Męski wymiar wiary, czyli facet w Kościele

(fot. Piotr Żyłka)
Marcin Łukasz Makowski / Piotr Żyłka

Często mówi się, że Kościół w Polsce ma twarz kobiety, a mężczyźni dawno oddali w nim pola. Na Msze przychodzą, ale głównie po to, by stać, słuchać i śpiewać. Chociaż z tym ostatnim bywa nie najlepiej. Tymczasem Kościół dla pełnego rozwoju potrzebuje facetów. Ich odwagi, stanowczości i spojrzenia na świat. Czy panowie mają z tym problem? Przekonajcie się, czytając 14 świadectw osób, które odnalazły swoje miejsce w Kościele.

Niedawno, czytając na jednym z portali artykuł o młodych ludziach, którzy przestają chodzić do Kościoła ponieważ się w nim nudzą - postanowiliśmy pokazać drugą stronę medalu. Poprosiliśmy wtedy o świadectwa wielu naszych znajomych, którzy odważnie powiedzieli, dlaczego nie wstydzą się wiary a na Mszy nie szukają rozrywki, tylko obecności Boga.
Przypadek sprawił, że w tamtym gronie większość stanowiły panie. Zrodziło to oczywistą wątpliwość - a co z mężczyznami? Czy oni nie mają nic do powiedzenia o swojej misji i roli we wspólnocie? Na ile podobna a na ile różna jest wrażliwość wiary mężczyzny i kobiety, oraz jak powinny się uzupełniać? Na te pytania stara się odpowiedzieć 14. mężczyzn, wszyscy z bardzo różnych środowisk.
Ale jak to na facetów przystało, nie kończy się tylko na słodzeniu. Nie raz bez ogródek mówią oni, co ich w Kościele denerwuje, co chcieliby zmienić, dlaczego czasem mieliby ochotę wyjść w środku kazania.
Bez względu na całe spektrum doświadczeń, łączy ich jedno - poczucie, że w Kościele odnaleźli swój dom.

Piotr Gajda, fundraiser, współzałożyciel agencji kreatywnej AQQ

DEON.PL POLECA

Pewnie gdybym czuł, że jestem superbohaterem i ogarniam swoje życie w każdym calu, to do Kościoła nie chodziłbym wcale. Tymczasem jest inaczej. Jestem po prostu dupkiem. Wiedzą to Ci, którzy ze mną współpracują. Wiedzą to doskonale Ci, którzy próbują ze mną żyć. Nie łatwo jest kochać grzesznika. I grzesznikowi też łatwo nie jest kochać.

Jak to zrobić, żeby zbudować z moją narzeczoną szczęśliwe małżeństwo, które nie rozpadnie się, bo będę je niszczył swoim egoizmem. Myśleniem o tym, że mi się należy, lenistwem. Albo, że żona mnie będzie niszczyć? Jak być uczciwym przedsiębiorcą, nie kombinować i nie robić w balona ludzi, z którymi współpracuję? Albo jak się uchronić przed tymi, co mnie chcą zrobić w balona? Nie do ogarnięcia.

Ale widzę też, że Bóg mi pomaga. I w Kościele daje remedium. Bo tu jest Chrystus ukrzyżowany i zmartwychwstały. Ten, co nie walczył o swoje, pozwolił, żeby go oszukali, poturbowali, a na końcu zabili. Bo te wszystkie lęki, to jest na końcu lęk przed śmiercią. Lęk przed tym, żeby przypadkiem nie być oszukanym, żeby przypadkiem, nie daj Boże, okazało się, że moja ukochana nie jest tak doskonała, jak ją widzę. Że nie będę miał kasy… na końcu, lęk przed tym żeby nie stracić swojego życia przypadkiem. A Chrystus w Kościele pokazuje mi, że śmierć to papierowy tygrys. Pozwolił się oszukać i zabić, a Bóg uchronił go od śmierci. I mnie też chroni. I bać się nie muszę. I żyć mogę. I kochać Judytę i pracować z Agatą i Michałem i dobre interesy robić i cieszyć się tym, że spinać się nie muszę. Bo na życie mam dobry suport w Kościele. A ten, kto się nudzi, nie wiem, może po prostu czuje się zbyt silny? To jak mawia św. Paweł "niech patrzy, żeby nie upadł" (1 Kor 10, 12). Bóg czasem lubi podstawić haka. Ale też po to, żeby tak na końcu uratować komuś tyłek.

Dawid Gospodarek, członek Klubu Jagiellońskiego, współpracownik kwartalnika Pressje i portalu Rebelya.pl
Wybrałem wiarę, bo nie znam nic piękniejszego niż relacja z Bogiem. Ani racjonalniejszego niż nauczanie Kościoła katolickiego. To w Kościele i z Kościołem chcę odkrywać Prawdę, bo tu już jej doświadczam. Zmaganie się ze swoją historią w kontekście wiary, wpisanie jej w historię zbawienia, jest zarazem doświadczeniem najtrudniejszym jak i najbardziej budującym, najpiękniej kształtującym. Tylko wiara w Kościele pomaga odnaleźć siebie, swój rzeczywisty obraz.
Chodzę do kościoła, bo to przestrzeń, gdzie dzieje się rzecz najważniejsza na świecie - każda Msza jest uobecnieniem zbawczej Ofiary Chrystusa. To tu, na tradycyjnej liturgii rozwijającej się organicznie od Ostatniej Wieczerzy, doświadczam łączności z powszechnym Kościołem, który właśnie tam znajduje swoje źródło i szczyt. Piękna ciągłość pokoleń, pamięć o Kościele cierpiącym, najlepsza mobilizacja dla Kościoła wojującego.
Świadomość, że to właśnie tą liturgią karmił się papież Grzegorz Wielki czy o. Maksymilian Kolbe. Że to tu rzesza świętych znajdowała pewność, iż naśladowanie Chrystusa jest urzeczywistnianiem pełni człowieczeństwa. Tu znajdowali siłę do budowania Chrystusowego Królestwa w świecie, do czynienia ze swojego życia prawdziwej ofiary. Liturgia jest najdoskonalszą szkołą miłości.
Kamil Zbozień, przedsiębiorca
Nie lubiłem chodzić do kościoła. Dalej nie lubię dysproporcji wiekowych w Kościele, dysproporcji płci, nudnych kazań, rutyny, etc... Dlaczego jednak chodzę? Bo chodzę, średnio kilka razy w tygodniu, czasami codziennie. To dla mnie najbliższa forma żywego kontaktu z Bogiem. Okazja do przebywania ze Stwórcą. Z Panem Panów i Królem Królów. To przebywanie, które wpływa na każdą aktywność mojego życia.
To wsparcie zarówno w relacjach z moją żoną, bliskimi, prowadzeniu firmy czy dbaniu o swoje zdrowie. Tylko z Nim, najprecyzyjniej, mogę odkrywać sens rzeczy. Bóg uczy mnie, jak przeżywać zarówno trudne jak i radosne momenty mojego życia. Jest Mistrzem. Taka perspektywa sprawia, że pragnę tej relacji i daje siłę do przezwyciężania słabości i zniechęcenia, które tak często nas dopada. Bo chyba nie tylko mnie?

Marek Sroka, kompozytor muzyki, informatyk

Do kościoła chodzę, żeby spotkać się z Bogiem. Wydawać by się mogło, że nic prostszego, ale żeby do tego dojść, to była dla mnie długa droga.

Najpierw chodziłem tam przez nawyk i wychowanie. Później pojawiły się pytania i wątpliwości. W jakiś sposób docierały do mnie negatywne głosy - a co jeśli księża kłamią? A co jeśli chodzi tylko o wyduszenie pieniędzy od biednych potulnych baranków? No i mój zasadniczy błąd, że nie myślałem, jak rozwiać te wątpliwości, tylko je zostawiłem tak jak są. Przez co moja wiara z czasem stanęła w miejscu na poziomie gimnazjalisty.

