Siostry, które wychowują księży [WYWIAD]

(fot. KellarW / flickr.com)
osservatoreromano.va / ml

W białych habitach wyróżniają się z tłumu, czekają na mnie na lotnisku w Cagliari: radosne twarze, matczyna życzliwość. 22 lipca, dzień chyba nie przypadkowy: pamiątka Marii Magdaleny. Ich spojrzenia, prosty, stary samochód, śródziemnomorskie temperatura i światło, krótka jazda, która zamienia się w wymianę myśli: wszystko pachnie Ewangelią; z pewnością atmosfera należy do takich, jakie najbardziej lubił Jezus. Tak zaczyna się spotkanie z siostrą Marią Danielą Cubaddą i siostrą PaolettąMeloni, cały dzień poświęcony słuchaniu i opowiadaniu. Zgromadzenie żeńskie, którego domem macierzystym było seminarium, Córki Świętego Józefa z Genoni od roku 1888 r. przede wszystkim pracują w służbie formacji kapłanów. Od dwudziestu czterech lat siostra Maria Daniela kieruje Instytutem.

Cagliari, koniec dziewiętnastego wieku...

«Według nowego arcybiskupa Berchialla, należało odbudować, zaczynając od podstaw, diecezję, potrzebującą struktur, formacji i duchowego rozmachu. Poprosił przełożonych swojego zakonu, Oblatów Najświętszej Maryi Panny, o przysłanie mu ojca Felice Prinettiego. Od roku 1881 Prinetti przebywa w mieście, najpierw jako sekretarz arcybiskupa, potem jako odpowiedzialny za seminarium: szykowała się wielka inwestycja w formację duchowieństwa. I oto pilna konieczność zapewnienia obsługi domowej dla seminarium nabiera konkretnego kształtu w projekcie Prinettiego powołania do życia nowej rodziny zakonnej w sardyńskim Kościele.

DEON.PL POLECA

Zatem start był tradycyjny: zakonnice do kuchni, do garderoby, praca w ukryciu, modlitwa wstawiennicza.

Niesłuszne byłoby umniejszanie tych aspektów, sprowadzając je w anachroniczny sposób do stanu podporządkowania i niższości: siostry od razu ze swoich zadań uczyniły atmosferę, zamieniając miejsce, do którego historia zdawała się je relegować, w początek nowego. Tutaj wyłania się w całej swojej krasie charyzmat, czyli ten dar Ducha, dzięki któremu założyciel nadał wspólnocie kształt do przyjęcia w sposób naturalny. W szczególności pisma Prinettiego ukazują siostrom, że na centralnym miejscu należy postawić współczucie. Chodzi o jego główny klucz do interpretacji całej ekonomii zbawienia w świetle Boskiej tendencji do słuchania przez uniżenie. Siostry zatem będą wychowywać wnosząc do seminarium styl, który będzie musiał istotnie wpływać na przyszłych szafarzy Boskiego miłosierdzia: idea pośredniczenia nabiera w ten sposób codziennego kształtu służby wykonywanej z inteligencją i sercem. «W waszych rękach wszystko będzie musiało się przemieniać jak chleb i wino we mszy»: kobiety, które życiem mają pokazać kandydatom do kapłaństwa, że tak właśnie czyni miłość chrześcijańska.

Często tym, czego brakuje, jest nie tyle obecność kobiet, ile jej dostrzeganie. W rezultacie kończy się na tym, że wielkie charyzmaty przemawiają do niewielu i przekształcają Kościół zbyt powoli.

