Uczmy się od "naszych wrogów"

(fot. Michał Lewandowski / DEON.pl)
bp Grzegorz Ryś / DEON.pl

"My tu kulturalne państwo, a wy kogo tu będziecie sprowadzać? Od kogo będziecie nas uczyć? Od wroga się będziesz uczył? Czego cię może wróg nauczyć? Czego cię może nauczyć o Bogu, czego o miłości do bliźniego. On?!".

Publikujemy treść homilii, którą biskup Grzegorz Ryś wygłosił w trakcie ekumenicznej modlitwy za uchodźców w ramach "Tygodnia modlitwy za uchodźców".

To jest Ewangelia dnia dzisiejszego. Dzisiaj tę Ewangelię czytamy na każdej Eucharystii, gdziekolwiek ją odprawiamy. Pan zawsze daje nam właściwie słowo, które nas prowadzi. Objaśnia także to, co czynimy, przeprowadza nas przez to, co chcemy czynić. To jest piękne, że na tę modlitwę, na to wszystko, co ma po niej nastąpić, dostajemy tę Ewangelię o miłosiernym Samarytaninie.

To jest taka Ewangelia, której nie należy czytać za szybko. Kiedy czyta się ją za szybko, to człowiek od razu zaczyna się zastanawiać nad sobą, do kogo jest podobny. Czy do kapłana, czy do lewity, czy do Samarytanina. To jest za szybko postawione pytanie. Kiedy starożytni chrześcijanie czytali tę Ewangelię, to zawsze pytali, na ile jesteśmy podobni do tego, który jest pobity. I trzymamy się tej wskazówki, aby odnaleźć się w tym pobitym, który leży przy drodze na wpół żywy, poraniony, bardzo, ale to bardzo potrzebujący pomocy. Dlatego trzeba się w nim zobaczyć, że Samarytaninem jest tylko i wyłącznie Jezus Chrystus. W ten sposób Kościół starożytny komentował tę Ewangelię, że Samarytaninem jest Jezus, tylko i wyłącznie On. A teraz każdy z nas jest wymagający miłosierdzia i potrzebujący miłosierdzia. Każdy z nas, jak tu jesteśmy, niejeden raz leżał już przy drodze, każdy z nas niejeden raz był pobity i każdy z nas, jak jesteśmy, już niejeden raz był wpół umarły, a wpół żywy. I każdy z nas tego doświadczył, że Chrystus się przy nim zatrzymał i znalazł lekarstwo, gdy już umierał. Niejednokrotnie nie tylko nas wyleczył, ale naprawdę nas wskrzeszał z naszej śmierci.

To jest niesłychanie ważne, bo dokąd człowiek nie zobaczy się w tym pobitym, a właściwie w tym umarłym, który został wskrzeszony, to nie powinien się przyrównywać do Samarytanina. Bo nikt z nas nie jest samarytaninem sam z siebie. Nie możemy być ludźmi miłosierdzia, jeżeli go nie doświadczamy, jeżeli go nie przyjmujemy, to nie ma o czym tu nawet mówić. Wcześniej czy później każdemu się odmieni i odbije mu się bardzo nieprzyjemnie. Ja to mówiłem, w kilku miejscach to słyszeliście, ale to jest takie coś, od czego się trudno uwolnić.

Jest takie zdanie jednego księdza, które mi ktoś powiedział - nie słyszałem tego zdania od tego księdza osobiście - który podsumowując Jubileusz Miłosierdzia, powiedział: "Ja już rzygam tym miłosierdziem". Jak słyszycie kogoś, kto w ten sposób mówi, trudno nie zadać sobie pytania: "Właściwie dlaczego? Co się stało, skąd taka reakcja wobec tego, co jest kwintesencją Ewangelii? Skąd taka reakcja?". Bierze się to stąd, że dla niego miłosierdzie to jest wymóg, który ktoś na niego nakłada, taki przymus ponad nim. Jest postawiony pod karabinem, który trzyma w ręce papież Franciszek i mu powtarza: "Masz być miłosierny, masz być miłosierny…". W ten sposób miłosierdzie nie jest w stanie się narodzić, miłosierdzie nie jest czymś naturalnym dla człowieka. Nie jest wcale czymś spontanicznym, dlatego że miłosierdzie jest rodzajem miłości, która przekracza granice sprawiedliwości. Nie ma żadnej zasady wyrównania długów.