Sytuacja zmieniła się diametralnie, kiedy trafiłem do Duszpasterstwa Akademickiego. Z początku przyciągnęli mnie ludzie. Tacy jacyś radośni, otwarci a przy tym skromni. Potrafili pochwalić, gdy coś im się podobało. Jakoś tak mniej materializmu, oceniania, zazdrości. Trochę mi to przestało pasować do mojej wizji Kościoła.

Pamiętam jeszcze, jak byłem na pierwszych półgodzinnych ogłoszeniach w niedzielę po Mszy, nie mogłem się nadziwić - codziennie o 12:00 przygotowanie obiadu, o 14:00 jedzenie, 15:00 Koronka później próba śpiewu, Msza o 19:00, a o 20:00 Modlitwa. I tak przez cały czas. I ludzie którzy z pasją się tym zajmowali. Najpierw pomyślałem sobie - szaleńcy. Jak można tyle razy dziennie ciągnąć do kościoła. Do czasu kiedy sam nie wziąłem na siebie pierwszej odpowiedzialności.

Najpierw, po prostu, z wdzięczności za to, że tak wiele od nich otrzymałem. Dawali mi jedzenie, zmywali nawet po mnie, nie oczekując niczego w zamian. Wtedy zrozumiałem, że kiedy dałem coś od siebie, to Kościół staje się jakiś taki… bardziej mój. To się zaczyna rozumieć poprzez wspólnotę i ciszę. Warto poświęcać systematycznie trochę czasu na milczenie, po to żeby się z Nim spotkać. Zwłaszcza jak się mieszka w jakimś dużym mieście, gdzie na co dzień nie ma na to czasu. Wtedy wyrabia się jakaś taka wrażliwość i empatia. Empatia która nie pozwoliła pozostać jedynie przy braniu. Trzeba wtedy też coś od siebie dać. I dopiero radość z dawania - to jest niesamowicie piękne.

Podczas rekolekcji, wspólnych wyjazdów i mnóstwa rozmów moje wątpliwości związane z Kościołem jako wysysającą pieniądze instytucją zostały rozwiane. Mało tego, wszystkie moje wcześniejsze obawy mają racjonalne wytłumaczenie. Do tej pory myślałem, że Kościół składa się tylko i wyłącznie z uroczych starszych pań, które naiwnie wierzą w coś tylko i wyłącznie dlatego, że usłyszą kilka kłamstw z ambony. Nie wiem dlaczego, tak łatwo mi było UWIERZYĆ, że seminarium to banda naiwnych pedofili, którzy uciekają od płacenia za czynsz. W dodatku dowiedziałem się, że ludzie, którzy studiują teologię, to skarb narodu. Teologia to fascynująca nauka, która próbuje racjonalnie połączyć wszystkie dziedziny nauki w całość - fizykę, matematykę, psychologię. A świat jest dzisiaj wyspecjalizowany w kierunku dzielenia. A tutaj taki przykład miłości poprzez upieczenie z tego wszystkiego wspólnego ciasta. Poznałem na prawdę konkretnych facetów z krwi i kości, którzy z zawziętością potrafią mi wszystkie moje wątpliwości aborcyjno-eutanazyjne wytłumaczyć tak, że dziwię się, że nie szukałem tych odpowiedzi wcześniej. Co nie znaczy, że nie pojawiają się nowe. Tylko różnica jest taka, że teraz wiem, do kogo się mogę z tymi wątpliwościami zwrócić.

Ciekawy jest paradoks, że, zarzucając wiernym katolikom naiwną wiarę, sam wierzyłem w to, co mówią w telewizji. Zdałem sobie sprawę, że cały nasz świat jest oparty na wierze. Wierzymy, kiedy wsiadamy rano do tramwaju maszyniście, że dowiezie nas na miejsce. Nawet ateista wierzy w to, że Boga nie ma - więc jest osobą wierzącą.

W kościele zobaczyłem, jak wiele zależy ode mnie. Narzekasz, że kościół jest dla kobiet? A zorganizuj poranne biegi w parafii dla facetów - mi to bardzo pomogło. Nawet udało się założyć męską scholę. W kościele dowiedziałem się, czym jest prawdziwa przyjaźń. Że o nią trzeba zawalczyć, jej trzeba poświęcić czas. Że jest nie tylko na dobre ale też i na złe.

A po tych wszystkich doświadczeniach dotarło do mnie, że nie chodzę do kościoła już nawet ze względu na ludzi. Tylko dlatego, że jestem wdzięczny Bogu, że tak mną pokierował, że mogłem to wszystko zobaczyć i doświadczyć i przychodzę po prostu mu o tym powiedzieć. Bo jaki byłby ze mnie za przyjaciel, gdybym nie poświęcał Mu swojego czasu. To najcenniejsze, co mogę mu dać.

Mateusz Bartosik, specjalista ds. HR, koordynator Szkoły HR, student psychologii

Jestem sceptykiem. Wątpię na ogół w głos autorytetów, jeżeli nie dostanę od razu przypisu do naukowego źródła. Mimo to chodzę do kościoła, bynajmniej nie tylko dlatego, że znajduję w nim poczucie sensu i spokój ducha. Argumenty natury emocjonalnej, choć subiektywnie niepodważalne, obiektywnie można zbić bez najmniejszego problemu. Nie są żadnym dowodem ani nawet dobrą przesłanką. I mnie też przestały wystarczać, gdy w trakcie studiów zagłębiłem się w świat nauki.
Zacząłem wymagać faktów niepodważalnych. Gdy zagłębiłem się w ten temat, szybko doszedłem do wniosku, że wiara nie jest w stanie znaleźć żadnych dowodów w walce z nauką. Nie jest sprawdzalna, nie daje się w jej obrębie nazwać zjawiska, które można zbadać, zmierzyć czy udowodnić. Odkryłem, że wszystkie nasze chrześcijańskie argumenty da się podważyć, pokazać inną interpretację faktów, która będzie tak samo wiarygodna i rzetelna jak nasz obraz świata - podczas gdy będzie mu całkowicie zaprzeczać. Nawet najlepsze argumenty teistów, jak choćby to, że ktoś w końcu musiał nasz świat stworzyć - bo przecież nie mógłby powstać sam z siebie - zostały w czasach współczesnych obalone. W sposób naukowy i rzetelny, niepodważalny. Nikt stwarzać go nie musiał, gdyś potencjalnie mógł powstać sam z siebie.
W tych trudnych dla mojej wiary chwilach odkryłem jednak także drugą stronę medalu. Żadnej nauce nie udało się do dziś udowodnić, że Boga nie ma. Mimo, iż są metodologicznie poprawne, sprawdzalne i prowadzone przez wybitnych intelektualistów. Dowody niepodważalne można znaleźć wyłącznie w naukach formalnych, takich jak matematyka i logika. W świecie abstrakcji da się bez problemu udowodnić, że coś obiektywnie jest prawdziwe. W pozostałych naukach można tylko udowodnić, że jakaś teza jest fałszywa. Nigdy nie uzyskujemy stuprocentowej pewności, że coś jest prawdziwe. Wszystkie nauki indukcyjne, od fizyki po psychologię, potrzebują pewnych założeń do prawidłowego funkcjonowania.
W obliczu, gdy jedynie przyjęte w sposób wolny założenia pozwalają mi wierzyć w Boga, bądź nie wierzyć - wybieram wiarę. Bo nikomu nie udało się pokazać, że hipoteza zwana Bogiem jest fałszywa. A jej prawdziwości metoda naukowa udowodnić nie potrafi. Bóg broni się sam, bez grania na naszych emocjach. Nie daje się wyrugować za pomocą rozumu, który sam dla nas stworzył. Wystarczy przyjąć założenie, że jest (tak samo dobre, jak założenie przeciwne) - sens reszty mojej wiary jestem w stanie logicznie uargumentować.
A z egoistycznego punktu widzenia? Kościół jest miejscem również dla zdolnych i ambitnych. Mogę go współtworzyć, współdecydować o jego kształcie. Gdy daję w nim dużo z siebie - sam się rozwijam. Wiele nauczyłem się we wspólnotach chrześcijańskich, młodzieżowych i akademickich. Na wielu z tych doświadczeń dziś buduję swoją karierę zawodową. To było doskonałe miejsce, by nauczyć się wiele o ludziach, przywództwie, zarządzaniu, pracy w zespole i budowaniu czegoś z niczego. Nie stałbym dzisiaj w tym samym miejscu, gdybym nie wybrał tej samej drogi. Drogi wybranej za pomocą rozumu i osobistej wolności. Dwóch prezentach od Tego, który nas stworzył.
Adam Bauer

