Mieć frajdę ze swojego życia

(fot. Keenen Brown/flickr.com/CC)

O mężczyznach i przeżywaniu męskości dzisiaj opowiada o. Grzegorz Kramer SJ, autor książki "Męskie serce" i współtwórca projektu "Banita".

Piotr Żyłka na okładce Ojca książki "Męskie serce" pisze "Faceci nie mówią zbyt wiele o uczuciach i emocjach. Swoje serca otwierają przed bardzo małą liczbą osób. Czasami nie dopuszczają do siebie nikogo". Ojciec postanowił nie milczeć, bo oprócz "Męskiego serca" jest jeszcze "Banita", są msze w intencji mężczyzn. Dlaczego?

Próbuję dzielić się tym, kim jestem, czego doświadczam i co sam otrzymałem. To, co robię nie jest do końca "czyste", bo każde moje działania ma także inne motywacje niż tylko samo głoszenie Pana Jezusa. Jestem osobą - nie będę ukrywał - która lubi o sobie gadać. Znam trochę siebie i wiem, że nie zawsze tak miałem. Długi czas mojego życia to była nieumiejętność otwierania się, niemówienia o sobie i lęk przed tym. Zmieniło się to siedem lat temu i widzę to jako dar od Pana Jezusa. Po drugie zauważam w tym efekt naszej formacji zakonnej - ona mnie otwierała, pokazywała kim jestem. Nie powiem, żebym pozbył się zupełnie strachu, bo nadal bardzo się boję. Ale pomimo jego obecności potrafię coś zrobić.

Czego Ojciec się boi?

DEON.PL POLECA

To taki normalny ludzki strach - że ktoś mnie źle oceni, osądzi; że to, co powiem, będzie głupie, nieprzyjęte. Jest w tym także strach przed odrzuceniem.

Jest też taka męska rzecz - wiem, że "rynek kaznodziejski" jest nasycony dobrymi mówcami, którzy potrafią głosić lepiej, mocniej, bo są mądrzejsi, mają większe doświadczenie. Ale to ma pozytywną stronę - bardzo mobilizuje do szukania, uczenia się od innych.

Boję się o głoszenie Pana Jezusa, tzn. jakkolwiek górnolotnie to brzmi, to ciągle mi na tym zależy. To, co głosimy, nie jest nasze. To nie są nasze teoryjki, ale to jest słowo Boże, które dla wszystkich jest takie samo i to, że mówimy różnym językiem, różne rzeczy, świadczy tylko o tym, że Słowo jest żywe a nie o tym, że to my jesteśmy elokwentni i niesamowici.

Jak Ojciec radzi sobie z krytyką?

Czasem sobie nie radzę. Myślę, że to przychodzi z wiekiem. Nie mówię, że jestem stary, ale mam coraz większy dystans. Już nie jest takie ważne to "co o tobie pomyślą". Przychodzi w życiu taki moment, w którym dostrzegasz, że wraz z liczbą krytyków rośnie liczba tych, którzy podobnie do ciebie czują Pana Boga i świat. I to jest naturalne, że muszą być jedni i drudzy. Jednak czasem to napięcie jest dla mnie bardzo trudne i sobie z nim nie radzę.

Ojciec pracuje na co dzień z mężczyznami.

"Pracuje" to chyba za duże słowo, to jest raczej moje wielkie pragnienie. Mężczyźni rzeczywiście mocno są obecni w mojej pracy na co dzień z tej racji, że jestem duszpasterzem powołań Towarzystwa Jezusowego.

Na swoim blogu pisze Ojciec o sobie tak: "człowiek, mężczyzna, jezuita, ojciec". Ta kolejność ma znaczenie?

Ta kolejność mnie ustawia. Najpierw jestem człowiekiem, a to znaczy, że nie jestem Bogiem, nie jestem aniołem ani zwierzęciem. Mam swoje określone miejsce we wszechświecie, w dziele stworzenia i mam swoją rolę do spełnienia. A człowieczeństwo realizuje się w tych kolejnych określeniach. Jestem mężczyzną - takim chciał mnie Pan Bóg. To jest coś, co jest gotowym darem. Ale jest też zadaniem. A później idzie coraz bardziej szczegółowa realizacja tego daru.

Co można powiedzieć o męskości?

Ona jest fajna.

Ale ma Ojciec jakiś obraz dzisiejszych mężczyzn?