Powołanie chrześcijańskie jako takie nie szuka wyrazów uznania, ale rozumiem, o co chodzi. W rzeczywistości przechodzi się od przejawów wdzięczności — okazywanej najbardziej nieoczekiwanie przez na pozór szorstkich i obojętnych duchownych — do dużo częściej występującego porozumienia pomiędzy seminarzystami a zakonnicami. Córki św. Józefa, najpierw w Cagliari, a potem w seminariach w Oristano, Nuoro, Lanusei, Iglesias i Bosa, matkowały bardzo wielu młodym ludziom. A matka, również ta za kulisami, w ukryciu, jest centralną postacią i dobrze o tym wie: oznacza to radości i troski, obecność i korygowanie, bycie punktem odniesienia w sprawach takich, jak ubiór i jedzenie, jak zdrowie, jak pobudzanie do modlitwy i uporządkowany tryb życia. W historii seminaryjnych wspólnot małych i średnich rozmiarów to wszystko wprowadzało de facto współodpowiedzialność wychowawczą. Było tak, jak gdyby rodziny powierzały swoje dzieci siostrom zakonnym: to one były rozmówczyniami rodziców podczas odwiedzin u synów, były kobiecym okiem, które towarzyszy i strzeże.

Czy nastąpił jakiś postęp? Czy istnieje jakieś seminarium, gdzie poproszono was już o pełnoprawne uczestnictwo w zespole formacyjnym?

Z dziesięcioletnim wyprzedzeniem dokumentu La formazione dei presbiteri nella Chiesa italiana (Formacja prezbiterów w Kościele włoskim), który w n. 37 zaprasza do włączenia do pomocy kapłanom wychowawcom «również świeckich, mężczyzn i kobiety, zwłaszcza w zakresie doradztwa psycho-pedagogicznego», podkreślając, że «charyzmat kobiecy (...) może być wielce pomocny w drodze formacyjnej», w roku 1996 seminarium diecezjalne w Alghero-Bosa podjęło odpowiednie kroki, by zbudować nowy rodzaj współpracy z Córkami Świętego Józefa. Ówczesny rektor, a dzisiaj biskup Lanusei Antonello Mura zapisał czarno na białym, w dialogu z instytutem, pragnienie wprowadzenia nowego rodzaju obecności sióstr zakonnych, «wzywając je do prawdziwego, autentycznego gestu prorockiego», który wzbogaciłby ich konsekrację i umożliwił całościową, wszechstronną posługę wychowawczą, sprawowaną dla młodzieży odbywającej formację, ale byłby też znakiem powołaniowym dla miasta i diecezji. «Obecność wolną od obowiązków pracy manualnej, jak w kuchni, skierowaną na ubogacanie życia wspólnotowego jako prawdziwe, autentyczne towarzyszenie wychowawcze, od modlitwy po naukę, animowanie różnych grup, które (...) wymagają szczególnej uwagi».

Siostro Paoletto, siostra była uczestniczką tego nowego etapu historii. Jakie są siostry wspomnienia?

Miałam dwadzieścia osiem lat, kiedy poproszono mnie o przybycie do seminarium w roli, którą wszyscy uważali za nową. Przyjechałam pełna obawy: nie miałam jasności, co będzie się działo. Ja sama znajdowałam się wtedy w drodze ku dojrzałości mojego powołania. Pewnie, dawała mi poczucie bezpieczeństwa obecność starszej ode mnie wiekiem współsiostry, ale wszystko oddalało nas od zwyczajowych schematów. Tradycyjna praca sióstr w seminarium zakłada, że mają one własną przestrzeń i rytmy życia, a tutaj wchodziłyśmy w wymiar innej wspólnoty, zawsze z młodzieżą. W sumie było nas: piętnastu seminarzystów, rektor i trzy siostry zakonne — dwie na stałe i jedna zmieniana co rok — wracające z placówek misyjnych: liczna rodzina. Z zewnątrz przybywali również spowiednicy i ojciec duchowy, ale w domu współpracowało się wszyscy razem, ramię w ramię siostry zakonne i rektor: zgrany zespół edukacyjny, który musiał wykorzystywać rzadkie chwile nieobecności seminarzystów, by posmakować spokoju i ciszy koniecznych w momentach refleksji wspólnotowej i weryfikacji.

Jakie chwile były najbardziej znaczące?