Nie czuję się idealnym przykładem osoby młodej, która chodzi do kościoła. Po pierwsze już nie jestem taki młody, a po drugie zawsze miałem i niestety nadal mam problem z regularnym uczęszczaniem na niedzielną Eucharystię.

Niedzielne pójcie do kościoła jak i codzienna modlitwa nie jest dla mnie sprawą łatwą pomimo tego, że uważam się za osobą wierzącą i świadomą tego, jak ważne i potrzebne jest praktykowanie swojej wiary. Podjęcie decyzji o zebraniu się okupione jest czasami ciężką walką z samym sobą. Niechęć ta nie jest spowodowana stereotypami, czyli m.in. "nudą" wiejącą z polskich kościołów, czy też nieżyciowymi kazaniami księży, ponieważ uwielbiam wręcz jestem zakochany w każdym "etapie" Eucharystii. Bardziej problemem jestem ja sam i mój błędny sposób podejścia do różnych spraw, który zawiera się w stwierdzeniu: na 100% albo w cale.

A że zdarza mi się upadać, czasami za często, to w momencie kiedy nie jestem w stanie łaski uświęcającej, zaczynam się zastanawiać, jaki jest sens pójścia na Mszę kiedy nie będą mógł w pełni w niej uczestniczyć. Tak wiem, przecież jest jeszcze konfesjonał i że sam sobie utrudniam życie, ale tak już ze mną jest. W związku z czym po każdej Mszy jak i po każdej rozmowie z Bogiem czuję się szczęśliwy i dumny z siebie, że udało mi się wygrać kolejną bitwę. I nie jest to bitwa ze złym, ale bardziej bitwa o zachowanie relacji z Panem Jezusem. Relacji, która jest dla mnie najważniejsza ponieważ dzięki niej żyję.

Rafał Cempel, student teologii

Kiedyś szukałem swojej siły w źle wyrażonej agresji i buncie. Długie włosy, glany i ciężka muzyka. Dawało mi to iluzoryczne poczucie tego, że mam jakąś moc. W swoich drogach omijałem Kościół, bo wydawał się miejscem słabeuszy i hipokrytów. Aż do momentu gdy Jezus postawił mnie przed konkretnym wyborem, On albo diabeł. Przyjmując Go, odkrywam, jak być mężczyzną w obliczu historii mojego życia, ran oraz lęków.

Od lat Bóg odkrywa przede mną dzień po dniu moją tożsamość synowską. To w Kościele odkryłem swoje miejsce oraz drogę, którą kroczę. Pociąga mnie to, że Bóg gra FAIR, nie ściemnia, jest konkretny. I w końcu to w Kościele spotkałem miłość mojego życia.