Nie jestem historykiem, ale wydaje mi się, że mężczyźni przez wieki są bardzo podobni. Kiedy patrzy się na tę całą masę ludzi, którzy są mężczyznami w świecie, to zawsze byli wśród nich bohaterzy i tacy, którzy nie radzili sobie w życiu i chowali się za innych. Nie dramatyzowałbym, że w obecnych czasach jest jakiś wielki kryzys męskości. Żyjemy w świecie, który jest wygodny - nie musimy walczyć o przetrwanie, dziś życie generalnie jest łatwiejsze. Z jednej strony widać, że człowiek się udoskonala, a z drugiej to nas bardzo rozleniwia. I to przekłada się na nasze wnętrze, stajemy się coraz mnie odpowiedzialni, wygodniccy. Wielu mężczyzn jest bohaterami, którzy troszczą się o własne rodziny, budują, tworzą, zdobywają, piszą, robią po prostu ciekawe rzeczy i są tacy, którym się nie chce. Nie różnimy się za bardzo od innych pokoleń. Oczywiście, że będziemy idealizować czasy, które minęły - "kiedyś było lepiej, teraz jest gorzej".

O ile mężczyźni, ich problemy i potrzeby są takie same, to okoliczności się zmieniają.

Świat się zmienia każdego dnia. To jest truizm, ale tak jest. Wprawdzie te ostatnie kilkadziesiąt lat jest dużym przyspieszeniem, ale bałbym się powiedzieć, że przez to, że dziś świat wygląda inaczej, jest bardziej medialny i wirtualny, to jest gorszy. Jest po prostu inny. Sukces polega na tym, żeby się na to nie obrażać i tego się nie bać, ale próbować zrozumieć człowieka w takiej, a nie innej rzeczywistości.

Ojciec nie chce powiedzieć, że dzisiaj mężczyźni mają gorzej.

To byłby skrót myślowy. Zawsze byli ludzie, którym się powodziło i biedni; tacy, którzy robili kariery i chłopi. Teraz jest podobnie. Tyle tylko, że żyjemy teraz w takim Big Brotherze, gdzie wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą. To jest chyba nasze przekleństwo. Świadomość tego, co dzieje się u innych, może nas przytłaczać. Zawsze były różnice - zawsze byli biedni i bogaci, mądrzy i głupi, bohaterscy i tchórzliwi.

A w tym wszystkim Ojciec mówi o sercu, o męskim sercu.

To jest bardzo biblijna sprawa. Oprócz intelektu, który każdy człowiek ma bardziej lub mniej rozwinięty, mamy też rozum, czyli coś, co Biblia nazywa mądrością serca. Serce jest tutaj oczywiście bardzo umowne. Chodzi o coś, co jest w nas, głębokie.

Jak poznać swoje serce?

Przede wszystkim przez bycie uczciwym wobec samego siebie. Po drugie trzeba być cierpliwym. Tak, jak nie da się poznać w ciągu kilku sekund instrukcji obsługi samolotu, czy mechanizmów rządzących wszechświatem, tak samo trzeba mieć czas na poznanie samego siebie. Jako chrześcijanie mamy na to genialny sposób - jest nim modlitwa, czyli moment, w którym stajemy przed Panem Bogiem w szczerości, gdzie nie ma sensu się oszukiwać, bo to jest jedyna osoba, która zna nas dogłębnie - to jest najbezpieczniejsze miejsce, w którym można stanąć w prawdzie o samym sobie.

Co mężczyznom przeszkadza być szczerym wobec siebie?

Przekonanie, że muszą dobrze wypaść. Żeby się dobrze sprzedać, muszą pokazać, że są silni. Czują presję zewnętrznych oczekiwań - mężczyzna to ktoś twardy, niezawodny, kto nie płacze, jest oparciem, fundamentem, itd. A tymczasem się okazuje, że nie jesteśmy do końca silni, bezbłędni i do końca twardzi. Męskość zakłada też delikatność i wrażliwość.

Mówi się często o męskiej dumie. A Ojciec mówi, że męstwem jest przyjęcie upokorzenia, które nazywa dobrowolną rezygnacją z chwały. Jak rezygnować z własnej chwały?

Cała książka oparta jest na jednej tezie - Jezus jest mężczyzną, ma męskie serce, a patrząc na nie możemy się uczyć. On to pokazuje w dniach i godzinach swojej męki. Jest Synem Bożym, jest kimś, kto może zrobić wszystko. To jest jego chwała i duma, a jednak rezygnuje z tego dobrowolnie. Po drodze jest upokorzenie i - po ludzku patrząc - porażka. Ale w rzeczywistości Jego wolny wybór prowadzi Go do zwycięstwa. Podobnie jest u nas. Każdy z nas ma takie sytuacje, w których może pójść za swoją dumą, ale wtedy okazuje się, że wiele rzeczy niszczy. Że budując siebie, swój wizerunek, poczucie zwycięstwa i wyższości nad innymi nie buduje niczego poza własną chwałą i pychą. A w sytuacji, gdy rezygnuje z siebie - zwycięża. To potwierdzają przykłady bohaterów - choćby narodowych i religijnych. A także zwykłych mężczyzn, którzy np. wychowują swoje dzieci, są w małżeństwach, cierpią dla swoich najbliższych; nie muszą to być wielkie cierpienia w sensie obiektywnym, ale może to być np. wierność żonie, która jest chora, która jest bardzo trudną osobą. To są mężczyźni, którzy urabiają się po prostu przez całe dnie, żeby swoim rodzinom zapewnić byt.

