Spotkałem wielkich księży

(fot. Lawrence OP/flickr.com)
Michał Góral / "Magazyn Familia"

Michał Góral: Czy patrząc na swoje życie z perspektywy lat, myśli Pan, że trudno jest nieść wartości?


Kazimierz Kaczor: Kategoryczne stwierdzenie, że ja je niosę, niestety musi być podważone. Staram się je nieść – i to tylko niektóre. Oczywiście istnieją takie wartości, które wyniosłem z domu. Staram się ich przestrzegać, ponieważ na przestrzeni lat zauważyłem, że wtedy moje sumienie jest spokojne, jest w harmonii z moimi czynami. Są to również pewne zasady, które nabyłem, bo o nich wyczytałem, bo u kogoś podpatrzyłem i uważam je za słuszne. Nareszcie zasady, nazwijmy je stare, które uległy pewnej modernizacji na skutek zmian cywilizacyjnych. Należy je rozumieć nieco inaczej, nie dosłownie. Dlatego najlepiej jest znaleźć się w takim towarzystwie, jeśli się samemu tego nie potrafi, które umie te zasady na nowo przełożyć. Ja na szczęście miałem takich ludzi.

Przez życie idziemy z ludźmi, inaczej się nie da. Czy było wiele osób w Pana życiu, które wniosły coś ważnego?

Na pewno byli to rodzice. Domyślam się, że tak jest u każdego i oby tak było zawsze. Nauczyciele w szkole, którzy swoim byciem i postępowaniem czegoś nas uczyli. Zarówno w sensie pozytywnym, jak i negatywnym.

DEON.PL POLECA

W dorosłym życiu wywarli na mnie wpływ ludzie, z którymi się przyjaźniłem. Wymienię niektóre z osób dla mnie istotnych. Z grona księży na przykład księdza Janusza Pasierba – poetę. Mając zakodowany pewien stereotyp księdza, z zachwytem stwierdziłem, że ksiądz Janusz mówił inaczej, zachowywał się inaczej, a mówił o Bogu i sprawach wiary mądrymi i prostymi słowami. Innym takim księdzem był poeta Jan Twardowski.

Kimś takim był również Jurek Popiełuszko. Kiedy patrzyłem, jak on się modlił, to wierzyłem, że przy jego pomocy trafię na właściwą ścieżkę, że on mi dopomoże, abym szczerze rozmawiał z Bogiem. Z drugiej strony Jerzy był absolutnie normalnym człowiekiem, z którym prowadzaliśmy się na przykład na wizytę u dentysty, gdzie jeden drugiego wspierał duchowo [śmiech], bo po prostu nie lubiliśmy tych zabiegów.

Takim człowiekiem był również ksiądz Józef Tischner, którego mądrość powodowała, że rozumiałem, o jakim Bogu on mówi. Rozumiałem, że wiara w Boga poprzez myśl i słowo księdza Tischnera jest prosta, jest mi bardzo bliska.

Jak się poznaliście z księdzem Jerzym Popiełuszką?

Otóż 14 grudnia 1981 roku facet w zielonej wojskowej amerykańskiej kurtce, w dżinsach i czapce na głowie dzwonił do mieszkania księdza Jerzego przy kościele pod wezwaniem św. Stanisława Kostki na Żoliborzu. Ksiądz Jerzy popatrzył z okna i pomyślał: „W życiu nie wpuszczę tego ubeka do siebie…”. To było nasze pierwsze spotkanie. Nie pokazałem swojej twarzy, bo stałem na parterze, a on patrzył z pierwszego piętra!

Czego szukałem u księdza Jerzego? W tej cząstce „Solidarności” Regionu Mazowsze, która nie została aresztowana lub nie była ścigana przez ZOMO, pomyśleliśmy, że trzeba coś robić. Wiedzieliśmy, że jest strajk, stoi Ursus, stoi Huta Warszawa. Jurek miał na pewno kontakty z Hutą. Chcieliśmy się dowiedzieć – grupa aktorów i Region Mazowsze – co możemy dla nich zrobić, jeśli są w trakcie strajku. Byłem delegatem na Pierwszy Zjazd „Solidarności” w Oliwie. 13 grudnia byłem w Zarządzie Regionu na ulicy Mokotowskiej. Resztki nas zebrały się po południu w kościele pod wezwaniem św. Anny, aby coś postanowić. Między innymi znaleźć miejsce do zebrań „Solidarności” dla tych, którzy pozostali na wolności. Pomóc robotnikom w Ursusie i Hucie Warszawa. W związku z tym miałem się znaleźć u księdza Jerzego, no ale się nie znalazłem.