Mateusz Rydzak, student Akademii Fizycznej we Wrocławiu
Dlaczego chodzę do kościoła? To proste - bo tego bardzo potrzebuję. To mnie umacnia i wzmacnia jednocześnie. Nauki Kościoła wytyczają mi ścieżkę życia i podsuwają rozwiązania. Rozwijam się i doskonale. Mam 25 lat, jestem studentem Akademii Fizycznej we Wrocławiu.To właśnie Kościół pokazuje mi, ile w ludziach jest dobra. W Kościele jestem akceptowany za to, że jestem, a nie za to, kim jestem. Proste - ja daję swój czas, a Bóg daje mi siebie w wielu postaciach miłości.
Michał Stocki
W kościele jest nudno? Faktycznie, czasem jest. Nie bawię się świetnie, na kazaniu czasem ziewam albo wręcz przysypiam, ale to nie rozrywka jest istotą tego miejsca. Gdy się chcę rozerwać, idę z dziewczyną do kina albo z kumplami na piwo. Do kościoła przychodzę po to, żeby spotkać się z Bogiem, który mówi do mnie i chce mnie słuchać. Kiedyś chodziłem, żeby przez godzinkę postać, poklęczeć, zaliczyć obecność, zjeść komunię i wyjść. Potem chodziłem po to, żeby wypełnić obowiązek i uniknąć piekła. Z biegiem lat uświadomiłem sobie jednak, że nie o to chodzi. Kościół jest moją enklawą duchowego spokoju w pędzącym rytmie wielkiego miasta.
Jest miejscem, w którym nikt nie chce ode mnie niczego więcej poza tym, żebym był. Nie ma niespodzianek, fajerwerków, przedstawień, ani nachalnego zabiegania o moją uwagę. Nie muszę starać się być lepszym niż jestem naprawdę. W sakramentach czeka na mnie Bóg, który niczego na mnie nie wymusza. Jeżeli chcę, mogę Go zobaczyć, usłyszeć, mówić do Niego, a nawet Go zjeść. I myślę, że to jest clou całej sprawy - jeśli kościół nie jest miejscem osobistego spotkania z Bogiem, to odwiedzanie go nie ma większego sensu.
Franek Wołoch, student budownictwa, Lednica2000
Kościół to mój dom. W pełnym tego słowa znaczeniu, bo tak jak od domu, tak od Kościoła można się odciąć, uciec. I czasami, można nawet na tym wyjść na plus. Ale tylko po ludzku. Takie jest moje doświadczenie. Moja droga do Kościoła była długa. Ale w istocie ta droga cały czas trwa. Moja obecność w Kościele nie jest jakimś ślepym czy pustym gestem. Wynika raczej z tego, że jako ślepy i spustoszony grzechem doświadczam w Kościele obecności Chrystusa.
Ta obecność jest żywa, dynamiczna, porywająca. Każdego dnia objawia mi swoją Miłość zupełnie inaczej, niż bym tego oczekiwał. On mnie zaskakuje tym, jaki jest i to zaskoczenie pcha mnie do przodu. To pozwala mi chociaż trochę więcej żyć dla innych, a mniej tylko dla siebie. Chodzenie do Kościoła ma dla mnie wymiar bardzo osobisty. Daleki od wypełniania jakiegoś obowiązku narzuconego z zewnątrz. To pójście za głosem serca, ale jednocześnie dalekie od jakiegoś emocjonalnego zrywu. Chodzę do Kościoła, bo działa na mnie jak jakiś wielki magnes. W Kościele depresja zamienia się w entuzjazm, a odrętwienie w taniec. Dla mnie to nie są puste słowa, czy slogany.
Ja tego doświadczam na co dzień. Taki Kościół mnie przyciągnął, taki Kościół kocham. Kocham Kościół bo wskazuje na Chrystusa. Nie rzadko jest trudno, wydaje mi się że jestem sam, gdzieś zupełnie sam, pośrodku świata, wobec którego jestem bezradny. Siedzę w ławce i nie umiem sformułować nawet pół zdania modlitwy. Ale On przychodzi do mnie. Poprzez ludzi, wydarzenia, znaki. Kościół dał mi mądrość, przyjaciół i sens życia. Kościół przekazał mi życie, ponieważ przekazał mi Chrystusa.
Marek Lipiński, inżynier budownictwa
Dlaczego chodzę do kościoła? Nie wyobrażam sobie bym mógł nie chodzić. Nie traktuje tego jako obowiązku, ani tradycji. Wierzę, że każda Eucharystia ma moc, którą mnie przemienia. Wierzę, że wychodząc z kościoła po Mszy Św. jestem choć odrobinę lepszym człowiekiem. W moim życiu wiele razy wszystko mi się posypało, traciłem nadzieję. Jednak mogłem doświadczyć, że Bóg był ze mną w tamtych trudnych sytuacjach. Towarzyszył mi, uczył mnie miłości, odwagi oraz wytrwałości. Za to jestem Mu wdzięczny. On jest dla mnie prawdziwym mistrzem oraz przyjacielem. Msza Św. Jest szczególnym miejscem spotkania z Nim. W czasie swojej drogi z Jezusem, szczególnie doświadczyłem jak ważna jest wspólnota.
Duszpasterstwo akademickie, gdzie chodziłem przez czas studiów, było miejscem, w którym dokonało się we mnie wiele zmian, poznałem wielu przyjaciół, nauczyłem się służyć innym. Wiele razy gdy było mi ciężko, wiedziałem, że mogę tam liczyć na pomoc, modlitwę czy dobre słowo. Wciąż czuję się tam jak u siebie. Można modlić się samemu gdziekolwiek. Bóg jest wszędzie. Gdy jednak uczestniczę we Mszy Św. wiem , że chociaż nie znam osób wokół mnie, oni modlą się razem ze mną, patrzymy w tym samym kierunku, wspólnie zanosimy nasze prośby. Skierowani na Chrystusa zbliżamy się do niego razem.
Andrzej Pepłowski, inżynier
"Chodzenie do kościoła" jest dla mnie wyrażeniem bardzo mylącym - spłycającym wiarę w Boga, uczestnictwo w Jego Życiu, oparcie się na Nim, do rutynowego niedzielnego spaceru. Przecież o takie coś nie może chodzić! Na pewno nie ludziom, którzy, żeby "chodzić do kościoła" musieli kiedyś (we wielu miejscach wciąż muszą) ryzykować życiem. Na pewno też nie ludziom, którzy, mimo że wiodą normalne życie, mają swoje pasje i zmartwienia, chcą to normalne życie zmieniać według tego, co mówi Chrystus. Coś, może wymagającego poświęcenia, dla kogoś lub dla siebie zrobić, czegoś komuś lub sobie odmówić. Pewnie - poświęcać się dla innych można i nie "chodząc do kościoła", można "nawet" wtedy nie jeść mięsa w Wigilię. O co zatem chodzi? O tlen, o powietrze w płucach, o wodę w czasie suszy, o światło dnia, którego w zimowe noce nie zastępuje żarówka 120W. Po to właśnie "chodzę do kościoła". Do niedawna nie wiedziałem tego i nie "chodziłem", kiedy przestało mnie do tego obligować mieszkanie z rodzicami.
Deklarowałem się jako niewierzący i było w porządku - wszystko układało się po mojej myśli, a nawet jeśli przychodziły trudniejsze momenty, to radziłem sobie z nimi. Ciężko było mi na coś narzekać. Stało się jednak, że Bóg wyszedł mi naprzeciw i spotkał mnie w najbardziej codziennym dniu życia. Doświadczenie obecności Boga, Jego bliskości, Jego Słowa, Jego miłości - staje się najważniejszą potrzebą, jeśli człowiek raz się z Nim zetknie. Ludzie "wierzący ale nie praktykujący" nie szukają Boga, ale co najwyżej wsparcia moralnego dla swoich decyzji. Ateiści szukają tego samego w sobie, w nauce, w autorytetach itd. I znajdują to, bo z pewnością nie jest ponad ludzkie siły wieść życie zgodne ze swoimi zasadami, życie ciekawe, trudne czy skomplikowane. Ale nie o to tutaj chodzi! Jak powiedział C. S. Lewis: "To On jest paliwem, którym ma płonąć nasz duch." Płonąć - nie "chodzić".
Przemek Blicharski, specjalista ds. rekrutacji
