Rok z Franciszkiem
To zdjęcie pojawiło się w sieci niedawno. W dniu rozpoczęcia papieskich wielkopostnych rekolekcji, które tym razem odbywają się nie w Watykanie, lecz ośrodku rekolekcyjnym w Ariccii, w Górach Albańskich, 30 kilometrów od Rzymu. Fotografia przedstawia Franciszka w białej sutannie siedzącego w kaplicy nie na jakimś specjalnie dla niego przygotowanym fotelu z ozdobnym klęcznikiem, lecz po prostu w ławce (ani pierwszej ani ostatniej), wśród innych duchownych. "Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia" - pomyślałem, przyglądając się obrazkowi, który ktoś podlinkował na Facebooku.
Mam wrażenie, że ta niezbyt odkrywcza myśl jest jednym z kluczy do zrozumienia pontyfikatu Franciszka. Zrozumienia, które mimo przypadającej właśnie pierwszej rocznicy wyboru argentyńskiego kardynała na biskupa Rzymu, moim zdaniem, wciąż jest daleko przed nami. Bo Jorge Mario Bergoglio jest trudnym Następcą św. Piotra. Dla wielu pojawił się zdecydowanie za wcześnie. Dla innych za późno. Boża mądrość i Opatrzność dała go Kościołowi właśnie teraz. Także Kościół w Polsce musi się z tym faktem zmierzyć. Jak pokazały minione miesiące, nie jest to dla nas proste.
Niezbędne poczucie bezpieczeństwa
Przyczyn takiego stanu rzeczy jest niemało. Spoglądając z polskiej perspektywy (choć dotyczy to zapewne nie tylko naszego kraju) można powiedzieć, że Franciszek oprócz zadania prowadzenia Kościoła w niezwykle skomplikowanych czasach, ma też kilka innych, niejako nadprogramowych. Należy do nich coś, co można by nazwać prowadzeniem terapii wobec tych wszystkich (licznych na polskiej ziemi) katolików, dla których rezygnacja Benedykta XVI była nie tylko wstrząsem, ale również przeżyciem traumatycznym, pozostawiającym długotrwałe skutki. Odnosi się to przede wszystkim do tych, którzy pod koniec XX i w pierwszych dekadach XXI stulecia nie tylko w wierze, ale także w Kościele, jako instytucji, jako strukturze, widzieli ostatni stabilny element otaczającej ich rzeczywistości. Rzeczywistości pełnej niepewności, podważania zasad i niszczenia autorytetów, negacji wszystkiego, co tworzyło dotychczasową hierarchię wartości, regulującą zarówno życie społeczne, jak i ich własne. W odbiorze takich ludzi zarówno abdykacja Benedykta XVI, jak i program reform, jakie w krótkim czasie zaczął przeprowadzać Franciszek, okazuje się dewastacją jedynej ostoi, która dawała im jeszcze tak niezbędne poczucie bezpieczeństwa. Jak w takim kontekście pozytywnie odbierać podejmowane przez biskupa Rzymu zmiany, nawet jeżeli intuicyjnie wyczuwa się ich niezbędność?
A trzeba przyznać, że Franciszek nie zachował wciąż przez wielu w Kościele (nie tylko wśród duchownych) uważanej za elementarną, zasady "w pierwszym roku żadnych zmian". Wręcz przeciwnie. Zmienia, porusza, narusza, to, co dla niespokojnych duchów było i jest symbolem zastania, zaśniedziałości, braku parcia naprzód, ale równocześnie, dla bardzo licznych, stanowi elementy szeroko pojętej tradycji, fundamentów historii, zakorzenienia w przeszłości. Stąd działania aktualnego biskupa Rzymu nierzadko budzą u zaangażowanych katolików poczucie niepewności, przeradzające się stopniowo w niepokój, a nawet obawę.
Media, które nie pomagają
Sytuację komplikuje dodatkowo inny od tego, do którego byliśmy przyzwyczajeni, sposób przekazu, stosowany przez aktualnego biskupa Rzymu. Jego gesty i słowa, zwłaszcza jeśli wyrwane z kontekstu, dają się interpretować na wiele sposobów. Ich odbiór może być nawet bardzo różny. Nie dotyczy to wcale wyłącznie przekazów odbywających się za pośrednictwem mass mediów. Okazuje się, że nawet w bezpośrednim kontakcie z Franciszkiem da się odmiennie interpretować jego postawę i słowa. W ostatnich tygodniach mamy okazję śledzić w wypowiedziach polskich biskupów, jak różnie odebrali oni przebieg i rezultaty pielgrzymki ad limina. Pojawiły się nawet rozmaite interpretacje tych samych zdań z podsumowującego wizytę papieskiego przemówienia.
Ostatecznego i jednoznacznego uplasowania Franciszka w kościelnej rzeczywistości postrzeganej z polskiego podwórka nie ułatwiają media. Zarówno te świeckie, rzadko przychylne Kościołowi, a często wręcz nastawionego do niego wrogo, jak i te, którymi katolicy w Polsce dysponują.
