Ks. Tykfer: czas epidemii jest także czasem nawrócenia
Czas epidemii jest więc także czasem nawrócenia. Najpierw do Boga, który w chorobie z nami współcierpi, a nie nam ją zsyła. Epidemia jest wyzwaniem, aby wiarę w Boga miłości nieustannie oczyszczać. Stawia nam ona jednak także ważne pytania o stosunek do drugiego człowieka: kim są ci, za których jestem odpowiedzialny, i co dla nich zrobię?
Zupełnie niedawno przeczytałem "Dżumę" Alberta Camus. Tuż przed wybuchem epidemii koronawirusa. Nic wtedy jeszcze nie wskazywało na to, że i nam może przytrafić się taka współczesna „dżuma”. Mam oczywiście świadomość, że nie ma skali porównania z tym, co robiła z człowiekiem średniowieczna dżuma, a tym, co dotyka nas współcześnie. To nie znaczy jednak, że możemy spokojnie przejść obok dramatu ludzi, o których Camus pisze. Zbyt wiele jest już ofiar śmiertelnych koronawirusa. Zbyt wielu jest tych, którzy z jego powodu rzeczywiście cierpią, chociażby przez utratę kogoś bliskiego. A co dopiero, gdy o tej stracie zadecydował zaraźliwy wirus przyniesiony do domu przez dzieci, wnuki, sąsiadów, przyjaciół… Właśnie o tym jest "Dżuma" Alberta Camus, jest o dramacie, jaki przynosi choroba wkradająca się w międzyludzkie relacje. Bo czymże jest brak społecznego zaufania, jaki rodzi się przez zamknięcie miast i oddzielenie od najbliższych? Odpowiedź wydaje się oczywista: to jest działanie ograniczające skalę dalszych zachorowań. Ale dlaczego ktoś ma być nagle wystawiony na zachorowanie tylko dlatego, że znalazł się w niewłaściwym miejscu i w niewłaściwym czasie? Tak było w Wuhanie, dzisiaj tak jest w Lombardii. I nie sugeruję, że mamy postępować inaczej. Chcę jedynie zwrócić uwagę na dramat relacji społecznych, jaki nagle dotyka konkretne osoby, wobec których państwo stosuje przymusowe ograniczenie wolności.
Na próbę wystawione są też te relacje, w których pojawia się pytanie o konieczność udzielenia sobie wzajemnie pomocy. No właśnie: konieczność czy miłość? O tym dylemacie też pisze Camus, próbując podpowiedzieć, że prawdziwe człowieczeństwo sprawdza się w zaryzykowaniu siebie dla ocalenia innych. Autor niejako podsumowuje powieść konkluzją literackiego narratora: w czasie zarazy nauczyłem się czułości. Tyle że jest to wyznanie wypowiedziane na tle częstego braku tej czułości.
Dają o sobie znać niebezpieczne przekonania religijne, jakoby to Bóg zesłał nam karę.
Naruszenie zaufania może mieć miejsce również tam, gdzie dają o sobie znać niebezpieczne przekonania religijne, jakoby to Bóg zesłał nam karę. I choć dzisiaj nauka Kościoła wyraźnie dystansuje się od szukania zależności między chorobą a karą Bożą, wielu pokusie widzenia tejże zależności nadal ulega. Uważając oczywiście, że winni są zawsze ci inni, nie on sam, który takie poglądy wygłasza.
Na szczęście aż tak absurdalne tezy nie zdarzają się dzisiaj zbyt często, ale i o nich w internecie możemy przeczytać. Niebezpieczeństwo takich poglądów nie kryje się tylko w karykaturalnym obrazie karzącego chorobą Boga, ale również w zniekształconym obrazie relacji człowieka do człowieka. Tak, jakby ktoś szukał usprawiedliwienia, że nie musi ratować innych, bo przecież to sam Bóg zesłał na niego karę. Jakże kontrastują z takim myśleniem świadectwa opowiadających o tym, jak to przez wieki, podczas przeróżnych epidemii, to właśnie chrześcijanie dawali dobry przykład udzielania sobie wzajemnie pomocy, ryzykując własne życie.
Czas epidemii jest więc także czasem nawrócenia. Najpierw do Boga, który w chorobie z nami współcierpi, a nie nam ją zsyła. Epidemia jest wyzwaniem, aby wiarę w Boga miłości nieustannie oczyszczać. Stawia nam ona jednak także ważne pytania o stosunek do drugiego człowieka: kim są ci, za których jestem odpowiedzialny, i co dla nich zrobię? Czy istnieją ludzie, wobec których mogę się z tej odpowiedzialności zwolnić? Czym jest solidarność rodzinna, społeczna, narodowa, międzyludzka? Co z naszymi poglądami dotyczącymi uchodźców, jeśli może zdarzyć się nawet tak, że sami nimi będziemy?
Europa, żyjąca w poczuciu zwolnienia z powagi namysłu nad rzeczami ostatecznymi, nagle musi postawić sobie szereg pytań, na które nie ma prostej odpowiedzi. Nie ma, bo wymagają one uznania, że nie wszystko jest w zasięgu naszych technicznych możliwości, że życie jest tajemnicą, do której przystęp ma tylko taki rozum, który jest na tę tajemnicę otwarty. I że pierwszym krokiem, aby ją odkryć, jest na pewno miłość, ta zwykła, międzyludzka, odpowiedzialna. Ale być może to właśnie ona zaprowadzi nasze zlaicyzowane społeczeństwa na nowo do źródeł sensu życia, który wyrazić potrafi już tylko wiara.
Tekst ukazał się na facebookowym profilu "Przewodnika Katolickiego".
Skomentuj artykuł