Dlaczego chodzę do kościoła? Bo bez tego byłby ze mnie kawał skurczybyka. Ale zacznijmy od początku. Do kościoła chodzę od dziecka. Najpierw robiłem to nieświadomie(nic dziwnego zresztą). Pamiętam jak robiło mi się w kościele duszno i niedobrze, raz zdarzyło mi się nawet "pobrudzić" teren przy wyjściu z naszego kościoła. Poza tym nie rozumiałem wielu rzeczy, śpiewałem "sohanna na wysokości" i szeptałem niezrozumiałe słowa na znak pokoju bo nigdy nie zrozumiałem co ludzie do mnie mówią, więc robiłem to samo.
Początki nie były więc zachęcające Ale w moim życiu 12 lat temu stało się coś niesamowitego. Modliłem się o to żeby Bóg, jeśli jest, objawił mi się. I tak się stało. Nie wytłumaczę tego teraz, nikomu nie każę w to uwierzyć, ale ja od tej pory WIEM, że On jest. I cokolwiek by się w moim życiu nie działo, ta pewność jest ze mną.
Mimo tego kilka lat zajęło mi uwierzenie, że w czasie Mszy obecny jest Bóg, bo przecież to jest jakiś kosmos. Ale okazało się, że jeśli faktycznie tak jest, to nie ma lepszej rzeczy na ziemi niż spotkanie z Bogiem w środku mnie. Żeby nie było zbyt kolorowo: nierzadko jest tak, że nie chce mi się iść na Mszę. Nudzą mnie kazania, przeszkadza anonimowość, albo sztuczne przedłużanie Mszy. Jednak jestem pewien, że ten czas tam, mnie zmienia. Że wracam lepszy, spokojniejszy.
Zbigniew Rogala, student
Każdy mężczyzna potrzebuje w życiu ideałów, bohaterów. To one ukierunkowują nasz rozwój, skłaniają do poszukiwań własnej drogi : przygotowanych dla nas zadań, misji i powołań. To ideały i bohaterowie, jak gwiazda polarna, wskazują drogę. A gdy my jesteśmy zapatrzeni pod własne nogi, gdy nasz wzrok ucieka w bok ,gdy niebo pokrywają ciężkie chmury ona nadal tam jest, czekając na nas. Moim ideałem jest Jezus. Kocha nas miłością nieskończoną, która zawsze i wszystko przebacza.
Ta miłość nikogo nie pomija ani nie odtrąca. Gdy wszystko na czym polegałeś zawiodło, Jezus trwa. Miłość, którą Nas kocha to miłość idealna. Z miłości Bóg stał się człowiekiem. Dla nas. Wiedział, że zginie, że zostanie odrzucony, a mimo to nie zrezygnował. Jezus jest odważny. Dla naszego zbawienia przeszedł przez męki. Jego odwaga jest idealna. Jego śmierć potwierdzały rany Mu zadane.
On uczynił z nich nie dowód swej porażki, ale wielkiego zwycięstwa. Znak Swojej śmierci uczynił dowodem Swego zmartwychwstania. Jezus to mój bohater. Jezus pokazał mi czym jest miłość. Nauczył, że rany mogą przynieść chwałę. Niektórzy odmawiają Jezusowi męskich cech. Dla mnie to prawdziwy mężczyzna, którego stawiam sobie za wzór cnót. Msza Święta to, obok codziennej modlitwy, spotkanie z Jezusem. Życie zwalnia tempa, problemy tracą na znaczeniu. Najważniejsze jest spotkanie z NIM. Pamiętam, że w jednym z tekstów, które czytałem, Jezus został porównany do generała. Czasami po całym tygodniu błądzenia, gdy moje codzienne decyzje oddalały mnie od Boga, przychodzę do mojego generała i mówię: zmarnowałem ten tydzień, zapadłem się w swoje prywatne troski i zranienia. Mój generał nie każe mojej dezercji, przyjmuje mnie z powrotem znów i znów i znów…
Świadectwa, które tutaj przeczytaliście, otrzymaliśmy dzięki współpracy z o. Grzegorzem Kramerem SJ oraz Projektem Banita.
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Męski wymiar wiary, czyli facet w Kościele
Komentarze (41)
C
chrysorroas
14 grudnia 2013, 10:43
ad "dpms" Po pierwsze widocznie mylisz prawdziwą teologię z bełkotem uprawianym przez modernistów. Znasz raczej tylko to ostatnie. Prawdziwa teologia, katolicka, ma solidne podstawy rozumowe i spełnia wszystkie warunki naukowości, a nawet przewyższa pod tym względem wszystkie inne nauki. Problem polega na tym, że teologia o wiele bardziej niż każda inna nauka dotyka człowieka egzystencjalnie, tzn. dotyczy jego najbardziej osobistych spraw, pytań, problemów, głównie odnośnie sensu życia oraz postępowania moralnego. I tutaj właśnie są blokady i ucieczki. Radzę zastanowić się: - Jakie masz doświadczenia z ludźmi religijnymi? - Czy zastanawiałeś się już kiedyś poważnie, abstrahując od doświadczeń z ludźmi religijnymi, nad sensem życia, śmiercią, kryteriami dobra i zła? - Czy dopuszczasz przynajmniej prowizorycznie możliwość, że religia katolicka jest prawdziwa? - Czy szczerze szukasz prawdy i jesteś gotów jej się podporządkować w swoim życiu?
MF
Michał Faflik
31 lipca 2014, 18:27
Prowadzisz dyskusję z kimś kto miesza Cię z błotem? Jezus kompletnie olał Heroda bo wiedział, że nie ma o czym gadać. Ktoś, kryjący się za "DPMS" wchodzi na katolickie portale, żeby leczyć się ze swoich ateistycznych wątpliwości w sposób chamski i ordynarny. Takich typów nie należy karmić odpowiedziami!
D
DPMS
31 lipca 2014, 19:46
To dokładnie tak jak z nauka i teologią. Nauka od ok. 400 lat olała teologię a nuakowcy olali teologów. A wiesz dlaczego? Bo bóg jest kompletnie zbędny w nauce do opisu i wyjaśniania czegokolwiek. W żadnym podręczniku akademickim, na żadnej konferencji naukowej, w żadnym artykule naukowym nie używa się boga jako wyjśnienia czegokolwiek. Nie ma o czym gadać. Nauka nie zajmuje się rzeczami nieistotnymi i pierdołami. Odmienie od teologii.
D
DPMS
31 lipca 2014, 19:55
Albo jesteś skrajnie głupi, albo wiesz coś czego nikt nie wie, więc proszę wyjasnij mi konkretnie dlaczego: "Prawdziwa teologia, katolicka, ma solidne podstawy rozumowe i spełnia wszystkie warunki naukowości, a nawet przewyższa pod tym względem wszystkie inne nauki..." - pierwszy raz w życiu słyszę coś takiego. Teologia stawia hipotezy? Testuje je? Prowadzi obserwacje w rzeczywistości? Prowadzo doświadczenia? Weryfikuje hipotezy pozytywnie lub negatywnie? Formułuje teorie na tej podstawie? Bo to są najlepsza znane ludzkości sposoby rozumowego poznania rzeczywistości. teologia nie stsosuje żadnego z tych sposobów. Albo jesteś skrajnie głupi, albo wiesz coś czego nikt inny nie wiem. Bo nawet sami teologowie powszechnie twierdzą, że teologia to nie nauka i nie posługuje się naukowymi metodami badawczymi; nawet teologowie twierdzą że opiera się ona tylko na wierze. "...I tutaj właśnie są blokady i ucieczki...." - jakie blokady? Blokady czego? Jakie ucieczki? Co to za bełkot? Poza tym dlaczego akurat teologia katolicka teologia jest prawdziwa? A dlaczego nie Islamska? Hinduska? Buddyjska? Żydowska? Jak wykażesz wyższośc i prawdziwość teologii katolickiej nad dowloną inną? Jak to zrobisz obiektywnie?
C
chrysorroas
14 grudnia 2013, 10:40
