Pochylmy się nad językiem kazań
Niedawno ukazał się na Deonie żywo komentowany tekst ojca Piórkowskiego „Ach, te kazania”. Według mnie - tylko przyklasnąć, nic dodać, nic ująć. Chociaż - można by dodać parę słów na temat języka kazań, któremu ojciec poświęca niewielkie dwa, choć bardzo trafne, akapity. Więc...
Nadchodzą rekolekcje. Na kościelnych ławkach zasiądą tłumy uczniów. Niektórzy wybiorą rozwiązanie alternatywne, udając się do pobliskiej galerii (raczej handlowej niż sztuki), ale bywa i odwrotnie - znajdą się również tacy, którzy w kościele są rzadko, ale na rekolekcje się stawią. Myślę, że pojawią się tam treści sensowne i mądre. Czy jednak do nich dotrą? Czy przekonają, że właściwie Kościół nie jest aż taką instytucją z Księżyca, jak dotychczas myśleli? Coś się w nich poruszy, a przynajmniej zaciekawi? W większości przypadków ich zainteresowanie, jeżeli w ogóle się pojawi, spadnie po paru minutach. Usłyszą bowiem komunikat wygłoszony językiem, którego nie znają, nie używają, nie słyszą w żadnym ze środowisk, w których funkcjonują.
Parę przykładów tego swoistego slangu: wielu księży uważa zapewne, że nie można się czymś zainteresować, nad czymś zastanowić. My się nad wszystkim - jak słusznie zauważył ojciec Piórkowski - pochylamy. W języku tym nikt nie kocha, natomiast wszyscy miłują (łącznie z formą umiłować). Przed mszą się nie uspokajamy, nie przestajemy rozmawiać, ale się wyciszamy. Inne kwiatki do znudzenia występujące w języku księży i katechetów to relacje (wierzcie mi, nie jest łatwo przeciętnemu gimnazjaliście odpowiedzieć sobie na pytanie Jakie są moje relacje z Panem Bogiem?), nieśmiertelne wzrastanie, powierzanie się, rozeznawanie (Czy rozeznałem swoje relacje z Jezusem? - autentyczne!) i w końcu ubogacanie. Znajomy opowiadał mi, że podsumowując warsztaty, zadaje uczestnikom pytanie o to, jak skorzystali z zajęć. W jednej z grup siostry zakonne jedna po drugiej odpowiadały zgodnie: "Ubogaciły mnie one wewnętrznie". Tak też będą mówiły do swoich uczniów. Czytelnicy z pewnością podadzą w komentarzach swoje, równie barwne przykłady. Dodać można nadużywane, przez to wytarte związki frazeologiczne (Są wakacje od szkoły, nie ma wakacji od Pana Boga słyszę w czerwcowych kazaniach od czasów II Soboru Watykańskiego) odszedł do domu Ojca (nowsze, oczywiście o Janie Pawle II, chyba według wielu kaznodziejów słowo „umarł” jest tu niestosowne), niejasno dla nastolatka sformułowane stanąć w prawdzie. I nadużywanie pierwszej osoby (Powstaje pytanie: Czy ja umiem dostatecznie zaufać Maryi? Czy chcę się Jej powierzyć i trwać w Niej? Czy potrafię stanąć w prawdzie?)
Oczywiście nie chodzi o to, by w kościele mówić ulicznym slangiem. Wystarczy nie silić się na tworzenie stylu, który poza kościołem, katechezą i niektórymi wydawnictwami religijnymi nie funkcjonuje. Być autentycznym. W dzisiejszych czasach pomieszania stylistycznego i estetycznego nasz język aż tak się nie różni od języka uczniów. Jako przykład dobrego dopasowania stylu do odbiorcy podaje się często - i słusznie - tytuł popularnej książeczki ojca Szymkowiaka „Spowiedź jest spoko”. (Na marginesie - wyraz spoko funkcjonuje w naszej mowie od okresu międzywojennego). Sam patos jeszcze nie tworzy dobrego kazania.
Skomentuj artykuł