Następowały po sobie na przemian wspólna codzienność — rekreacja, ping-pong, lektury, sport — i bardziej zorganizowane chwile formacji. Istniało też godne uwagi otwarcie na zewnątrz, w szczególności pielęgnowało się relację z miastem. Seminarzyści uczęszczali do szkół na tym obszarze, tak więc my same utrzymywałyśmy kontakty z nauczycielami i pilnowałyśmy ich postępów w nauce. We wspólnocie prowadziłyśmy cotygodniową katechezę, lectio divina w małych grupach, godzinę "rachunku sumienia", która miała na celu zweryfikowanie życia osobistego i wspólnotowego. Oprócz tego wysuwałyśmy propozycje kulturalne. To były lata niewiarygodnej żywotności: zwłaszcza "spotkania autorskie" sprowadzały do seminarium wielkie osobistości świata polityki, sztuki i życia obywatelskiego. Zostawali u nas na wspólnej kolacji, czasem uczestniczyli w modlitwie, a potem prowadziliśmy dialogi otwarte również dla ludzi z zewnątrz.

Czyli koniec z pracą manualną?

Przeciwnie! Wprawdzie kuchnią zajmował się specjalnie zatrudniony personel, ale całą pracę związaną ze sprzątaniem i zarządzaniem domem dzieliły siostry zakonne z młodzieżą. Chcieliśmy, by życie w seminarium było proste, pod wieloma względami surowe. Nowość, na płaszczyźnie wychowawczej, wynikała z tego, że wspólnie dzieliliśmy konkrety życia również w ich najbardziej powszednich, niepozornych aspektach. Nikt nie był obsługiwany i nie było drugorzędnych obowiązków. Obalane były schematy, według których ważny jest tylko ten, kto działa albo tylko ten, kto myśli: kształcące było bycie razem, wzajemne wspieranie się w każdym aspekcie życia. Tym sposobem rozmowa pomiędzy nastolatkami i zakonnicami trwała nieustannie, z użyciem i bez użycia słów. Była to spontaniczność stosunków, która w wielu przypadkach łagodziła bardziej hierarchiczną relację pomiędzy seminarzystą a rektorem: siostra zakonna była czymś innym, oczywiście wychowawczynią, ale zarazem i powiernicą, nosicielką szczególnych akcentów i wrażliwości. To wzajemne uzupełnianie się różnych względów znajdowało odzwierciedlenie w zespole wychowawczym, kiedy trzeba było odczytywać - każdy własnymi oczami - drogę przebywaną przez poszczególnych chłopców, często po to, by podjąć delikatne decyzje. Czuliśmy, że niektóre męki wątpliwości byłyby bardzo ciężkie do zniesienia w samotności, podczas, gdy wymiana pomiędzy siostrami a rektorem rodziła bezpieczną pewność pełnej wzajemności.

Co pozostaje dzisiaj z tego doświadczenia?

Seminarium w Bosa, podobnie, jak wiele wspólnot młodzieży, odnotowało w ostatnich latach drastyczny spadek liczby chętnych, aż zostało zamknięte. Zatem nasz projekt zakończył się w roku 2009, dwanaście lat po jego rozpoczęciu: okres wystarczająco długi, aby wiele z tego eksperymentu przetrwało i dzisiaj nadal żyło. Jeśli chodzi o początkowe obawy, te lata ukształtowały moje powołanie zakonne, toteż teraz, jako mistrzyni nowicjuszek w moim instytucie, żyję dziedzictwem wrażliwości i kompetencji formacyjnych nabytych wśród przyszłych kapłanów. Zresztą wielu księży, których poznałam jako dorastających chłopców, nadal przychodzi do mnie, by opowiedzieć o sobie, szukają zakonnicy żeby się zwierzyć, żeby przezwyciężyć chwile zniechęcenia, albo znaleźć światło w dynamikach uczuciowych czy wspólnotowych, w których się znaleźli: relacja wychowawcza trwa i wzbogaca się, nacechowana szczególnym, oryginalnym rysem wzajemnego uzupełniania się tego, co męskie i tego, co żeńskie.

Siostra Paoletta cytowała wymiar uczuciowy. A co siostra Maria Daniela widzi z perspektywy, jaką daje jej rola matki instytutu tak bliskiego kapłanom?