Media świeckie pełne są zachwytów osobą Następcy św. Piotra rodem z Argentyny. Jednak zachwyty te i pochwały połączone są z kreowaniem mocno niekompletnego obrazu jego postaci i działań. Co gorsza, media świeckie raz po raz świadomie lub nieświadomie, peanami na cześć Franciszka przeciwstawiają go poprzednim Następcom św. Piotra, zwłaszcza dwóm ostatnim, czyli Benedyktowi XVI i Janowi Pawłowi II. To budzi u licznych polskich katolików zrozumiały opór i oburzenie, a równocześnie sprawia, że na obecnego biskupa Rzymu spoglądają nieufnie, a może nawet z lękiem, traktując go w kategoriach konkurenta, a nie kontynuatora dzieła poprzedników.
Zastanawiające jest, że katolickie i kościelne media wydawałoby się oczywiste w tej sytuacji zadanie uzupełniania i dopełniania podawanego przez świeckie środki przekazu wizerunku Franciszka podejmują bez szczególnego zapału. Z większym entuzjazmem natomiast zajmują się podważaniem powszechnych zachwytów aktualnym biskupem Rzymu i walką z niebezpieczeństwem zawłaszczenia go przez pozakatolickie i pozakościelne media.
Niebagatelna kwestia stylu
Być może to jedna z przyczyn sposobu, w jaki człowieka zasiadającego w tej chwili na Stolicy Piotrowej postrzegają w Polsce katoliccy duchowni. Trudno zauważyć wśród nich owo bezkrytyczne i pełne fascynacji podejście, jakie widać było wśród księży i biskupów polskich od pierwszych minut pontyfikatu Jana Pawła II. To zrozumiałe. Już wobec jego bezpośredniego następcy, Benedykta XVI, niektórzy nie kryli pewnego sceptycyzmu czy nawet poczucia zawodu. Wobec Franciszka można zauważyć dystans w o wiele większym stopniu. I choć w znacznej mierze jest to dystans z przychylnością w tle, to jednak trudno lekceważyć pojawiające się przejawy zaniepokojenia czy wręcz zniecierpliwienia i irytacji niektórymi posunięciami biskupa Rzymu.
Trudno się tego typu zachowaniom części duchownych pracujących w Kościele w Polsce dziwić. Liczba krytycznych, łatwych do zastosowania również w Polsce, wypowiedzi, jakie Franciszek wygłosił pod adresem duchownych w ciągu zaledwie dwunastu miesięcy, jest naprawdę spora. W dodatku wygłaszane przez niego apele o zmianę stylu duszpasterzowania wsparte są faktycznie innym, niż dotąd znany ze Stolicy Apostolskiej, stylem pełnienia posługi przez samego biskupa Rzymu. Odmienność tego stylu jest bardzo mocno nagłaśniana, co budzi u części wiernych oczekiwania podobnej zmiany w ich diecezjach i parafiach, ale równocześnie u innych wywołuje poczucie zagrożenia, ponieważ wcale żadnych zmian nie chcą, gdyż mogłyby one naruszyć ich sposób pojmowania Kościoła i funkcjonowania w nim. Warto wziąć to pod uwagę, analizując słowa jednego z polskich hierarchów: "Obawiam się, że wcielanie w życie stylu papieża Franciszka może okazać się dla naszego Kościoła niełatwym problemem". Odnoszenie tego zdania wyłącznie do duchownych, moim zdaniem, jest zawężaniem i spłaszczaniem zagadnienia.
Pierwszy rok z Franciszkiem to dla wielu polskich katolików, zarówno świeckich, jak i duchownych, był bardzo trudny czas. Bo to, co robi aktualny biskup Rzymu, to w jaki sposób pełni powierzoną mu funkcję, jak rozkłada akcenty, po jakie sięga środki, dotyka każdego. Tu nie da się zastosować metody na przeczekanie, albo dość często dawniej przywoływanej zasady "Rzym jest daleko, a my tu mamy swoje problemy i swój sposób bycia Kościołem". Pontyfikat Franciszka jest bardzo ekspansywny. W jednych rozbudził ogromne nadzieje na rychłe zmiany także w sposobie funkcjonowania Kościoła na polskiej ziemi. Brak spektakularnych dowodów na szeroko rozumiany "efekt Franciszka" budzi w nich zniecierpliwienie. W innych minione dwanaście miesięcy prowadzenia łodzi Piotrowej przez przybysza z dalekiej Argentyny wywołało raczej dyskomfort i niepewne spojrzenia w przyszłość. Myślę, że źródłem obydwu przedstawionych reakcji (i wszystkich pośrednich) jest ten sam fakt. Franciszek patrzy na Kościół nie tyle z wysokości papieskiego tronu, ile z czwartej czy piątej ławki w kaplicy.
Skomentuj artykuł