ad "dpms" Po pierwsze widocznie mylisz prawdziwą teologię z bełkotem uprawianym przez modernistów. Znasz raczej tylko to ostatnie. Prawdziwa teologia, katolicka, ma solidne podstawy rozumowe i spełnie wszystkie wyrunku naukowości, a nawet przewyższa pod tym względem wszystkie inne nauki. Problem polega na tym, że teologia o wiele bardziej niż każda inna nauka dotyka człowieka egzystencjalnie, tzn. dotyczy jest najbardziej osobistych spraw, pytań, problemów, głównie odnośnie sensu życia oraz postępowania moralnego. I tutaj właśnie są blokady i ucieczki. Radzę zastanowić się: - Jakie masz doświadczenia z ludźmi religijnymi? - Czy zastanawiałeś się już kiedyś poważnie, abstrahując od doświadczeń z ludźmi religijnymi, nad sensem życia, śmiercią, kryteriami dobra i zła? - Czy dopuszczasz przynajmniej prowizorycznie możliwość, że religia katolicka jest prawdziwa? - Czy szczerze szukasz prawdy i jesteś gotów jej się podporządkować w swoim życiu?
D
DPMS
14 grudnia 2013, 04:34
Natalia, To, że w coś niewierzę, np. w boga, możesz nazwać "wiarą w niewiarę", ale jest to tylko Twoja i innych katolików gra słowana, wymyślona po to, żeby stworzyć pozory, iż ateizm to też rodzaj wiary, a religia jest poglądem równie racjonalnym co ateizm, czy agnostycyzm. W tym sensie mogę powiedzieć, że nie zbieranie znaczków pocztowych to też rodzaj hobby, a nie granie w piłkę nożną to rodzaj sportu. 
D
DPMS
14 grudnia 2013, 04:29
Natalia, A kto mówi o rezygnacji z nauczania czy uprawiania historii, czy też teologii? Ja? Czytaj ze zrozumieniem. Niech sobie katole bawią się w teologię, tylko niech pamiętają w co się bawią i niech nie porównują tego do prawdziwej nauki, do nauk ścisłych, wyjaśniających związki przyczynowo skutkowe. A nawiasem mówiąc - na podstawie obserwacji historycznych można także formułować uogólnienia i też dokonywać przewidywań, stawiać prognozy. Może nie tak precyzyjne jak w naukach ścisłych, ale jednak. Podobnie jest z innymi naukami humnistycznymi oraz społecznymi, mają nie tylko zastosowanie opisowe, ale także do pewnego stopnia - prognostyczne. Natomiast teologia jest w tym zakresie kompletnie bezuzyteczna, to intelektualny śmieć. Może i obrażam, ale nie widzę powodów by obchodzić się w bialych rękawiczkach z tępymi ignorantami i nadętymi pacanami, którym się wydaje że złapali boga z nogi.
N
natalia
14 grudnia 2013, 02:24
DPMS Idąc Twoim tokiem rozumowania równie dobrze można byłoby zakwestionowac nauki humanistyczne, bo przecież one, podobnie jak teologia, nie są w stanie niczego przewidziec - zresztą nie jest to też ich celem - a mimo to nikt nie odważy się zrezygnowac z nauczania historii. To chyba daje do myślenia.  Zamiast poszukac rzeczowych argumentów, które mogłyby sprowokowac całkiem fajną i mądrą dyskusję, obrażasz tych, którzy prezentują inny punkt widzenia - trochę to słabe. A skrytykowane przez Ciebie stwierdzenie, że ateizm w pewnym sensie też jest wiarą, z tą różnicą, że jest to wiara w nieobecnośc Boga, uważam akurat za bardzo trafione. Nie mamy pewności, co do tego czy Bóg istnieje, czy też nie, opieramy się, zarówno wierzący jak i ateiści, tylko i wyłącznie na naszej wierze.  
D
DPMS
12 grudnia 2013, 01:52
Nic mnie tak nie wkurza, jak pseudo-naukowo-filozoficzny bełkot katolickich baranów, ćwierć mózgów, głoszących nie wiadomo jakie głębokie przemyślenia filozoficzne, jak np.: Mateusz Bartosik czy Marek Sroka. Teologia to "nauka"? W dodatku łącząca inne nauki w całość? Ateizm to wiara? To tylko mogły napisać katolicie imbecyle, wytrenowane w religijnym dyskurcie bezmózgi, nie rozumiejące kompletnie, czym jest nauka. Nauka działa. Nauka opier się na założeniach, może pdobnie jak wiara na dogmatach. Ale nauka działa, a religia nie. Na podstawie teori naukowych można formułować przewidywania, prognozy, co do zachodzenia określonych zjawisk w rzeczywistości. Obserwując rzeczywistość i wykonując doświadczenia można przewidywać przebieg zdarzeń w świecie fizycznym, można weryfikować na podstawi faktów teorie naukowe i je doskonalić. Fizyka, chemia, biologia - te nauki działają. Co można przewidzieć na podstawie teologii? Kompletnie nic. Zarówno obecnie, jak i 1000 lat temu teologia, taka czy inna nic nigdy nie była w stanie przewidzieć. Czy można przewidzieć, kto będzie zbawiony? Nie. Czy można przewidzieć wolę i działanie rzekomego tego czy innego boga - nie. Czy można przewidzieć ludzkie losy - nie. Czy można na podstawie teologii przewidzieć cokolwie w świecie rzeczywistyem, fizycznym, lub urojonym metafizycznym? Nie, niczego. Więc katolickie głupki w stylu Mateusz Bartosik czy Marek Sroka - nie uprwiajcie waszej pseudo religianckiej filozofii bo się ośmieszacie.
I
Iwona
6 grudnia 2013, 08:38
W ogóle fajnie, że faceci są na świecie. Pan Bóg to dobrze urządził :). Choć jestem samotna i za mąż sie nie wybieram, cieszę się, ze jest tylu wspaniałychy meżczyzn na świecie, nawet jeśli czasem popełniają błędy, czy ranią. Ja tez czasem ranię, choć nie chcę. Uwielbiam inny od mojego męski punkt widzenia, taka meską mądrość. Potrzebuję męskiej mądrości, której brakuje kobietom ( nie mądrości, ale tej typowej dla mężczyzn). Wspólnie z mężczyznami można widzeć rzeczwyistość w szerszym spectrum niz tylko z kobiecego punktu widzenia. Pisze tak, choc kiedyś zostałam bardzo poraniona przez mężczyzn. To dzięki Jezusowi, który wcielił się w mężczyzne przychodzac na świat, ale z kobiety - Maryji. Dzięki Niemu wybaczam, moje rany sia goją i mogłam docenić istnienei mężczyzn w świecie i w Kościele. Chwała Panu!
I
Iwona
6 grudnia 2013, 08:23
Jest duzo fajnych facetów w Kościele, niekoniecznie kapłanow, tylko zwyklych mężczyzn i sa bardzo potrzebni. Znam wielu mlodych meżczyn, którzy swoje zycie łącza z wiarą, zachwycaja. Znam tez młodych starszych, ktorzy maja rodziny i sa ich podporą. Mają pasje zycia, maja tez wady ;), ale to ludzkie takie. Co nie znaczy, ze nie mogłoby być ich więcej. Cieszę się jednak, tym, co jest i tymi, którzy są.
I
Ilona
5 grudnia 2013, 22:05
Przywracacie nadzieję w prawdziwie pojmowaną męskość :)
E
Ewka
5 grudnia 2013, 08:48
Wielkie dzięki CHŁOPAKI!! Wasze świadectwa sa naprawde męskie!! Dzięki!!
C
chrysorroas
4 grudnia 2013, 20:49
Tomek: Do komentujących... Ludzie, świadectwo to świadectwo. Tu nie ma dyskusji. Chcesz to przyjmij nie chcesz to nie i idź sobie gdzie chcesz. Jakie prawo masz do oceniania czyjeś wiary? Kim ty człowieku jesteś albo za kogo się masz? Po wtóre co za czcza dyskusja na temat meskości i niemeskości. Człowiek rodzi sie kobieta albo mezczyzna, róznice biologiczne z reguly nietrudno zauwazyc. Wiec nie widze tu powodu powolywania sie na jakokolwiek meskosc czy kobiecosc, bo jak mamy grupe facetow to jasne ze meskie towarzystwo, jak grupe kobiet żenskie, a jak reprezentantow obu grup to mieszane. Jasne jak słońce. ... Swietnie! Te "świadectwa" to nadprzyrodzone głosy, a ich autorów to tylko adorować. A gdy ktoś zacznie dyskutować, to kopa i po sprawie. Bo oczywiście nie ma problemu w tym, że nie ma bzdury, w którą ktoś by nie wierzył. Ale absolutnie NIE WOLNO oceniać, bo jak coś, to w ryja, zwłaszcza gdy oceniający nie podpisuje się personaliami. No i człowiek składa się tylko z tego, po czym można odróżnić mężczyznę od kobiety...