W Bosa siostry zakonne opiekowały się również drogami życia uczuciowego, dostosowanymi do wieku poszczególnych seminarzystów. Ale generalnie, jako kobiety, a czasem z wigorem matek, chciałyśmy widzieć wzrastanie młodych ludzi wewnętrznie kompletnych, zważających nie tylko na pozory, na to, co powierzchowne, lgnących do Pana, a nie uczepionych któregoś z aspektów życia czy kapłaństwa. Widzieć, że dojrzewają i stają się dorośli: to nie jest automatyczny owoc formacji teologicznej. We wspólnotach seminaryjnych trzeba zainwestować w integralną formację ludzką, która przezwycięży fragmentację, coraz częściej spotykaną u chłopców pochodzących ze światów, często i rodzinnych, w stanie rozsypki. Relacja z siostrami zakonnymi, także w bardziej tradycyjnych formach ich obecności, chciałaby ułatwić to wzrastanie w równowadze, która w przyszłości przełoży się na dobrą bliskość ludziom, na cierpliwe słuchanie, na respekt, może nawet na śmiałość i proroctwo. Pewnie, jeżeli brak dojrzałości, to również relacja ze światem kobiet doznaje uszczerbku: może ona być cierpka, patrząca z wysoka, pozbawiona delikatności, albo wręcz przeciwnie, może przybrać postać chorobliwego przywiązania. Dlatego kobiety obecne w seminarium nie mogą odwracać wzroku: wywierają wpływ na wymiar brzemienny w skutki dla klimatu, którym będziemy oddychać w jutrzejszych parafiach.

Czy po doświadczeniu w Bosa pojawiły się jakieś inne, nowe?

Już dwadzieścia lat temu, kiedy uruchomiono eksperyment z ks. Antonellem Murą, nasz instytut był zmuszony zastanowić się, czy nie należałoby zredukować liczby naszych placówek. Jednakże stopniowo stało się jasne, że inwestycja w seminaria i generalnie w formację kapłanów pozwalała nam wrócić do naszych początków, do charyzmatu i intuicji naszego założyciela. Dzisiaj w seminarium w Cagliari siostra Antonia Deidda, po wyższych studiach psychologicznych, zajmuje się kwestią dojrzałości psychiczno-uczuciowej, zwłaszcza we wspólnocie przygotowawczej. Siostra Nolly, z pochodzenia Hinduska, przez pięć lat uczęszczała z seminarzystami na lekcje teologii, mieszkając z siostrami w seminarium, ale podróżując, studiując i przygotowując się do egzaminów razem z przyszłymi kapłanami; dzisiaj ma licencjat w dziedzinie nauk biblijnych i kto wie, jakie nowe doświadczenia współpracy czy nauczania mogłyby się zrodzić. W Oristano, siostra Sandra Calia była przełożoną Córek Świętego Józefa posługujących w seminarium niższym, ale jednocześnie uczyła w szkołach wyższych, do których uczęszczali również niektórzy seminarzyści. Jak widać, nie istnieje jeden kierunek działania, jest ewolucja pierwotnego charyzmatu w odpowiedzi na potrzeby obecne. Być może wielką nowość ostatniego dziesięciolecia stanowi jednak fakt, że w tak zawrotnie zmiennej i skomplikowanej rzeczywistości nikt już nie wierzy, że da sobie radę sam. To jest prawdziwa szansa dla Kościoła anielskiego oblicza, a także przyczyna sprawiająca, że chrześcijańskie kobiety mogą szerzej wyrażać całe bogactwo swoich oryginalnych cech. Dzisiaj, bardziej niż kiedykolwiek, świadomość ich szczególnego wkładu ma żywą rację bytu».

Opuszczenie po kilku godzinach Cagliari po tak bogatej rozmowie oznacza dla kapłana powrót do osób, z którymi dzieli swe codzienne posłannictwo, z zupełnie innym spojrzeniem.

- See more at: http://www.osservatoreromano.va/pl/news/w-seminarium-zeby-ksztaltowac#sthash.kyb7wfe3.dpuf

O siostrach zakonnych krążą różne mity. Przeczytaj wywiad z Marią i Paolettą, które opowiadają o nietypowym seminarium, w którym zakonnice formują przyszłych księży.

