Prof. Krzysztof Krajewski-Siuda: trzeba zamknąć kościoły, a otworzyć serca [WYWIAD]
“Rozmawiam z niektórymi księżmi i uważają, że otwarte kościoły to ważny symbol. Ale teraz chodzi nie o symbole, ale o konkret. Lepiej zamknąć kościoły, a otworzyć serca, choć łatwiej postąpić odwrotnie” - mówi psychiatra.
Michał Lewandowski: trwa pandemia wywołana przez tajemniczego wirusa. Jak reagujemy na to, co się dzieje?
Prof. Krzysztof Krajewski-Siuda: Stoimy w obliczu pewnego lęku, który jest zrozumiały wobec faktu, że o tym wirusie bardzo mało wiemy. Trudno nawet określić jaka jest rzeczywisty współczynnik śmiertelności choroby covid-19. Ludzie bardzo różnie reagują. Z jednej strony mamy do czynienia z postawami nadmiernie uspokajającymi, z drugiej "panicznymi".
Jak psychiatrzy i terapeuci widzą ten problem?
W ostatnim numerze "The Lancet", naukowego czasopisma medycznego, ukazały się badania dotyczące radzenia sobie z kwarantanną. Zestawiono przypadki z całego świata, gdzie w różnych czasach stosowano przymusowe pozostanie w domach. Wniosek jest taki, że gros osób może reagować ostrą reakcja na stres, pojawiającymi się albo nasilającymi zaburzeniami depresyjnymi lub lękowymi, albo też zespołem stresu pourazowego. Autorzy badania są pewni, że skutki psychiczne tej pandemii będą pokazywać się na długo po jej zakończeniu. Szczególnie narażeni są pracownicy ochrony zdrowia, stąd tak potrzebna jest praca terapeutów i psychiatrów, którzy decydują się darmowo i zdalnie konsultować potrzebujących kolegów.
Spotka się pan profesor osobiście z takimi przypadkami?
Docierają do mnie pacjenci, którzy są dotknięci lękiem spowodowanym nie tylko samym koronawirusem, ale też skutkami ekonomicznymi wywołanymi przez pandemię. Nie zapominajmy o najmniejszych przedsiębiorcach, którzy przez przymusowe zamknięcie swoich firm narażeni są na gigantyczne straty, które mogą doprowadzić do zamknięcia interesów. Sytuacja jest jeszcze ostrzejsza w przypadku, kiedy muszą utrzymać rodzinę. Wtedy mamy do czynienia z ekstremalnie silnym stresem, który nie pozostaje obojętny dla organizmu.
Co będzie dalej?
Pamiętam wykład sprzed lat (podczas pobytu w Rotterdamie) prof. Aba Osterhausa, wirusologa, który zidentyfikował wirus SARS i ptasiej grypy - szczep H5N1. Tytuł wykładu brzmiał: "Spodziewajmy się niespodziewanego" (Expect the unexpected). Błądzimy na ślepo i dlatego pandemia, którą mamy wywołuje w nas takie lęki, niepewność, co do przyszłości. Czy to będzie pandemia sezonowa? Czy wirus będzie mutować? Czy zostanie z nami na dłużej? Jest bardzo wiele pytań, na które nie znamy odpowiedzi i to nas przeraża.
Jak radzić sobie w zamknięciu w czasie kwarantanny?
Mamy tutaj do czynienia z dwoma różnymi sytuacjami. Z jednej strony są osoby samotne, które utrzymują kontakt z bliskimi przez wszystkie możliwe dziś środki komunikacji. Co ciekawe, badania wykazały, że taka forma jest przez nich wysoko oceniana (wyżej oceniana przez badanych, niż przez terapeutów, których też o to pytano) i w pewien sposób zastępuje bliskość fizyczną, czy osobiste spotkanie z drugim człowiekiem. Słusznym jest zatem podejście szukania kontaktu przez internet albo telefon. Moje dzieci dzwonią do babci teraz codziennie. Z drugiej strony są osoby, które zamknięte na małej przestrzeni z członkami rodziny, z małymi dziećmi, ze współmałżonkami, są narażone na ogromny stres. Tutaj pomocne może być rozmawianie o emocjach. Trzeba nazywać to, co przeżywamy i nie bać się opisywać też tego, co jest negatywne. Jeśli powiem, że się złoszczę, to wtedy moja złość jest o połowę mniejsza i biorę odpowiedzialność za moją emocję. Jeśli powiem, że ktoś mnie denerwuje, to przerzucam odpowiedzialność na drugą osobę, co rodzi dodatkowe napięcia.
