Nie potrzebują Halloween, mają swoje "święto"

(fot. shutterstock.com)
Jakub Zygmunt

Ze znajomymi poszliśmy do lokalnego klubu. W pewnym momencie do lokalu wpadła zgraja młodych ludzi: umorusani sadzą, obleczeni w czarne szmaty i z rózgami w rękach. Halloween? Estończycy nie potrzebują kolejnych modnych świąt, bo mają swoje własne ugrofińskie "święto zmarłych".

1 listopada. Lokalny market przy starym cmentarzu w Viljandi jest czynny jak zawsze. W kolejkach do kasy czekają stali klienci: emeryci, matki z dziećmi, rosyjskojęzyczni robotnicy z pobliskiej budowy. Prawdopodobnie w głowach większości z nich nie ma świadomości, że gdzieś na świecie tego dnia jest święto Wszystkich Świętych.

W Estonii pierwszy dzień listopada jest zwykłym dniem pracy. Nie celebruje się go w jakiś wyjątkowy sposób. Dzieci jak zawsze chodzą do szkoły, dorośli pracują, a galerie handlowe są otwarte do późnych godzin wieczornych. Czy Estończycy zatem wybierają się w ogóle na groby swoich zmarłych? Czy ów stary cmentarz w Viljandi "ożywa" kiedykolwiek w roku?

DEON.PL POLECA

(fot. Jakub Zygmunt)

- Wiesz co, Maarit? Dziwnie się czuję. Dzisiaj w Polsce obchodzimy dzień Wszystkich Świętych i gromadnie wybieramy się na groby bliskich zmarłych. Przed pracą wybrałem się na Vana Kalmistu (tłum. Stary Cmentarz), aby zapalić znicze na starych, zapomnianych grobach. Wszędzie pustki, nie było ludzi. Czy w ogóle obchodzicie jakiekolwiek święto zmarłych? - zapytałem koleżankę z Centrum Młodzieżowego, w którym przez rok pracowałem w Viljandi, na południu Estonii.

- Powinieneś może lepiej był wybrać się jutro? 2 listopada, w Dzień Zaduszny można kogoś spotkać. Ale to jest niewiele w porównaniu z tłumami, jakie spotkasz w Wigilię Bożego Narodzenia!

Maarit wyjaśniła mi, że Estończycy niespecjalnie przejmują się rytmem świąt kościelnych, ponieważ do pobożnych chrześcijan nie należą. Prawie trzy czwarte mieszkańców kraju nie przyznaje się do żadnej religii. Jednak to właśnie 24 grudnia najczęściej znajdują oni czas, by odwiedzić bliskich zmarłych.

(fot. Jakub Zygmunt/www.eestikirik.ee)

- Wybieramy się jeszcze za dnia, około południa, kiedy jeszcze jest trochę słońca. Wtedy naprawdę są tłumy ludzi. Palimy znicze, niektórzy się modlą lub spędzają chwilę w ciszy nad grobem. Choć Boże Narodzenie nie jest dla nas w większości świętem kościelnym, ale jest na pewno czasem na spotkanie z rodziną, także tą, która już od nas odeszła. Poza tym, wiesz, jak pięknie wygląda rozświecony cmentarz w zimową, śnieżną noc? - opowiedziała znajoma.

Estończycy zdają się obojętni na większość spraw życia. Wszystko im jedno, czy pracują, czy mają wolne. Nie ma różnicy, czy żyją w konkubinacie, w małżeństwie lub samotnie wychowują trójkę dzieci. Na ulicach w listopadowe dni błędnie się będzie wydawać, że wszyscy spacerują po ulicach w jakiejś zadumie. Te zamyślone wyrazy twarzy mieszkańcom towarzyszą przez cały rok.

Przez 12 miesięcy, kiedy żyłem i poznawałem ten kraj od środka, konfrontowałem na żywo wszystkie stereotypy, jakie panują na temat Estończyków. Owszem, są powolni we wszystkim, co robią. Tak, to prawda, że są minimalistyczni w emocjach i nie mają pretensji do całego świata. W tym "tempie lodowca" pomieszanym z "brakiem emocji" kryje się jednak ogromna refleksyjność nad podejmowanym działaniem, nad decyzjami i wszystkim, czego doświadczają w życiu codziennym.