Ojciec opisuje na czym polega ta rezygnacja a nie mówi jak to zrobić. Może Ojciec powie, jak sam rezygnuje z własnej chwały?

Nie rezygnuję, przecież udzielam wywiadu (śmiech). To wydaje się proste i oczywiste. Widzę jakieś zadanie, które wymaga rezygnacji z siebie i po prostu to robię. Zadałbym raczej pytanie skąd brać na to siłę. Mężczyźni, z którymi pracuję - w rozmowach, w kierownictwie duchowym, w spowiedziach i innych kontaktach - rezygnują z siebie głównie dzięki modlitwie. To jest niesamowite, że ci faceci się modlą. Ta modlitwa jest często ukryta. To nie jest coś na pokaz. Często są to bardzo silni i stabilni emocjonalnie mężczyźni, którzy siadają w nocy i odmawiają różaniec. Nikt o tym nie wie. Mężczyzna potrzebuje kogoś silniejszego od siebie. Żeby było jakieś odniesienie. Dla wielu tym kimś staje się Bóg. Żeby nie użalać się nad sobą potrzebuję kogoś, kto będzie fundamentem. Nie kimś, kto będzie mnie głaskał. Stąd trzeba brać siłę. Na to nie ma planu - to się dzieje. Ktoś zostaje ojcem i każdego dnia umiera. W tym wszystkim jest oczywiście radość, spełnienie, rzeczy, które dają satysfakcję. Ale w globalnej perspektywie to jest jakieś umieranie dla siebie samego.

Dlaczego mężczyzna na kolanach robi na nas tak wielkie wrażenie?

Mężczyzna lubi być silny i podziwiany. A modlitwa sprawia, że musi przyznać się do tego, że nie jest silny i niezależny - jest zależny od kogoś większego. W tym sensie mężczyźni nie modlą się na pokaz. To nie znaczy, że kobiety tak robią. Uśmiecham się do badań socjologicznych, które mówią, że jeżeli mężczyzn jest mniej w kościołach, to znaczy, że są mniej religijni. Mężczyźni wiele rzeczy przeżywają w sobie. Pod pozorem niezależności i samodzielności jest bardzo głębokie życie wewnętrzne. Nawet to miejsce, w którym jesteśmy [rozmównica w klasztorze jezuitów przy pl. Mariackim w Krakowie - przyp. red.] jest świadkiem tego, że duchowość męska jest czymś niezwykle ciekawym i fascynującym.

Co to znaczy?

Że jest zmaganiem się. Tu przypomina mi się zawsze obraz z Księgi Rodzaju, kiedy Jakub walczy z Panem Bogiem. To jest esencja męskiej duchowości. Trzymać się Pana Boga, od którego z jednej strony jestem zależny, a z drugiej z Nim walczę. To bardzo ciekawe, że Pan Bóg godzi się na taką dynamikę, w którą wchodzi człowiek - jest słabszy, ale decyduje się walczyć, bo to jest jego istota.

Ojciec opowiada o scenie nad potokiem Jabbok, gdy Jakub mówi: "nie puszczę cię, dopóki mi nie pobłogosławisz".

Jak się czyta tę scenę to jest trochę śmieszna. Pan Bóg musi przetrącić Jakubowi biodro. Wiadomo, że Bóg może wszystko, ale Jakubowi jest to potrzebne. Nie dostaje łask po prostu ot tak, ale jest to owoc Bożego działania i zaangażowania człowieka.

Wróćmy do "Męskiego serca". Ojciec zachęca mężczyzn, żeby nie byli przeciętniakami i żeby nie reagowali jak tłum.

No i?

Skoro Ojciec nie podejmuje wątku to zapytam wprost - czy tak było w przypadku Ojca listu do Katarzyny Bratkowskiej?

To wrócę do tego podstawowego wątku. Dla mnie fascynującą grupą wśród mężczyzn są ojcowie. Szczególni ci, którzy mają małe dzieci. Mam w tej chwili wielu takich przyjaciół. Chciałoby się czasami stworzyć wzorzec mężczyzny-ojca, wg którego trzeba się zachowywać - wobec żony, wobec dziecka. Praktyka pokazuje, że tak nie jest. Każdy z nich robi to inaczej i każdy z nich robi to najlepiej. W tym sensie wychodzą z tłumu. To, kim jestem i jak jestem obdarowany, daje mi siłę i prawo do tego, żeby być niepowtarzalnym. Ojcowie budując swój niepowtarzalny styl pokazują, że to jest nasze podstawowe powołanie, żeby nie być jednym z wielu, kimś kto odtwarza podręcznik.