Dawid Gospodarek
4 grudnia 2013, 19:18
chrysorroas  Tak, nie zwykłem do anonimowych użytkowników zwracać się inaczej, z przyczyn, które ładnie wymieniłeś w punkcie 2.  Mam prawo zarzucać Ci, że mając wybór zdecydowałeś się na anonimowość, i to właśnie robię.  Twoje pisanie jest, jak wspomniałem, tak ogólne i generalizujące, że jest siłą rzeczy niesprawiedliwe i sprawia wrażenie niewieściego biadolenia, co w zestawieniu z treścią Twoich wpisów daje komiczny efekt. Panowie wypowiadający się wyżej po prostu zostali zapytani, dlaczego chodzą do kościoła. I każdy z nich odpowiedział, tak jak potrafi. Takie wypowiedzi są dla chrześcijan naturalne. Polecam poczytać Biblię, świętych i ostatnią adhortację papieża Franciszka. 
T
Tomek
4 grudnia 2013, 19:06
Do komentujących... Ludzie, świadectwo to świadectwo. Tu nie ma dyskusji. Chcesz to przyjmij nie chcesz to nie i idź sobie gdzie chcesz. Jakie prawo masz do oceniania czyjeś wiary? Kim ty człowieku jesteś albo za kogo się masz? Po wtóre co za czcza dyskusja na temat meskości i niemeskości. Człowiek rodzi sie kobieta albo mezczyzna, róznice biologiczne z reguly nietrudno zauwazyc. Wiec nie widze tu powodu powolywania sie na jakokolwiek meskosc czy kobiecosc, bo jak mamy grupe facetow to jasne ze meskie towarzystwo, jak grupe kobiet żenskie, a jak reprezentantow obu grup to mieszane. Jasne jak słońce. 
R
roma
4 grudnia 2013, 18:49
Fajnie, ale to są bardzo młodzi ludzie . Ja chciałabym usłyszeć o facetach, którzy moja już po 30, 40 lat, którzy jużwyrośli z duszpasterstw akademickich,a nadal chodzą do kościoła. Obserwuję,  że własnie takich panów nie ma w kościele, pojawiaja się dopiero na emeryturze.
C
chrysorroas
4 grudnia 2013, 16:04
ad "Przemek Blicharski" Aha, oburzanko kramerystów. A nawet straszenie sądem Bożym (od kiedy wierzycie w coś takiego?). Gdy ktoś spoza Waszej piaskownicy ma odwagę zauważyć co rzeczowo i z uzasadnieniem odnośnie Waszej zabawy, to jest to "dowalanie", "obśmiewanie" i "plucie". No cóż, następna oznaka męskości... Na koniec: Dla dojrzałego mężczyny istotne jest nie to, że się odważył, lecz to, na co się odważył.
PB
Przemek Blicharski
4 grudnia 2013, 15:44
Dalej bracia chrześcijanie, krytykujcie tych którzy odważyli się na coś. Śmiało, dowalcie nam, w końcu jesteśmy tu z imienia i nazwiska, może jeszcze warto to gdzieś umieścić i obśmiać?  Żaden mój niewierzący znajomy nie skomentował tego - bracia katolicy za to i owszem, pojechali równo, choć mnie nie znacie, dziękuję również tym, którzy wypowiedzieli się pozytywnie.  Zostawiam temat, jak mówił o. Grzegorz, chcecie to plujcie, Pan Bóg to rozliczy w swoim czasie.
C
chrysorroas
4 grudnia 2013, 15:34
ad "Dawid Gospodarek" 1. Mijasz się z prawdą już chociażby odnośnie przejścia na "ty", gdyż to Ty zacząłeś w tej formie. Zobacz swój poprzedni wpis. 2. Niniejsze forum ma to do siebie, że płeć, wiek i stan, od których zależy forma zwracania się, zasadniczo nie są znane. Dlatego najbardziej sensowną formą jest neutralna względnie na "ty", która jest logicznie bardziej odpowiednia niż każda inna ukonkretniona odnośnie płci, wieku i stanu w razie niewiadomej czy pomyłki. 3. Nie masz prawa zarzucania mi - w ramach pseudoargumentu - anonimowości, gdyż nie ma tutaj obowiązku podawania danych osobowych w komentarzach. Rozumiem, że można być babsko ciekawskim, a nawet wścibskim, lecz nie służy to merytorycznej dyskusji. 4. Gdzie i kiedy twierdziłem, że Twoja wypowiedź w tekście rozmija się z prawdą? Problem polega na tym, że pozostaje ona zasadniczo w ramach tekstu pt. świadectwa. Mój zarzut świadectwomanii odnosi się do całości. Umieściłeś swoją wypowiedź w ramach takowych "świadectw", czyli tym samym podając klucz do jej interpretacji. Tym samym swoją - może nawet nadzwyczaj rzeczową - wypowiedź zdegradowałeś przynajmniej formalnie do rangi świadectwomanii. 5. Dyskutowanie o jakichś osobistych "wizjach" - jak byłeś łaskaw nazwać to, co napisałem - jest dla normalnego człowieka, zwłaszcza mężczyzny, bezsensowne, zwłaszcza gdy druga strona - bez podania jakichkolwiek argumentów - degraduje do takowej rangi czyjąś wypowiedź. Tym samym kończę.
M
morka
4 grudnia 2013, 15:05
Mnie te świadectwa męśkości nie przekonują, widzę młodziutkich chłopców, jakby kandydatow do seminariium ,którzy wymądrzają się troszkę. Jak w plemieniu indiańskim, młodzi się puszą, a starzy z uśmieszkiem to puszenie się obserwują. Wszystko i tak okaże sie w praniu: pierwsza przegrana walka, i wtedy widać, kto jest mężczyzną, a kto nie.
Dawid Gospodarek
4 grudnia 2013, 14:57
~chrysorroas Proszę mi więc konkretnie wskazać, gdzie w mojej wypowiedzi (druga od góry) rozmijam się z prawdą, albo nie piszę o faktach.  Niech mi też Pan (zdaje się, że nie przeszliśmy na "ty") wskaże, gdzie piszę o emocjach i przeżyciach.  Pisze Pan ogólnie i nie odnosząc się do konkretów, w dodatku anonimowo. Takie to męskie, że naprawdę każdy powinien się zacząć przejmować Pańską wizją męskości... Pozdrawiam!
A
Agata
4 grudnia 2013, 14:35
Pal sześć czym jest męskość dla komentatorów, łatwo być "męskim" w teorii. Brawo za świadectwo!! Odwaga - imię nazwisko, zdjęcie i tekst Super! Jestem pod wrażeniem!
C
chrysorroas
4 grudnia 2013, 13:38
Paweł: A czym jest ta męskość wg Ciebie ? Tylko się nie denerwuj - nie chce prowokować, pytam z czystego zainteresowania. ... Nie chodzi o to, czym jest wg mnie, lecz czym jest naprawdę. Zasadniczy aspekt w tym kontekście już podałem: męskość to zainteresowanie - faktami - problemami - ich rozwiązaniem. Mężczyzna podporządkowuje swoje wrażenia, odczucia rzeczywistości, ostatecznie Stwórcy, od którego pochodzi. Do tej rzeczywistości należą oczywiście także jego fakty wewnętrzne, lecz nie są one najważniejsze, a jedynie podrzędne. Współczesną tragedią mężczyzn w Kościele, a także w ogóle w świecie, jest perfidna feminizacja pobożności, widoczna chociażby w tym kontekście. Oczywiście autorzy-bohaterowie tych textów są chyba jedynie ofiarami tej pseudoduchowościowej perwersji.
P
Paweł
4 grudnia 2013, 13:25
