Misjonarze, których nie powstrzyma nawet piekło

Misjonarze, których nie powstrzyma nawet piekło
(fot. shutterstock.com)
Logo źródła: Misyjne drogi Wojciech Ganczarek

Na krawiectwie dziewczyny szyją bluzy robocze dla chłopaków ze stolarstwa. Ci ze stolarstwa zbijają stołki dla koleżanek z pielęgniarstwa.

Na tych stołkach pielęgniarki opatrują rannych elektryków, a elektrycy naprawiają elektryczny piekarnik, by młode kucharki i cukierniczki mogły dalej piec kurczaki i babki bakaliowe.

Babka zresztą niczego sobie, równowartość 4.50 zł za solidną porcję, biorę. Biorą też hydraulicy. Zmęczone chłopaki, rury przetykali pod salonem fryzjerskim. A dookoła, na dziesiątki, na setki kilometrów stąd, tylko palmy i chaszcze. Szkoła i internat Pai Puku w ciągu przeszło pięćdziesięciu lat istnienia urosła do miana jednej z największych osad paragwajskiego Chaco. "Infierno Verde" - czyli zielone piekło, jak o nim mówią - to blisko 250 tys. km2 (Polska ma 312 tys. km2) i mniej niż 200 tysięcy mieszkańców (w Polsce jest nas 38 milionów).

Wojskowy reżim

DEON.PL POLECA

Dzień zaczyna się o 5.45. Dzieciaki zwlekają się z łóżek, dyżurni zamiatają wieloosobowe pokoje, patio i chodniki szkoły. O 6.30 słychać dzwonek na śniadanie. Długie kolumny uczniów wlewają się do obszernej jadalni z palmowych bali. Posiłek zaczyna się krótką modlitwą wykrzyczaną rytmicznie przez pięćset gardeł, po której - jak na rozkaz - jadalnię zalewa stukot widelców, szuranie krzeseł i szmer przeżuwania.

Uczniowie szkoły:

O siódmej dziękczynienie w kaplicy, pół godziny na naukę własną. O ósmej młodsi rozpoczynają lekcje, starsi - warsztaty. Po ukończeniu pełnego, dwunastoletniego cyklu nauki (dziewięć lat podstawówki i trzy lata szkoły średniej) otrzymają komplet tytułów zawodowych: technik fryzjer, stolarz, ogrodnik czy elektryk. O jedenastej trzydzieści dzwonią na obiad, sjesta trwa do pierwszej, dalej nauka własna, znów praca. Starsi zaczynają zajęcia szkolne dopiero o 16.30 i kończą o 21.00 z przerwą na kolację o 18.30, a już o 21.30 drzwi sypialni się zamykają, dobranoc.

Reżim iście wojskowy, ale jak zostawisz za dużo wolnego czasu pięciuset młodym ludziom skotłowanym na niewielkiej przestrzeni, skutki mogą być różne.

Finanse

By wykarmić kilkuset uczniów, szkoła sama zajmuje się produkcją żywności. Większość personelu - kilkudziesięciu nauczycieli, opiekunów, pracowników administracyjnych i technicznych - również żyje w szkole: z małżonkami, z dziećmi, z klimatyzacją. Woda ze studni wierconych w Chaco jest słona. By było co pić, zbiera się krople deszczu: rynny wszystkich szkolnych dachów kierują ujścia do wielkich metalowych zbiorników ustawionych między budynkami.

Na miejscu działa mleczarnia, rzeźnia i piekarnia, funkcjonują trzy ogródki warzywne. Mleko pochodzi od krów szkolnych, mięsem dzielą się właściciele okolicznych latyfundiów, gdzie na tysiącach hektarów pasą się niezliczone sztuki bydła. Bo Paragwaj, pomimo niewielkiego rozmiaru, jest jednym z największych eksporterów mięsa wołowego na świecie.

Ministerstwo opłaca jedynie pensje nauczycieli, i to tylko wykładowców: opiekunów pozalekcyjnych, którzy zajmują się dzieciakami 24 godziny na dobę i siedem dni w tygodniu, już nie. Szacuje się, że utrzymanie jednego ucznia miesięcznie: edukacja szkolna, edukacja na warsztatach, materiały, wyżywienie, zakwaterowanie, utrzymanie budynku i opłacenie personelu - to koszt około 685 tysięcy guarani (sto tysięcy guarani to około 75 zł). Od rodziców pobiera się symboliczną opłatę: 150 tysięcy guarani, ze zniżką do 120 dla rodzin, które mają w szkole więcej niż jedno dziecko.

Tak wyglądają meble produkowane w szkole:

Pozostałe koszty pokrywa się z darowizn od indywidualnych ofiarodawców i organizacji pozarządowych, a także z działalności własnej szkoły: sprzedaży mleka, zysków z apteki prowadzonej przez uczniów, ale przede wszystkim z mebli.

A meble nie są tanie. Duży stół z ozdobnym blatem (szkło i skórzane paski) kosztuje blisko trzy tysiące guarani (ponad dwa tysiące złotych), regał - dwa miliony. W fabryce komercyjnej zatrudnieni są byli uczniowie. Tak jest zresztą nie tylko w stolarni: większość obecnych pracowników szkoły to jej absolwenci (i również oni są głównymi klientami dziewcząt z warsztatów kulinarnych). Jorge, szkolny bibliotekarz, tylko dwa i pół roku spędził poza Pai Puku. Wykorzystał ten czas na studia. Teraz, oprócz wydawania książek, prowadzi szkolną grupę tańca tradycyjnego, młodzieżowy ruch ewangelizacyjny i pisze wnioski o subsydia i dotacje. - Szkoła Pai Puku to mój dom - mówi bez wahania.