W białych habitach wyróżniają się z tłumu, czekają na mnie na lotnisku w Cagliari: radosne twarze, matczyna życzliwość. 22 lipca, dzień chyba nie przypadkowy: pamiątka Marii Magdaleny. Ich spojrzenia, prosty, stary samochód, śródziemnomorskie temperatura i światło, krótka jazda, która zamienia się w wymianę myśli: wszystko pachnie Ewangelią; z pewnością atmosfera należy do takich, jakie najbardziej lubił Jezus. Tak zaczyna się spotkanie z siostrą Marią Danielą Cubaddą i siostrą Paolettą Meloni, cały dzień poświęcony słuchaniu i opowiadaniu. Zgromadzenie żeńskie, którego domem macierzystym było seminarium, Córki Świętego Józefa z Genoni od roku 1888 r. przede wszystkim pracują w służbie formacji kapłanów. Od dwudziestu czterech lat siostra Maria Daniela kieruje Instytutem.

Cagliari, koniec dziewiętnastego wieku...

«Według nowego arcybiskupa Berchialla, należało odbudować, zaczynając od podstaw, diecezję, potrzebującą struktur, formacji i duchowego rozmachu. Poprosił przełożonych swojego zakonu, Oblatów Najświętszej Maryi Panny, o przysłanie mu ojca Felice Prinettiego. Od roku 1881 Prinetti przebywa w mieście, najpierw jako sekretarz arcybiskupa, potem jako odpowiedzialny za seminarium: szykowała się wielka inwestycja w formację duchowieństwa. I oto pilna konieczność zapewnienia obsługi domowej dla seminarium nabiera konkretnego kształtu w projekcie Prinettiego powołania do życia nowej rodziny zakonnej w sardyńskim Kościele.

Zatem start był tradycyjny: zakonnice do kuchni, do garderoby, praca w ukryciu, modlitwa wstawiennicza.

Niesłuszne byłoby umniejszanie tych aspektów, sprowadzając je w anachroniczny sposób do stanu podporządkowania i niższości: siostry od razu ze swoich zadań uczyniły atmosferę, zamieniając miejsce, do którego historia zdawała się je relegować, w początek nowego. Tutaj wyłania się w całej swojej krasie charyzmat, czyli ten dar Ducha, dzięki któremu założyciel nadał wspólnocie kształt do przyjęcia w sposób naturalny. W szczególności pisma Prinettiego ukazują siostrom, że na centralnym miejscu należy postawić współczucie. Chodzi o jego główny klucz do interpretacji całej ekonomii zbawienia w świetle Boskiej tendencji do słuchania przez uniżenie. Siostry zatem będą wychowywać wnosząc do seminarium styl, który będzie musiał istotnie wpływać na przyszłych szafarzy Boskiego miłosierdzia: idea pośredniczenia nabiera w ten sposób codziennego kształtu służby wykonywanej z inteligencją i sercem. «W waszych rękach wszystko będzie musiało się przemieniać jak chleb i wino we mszy»: kobiety, które życiem mają pokazać kandydatom do kapłaństwa, że tak właśnie czyni miłość chrześcijańska.

Często tym, czego brakuje, jest nie tyle obecność kobiet, ile jej dostrzeganie. W rezultacie kończy się na tym, że wielkie charyzmaty przemawiają do niewielu i przekształcają Kościół zbyt powoli.

Powołanie chrześcijańskie jako takie nie szuka wyrazów uznania, ale rozumiem, o co chodzi. W rzeczywistości przechodzi się od przejawów wdzięczności — okazywanej najbardziej nieoczekiwanie przez na pozór szorstkich i obojętnych duchownych — do dużo częściej występującego porozumienia pomiędzy seminarzystami a zakonnicami. Córki św. Józefa, najpierw w Cagliari, a potem w seminariach w Oristano, Nuoro, Lanusei, Iglesias i Bosa, matkowały bardzo wielu młodym ludziom. A matka, również ta za kulisami, w ukryciu, jest centralną postacią i dobrze o tym wie: oznacza to radości i troski, obecność i korygowanie, bycie punktem odniesienia w sprawach takich, jak ubiór i jedzenie, jak zdrowie, jak pobudzanie do modlitwy i uporządkowany tryb życia. W historii seminaryjnych wspólnot małych i średnich rozmiarów to wszystko wprowadzało de facto współodpowiedzialność wychowawczą. Było tak, jak gdyby rodziny powierzały swoje dzieci siostrom zakonnym: to one były rozmówczyniami rodziców podczas odwiedzin u synów, były kobiecym okiem, które towarzyszy i strzeże.