Poszedłem do swojego przyjaciela Jurka Markuszewskiego. Opowiedziałem mu całe zdarzenie, a on mówi, że to jak z filmu Barei. Powiedział: „Spróbuję wysłać tam kogoś, kto jest księdzu Jerzemu znany”. Rzeczywiście ktoś poszedł i powiedział, że przyjdzie tak samo jak wtedy ubrany człowiek. Następnego dnia przeprosinom i radości nie było końca. Od tej pory spotykaliśmy się z księdzem Jerzym. Ta pomoc była wieloraka. Od udziału we Mszach za Ojczyznę po opiekę nad rodzinami aktorów, którzy ucierpieli. Parokrotnie zwracałem się do Jerzego, który miał swoje dojścia do najrozmaitszych źródeł finansowania. To wszystko było w porozumieniu z ZASP-em i prezesem Andrzejem Szczepkowskim. My też wiedzieliśmy, że jeśli Jerzy będzie czegoś potrzebował, to się do nas zwróci. Ta współpraca była bardzo ścisła.

Następnym księdzem był Wiesław Niewęgłowski, który wtedy rezydował w kościele pod wezwaniem św. Anny. Tam przyszedł pierwszy transport od aktorów francuskich dla aktorów warszawskich. Potem, kiedy ks. Wiesław „dostał” kościół Najświętszej Maryi Panny na Nowym Mieście, tworzyliśmy u niego w podziemiach punkt pomocy. To następny ksiądz, który znalazł się na mojej drodze i któremu zaufałem.

Czy spotkał Pan księdza Karola Wojtyłę w czasach szkolnych w Krakowie?

Nie mogę powiedzieć, że jednym z moich ówczesnych duchowych przewodników (a tym każdy krakauer lubi się chwalić) był ówczesny wikary z kościoła pod wezwaniem św. Floriana – ksiądz Karol Wojtyła. W tamtych czasach, pierwszego września, ze szkołą, ze sztandarami, szło się do kościoła, a ten kościół był naprzeciwko mojej szkoły. Byłem ministrantem i z „Wujkiem” [księdzem Wojtyłą] graliśmy w piłkę. Jako wikary przychodził uczyć religii w mojej szkole w zastępstwie ks. Grabowskiego. Sakramentu bierzmowania udzielił mi biskup Wojtyła. Jednak wpływ na moje życie wywarł już jako Jan Paweł II, od swojej pierwszej pielgrzymki do Polski. Kiedy wyszliśmy na ulicę, aby go powitać, i gdy zobaczyłem, ile nas jest, wtedy uwierzyłem w naszą siłę. To poczucie siły i wspólnoty było czymś niezwykle ważnym. To było pierwsze zwycięstwo naszego narodu nad „czerwonym”. A wsparci jego słowem kilkanaście miesięcy później wzięliśmy sprawy w swoje ręce.

Spotkaliście się jeszcze potem?

Tak. Jako aktor miałem zaszczyt i przyjemność brać udział w oczekiwaniu na Ojca Świętego i czytaniu poezji przed i w czasie Mszy Świętej.

Czy świadomość, że był on człowiekiem wierzącym, który nie poddaje się mimo przeciwności, pomagała?

I tak, i nie. Tak, bo to, co mówił, było niezwykle mądre i trafiające do przekonania, a nie, bo myślę, że tak jak większość Polaków słyszałem słowa Papieża, ale nie postępowałem zgodnie z nimi. Słyszałem, ale nie słuchałem. Na jego słowa odpowiadało moje serce, ale nie moje czyny.

Papież dał mi dużo do myślenia swoją postawą, kiedy był chory, ranny czy umierający. Umiał z pogodą, która być może wynikała z nadziei na spotkanie z Bogiem, podejść do tych trudnych spraw. Mnie z trudem przychodzi myślenie, że miałbym się z życiem rozstać. Jestem do życia bardzo przywiązany. Podobno z latami to przychodzi, ale na razie jest mi trudno w to uwierzyć. Jednak ten przykład, ta śmierć, takie niezwykłe odejście zrobiło na mnie głębokie wrażenie i jest to dla mnie przykład optymistyczny. Obym i ja tak umiał.

KAZIMIERZ KACZOR, Aktor najbardziej kojarzony z rolą Kurasia w serialu Janusza Morgensterna Polskie drogi. Potem był szukający wielkiej miłości Janek Serce w serialu Radosława Piwowarskiego – i kolejny sukces. Jako senator Złotopolski dziesięć lat temu wrócił na mały ekran. Mąż i ojciec.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Spotkałem wielkich księży
Komentarze (2)
T
tt
6 września 2010, 08:11
Zgadzam się z przedmówcą. W Kościele i poprzez Kościół naucza najwiekszy i najbardziej bliski Przyjaciel człowieka - Jezus żyjący w swoim Kościele.
W
wojtek
3 września 2010, 09:59
Zupełnie nie rozumiem dlaczego akurat te słowa zostały wybrane do leadu tego artykułu. Wpisują się one oczywiście we wszechobecne podważanie autorytetu hierarchii Kościoła. Wywiad ma zupełnie inny wydźwięk.