Miłosierdzie jest tą miłością, którą człowiek otrzymał jako dar i tą miłością może spróbować kochać innych. Jeśli jej nie otrzymuje, jeśli nigdy nie zobaczy siebie w tym pobitym, jeśli nigdy nie doświadczył uleczenia, podniesienia z tego stanu, to dlaczego każecie mu być takim wobec innych? W miłosierdziu bardziej niż gdzie indziej obowiązuje ta zasada, która dotyczy wiary, jest mechanizmem istotnym w wierze: przyjąłem i przekazuję. Jeśli nie przyjąłem - co mam przekazać? Niczego nie rozumiem. Przyjąłem, więc przekazuję.

Oczywiście kłopot, ale też i wielkie dobrodziejstwo płynące z tej przypowieści jest takie, że Jezus się tu pokazuje jako Samarytanin. Czyli ktoś, kogo pokazuje się jako wroga. Miedzy Żydami i Samarytanami jest…  nie wiem, może nienawiść to jest za mocne słowo, ale niechęć trwająca siedem wieków przed Jezusem. To jest dość długi czas wzajemnych żalów i pretensji - uzasadnionych. Wrogości, która wynika z historii, ale tez z różnic religijnych. O tym Samarytaninie możemy na pewno jedno powiedzieć, że on nie wraca ze świątyni. Kapłan i lewita schodzą ze świątyni. Idą sobie do Jerycha, ale Samarytanin na pewno nie był w tej świątyni. Samarytanie mieli swoje własne synagogi, tak do drugiego wieku przed Chrystusem mieli własne świątynie, ale im je Żydzi zburzyli. To oczywiście pogłębiło wzajemną nienawiść, bo ona sięgnęła tego, co jest najważniejsze, czyli religii. Uczony w Prawie słyszy: "To jest twój bliźni". Jest nim tak samo Jezus, który utożsamia się właśnie z Samarytaninem. To jest twój bliźni. Ten na pytanie, kto jest bliźnim, nie potrafił, jak się okazało, odpowiedzieć. Ostatnie słowo, które mu przez gardło przeszło: "Ten, który okazał miłosierdzie", żeby tylko nie powiedzieć "Samarytanin".

Paradoksem tej Ewangelii jest to, że bliźnim nie okazali się ci, którzy podzielali z tym pobitym przynależność narodową i religijną, wspólnotę kultu właśnie. On schodził, jak mówi przypowieść, z Jerozolimy do Jerycha i zaraz za nim idzie kapłan, za nim idzie lewita - oni się widzieli nawzajem nawet w świątyni. Popatrzcie się po sobie: i nie liczcie na to, że będziecie potrafili być inni. Bo to jest za mało - być obok siebie w kościele. Nawet mając te same przekonania. Jezus mówi: "Popatrz, tu masz bliźniego".

Co więcej, ta przypowieść jest tak napisana, że właściwie ten kapłan i lewita oraz ten uczony w Piśmie, co pytał, mogliby się uczyć o miłości do bliźniego. Bo ten Samarytanin zdobywa się na miłość, która jest miłością do nieprzyjaciela. Ale mogliby nauczyć się od niego również prawdziwego kultu Boga, bo to, że Samarytanin użył oliwy i wina, to nie jest przypadek. Oliwa i wino to były płyny używane w świątyni na ofiary. Wino i oliwa. Przyprawa do ofiary świątynnej. Ten używa oliwy i wina i dokonuje aktu kultu Boga. To się nie dzieje w świątyni, to się dzieje przy tej drodze, która schodzi z Jerozolimy do Jerycha. I to nie jest tak, że tylko ten człowiek jest uratowany i zadbany, ale w tym jest jeszcze Bóg uwielbiony, w tym co robi Samarytanin. Uczony w Prawie powinien się tego uczyć, tylko ciężko jest się uczyć od Samarytanina. To nie jest tak, że jak nieraz słychać w naszym najbliższym otoczeniu. Wypowiadamy się czasem z takim nawet niekrytym poczuciem wyższości: "My tu kulturalne państwo, a wy kogo tu będziecie sprowadzać? Od kogo będziecie nas uczyć? Od wroga się będziesz uczył? Czego cię może wróg nauczyć? Czego cię może nauczyć o Bogu, czego o miłości do bliźniego. On?!".