Czy nastąpił jakiś postęp? Czy istnieje jakieś seminarium, gdzie poproszono was już o pełnoprawne uczestnictwo w zespole formacyjnym?

Z dziesięcioletnim wyprzedzeniem dokumentu La formazione dei presbiteri nella Chiesa italiana (Formacja prezbiterów w Kościele włoskim), który w n. 37 zaprasza do włączenia do pomocy kapłanom wychowawcom «również świeckich, mężczyzn i kobiety, zwłaszcza w zakresie doradztwa psycho-pedagogicznego», podkreślając, że «charyzmat kobiecy (...) może być wielce pomocny w drodze formacyjnej», w roku 1996 seminarium diecezjalne w Alghero-Bosa podjęło odpowiednie kroki, by zbudować nowy rodzaj współpracy z Córkami Świętego Józefa.

Ówczesny rektor, a dzisiaj biskup Lanusei Antonello Mura zapisał czarno na białym, w dialogu z instytutem, pragnienie wprowadzenia nowego rodzaju obecności sióstr zakonnych, «wzywając je do prawdziwego, autentycznego gestu prorockiego», który wzbogaciłby ich konsekrację i umożliwił całościową, wszechstronną posługę wychowawczą, sprawowaną dla młodzieży odbywającej formację, ale byłby też znakiem powołaniowym dla miasta i diecezji. «Obecność wolną od obowiązków pracy manualnej, jak w kuchni, skierowaną na ubogacanie życia wspólnotowego jako prawdziwe, autentyczne towarzyszenie wychowawcze, od modlitwy po naukę, animowanie różnych grup, które (...) wymagają szczególnej uwagi».

Siostro Paoletto, siostra była uczestniczką tego nowego etapu historii. Jakie są siostry wspomnienia?

Miałam dwadzieścia osiem lat, kiedy poproszono mnie o przybycie do seminarium w roli, którą wszyscy uważali za nową. Przyjechałam pełna obawy: nie miałam jasności, co będzie się działo. Ja sama znajdowałam się wtedy w drodze ku dojrzałości mojego powołania. Pewnie, dawała mi poczucie bezpieczeństwa obecność starszej ode mnie wiekiem współsiostry, ale wszystko oddalało nas od zwyczajowych schematów. Tradycyjna praca sióstr w seminarium zakłada, że mają one własną przestrzeń i rytmy życia, a tutaj wchodziłyśmy w wymiar innej wspólnoty, zawsze z młodzieżą. W sumie było nas: piętnastu seminarzystów, rektor i trzy siostry zakonne — dwie na stałe i jedna zmieniana co rok — wracające z placówek misyjnych: liczna rodzina. Z zewnątrz przybywali również spowiednicy i ojciec duchowy, ale w domu współpracowało się wszyscy razem, ramię w ramię siostry zakonne i rektor: zgrany zespół edukacyjny, który musiał wykorzystywać rzadkie chwile nieobecności seminarzystów, by posmakować spokoju i ciszy koniecznych w momentach refleksji wspólnotowej i weryfikacji.

Jakie chwile były najbardziej znaczące?