Długi Ojciec

W 1952 r. do Paragwaju przyjechał młody misjonarz belgijski ze zgromadzenia oblatów, Piet Shaw. Ponieważ miał dwa metry wzrostu, Paragwajczycy ochrzcili go Pai Puku, czyli dosłownie: Długi Ojciec. Chaco to terytorium wielkich posiadłości ziemskich. Ich właściciele zazwyczaj nie mieszkają tam na stałe: wynajmują rodzinę, która zajmuje się gospodarstwem. Takie rodziny mieszkają oddalona jedna od drugiej o kilkanaście, kilkadziesiąt kilometrów po błotnistych ścieżkach poprzecinanych rzekami bez mostów.

Mówi się, że Pai Puku odwiedzał wiernych konno, czasem zabierał ze sobą niewielki powóz, który w porze deszczowej służył mu jako tratwa.

Trudno ewangelizować w takich warunkach: brnąć długie godziny, czy nawet dni, by odprawić Mszę św. dla trzech osób. To było jeszcze długo przed erą Internetu i szeroko komentowanym współcześnie użyciu technologii do nadawania Słowa Bożego. Ojciec Shaw wyprzedził swoje czasy i założył radio, które do dziś funkcjonuje pod nazwą Radio Pai Puku, dając narzędzie Kościołowi i głos ludności rdzennej, która na falach AM nadaje ogłoszenia w językach guarani, niwakle czy enleth.

Trudno również w takich warunkach o edukację: trudno budować szkołę dla jednej rodziny zatrudnionej na latyfundium. Dlatego szkoła Pai Puku, nazwana jego imieniem po śmierci w 1984 r., dysponuje internatem: to jedyny sposób na zorganizowaną edukację w paragwajskim Chaco.

Bliskość

Rodzice uczniów pracują w odległych latyfundiach, oddalonych nawet o 700 km od szkoły. Niemożność posłania dziecka do zwykłej szkoły państwowej ze względu na pracę jest zresztą warunkiem przyjęcia dziecka do instytucji. - A i tak chętnych jest więcej niż miejsc - zapewnia Jorge. - W ostatnich latach przyjmowaliśmy więcej dzieciaków, było ich już ponad 600, ale zdaliśmy sobie sprawę, że to za wiele, że się nie mieszczą: wróciliśmy do pięciuset.

Jessica dobrnęła do ostatniej klasy. Zapewnia, że w szkole zdobyła masę praktycznych umiejętności, chociaż przyznaje, że na początku nie było łatwo przywyknąć. - Ojciec mnie oszukał! - śmieje się. - Zostawił mnie i powiedział, że idzie kupić mi słodycze. Zobaczyłam go dopiero dziewięć miesięcy później.

Uczniowie mają trzy miesiące wakacji w roku. Większość wraca do rodzin, pomaga im w pracy i aktualizuje profile na Facebooku, bo w szkole telefony komórkowe są zakazane. O niektórych uczniach rodzice "zapominają". - Bardzo często chodzi o rozbite małżeństwa, są przypadki alkoholizmu, gwałtów - opowiada Jorge. W takich wypadkach czesne opłacają tak zwani "ojcowie chrzestni", dobroczyńcy z zagranicy, którzy decydują się na adopcję na odległość. Starsi uczniowie dbają o to sami: podczas trzymiesięcznych wakacji pracują, by zarobić na opłacenie szkoły.

Wspólnie ze znajomą z Boliwii realizowaliśmy w Paragwaju warsztaty edukacyjne dla dzieciaków w przeszło trzydziestu instytucjach. Ale tylko w szkole Pai Puku dzieciaki po prostu się do nas lepiły, a młodzież - zarzucała pytaniami. Prawdą jest, że ludzie w Chaco są z reguły cieplejsi, bardziej otwarci. Prawdą, że młodzież w innych szkołach pytań nie zadawała, bo była zajęta czatowaniem na WhatsApp. Ale prawdą też jest, że rozłąka z rodziną robi swoje.

W przypadku szkolnych dinozaurów, tych z ostatnich klas, sprawa nie jest tak trudna: rodziną - braćmi i siostrami - stali się dla nich szkolni koledzy, z którymi mieszkają, uczą się, jedzą i rozmawiają od dekady. A w przypadku maluchów? Kiedyś po śniadaniu podszedł do mnie taki bąbel. Jak popatrzył tymi zgłodniałymi miłości oczami, to aż zabolało. Przytuliłem i poszedł, popłynął z rzeką dzieci. Spytałem Jorge - tego, co to mówił, że Pai Puku to jego dom - czy zostawiłby w szkole własne dziecko. - Wiesz, chyba nie... - zawahał się. - Szkoła Pai Puku to jest wyjście awaryjne dla tych, którzy nie mogą inaczej. Ale tak być nie powinno: dzieciak potrzebuje obecności ojca i matki.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Bogdan Kocańda OFMConv

Program formacyjny dla świeckich Kościoła XXI wieku

Wiele osób przeżywa swoje nawrócenie podczas kursów i rekolekcji, ale brakuje im stałej formacji i zakorzenienia we wspólnocie Kościoła. Zeszyty formacji duchowej o. Bogdana Kocańdy OFMConv to odpowiedź...

Skomentuj artykuł

Misjonarze, których nie powstrzyma nawet piekło
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.