(fot. Jakub Zygmunt)

Było Halloween. W drodze do pracy spotkałem Merilyn.

- Świętujesz dzisiaj?

- Nie. My tutaj nie znamy Halloween poza tym, że słyszymy o tym w telewizji. Nie potrzebujemy kolejnych modnych świąt, bo mamy własne ugrofińskie "święto zmarłych", które jeszcze niektórzy kultywują. Pamiętaj, 10 listopada wieczorem, grupki dzieci będą przebierać się za duchy, zjawy, diabełki. Będą usmarowane sadzą, brudne i nieprzyjemne. W takich właśnie strojach wędrują od domu do domu, śpiewają piosenki ludowe dla gospodarzy, a ci rozdają im słodycze. To się nazywa Dzień Marcina (Mardipäev).

Zaciekawiło mnie to niesamowicie. Nie mogłem się doczekać. 10 listopada przypadało w środku tygodnia. Ze znajomymi poszliśmy do lokalnego klubu jazzowego, aby posłuchać muzyki na żywo. W pewnym momencie do lokalu wpadła zgraja młodych ludzi, wyglądali na studentów (Viljandi, choć niewielkie, ale ma swoją uczelnię wyższą i studentów). Dokładnie jak z opisu Merilyn: umorusani sadzą, obleczeni w czarne szmaty i z rózgami w rękach. Na ulicy, w ciemnym zaułku niejeden by się przestraszył. To byli mardijooks, czyli "wędrownicy Marcina", jak ich się nazywa tego dnia. Przerwali koncert, przedstawili się i wyjaśnili, że są kontynuatorami dawnych ugrofińskich tradycji pogańskich, po czym zaczęli zadawać gościom w klubie podchwytliwe zagadki. Każdy, kto nie znał odpowiedzi, dostawał rózgą. Wszystko toczyło się w atmosferze jakiejś mistyczności, na poły dziecięcej zabawy, na poły jakiegoś magicznego kontaktu z dawną kulturą. Na koniec "wędrowcy" porwali wszystkich do tańca. Wytupując w rytmicznym tempie kroki, powtarzaliśmy jak mantrę słowa piosenki o świętym Marcinie. Następnie intruzi zażądali od gości zapłaty. Po otrzymaniu trunków w barze wybiegli z lokalu w poszukiwaniu kolejnych miejsc do odwiedzenia. Chociaż dzień św. Marcina ma podłoże chrześcijańskie, to dzisiaj nie zdaje się ważne. Estończycy kultywują silnie swoje pierwotne, pogańskie wierzenia, ponieważ są one dla nich spuścizną kultury i wyznacznikiem "estońskości".

Podczas rozmowy z Merilyn na temat Halloween wysłuchałem jej wtedy z zaciekawieniem do końca.

"Ja mam świadomość, że w niektórych krajach ludzie chodzą na cmentarze 1 lub 2 listopada, ale my tego po prostu nie robimy. W ogóle tutaj nikt nie chodzi do żadnego kościoła. Nie wiem do końca dlaczego. Po prostu tak się stało. Ja też nie jestem praktykująca i nikt z mojej rodziny. Ale wiesz co… - dodała po chwili zastanowienia - wierzę w duchy. Wierzę w to, że po śmierci coś tam dalej jest. Boję się tego, co tam dalej nas spotka, ale staram się za dużo o tym nie myśleć. A ty, Jakub, wierzysz w duchy"?

Jakub Zygmunt - rodowity Sądeczanin, z wykształcenia geolog, z doświadczenia pracownik młodzieżowy, z pasji miłośnik Wschodu, obecnie pracuje w Gorlicach z mniejszością łemkowską. Człowiek-orkiestra. W podróżach szuka ludzi, odwiedza ich, poznaje. Lubi gdzieś spędzić dłużej czas, by poznać duszę miejsca. Nie znosi zabiegania, choć sam taki jest na codzień

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nie potrzebują Halloween, mają swoje "święto"
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.