Uwierzyć w Bożą miłość

(fot. Berliner1017/flickr.com/CC)
Lucyna Słup / "Z Niepokalaną"

Miłość Boga niesie pokój i ufność, ale nie usuwa cierpienia. Ów pokój i ufność bywają naznaczone zmaganiem, walką. Raz Jezus mówi uczniom: "Pokój mój wam daję", ale w innym miejscu mówi: "Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz" - z Józefem Augustynem SJ rozmawia Lucyna Słup

Biblia mówi nam o tym, że jesteśmy przez Boga kochani. To jest fundament naszej wiary. Jednak dla wielu katolików miłość Boża jest pojęciem abstrakcyjnym. Nie mogą powiedzieć, że doświadczyli Bożej miłości, a tym bardziej że na tym doświadczeniu zbudowali swoje życie. Dlaczego tak się dzieje?

Myślę, że jest wiele przyczyn takiego stanu. Pierwszą z nich jest fakt, że w kaznodziejstwie jesteśmy skłonni mówić przede wszystkim o grzechach i nadużyciach. To ważny temat przepowiadania, ale nie można od niego zaczynać i na nim się zatrzymywać. Takie właśnie podejście duszpasterskie demaskuje Papież Franciszek, który nieustannie podkreśla potrzebę miłosierdzia w spojrzeniu na grzesznika. Aż dziw bierze, że jego proste słowa powiedziane w samolocie z Rio do Rzymu: "Jeżeli homoseksualista szuka Boga, to kimże ja jestem, aby go osądzać", wielu katolików przyjęło ze zgorszeniem. Papież nie zmienia przecież przykazań, ale rezygnuje z osądzania grzesznika. Jezus mówi przecież: "Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni".

DEON.PL POLECA

We wprowadzaniu w życie duchowe istnieje pewna hierarchia prawd. Najpierw należy głosić Boga jako miłość - jest to podstawa naszej egzystencji i całej ludzkiej rzeczywistości. Tymczasem nierzadko bywa, że najpierw głosimy moralność, a dopiero później mówimy o "nagrodzie" za dobre życie, a jest nią właśnie miłość Boga. "Pan Bóg cię kocha, ponieważ jesteś grzeczny, ale gdy jesteś niegrzeczny, Bozia się gniewa" - wielu z nas dobrze to pamięta z własnych domów i salek katechetycznych. Tymczasem miłość Boga jest absolutnie pierwsza i bezwarunkowa.

Byłem niedawno w pewnym seminarium duchownym i jeden z kleryków pyta mnie: "Proszę ojca, czy ma sens moja modlitwa, gdy mam świadomość, że jestem w grzechu ciężkim?". Odpowiedziałem: "Gdyby taka modlitwa nie miała sensu, większość z nas pewnie byłaby już dawno w piekle". "Skoro Pana Boga obraziłem, to On się też na mnie obraził" - takie myślenie wynosimy nieraz z czasów dzieciństwa.

Czy sposób prowadzenia duszpasterstwa jest aż tak bardzo istotny?

Tu nie chodzi jedynie spotkania z księżmi, ale o klimat doświadczenia wiary stwarzany w rodzinie, we wspólnocie parafialnej, na katechezie, w mediach. Samo przepowiadanie może być nawet poprawne, ale wierni i tak słuchają według starego schematu: grzech, kara, nagroda. Tymczasem nawet Stary Testament kładzie nacisk na nieskończone miłosierdzie Boga wobec każdego grzesznika: "Jeżeli pomnisz, Panie, na nasze grzechy, któż się z nas ostoi?" (por. Ps 130, 3). Weźmy chociażby Abrahama, którego czcimy jako "ojca naszej wiary"; nie dowierzając Bogu, na własną rękę usiłuje realizować obietnicę daną mu przez Jahwe, że Jego potomstwo będzie tak liczne jak gwiazdy na niebie. Tak się mu urodził syn z nieprawego łoża - Ismael, którego miał z niewolnicą żony Sary.

Myślę, że czymś, co nas może zamknąć na miłość Boga, jest cierpienie. Chodzi z jednej strony o cierpienie obserwowane w świecie - wojny, krzywda dzieci, wykorzystywanie niewinnych… Z drugiej strony chodzi także o cierpienie doświadczane osobiście - o chorobę, doznawaną niesprawiedliwość. Jak można pogodzić cierpienie z miłością Boga?

Cierpienie było zawsze próbą zaufania Bogu. Ono pokazuje, jakie miejsce dajemy Bogu w naszym życiu. Często prosimy Pana o różne sprawy doczesne, a życie wieczne traktujemy jako pewien dodatek, "sprawę przy okazji". A tak nie jest! Powołanie do życia wiecznego jest istotnym, nadrzędnym celem i sensem naszego życia. Św. Ignacy Loyola w Fundamencie "Ćwiczeń duchownych" mówi, że "człowiek po to jest stworzony, aby Pana Boga, Stworzyciela swojego, chwalił, czci i Jemu służył, a przez to zbawił duszę swoją".