Czas kwarantanny można w różny sposób wykorzystać. Historia daje wiele dobrych przykładów, np. w 1655 r. z powodu dżumy zamknięto Uniwersytet w Cambridge i wtedy młody Isaack Newton odizolowany w wiejskim gospodarstwie napisał „Principia mathematica”, podobnie wiek wcześniej w 1542 r. w czasie „morowego powietrza” Andrzej Frycz Modrzewski wyjechał z Krakowa i napisał „De Republica emendanda”.
Powinniśmy być przygotowani na takie sytuacje? To nie pierwsza epidemia, która zjawia się w Europie.
Przykładem tego, jak w dziejach Europy wyglądały epidemie jest historia "potów angielskich". Była to epidemia, która na przełomie XV i XVI w. wybuchła w Anglii i atakowała głównie młodych mężczyzn. Przebieg choroby u kobiet, dzieci i osób starszych był łagodny. Sam przebieg po zakażeniu był gwałtowny i szybki. Osoba po kilku dniach zapadała w śpiączkę i umierała w wysokiej gorączce oraz cuchnących potach (stąd nazwa choroby). "Poty angielskie" zdziesiątkowały Wyspy Brytyjskie (na kontynencie jej przebieg był łagodniejszy). Niektóre miasta, np. Oxford, czy Cambridge zmniejszyły swoją populację o połowę. Choroba tak, jak szybko postawała (a było kilka jej fal), tak szybko zanikała (by za jakiś czas znów się pojawić). Do dzisiaj dokładnie nie wiemy, co ją powodowało. Przypuszcza się, że były za nią odpowiedzialne tzw. hantawirusy. Częsta interpretacja ówczesnych ludzi polegała na tym, że to bicz boży i kara za grzechy (rozpusty młodych mężczyzn), za Reformację, za rządy Henryka VIII, etc. Sam Henryk VIII w czasie epidemii był na skraju paranoi, często zmieniał miejsce zamieszkania, a na koniec kazał spać w jednym łóżku swojemu lekarzowi.
Epidemia jako kara za grzechy. Brzmi znajomo. Takie głosy pojawiają się i dzisiaj.
Myślenie o pandemii jako o karze bożej jest wyprojektowaną na zewnątrz własną agresją. Agresja jest pochodną lęku, te dwa stany są ze sobą silnie połączone. Mentalność kary bożej (tak to nazwijmy) to próba poradzenia sobie z własną agresywnością, która szuka ujścia i przerzuca się na Boga. Od teraz On jest agresywny, nie ja. Do tego dochodzi przemieszczenie nieprzepracowanych i nieakceptowanych części w sobie na osoby, które mają być rzekomo karane właśnie za grzechy (tu trzeba szybko znaleźć jakąś grupę grzeszników). Innymi słowy, Bóg karze innych (bo przecież nie mnie, ja jestem ten „lepszy”). Kiedy nie akceptujemy w sobie różnych części naszej psychiki, wówczas projektujemy je na innych, tak naprawdę mszcząc się na tym, co jest w nas samych. To prosty, nieświadomy mechanizm psychiczny, który jest stosowany by ewakuować swoje niechciane części osobowości. Jest charakterystyczny dla osoby niezintegrowanej i niedojrzałej. W ogóle nie powinno się mówić o karze za grzechy. Nie jesteśmy bowiem karani za grzechy, ale przez grzechy, a to różnica!
Niedojrzale myślimy o naszej wierze w czasach zarazy?