Następowały po sobie na przemian wspólna codzienność — rekreacja, ping-pong, lektury, sport — i bardziej zorganizowane chwile formacji. Istniało też godne uwagi otwarcie na zewnątrz, w szczególności pielęgnowało się relację z miastem. Seminarzyści uczęszczali do szkół na tym obszarze, tak więc my same utrzymywałyśmy kontakty z nauczycielami i pilnowałyśmy ich postępów w nauce. We wspólnocie prowadziłyśmy cotygodniową katechezę, lectio divina w małych grupach, godzinę "rachunku sumienia", która miała na celu zweryfikowanie życia osobistego i wspólnotowego. Oprócz tego wysuwałyśmy propozycje kulturalne. To były lata niewiarygodnej żywotności: zwłaszcza "spotkania autorskie" sprowadzały do seminarium wielkie osobistości świata polityki, sztuki i życia obywatelskiego. Zostawali u nas na wspólnej kolacji, czasem uczestniczyli w modlitwie, a potem prowadziliśmy dialogi otwarte również dla ludzi z zewnątrz.

Czyli koniec z pracą manualną?

Przeciwnie! Wprawdzie kuchnią zajmował się specjalnie zatrudniony personel, ale całą pracę związaną ze sprzątaniem i zarządzaniem domem dzieliły siostry zakonne z młodzieżą. Chcieliśmy, by życie w seminarium było proste, pod wieloma względami surowe. Nowość, na płaszczyźnie wychowawczej, wynikała z tego, że wspólnie dzieliliśmy konkrety życia również w ich najbardziej powszednich, niepozornych aspektach. Nikt nie był obsługiwany i nie było drugorzędnych obowiązków. Obalane były schematy, według których ważny jest tylko ten, kto działa albo tylko ten, kto myśli: kształcące było bycie razem, wzajemne wspieranie się w każdym aspekcie życia. Tym sposobem rozmowa pomiędzy nastolatkami i zakonnicami trwała nieustannie, z użyciem i bez użycia słów.

Była to spontaniczność stosunków, która w wielu przypadkach łagodziła bardziej hierarchiczną relację pomiędzy seminarzystą a rektorem: siostra zakonna była czymś innym, oczywiście wychowawczynią, ale zarazem i powiernicą, nosicielką szczególnych akcentów i wrażliwości. To wzajemne uzupełnianie się różnych względów znajdowało odzwierciedlenie w zespole wychowawczym, kiedy trzeba było odczytywać - każdy własnymi oczami - drogę przebywaną przez poszczególnych chłopców, często po to, by podjąć delikatne decyzje. Czuliśmy, że niektóre męki wątpliwości byłyby bardzo ciężkie do zniesienia w samotności, podczas, gdy wymiana pomiędzy siostrami a rektorem rodziła bezpieczną pewność pełnej wzajemności.

Co pozostaje dzisiaj z tego doświadczenia?

Seminarium w Bosa, podobnie, jak wiele wspólnot młodzieży, odnotowało w ostatnich latach drastyczny spadek liczby chętnych, aż zostało zamknięte. Zatem nasz projekt zakończył się w roku 2009, dwanaście lat po jego rozpoczęciu: okres wystarczająco długi, aby wiele z tego eksperymentu przetrwało i dzisiaj nadal żyło. Jeśli chodzi o początkowe obawy, te lata ukształtowały moje powołanie zakonne, toteż teraz, jako mistrzyni nowicjuszek w moim instytucie, żyję dziedzictwem wrażliwości i kompetencji formacyjnych nabytych wśród przyszłych kapłanów. Zresztą wielu księży, których poznałam jako dorastających chłopców, nadal przychodzi do mnie, by opowiedzieć o sobie, szukają zakonnicy żeby się zwierzyć, żeby przezwyciężyć chwile zniechęcenia, albo znaleźć światło w dynamikach uczuciowych czy wspólnotowych, w których się znaleźli: relacja wychowawcza trwa i wzbogaca się, nacechowana szczególnym, oryginalnym rysem wzajemnego uzupełniania się tego, co męskie i tego, co żeńskie.

Siostra Paoletta cytowała wymiar uczuciowy. A co siostra Maria Daniela widzi z perspektywy, jaką daje jej rola matki instytutu tak bliskiego kapłanom?