Jesteśmy stworzeni dla chwały Bożej, a wszystkie rzeczy stworzone są nam dane - jak mówi dalej św. Ignacy - by nam pomagały do tego celu. Jeżeli nie mamy perspektywy życia wiecznego, cierpienie, zagrożenie chorobą i śmiercią staje się katastrofą. "Jak to możliwe, Panie? - pytamy. - Jeżeli jesteś taki dobry i miłosierny, to dlaczego ja cierpię?". Zapominamy o tym, że Bóg postrzega naszą egzystencję w perspektywie doczesnej i wiecznej zarazem. Życie ludzkie jest tajemnicą. Nie dostrzegamy tego, gdy zamykamy się w wymiarze doczesnym, a Pana Boga traktujemy jako stróża naszego ziemskiego dobrobytu. To niebezpieczeństwo grozi nam szczególnie dzisiaj, gdy cała nasza cywilizacja jest nastawiona na przyjemność, wygodę, skuteczność - słowem: na doczesność.

Cierpienie ma więc pełnić rolę "okna" otwierającego nas na wieczność?

Cierpienie to jakby dziurka od klucza, poprzez którą możemy podpatrzeć głębszy sens i cel naszego życia. To miłość Stwórcy do stworzenia każe Bogu uczestniczyć w naszym ludzkim cierpieniu. Cierpienie staje się w zamyśle Boga drogą do Jego miłości. Jezus powie: "Bóg tak umiłował człowieka, że Syna swojego jednorodzonego dał, wydał na śmierć…" (por. J 3, 16). Sługa Jahwe - jak mówi Izajasz - sam dźwigał nasze boleści dla nas i za nas.

W medytowaniu takich słów ludzka logika zawodzi. Odwołując się do cierpienia naszego własnego, naszych bliskich czy też cierpienia ludzkości możemy oskarżyć Boga, że nie wykorzystuje swojej Boskiej wszechmocy, aby nas od niego uwolnić. Jednak traktujemy Go wówczas jak kuglarza, cyrkowca robiącego sztuki w ludzkim cyrku. Jak traktować cierpienie, jak je przeżywać, jak znosić - tego musimy się uczyć od Jezusa, od Jego świętych. Nasze małe codzienne cierpienia to sprawdzian, na ile kochamy Boga bezinteresownie. Dla miłujących Boga cierpienie jest łaską; przez nie nasza miłość może stawać się bardziej czysta.

A jaki wpływ na doświadczenie miłości Boga ma nasz rodzinny dom? Myślę tutaj szczególnie o trudnych doświadczeniach. Bo to prawda, że dom jest pierwszą szkołą wiary i miłości. Ale czasami rodzina jest antyświadectwem miłości przez wyrządzane sobie wzajemnie krzywdy, rozwody… Czy takie trudne doświadczenia z dzieciństwa wywierają wpływ na wiarę w miłość Boga do nas?

Oczywiście, że wywierają, ale nie mają jednak decydującego wpływu. Trzeba pamiętać, że jeżeli mówimy o miłości, często mamy na myśli przede wszystkim doznania emocjonalne. Doświadczamy miłości Boga nie przez emocje najpierw, ale poprzez akty wiary. Nawet jeżeli nie czujemy miłości Boga, wiara nam mówi, że On nas kocha. To prawda, że kojarzymy miłość Boga Ojca z miłością naszych ziemskich ojców. Trzeba nam jednak pamiętać, że w Biblii obrazem miłości Boga nie jest najpierw jednostka: mąż - ojciec, żona - matka, ale mąż w relacji do żony. Wzajemna miłość kobiety i mężczyzny jest obrazem miłującego Boga. Dla dziecka obrazem miłości Boga jest najpierw wzajemna miłość jego ojca i matki, a nie matki i ojca do niego samego. Dziecko czuje się zranione wzajemną niechęcią, obojętnością i nienawiścią jego rodziców między sobą. I tę więź narusza zarówno ojciec, który krzywdzi matkę, jak i matka, która w tym związku przyjmuje postawę ofiary.

Krzywda wyniesiona z domu rodzinnego dotyka nas, ale to, jak wpływa na nasze życie, zależy od nas. Duchowość, religia uczy nas dystansu, wolności, przekraczania siebie, przebaczenia, pojednania. Bóg jest naszą obroną, ucieczką, schronieniem. "Choćbym przechodził przez ciemną dolinę, zła się nie ulęknę…" (por. Ps 23, 4). Tak właśnie możemy Go doświadczać w trudnych momentach życia. Taka postawa chroni nas przed byciem ofiarą, poczuciem krzywdy, chęcią zemsty, zgorzknieniem.