Kiedy słucham komentarzy ludzi Kościoła, to mam wrażenie, że postawa niektórych mieści się w religijności naturalnej, czego wyrazem są wypowiedzi (nawet niektórych hierarchów), że woda święcona nie jest groźna albo Pan Jezus (w eucharystycznej postaci) nie rozsiewa zarazków. To myślenie jest magiczne, bo zakłada, że religia i wiara w ponadnaturalny sposób mogą być ratunkiem przed zakażeniem wirusem. Nawet spotkałem takie hasło na Facebooku: "nie bójcie się koronawirusa, bo macie Jezusa Chrystusa". Ono oczywiście jest poprawne teologicznie, ale można go niepoprawnie używać do mówienia o wierze.
No dobrze, ale zamknięcie i brak możliwości korzystania z sakramentów to coś, co musi powodować napięcia w ludziach wierzących.
Ten czas jest próbą wiary. Ludzie wierzący muszą mierzyć się z pytaniami o to, jak rozumieć sakramenty. Padają pytania, czy powinno się zamykać kościoły, czy nie, jak uczestniczyć w życiu religijnym przy ograniczeniu wychodzenia z domu. Do tej pory nie mieliśmy podobnego przypadku.
Ale jak przejść tę próbę? Jak sobie to pan profesor wyobraża?
Łaska jest uprzednia wobec wszystkiego, sakrament jest jej widzialnym znakiem. Ważne jak my odpowiadamy na łaskę, czy chcemy ją przyjąć. Jeżeli tak rozumiemy naszą relację z Bogiem, to uwalnia to od poczucia winy wynikającego z tego, że ktoś nie uczestniczy we mszy w niedzielę. Papież dał zresztą, mocą kluczy, przywilej na czas pandemii, w którym to jeszcze raz tłumaczy. Zresztą transmisje mszy uczą nas też czegoś, uświadamiają jak ważna jest wspólnota.
Lepiej nie chodzić na mszę w niedzielę?
Zjadliwość tego wirusa i jego długie utrzymywanie się na różnych powierzchniach oraz w powietrzu może doprowadzić do tego, że w czasie mszy dojdzie do zakażenia wielu osób. Kościół jest miejscem, gdzie ryzyko przenoszenia się wirusa jest duże.
Zapytam inaczej. Czy pan profesor uważa, że kościoły powinny zostać zamknięte decyzją władz?
Jestem za zamknięciem kościołów w ogóle na czas pandemii. „Bóg nie ogranicza sobie dostępu do człowieka sakramentami” – uczy Bazyli Wielki. Inaczej nie byłby bogiem. Ewangelia z niedzieli jasno mówi, że Jezus narażając się współczesnym mu elitom religijnym i zwykłym faryzeuszom, wykorzystywał szabat by uzdrawiać ludzi. I zdaje się to było ważniejsze, niż rytuały i zakazy prawa religijnego. Powstaje zatem pytanie, które zadać sobie musi każdy biskup i proboszcz: co ja robię w niedzielę dla zdrowia moich parafian? Czy ja temu zdrowiu służę? Czy nie lepiej zamknąć kościół w ogóle? To jest kwestia osobistej odpowiedzialności i sumienia. Dzisiaj z wielką mocą brzmią słowa Ewangelii: „Co wolno w szabat: uczynić coś dobrego, czy coś złego? Życie ocalić czy zabić?” Chrystus wypowiada te słowa „spojrzawszy wkoło z gniewem, zasmucony z powodu zatwardziałości ich serca.” To jeden z najbardziej emocjonalnych fragmentów Ewangelii. „Pobożność jest ważna, ale rozumu nie zastąpi” – uczył ks. Tischner.
Kościół zda egzamin z obecnej sytuacji?
Nie wiem. Ale rozmawiam z niektórymi księżmi i uważają, że otwarte kościoły to ważny symbol. Ale teraz chodzi nie o symbole, ale o konkret. Lepiej zamknąć kościoły, a otworzyć serca, choć łatwiej postąpić odwrotnie. Ale to tylko moje zdanie.
Bardzo podoba mi się podejście św. Ignacego, który uważał, że powinniśmy ufać tak, jakby wszystko zależało od Boga, ale robić tak, jakby zależało od nas. Robimy to, co nakazuje nam rozum i nie zaprzeczamy wierze w ten sposób.
Skomentuj artykuł