Komunizm się nie skończył
Wolność jest dynamiczna, nie statyczna; nie można raz jej odzyskać i zapaść w sen zimowy. Nie można też uznać, że przynosi ją w darze tylko lewica, tylko liberałowie albo tylko prawica. - z bp. Wiesławem Meringiem, ordynariuszem włocławskim rozmawia Łukasz Kaźmierczak
Łukasz Kaźmierczak: Pamięta Ksiądz Biskup słynny plakat z rewolwerowcem i napisem "Solidarność" w tle? Wtedy wydawało się, że 4 czerwca 1989 r. to będzie rzeczywiście pojedynek w samo południe.
Bp Wiesławem Mering: Moja ocena dnia 4 czerwca 1989 r. nie jest jednoznaczna. Po pierwsze dlatego, że oczekiwania, jakie niosłem w sobie tamtego dnia, były znacznie większe. Wydawało mi się, że powtórzy się cud letnich miesięcy 1980 r. i tamtej niezapomnianej atmosfery wielkich nadziei Polaków. 4 czerwca 1989 r. czekałem na coś podobnego! Niestety, zbyt wiele działo się poza świadomością zwykłych obywateli: nasze nadzieje jeszcze nie mogły zostać spełnione.
Skończyło się tylko na cichym strzale z kapiszona…
Najtrudniejsze do przyjęcia było to, że twarzą zwycięskich wyborów stało się oblicze szczerze znienawidzone przez wielu obywateli. Skąd wiem, że znienawidzone? Przypomnijmy sobie banknoty, na których Polacy masowo uwieczniali głowę Generała! Jak więc w tych warunkach uznać wydarzenia z 4 czerwca za rzeczywisty przełom? Myślę też, że podobnie patrzyli na tamte wybory ci, którzy w nich nie chcieli uczestniczyć, a wśród nich także dzisiejsi czołowi urzędnicy państwa: zainteresowani polityką wiedzieli więcej i nie chcieli firmować pozorowanych na wolne - z góry ustalonych wyników. A zatem zawiedzione nadzieje to pierwszy powód mojej niskiej oceny 4 czerwca.
A powód drugi?
Tamtego dnia jechałem z posługą duszpasterską do Górzna - dziś w diecezji toruńskiej. Była niedziela, na drodze mało samochodów, a zatem swobodnie mogłem skupić się na wiadomościach przekazywanych przez Polskie Radio. I wtedy usłyszałem o masakrze w Pekinie. Wiele dni wcześniej całym sercem "byłem" ze studentami, młodymi Chińczykami, którzy, tak jak my w 1980 r., pragnęli wolności. Tak bardzo chciałem, żeby im się udało, żeby zyskali oddech po komunistycznej nocy. Tymczasem jak grom z jasnego nieba uderzyły we mnie informacje o czołgach miażdżących swoje ofiary, o kresie złudzeń.
Wiele miesięcy później odnalazłem zapis tych przeżyć, które dokonywały się w sercu ks. prof. Janusza Pasierba, mojego ówczesnego profesora w pelplińskim Wyższym Seminarium Duchownym w jego wierszu pt. Pekin, maj/czerwiec 1989. Przytoczę fragmenty: "Li, nie zapomnę twego dziecinnego uśmiechu/ kiedy pozując kamerzystom/ siadłeś pod gigantyczną oponą/ pancernego wozu/ na placu niebezpiecznego pokoju/ potwór stał nieruchomo/ aż wreszcie ruszył (…) Li, odnalazłem cię znów na ekranie/po wyroku/ rozszerzonymi oczyma / spod granatowych włosów patrzyłeś/ w wymierzoną w ciebie kamerę/lufę / śmierć...".
Przejmujące…
I właśnie dlatego nie wydawało mi się stosowne radowanie się w tym samym czasie, kiedy rozstrzeliwane były nadzieje i oczekiwania rówieśników moich ówczesnych studentów.
A wreszcie był przecież jeszcze jeden 4 czerwca - ten, w którym obalony został rząd Jana Olszewskiego: nocą, z akompaniamentem diabolicznych chichotów innych polityków.
Wszystkie wymienione okoliczności, o których historycy mogą opowiedzieć więcej i dokładniej, uniemożliwiają mi satysfakcję i radość z tamtego dnia. Muszę jeszcze dodać, że mobilizowanie na siłę do świętowania i radości zawsze mi się źle kojarzy. Dzisiaj też - z okazji 25. rocznicy - wiele "resortowych dzieci" doczekało się medali. A o "Solidarności" i jej wkładzie jakby zapomniano.
Tegoroczne huczne obchody odbywają się jednak pod hasłem "święta wolności"…
"Święto wolności"? Wolność bez wątpienia nieco się poszerzyła, choć koniecznie powinniśmy powiedzieć, co ona oznacza: jeżeli wolność rozumiemy jako wierność dokonanemu wyborowi, to 25 lat, które minęły, dowodzą, że egzaminu z tej wierności nie zdaliśmy do końca: osobista godność prostych ludzi nie znajduje sprawiedliwej obrony; wobec prawa są równi i równiejsi; kraj się wyludnia: z najlepszych, najbardziej utalentowanych młodych ludzi, z najbardziej przedsiębiorczych rekrutują się emigranci!