To jest Ewangelia przewartościowania. To jest coś, co naprawdę jest nam zadane, jak my to traktujemy poważnie, to jest dla nas zadanie - ta Ewangelia przewartościowania. Dzisiaj mówicie o kimś "samarytanin" - i nie możecie nic piękniejszego o nim powiedzieć. W czasach Jezusa powiedzieć o kimś "ty Samarytaninie" to znaczyło opluć go. Nic gorszego nie mogłeś powiedzieć człowiekowi. Weźcie sobie ósmy rozdział Jana, gdzie Jezus właśnie usłyszał, że jest Samarytaninem. Nic gorszego nie możesz powiedzieć, obelga. Dzisiaj mówimy: najpiękniejsze określenie. Przewartościowanie. To dzięki Jezusowi, który z takim uporem pokazywał Samarytan jako możliwy wzorzec w wielu sytuacjach. Wskazywał swoim ziomkom na Samarytan, którzy ich wyprzedzają w wielu sprawach. I oni wiedzą, co to jest wdzięczność. Przychodzą pierwsi i tworzą pierwszy Kościół. Pierwsi odpowiadają. To Samarytanie zobaczyli, że Jezus jest Mesjaszem. Raz po raz Jezus pokazuje - patrzcie na nich i uczcie się od nich. Zrezygnujcie z poczucia wyższości w stosunku do nich. I wtedy okazuje się z takiej rozmowy, że w spotkaniu z Samarytaninem mogę być obdarowany. I dokonuje się to przez przewartościowanie.

To jest piękna Ewangelia na naszą modlitwę i jestem przekonany, że też na nasz czyn. To jest Ewangelia czynu. Dobrze, że jest Janka, to nam coś opowie po spotkaniu. Jest też czyn, do którego namawiam już teraz. Przed końcowym błogosławieństwem, a po znaku pokoju, zrobimy kolektę na potrzebę konkretnej rodziny syryjskiej, która mieszka w Polsce. Musi być jakiś czyn. To, od czego się zaczyna ta Ewangelia i czym się kończy, to jest powiedzenie Jezusa, że sama wiedza jeszcze nie daje życia. Kiedy rozmawia z uczonym, pyta: "Co tam wiesz?". On odpowiada: "Wiem" i cytuje szósty rozdział Księgi Powtórzonego Prawa, najważniejsze przykazanie, i potrafi wyrecytować. Dlaczego miałby nie potrafić? Był wykształconym Żydem. Jezus mu mówi: "Dobrze, to czyń!". To, że wiesz, jeszcze nie jest życiem. Wiedza, nawet taka zdobyta na studiach, nie gwarantuje życia. Życie jest dopiero wtedy, jak wiedza staje się czynem. Czyń, a będziesz żył. I zobaczcie, na końcu jest ta sama prawda. Idź, czyń podobnie!

Kapłan i lewita wszystko wiedzieli. Jest takie zdanie o. Jankowskiego, który komentuje tę Ewangelię, bo się niektórzy zastanawiają, czy oni schodzili, czy może wchodzili do świątyni. Schodzili, w tekście greckim jest użyte to słowo. Kapłan i lewita schodzili ze świątyni do domu. Jerycho było miastem kapłańskim, bardzo wielu kapłanów pochodziło z tego miasta. Ojciec Jankowski mówił: "Jeszcze ich szaty pachniały kadzidłem". I przechodzili na drugą stronę, żeby nie otrzeć się o tego, który leży. Pachnieli kadzidłem. Na szczęście dominikanie schowali kadzidło, bo byśmy też pachnieli. Musi przejść poznanie w czyn.

Jeśli poznanie nie przechodzi w czyn, to udajemy, że żyjemy. Pobity leży przy drodze i to jeszcze pobity sam przez siebie. Poznanie musi przejść w czyn, dlatego będzie kolekta bardzo fajna, na konkretny cel. Na konkretnych naszych braci i siostry, syryjską rodzinę, która mieszka z nami. A ciąg dalszy będzie po pieśni, wyciągnijcie portfele na pierwszej zwrotce. Teraz jest napisane, że w programie przewidziano ciszę. Amen.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Uczmy się od "naszych wrogów"
Komentarze (2)
DS
Dariusz Siodłak
5 października 2016, 21:00
Ojciec Leon Knabit: "Natomiast na przysłanie nam z przydziału bandytów i gwałcicieli zgodzić się nie możemy. Mamy dosyć swoich." Czytaj więcej: http://www.dziennikpolski24.pl/po-godzinach/a/franciszek,10461726/
5 października 2016, 18:38
Zdjęcie pierwsze: Burke został papieżem Zdjęcie drugie: Mamy przerąbane