Po co ten styl? W ten sposób chcemy imponować kobietom?

Mamy być sobą. Tu nie chodzi o imponowanie, tylko o to - ja to nazywam krótko - żeby mieć frajdę ze swojego życia. Mam przekonanie, że moje życie jest dobre, bo żyję po swojemu. To nie jest samowola, to nie jest sprzeciwianie się Panu Bogu, tylko sięgnięcie do podstawowego powołania, że Bóg stworzył każdego z nas osobno. Każdy z nas jest kimś innym. Wielkim grzechem jest nieczerpanie z tego.

A co z panią Bratkowską?

Myślę, że ma się dobrze.

Ojciec nie chce o tym rozmawiać, bo?

Powiedziałem samemu sobie, że to nie jest sprawa, na której chcę "ugrać" coś dla siebie i tego się konsekwentnie trzymam.

O. Grzegorz Kramer SJ (ur. 1976) - duszpasterz powołań Prowincji Polski Południowej Towarzystwa Jezusowego, współtwórca projektu "Banita" i autor książki "Męskie serce". Mówi, że został jezuitą, bo uważa, że to najlepsza (dla niego) droga, "by przeżyć przygodę i do tego przeżyć ją z Kimś, kto każdego dnia uczy go, co znaczy być mężczyzną". Kocha pisać, choć w czwartej klasie podstawówki miał na semestr niedostateczny z języka polskiego. "Ostatnie lata to kształtowanie siebie w Jego szkole i odkrywanie talentów mówienia i pisania" - pisze na swoim blogu: kramer.blog.deon.pl.

Artykuł pochodzi z eSPe 3/2014. Całe czasopismo możesz za darmo pobrać ze strony: www.e-espe.pl.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Mieć frajdę ze swojego życia
Komentarze (7)
Małgorzata
1 maja 2014, 09:26
Dziękuję Ojcu za ten wywiad - myślę, że pozwolił mi trochę lepiej zrozumieć mojego męża. Niby wiem, że mężczyzna inaczej reaguje niż kobieta,, inna jest jego "struktura", to niestety często w życiu oczekuję, że on będzie się zachowywał według moich wzorców. Chętnie kupię Ojca książkę, bo myślę, ze to bardzo dobra lektura i dla mojego męża, i dla mnie :) Pozdrawiam Ojca serdecznie :)
V
Velasquez
1 maja 2014, 19:28
Z pewnością o. Kramer będzie dumny czytając Pani słowa. Przestrzegam jednak, żeby meskość próbowac zrozumieć z pomocą kogoś, kto sam jej do końca nie rozumie i ją dopiero odkrywa. Mieć frajdę ze swojego życia jako cel - to dobre dla chłoptasi. Chciałaby Pani, żeby Pani mąż tym sie w życiu kierował? A co do męskiej duszy - polecam Franka Sinatrę "My way" - tam jest wszystko bez zbędnych pierdół.
Kamila
1 maja 2014, 22:36
Mieć frajdę ze swego życia - to całkiem niezły cel. Bo żeby go osiągnąć, trzeba po drodze osiągnąć te wszystkie inne cele. Np. zbudować dom, posadzić drzewo i być ojcem - niekoniecznie biologicznym (nawiasem mówiąć, czy św. Józef miał frajdę ze swego ojcostwa???). Można też prowadzić biznes (w zgodzie z chrześcijańskimi idałami), wyjechać na misje, pracować w hospicjum a nawet śpiewać w operze lub byc fantastucznym kucharzem. Myślę, że mąż zadowolony ze swojego życia to całkiem niezłą opcja (zakładam, ze jest to życie zgodne z Dekalogiem). "My way" świetnie się słucha, ale cóż tam jest poza skrajnym indywidualizmem?
AC
Anna Cepeniuk
2 maja 2014, 09:50
Mieć frajdę ze swojego życia, to wg mnie najpierw mieć frajdę z samego siebie.... czyli "spotkać się" z samym sobą... Wtedy wszystkie inne cele będą też frajdą.... a jeżeli nie będą, to przyjęcie porażki nie pozbawi nas poczucia własnej wartości... W końcu życie, to nie pasmo tylko sukcesów....
E
Elżbieta
1 maja 2014, 06:03
Ale jak się już jest kobietą to frajdy mieć nie wolno. Kobieta ma cierpieć. 
Grzegorz Kramer SJ
1 maja 2014, 07:24
Dlaczego Pani tak uważa?
AC
Anna Cepeniuk
1 maja 2014, 15:13
Kto to pani wmówił? Może warto sięgnąć do dobrych źródeł, by ten wykrzywiony obraz o sobie zmienić..... i mieć frajdę z życia... i siebie samej....