Tak, zbyt wielu świętuje tę wolność na brytyjskim zmywaku…
Kościół ostrzegał już w latach 60. przed podobnym zjawiskiem. Wtedy "ludowa" władza nie brała poważnie tych głosów. Dziś nie widać żadnej próby powstrzymania emigracji: tracimy bezpowrotnie, kolejny już raz, elitę naszego narodu! Nie widzę też troski o fundament życia społecznego: małżeństwo i rodzinę! Przeciwnie, nieszczęsne pomysły niskiego lotu prądów kulturowych - z osławionym genderyzmem na czele - wspierane są z mocą przez niektóre osoby czy środowiska sprawujące dziś władzę. Chore pomysły wprowadzane są na siłę, wbrew społeczeństwu i rodzicom, do przedszkoli, do szkół, na uniwersytety (nawet na uniwersytet katolicki w Lublinie!), nie mówiąc już o stacjach telewizyjnych czy łamach gazet. Przypominając te fakty, chcę podkreślić, że jeżeli wyborem Polaków było dobro osoby ludzkiej i dobro kraju, to chyba tak rozumianej wolności nie zrealizowaliśmy najlepiej.
Raczej nie…
Nic dziwnego, że Jan Paweł II, jakby przeczuwając rozmaite klęski, nieustannie akcentował konieczność właściwego wykorzystania wolności i zobowiązania, jakie z niej wynikają.
Wolność jest dynamiczna, nie statyczna; nie można raz jej odzyskać i zapaść w sen zimowy. Nie można też uznać, że przynosi ją w darze tylko lewica, tylko liberałowie albo tylko prawica. Spektrum ludzkich poglądów jest tak szerokie, że w mądrym korzystaniu z wolności trzeba kierować się bardziej rozmową, dyskusją, tłumaczeniem niż narzucaniem z poczuciem wyższości jednego światopoglądu.
Inna sprawa, że trudno tak naprawdę wskazać precyzyjną datę, kiedy skończył się komunizm. Ktoś zresztą celnie to podsumował: "4 czerwca upadła komuna na cztery łapy".
Komunizm się nie skończył, ani w Polsce, ani w świecie. Niedawna wypowiedź nauczycielki, że "komunizm to najlepszy z systemów" - wprost mnie przeraziła. Nie chciałbym, aby ktoś taki uczył młodych rozumienia świata.
O zakończenie komunizmu w nas, w kraju, we władzach Polski, w Europie przyjdzie nam stoczyć jeszcze niejedną i bolesną bitwę. Pogrobowcy komunizmu to przecież dzisiejsza elita Parlamentu Europoejskiego, czyli młodzi z 1968 r. ze swoimi sympatiami do Che Guevary, Mao i im podobnych; to nasi niektórzy posłowie mylący gender z walką o równość! I w tym sensie owe "cztery łapy" to porównanie słuszne: pogrzeb z honorami autora stanu wojennego, a wcześniej masakry w Gdyni 1970 r.; potęga medialna i "autorytet" Jerzego Urbana, dobre warunki materialne morderców ks. Jerzego Popiełuszki - to zaledwie czubek "komunistycznej góry lodowej"!
Przegraliśmy bitwę o pamięć?
Nie tylko bitwę o pamięć historyczną, ale także o umiejętność kojarzenia wydarzeń dziejących się dziś. Przegraliśmy walkę o społeczeństwo podmiotowe, wierzące w siłę wyborczej kartki. Kiedyś ks. Tischner mówił słusznie o największym spustoszeniu, jakie komunizm wywarł w sferze moralnej: rozmyła się skutecznie w postmodernistycznym bełkocie różnica między dobrem a złem, prawdą i fałszem, odwagą a kunktatorstwem, solidarnością a egoizmem, bezinteresownością a zimną kalkulacją.
I, żeby nie było wątpliwości, ten bełkot zamieszał w głowach prawie wszystkim: trzeba wielkości i męstwa świętych, by nie poddać się terrorowi relatywizmu, przed którym tak nas ostrzegał Benedykt XVI.
Ale dzisiejsze elity nie mają sobie raczej nic do zarzucenia. Za to piórem salonowych publicystów oskarżają "Kościół zwartych szeregów" o zmarnowanie ostatnich 25 lat…
Elity zwykle myślą o sobie dobrze, a często nawet przebudzenie po wyborach nie skutkuje dostatecznie: to przecież społeczeństwo jest niedojrzałe i prymitywne - jak głosił niedawno po wyborczej przegranej biłgorajski winiarz.
A Kościół? Zapewne i on nie ustrzegł się błędów. Jego siła jednak nie wynika z papieskich czy biskupich kalkulacji. Jego mocą jest moc Ducha Świętego. Jeżeli pozostanie wierny duchowi - nie ma się czego obawiać; musi zawsze na nowo odczytywać stare zadania: głosić Ewangelię i o niej świadczyć. Jak sobie z tym radzi? Odpowiedzią prawdziwą są życiorysy świętych wszystkich czasów!
Jak więc powinniśmy dobrze wykorzystać ten nasz "dar wolności"?
Trzeba trwać wiernie przy ideałach, które zrodził rok 1980, "Solidarność", polskie umiłowanie wolności. Jest bardzo ważne, by ideały wyprzedzały nasze działania, by one kształtowały te działania. W przeciwnym razie będziemy usiłowali tworzyć sobie ideały uzasadniające postępowanie, czyli będziemy usprawiedliwiać określone wybory.
A równie ważna jest umiejętność powściągliwości, skromności, umiaru! Gdyby politycy i nasze "medialne autorytety" nabyły choć trochę tych umiejętności, które nazwać można "wyczuciem prawdy", to pewnie nasze życie społeczne stałoby się i lepsze, i znośniejsze, i bardziej nastawione na szukanie wspólnego dobra! Czy to jest jednak możliwe? Doprawdy, nie wiem. Chciałbym być optymistą.
Skomentuj artykuł