Czyżbyś naprawdę nie zauważał różnicy między tymi textami a słowami św. Pawła? Podpowiem: Różnica między poświadczeniem prawdy a świadectwomanią jest jak między terapeutycznym (np. paliatywnym) podaniem narkotyku a narkomanią. Normalny facet nie uprawia pseudopobożnego striptisu, nawet jeśli został tak wytrenowany czy do tego namówiony. Dla normalnego faceta nie jest istotne, co przeżył, co odczuwa, co mu się podoba albo nie podoba. Dla normalnego faceta liczą się fakty, problemy tudzież ich rozwiązanie. Męskość nie polega na poziomie testosteronu czy powodzeniu u kobiet. Nie wystarczy być macho w zawodzie czy prywatnie, ani nawet kościelnym czy klerykalnym. Gdy brakuje zwykłej, naturalnej męskości, zwłaszcza wskutek skrzywienia kościelno-modernistycznego, to jest się przynajmniej w sferze pobożności najwyżej zsocjalizowanym maminsynkiem. ... A czym jest ta męskość wg Ciebie ? Tylko się nie denerwuj - nie chce prowokować, pytam z czystego zainteresowania.
C
chrysorroas
4 grudnia 2013, 13:19
Dawid Gospodarek: Rozumiem, że dla Ciebie również św. Paweł był "zniewieściałym świadectwomanem"?  (por. np. Dz 22, 3-21). ... Czyżbyś naprawdę nie zauważał różnicy między tymi textami a słowami św. Pawła? Podpowiem: Różnica między poświadczeniem prawdy a świadectwomanią jest jak między terapeutycznym (np. paliatywnym) podaniem narkotyku a narkomanią. Normalny facet nie uprawia pseudopobożnego striptisu, nawet jeśli został tak wytrenowany czy do tego namówiony. Dla normalnego faceta nie jest istotne, co przeżył, co odczuwa, co mu się podoba albo nie podoba. Dla normalnego faceta liczą się fakty, problemy tudzież ich rozwiązanie. Męskość nie polega na poziomie testosteronu czy powodzeniu u kobiet. Nie wystarczy być macho w zawodzie czy prywatnie, ani nawet kościelnym czy klerykalnym. Gdy brakuje zwykłej, naturalnej męskości, zwłaszcza wskutek skrzywienia kościelno-modernistycznego, to jest się przynajmniej w sferze pobożności najwyżej zsocjalizowanym maminsynkiem.
4 grudnia 2013, 13:12
Panowie, nie dajcie się sprowokować:-) ... Jeżeli te słowa odnoszą się do mojego komentarza, to nie mam zamiaru kogokolwiek sprowokować. Neguję sens tego typu ekshibicjonizmu jaki widzę w tym artykule. I tyle.
J
Jagna
4 grudnia 2013, 13:09
To jest niestety tylko zniewieściała świadectwomania. Gdzie są PRAWDZIWI FACECI? No właśnie tutaj są. Wypowiedzieli się w artykule :-) Zniewieściała świadectwomania? Cóż... Kobiety faktycznie zdecydowanie więcej i częściej mówią o uczuciach i życiu duchowym - tym bardziej należy docenić męskie świadectwa doświadczenia wiary. Wiele odwagi i siły wewnętrznej (czyli klasycznych przymiotów "męskiego mężczyzny") potrzeba żeby się przyznać przed sobą i innymi do tego, że nie jest się samowystarczalnym i potrzebuje się wsparcia "z góry". Prawdziwe, codzinne życie wiarą to dokonywanie konkretnych wyborów i trwanie w nich bez względu na okoliczności - do tego też trzeba być twardym. Poza tym kto powiedział, że prawdziwy mężczyzna nie może być wrażliwy i mieć jasno określonych potrzeb duchowych? Może, a nawet powienien! Ale może ja się nie znam? W końcu jestem kobietą :-)
C
chrysorroas
4 grudnia 2013, 13:08
Przemek: to może Ty dasz świadectwo "prawdziwego faceta"? ... ... Chętnie mogę poświadczyć każdą znaną mi prawdę. Ale pseudopobożnego striptisu nie uprawiam.
P
Paweł
4 grudnia 2013, 12:32
Brawo młodzi Panowie. To budujące wiedzieć, że są Panowie, którzy nie wstydzą się swojej wiary i nią żyją. Trzeba też docenić świadectwo - bo wydaje mi się, że nie jest proste powiedzieć dlaczego się wierzy i dzielić się tym świadectwem. A drobna uwaga do osób które zbierały świadectwa - osobiście - zabrakło mi trochę wyważenia proporcji - bo z tego co czytam to proporcje są następujące 1 ojciec i 13 chłopaków bez dzieci. Proszę nie traktować mojego wpisu nerwowo ale raczej jako konstruktywną krytykę. Po prostu myślę że i młodzi ojcowie czytają deona.
Grzegorz Kramer SJ
4 grudnia 2013, 10:17
Panowie, nie dajcie się sprowokować:-)
EP
Ekshibicjonista Przemek
4 grudnia 2013, 10:02
TomaszL czy my się znamy? Nie wydaje mi się, a więc jeśli nie to skąd oskarżenia żebym zaczął żyć w Kościele, albo działać a nie mówić ? Cóż, trzeba się przyzwyczaić, że nikt tak Cię nie oceni jak Twój współbrat w wierze.
AP
Andrzej Pepłowski
4 grudnia 2013, 09:53
@TomaszL: Czy aby na pewno każdy, kto wypowiada się publicznie, jest ekshibicjonistą? A jeśli tak, to ten ekshibicjonizm na pewno nie jest współczesny tylko wręcz antyczny. Domyślam się, że deona nie czytają masowo hinduiści, muzułmanie, buddyści czy ateiści, a raczej katolicy. Dlatego traktuję tekst, który napisałem, jako dzielenie się swoim doświadczeniem wiary. Na podobnej zasadzie dzielę się nim we wspólnocie, w rodzinie, wśród znajomych. Gdzie, jak nie w swoim własnym (katolików) gronie mamy "głosić wielkie dzieła Boże"? Proszę Cię, nie krytykuj, bo nikt ze współautorów nie "pchał się" sam do pisania, ale zostaliśmy o to poproszeni. Zapewne dla większości z nas była to pierwsza w życiu okazja do takiej publicznej wypowiedzi, więc nie mów o ekshibicjonizmie.
4 grudnia 2013, 09:19
Garść refleksji. Współczesny ekshibicjonizm dotarł na łono młodego Kościoła. Teraz, aby czuć się katolikiem wypada a w niektórych kręgach wręcz trzeba opowiadać o sobie, swojej drodze, wierze, przeżyciach, doznaniach. Trzeba dawać świadectwo, szkoda tylko, że słowem, a nie pokornym życiem. Panowie więcej życia, mniej gadania. A jak was ktoś przypadkiem zapyta, czemu tak, a nie inaczej żyjecie, odpowiedzcie tylko, iż jesteście katolikami, uczniami Jezusa. Naprawdę wystarczy. Druga refleksja – widoczny współczesny nagminnie używany pierwiastek JA i MI (MNIE). Trzecie, może najważniejsza uwaga – życzę wszystkim tym, co tak publicznie opowiadają, ze chodzą do kościoła, aby przestali chodzić do kościoła, a zaczęli żyć w Kościele.
4 grudnia 2013, 00:05
To jest niestety tylko zniewieściała świadectwomania. Gdzie są PRAWDZIWI FACECI? @chrysorroas - ci faceci widać, że napisali prawdę o swoim doświadczeniu wiary, Boga, bez owijania w bawełnę. Na wagę złota prawdziwe świadectwa, odniesienia do życia (swojego, albo innych, jesli mamy pewność, ale realia, a nie niekończące się teoretyzowanie gdybająco-przypuszczające). Brawo Panowie! Innych mężczyzn do Kościoła przyciągną mężczyźni już w Kościele, prawdziwi (nie w sensie "Cleantów Eastwoodów", ale w sensie nie udawania kogoś innego, bycia sobą w tym wszystkim).
Dawid Gospodarek
3 grudnia 2013, 23:31
@chrysorroas Rozumiem, że dla Ciebie również św. Paweł był "zniewieściałym świadectwomanem"?  (por. np. Dz 22, 3-21). Pozdrawiam!
P
Przemek
3 grudnia 2013, 22:59
to może Ty dasz świadectwo "prawdziwego faceta"?   To jest niestety tylko zniewieściała świadectwomania. Gdzie są PRAWDZIWI FACECI? ...
C
chrysorroas
3 grudnia 2013, 21:45
To jest niestety tylko zniewieściała świadectwomania. Gdzie są PRAWDZIWI FACECI?
P
piaskowiec
31 lipca 2014, 19:23
chrysorroas, od dzisiaj będziesz nosił tytuł "Alfa Samiec Deonu" :P
Dariusz Piórkowski SJ
3 grudnia 2013, 20:56
Super pomysł i budujące świadectwa.
Grzegorz Kramer SJ
3 grudnia 2013, 18:19
Dzięki za świadectwa!