W Bosa siostry zakonne opiekowały się również drogami życia uczuciowego, dostosowanymi do wieku poszczególnych seminarzystów. Ale generalnie, jako kobiety, a czasem z wigorem matek, chciałyśmy widzieć wzrastanie młodych ludzi wewnętrznie kompletnych, zważających nie tylko na pozory, na to, co powierzchowne, lgnących do Pana, a nie uczepionych któregoś z aspektów życia czy kapłaństwa. Widzieć, że dojrzewają i stają się dorośli: to nie jest automatyczny owoc formacji teologicznej. We wspólnotach seminaryjnych trzeba zainwestować w integralną formację ludzką, która przezwycięży fragmentację, coraz częściej spotykaną u chłopców pochodzących ze światów, często i rodzinnych, w stanie rozsypki.

Relacja z siostrami zakonnymi, także w bardziej tradycyjnych formach ich obecności, chciałaby ułatwić to wzrastanie w równowadze, która w przyszłości przełoży się na dobrą bliskość ludziom, na cierpliwe słuchanie, na respekt, może nawet na śmiałość i proroctwo. Pewnie, jeżeli brak dojrzałości, to również relacja ze światem kobiet doznaje uszczerbku: może ona być cierpka, patrząca z wysoka, pozbawiona delikatności, albo wręcz przeciwnie, może przybrać postać chorobliwego przywiązania. Dlatego kobiety obecne w seminarium nie mogą odwracać wzroku: wywierają wpływ na wymiar brzemienny w skutki dla klimatu, którym będziemy oddychać w jutrzejszych parafiach.

Czy po doświadczeniu w Bosa pojawiły się jakieś inne, nowe?

Już dwadzieścia lat temu, kiedy uruchomiono eksperyment z ks. Antonellem Murą, nasz instytut był zmuszony zastanowić się, czy nie należałoby zredukować liczby naszych placówek. Jednakże stopniowo stało się jasne, że inwestycja w seminaria i generalnie w formację kapłanów pozwalała nam wrócić do naszych początków, do charyzmatu i intuicji naszego założyciela.

Dzisiaj w seminarium w Cagliari siostra Antonia Deidda, po wyższych studiach psychologicznych, zajmuje się kwestią dojrzałości psychiczno-uczuciowej, zwłaszcza we wspólnocie przygotowawczej. Siostra Nolly, z pochodzenia Hinduska, przez pięć lat uczęszczała z seminarzystami na lekcje teologii, mieszkając z siostrami w seminarium, ale podróżując, studiując i przygotowując się do egzaminów razem z przyszłymi kapłanami; dzisiaj ma licencjat w dziedzinie nauk biblijnych i kto wie, jakie nowe doświadczenia współpracy czy nauczania mogłyby się zrodzić. W Oristano, siostra Sandra Calia była przełożoną Córek Świętego Józefa posługujących w seminarium niższym, ale jednocześnie uczyła w szkołach wyższych, do których uczęszczali również niektórzy seminarzyści.

Jak widać, nie istnieje jeden kierunek działania, jest ewolucja pierwotnego charyzmatu w odpowiedzi na potrzeby obecne. Być może wielką nowość ostatniego dziesięciolecia stanowi jednak fakt, że w tak zawrotnie zmiennej i skomplikowanej rzeczywistości nikt już nie wierzy, że da sobie radę sam. To jest prawdziwa szansa dla Kościoła anielskiego oblicza, a także przyczyna sprawiająca, że chrześcijańskie kobiety mogą szerzej wyrażać całe bogactwo swoich oryginalnych cech. Dzisiaj, bardziej niż kiedykolwiek, świadomość ich szczególnego wkładu ma żywą rację bytu».

Opuszczenie po kilku godzinach Cagliari po tak bogatej rozmowie oznacza dla kapłana powrót do osób, z którymi dzieli swe codzienne posłannictwo, z zupełnie innym spojrzeniem.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Siostry, które wychowują księży [WYWIAD]
Komentarze (1)
jazmig jazmig
6 października 2015, 14:18
Seminarium w Bosa, podobnie, jak wiele wspólnot młodzieży, odnotowało w ostatnich latach drastyczny spadek liczby chętnych, aż zostało zamknięte. To jest uczciwe podsumowanie tego eksperymentu.