolog, który również znalazł się w ogniu krytyki, zastanawiał się nad ważną kwestią o charakterze społecznym. Zadał mianowicie pytanie o rolę naukowca w społeczeństwie.
Uważam, że jeżeli jakaś ważna sprawa o charakterze społecznym wymaga udziału w niej człowieka nauki, jeżeli potrzebna jest jego wiedza, to każdy naukowiec ma nie tylko prawo, ale i moralny obowiązek podjąć się takiego działania. Traktuję to jako rodzaj służby społeczeństwu, które przecież ponosi koszty naszych badań naukowych. Ma tym samym prawo do możliwie pełnych informacji w każdej dziedzinie. Podobnie jak lekarz praktyk nie może odmówić choremu pomocy, tak i my mamy obowiązek badania każdego zagadnienia naukowego zgodnie z wytycznymi opracowanymi przez Komitet Etyki w Nauce Polskiej Akademii Nauk.
Wyniki badań obojga naukowców nadal jednak były podważane, tym razem przez dziennikarzy. W gazecie "Super Express" ukazał się artykuł zatytułowany To nie cud, to czysta biologia. Znalazła się w nim wypowiedź doktora Pawła Grzesiowskiego z Zakładu Profilaktyki Zakażeń i Zakażeń Szpitalnych Narodowego Instytutu Leków, który podawał w wątpliwość możliwość odkrycia tkanki sercowej:
Istnieje taka bakteria - Serratia marcescens, zwana również, co też wiele mówi, pałeczką cudowną. Cudowną chyba dlatego, że ma ona zdolność wytwarzania czerwonego pigmentu - prodigozyny. A ponieważ rośnie ona na podłożu węglowodanowym, czyli na przykład na pieczywie, stąd przypisywane jej te wszystkie niesamowite właściwości. Bo hostia to przecież rodzaj pieczywa.
W artykule zamieszczono również oświadczenie innego naukowca, profesora Lecha Chyczewskiego, szefa Zakładu Patomorfologii w Szpitalu w Białymstoku. Odnosząc się do profesor Sobaniec-Łotowskiej, Chyczewski powiedział: "Pani profesor zobaczyła na hostii to, co chciała zobaczyć. To osoba bardzo emocjonalnie traktująca religię".
Oboje profesorowie obstawali przy swoich odkryciach:
Jesteśmy pewni wyników tych badań, bo przeprowadziliśmy je bardzo rzetelnie. Gdyby nie prośby kurii, w stosunku do wielu redakcji, które wypisują kłamstwa, występowalibyśmy z powództwa cywilnego o wszczęcie procesów. Już sam fakt zabierania głosu na temat substancji, której ten pan nie widział, nie mówiąc o tym, że nie badał, jest - moim zdaniem - podejściem wybitnie nienaukowym, a nawet powiem więcej: jest nieetyczne. Jak sądzę, z powodu braku wiedzy na temat tego, co rzeczywiście badaliśmy, wynika też próba pseudonaukowego wyjaśnienia charakteru zjawiska.
Profesor Sulkowski dodaje: "zadziwiająca jest pewność pana doktora, że bakteria ta była obecna w materiale, którego on sam na oczy nie widział".
Każdy posługujący się zdrowym rozsądkiem człowiek podzieli opinię profesora, że takie zachowanie jest "zadziwiające". Niemniej jednak coś podobnego miało miejsce trzy lata wcześniej podczas naukowych badań próbki z Argentyny. Testy już wcześniej potwierdziły, że zawiera ona ludzkie DNA, ale ku zdumieniu naukowców, nie ujawniała ona profilu genetycznego. Thomas Loy z Uniwersytetu Queensland dobrze znał dorobek naukowy doktor Susanne Hummel, eksperta w dziedzinie badań genetycznych oraz autorki podręcznika do ustalania profilu DNA. Zasugerował więc, że być może jej uda się wyodrębnić profil genetyczny z próbki.
Na podstawie tej rekomendacji Ron Tesoriero zwrócił się do doktor Hummel z prośbą o zbadanie próbki. Australijski prawnik był obecny podczas pobierania materiału, jak również w czasie prezentacji pierwotnych wyników badań. Niemiecka uczona nie otrzymała informacji na temat pochodzenia próbki. 15 grudnia 2005 roku Ron Tesoriero oraz dziennikarz Mike Willesee spotkali się z Susanne Hummel oraz z jej współpracownikiem na Uniwersytecie w Getyndze.
Ron Tesoriero w następujący sposób opisał przebieg tego spotkania:
Z e-maila, który wysłaliśmy do niej 4 grudnia 2005 roku, dowiesz się, w jaki sposób zarysowaliśmy jej sytuację przed spotkaniem. Nie podaliśmy informacji o rzeczywistym pochodzeniu próbki. Nie chcieliśmy tego robić, aby w żaden sposób nie wpływać na wyniki badań. Pani Hummel nalegała jednak, abyśmy ujawnili, z jakiego źródła pochodzi preparat, w przeciwnym wypadku nie chciała podjąć się tego zadania. Mike opowiedział jej więc historię próbki. Jej asystent wyraził wtedy zdanie, że przeprowadzenie badań mija się z celem, ponieważ wyniki są z góry znane. Uznał, że na hostii z pewnością rozwinął się jakiś rodzaj grzyba lub bakterii. Niektóre rodzaje bakterii wytwarzają czerwony barwnik. Susanne Hummel potwierdziła, że nie zajmą się tym przypadkiem, ponieważ gdyby badania potwierdziły, że komunikant przemienił się w ciało lub krew, uniwersytet byłby zmuszony do zamknięcia niektórych swoich wydziałów. Część programów i zajęć opiera się bowiem na ateizmie.
Uniwersytet w Getyndze to ciesząca się międzynarodowym uznaniem instytucja, na której wykłada się nauki przyrodnicze oraz propaguje neodarwinizm.
Trzy lata po tym spotkaniu polska profesor, która broniła naukowej rzetelności przeprowadzonych przez siebie badań, w związku z całkowicie odrębnym, kolejnym przypadkiem przemiany hostii w serce jednoznacznie podsumowała swój wywód:
Żadna znana nauce bakteria nie potrafi wytworzyć tkanki mającej cechy mięśnia serca, a obecność takiej tkanki stwierdziliśmy w hostii. Jeżeli ktoś nie chce uwierzyć, to choćby i zobaczył - zamknie oczy.
Skomentuj artykuł