Człowiek ma niesamowite możliwości duchowe i moralne. Ukazały to dobrze nieludzkie czasy nazizmu i komunizmu. Ludzie płacili nieraz własnym życiem za prostą ludzką przyzwoitość, np. za pomoc człowiekowi zagrożonemu, za milczenie, gdy UB, KGB domagały się donosu na sąsiada lub współwięźnia. Wystarczy wspomnieć rodzinę Ulmów z Podkarpacia, która za pomoc Żydom zapłaciła męczeńską śmiercią. Ukazało się teraz kolejne wydanie pamiętników Etty Hillesum "Przerwane życie". Ta młoda Żydówka, która sama dobrowolnie zgłasza się do obozu koncentracyjnego w Westerborku w Holandii, pisze, że gdyby nawet jeden Niemiec był uczciwy, nie można by potępić całego narodu. Innym razem polemizuje z jednym z przyjaciół, który mówił, że Żydzi są w szponach Niemców. Hillesum mówi: "Nie jesteśmy w niczyich szponach, jesteśmy dziećmi Boga". Ekstremalne cierpienie w życiu tych ludzi nie zrodziło rozpaczy i zwątpienia w Bożą miłość.

Mówimy o takich trudnych sprawach, a przecież miłość kojarzy się ze spokojem, ufnością… Jest wiele obrazów biblijnych, które o tym mówią: "Jak niemowlę u swej matki, tak we mnie jest moja dusza" (Ps 131, 2).

Miłość Boga niesie pokój i ufność, ale nie usuwa cierpienia. Ów pokój i ufność bywają naznaczone zmaganiem, walką. Raz Jezus mówi uczniom: "Pokój mój wam daję" (por. J 14, 27), ale w innym miejscu mówi: "Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz" (Mt 10, 34). Doświadczenie wiary niosące zaufanie i pokój wymaga zaangażowania, walki i dokonywania wyborów. Jestem po raz kolejny po lekturze "Dzienniczka" św. Faustyny Kowalskiej. Często pisze o gorących doświadczeniach miłości Boga, ale z drugiej strony odsłania istne piekło wewnętrznych niepewności, udręk, niejasności. W jednym, w drugim stanie duszy objawia się doświadczenie miłości Bożej. Faustyna pisze w "Dzienniczku", że w "cierpieniu poznajemy, kto jest dla nas prawdziwym przyjacielem. Prawdziwą miłość mierzy się termometrem cierpień". Następnie dziękuje Jezusowi, "za codzienne drobne krzyżyki, za przeciwności, za trud życia wspólnego, za złe tłumaczenie intencji, za poniżanie przez innych, za cierpkie się obchodzenie z nami, za posadzenia niewinne, za słabe zdrowie i wyczerpanie sił" ("Dzienniczek", 342-343).

Jak się więc otwierać na miłość Bożą? Od czego zacząć naszą drogę?

Trzeba nam otwierać się na rzeczywistość pozazmysłową, pielęgnować w naszej świadomości tajemnicę życia. Nie jesteśmy zwierzętami, które kierują się jedynie instynktami. Wspomniana już Etty Hillesum pisze w swoim dzienniku, że gdy pewnego dnia znalazła się na korytarzu gestapo, naraz poczuła wewnętrzny przymus, by uklęknąć na kamiennej posadzce pośrodku wszystkich oczekujących, bo to "jedyny godny człowieka gest, który nam jeszcze pozostał: paść na kolana przed Bogiem".

Druga ważna rzecz w otwieraniu się na miłość Boga to poznanie samego siebie. Ojcowie pustyni mówili, że poznanie siebie jest celem życia duchowego. Miłość Boga może człowiek odkryć w głębi swojego serca. Psalm 27 mówi: "O Tobie, Panie, mówi serce moje" (por. Ps 27, 8). Nasze serca mówią o Bogu i Jego miłości. Trzeba Go tam odkryć. Nie dokonamy tego bez medytacji słowa Bożego. Ono może "obudzić nasze serca", otworzyć je na miłość Boga.

"Z Niepokalaną. Pismo Stowarzyszenia Pomocników Mariańskich w Polsce", 4/2013.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Uwierzyć w Bożą miłość
Komentarze (2)
N
nie
19 grudnia 2013, 08:13
"...Cierpienie staje się w zamyśle Boga drogą do Jego miłości..." ... mam odwrotne doświadczenia
R
rdr
18 grudnia 2013, 21:41
Skąd przekonanie, że nasze codzienne cierpienia są "małe"? Nie każdy jest jezuitą chronionym przez Boga przed każdym drobiazgiem. Dlaczego mamy podpatrywać sens życia przez dziurkę od klucza, jaką jest cierpienie, zamiast patrzeć na ów sens w szerokiej perspektywie, obojgiem oczu? Metafory słabe i nic nie wnoszące a stosowane tylko po to, żeby na siłę utworzyc związek między rzekomą miłością a cierpieniem jakie Bóg nam zadaje. Prawda jest taka, że Bóg nie kocha, a cierpienie, dalekie od jakiejkolwiek logiki, spotyka zwykle nie tych, którzy zasłużyli swoimi grzechami, ale tych, którzy i tak mieli go już dużo w życiu. Dlatego zabija ono w nas zaufanie i nie jest drogą do miłości Boga, ale do zwątpienia. Bóg który uwalnia od cierpienia, byłby Chrystusem z Ewangelii, który chodzi po ziemi i uzdrawia, ale wy zrobiliście z niego powtora nakładającego na człowieka bezsensowne udręki, bo sami tacy jesteście.