Więźniom głosić wolność [WYWIAD]
O pracy kapelana więziennego i charyzmacie zakonu trynitarzy opowiada o. Rafał Piecha OSST, który na co dzień pracuje w Zakładzie Karnym w Krakowie-Nowej Hucie.
Przemysław Radzyński: Zakon Trójcy Przenajświętszej powstał ponad 800 lat temu z bardzo praktycznych względów - jego zadaniem był wykup niewolników. Ostatnia redempcja, czyli akcja wykupu niewolników miała miejsce w 1905 roku.
Rafał Piecha OSST: Oficjalna tak, nieoficjalne dzieją się wciąż…
Skąd pomysł na reaktywację zakonu w Polsce, skoro z niewolnictwem rozumianym dosłownie nie mamy do czynienia?
Przesłanką do reaktywacji zakonu w Polsce przed blisko 30 laty była idea powrotu trynitarzy na te ziemie, na których niegdyś prężnie działali. W czasach świetności zakonu Polska stanowiła odrębną prowincję z ponad 30 domami. Przed rozbiorami nad Wisłą było około 600 trynitarzy (dziś tylu liczy zakon na całym świecie). Nawet jeden z Polaków był generałem dla całego zakonu. Dlatego, gdy władze komunistyczne na działalność duszpasterską zaczęły patrzeć bardziej przychylnym okiem, nasi ojcowie pomyśleli o reaktywacji zakonu w Polsce.
Powodem było też szukanie powołań, których po Soborze Watykańskim II zaczęło brakować w krajach Europy zachodniej. Polską zainteresowała się prowincja kanadyjska. W latach 80. o. Jerzy Kępiński, który obecnie przebywa w Budziskach, postanowił wstąpić do trynitarzy. W Polsce nie było zakonu, więc do nowicjatu pojechał do Rzymu. Później pracował na Madagaskarze, ale zaczął chorować i musiał wrócić do Polski. Osiadł w swoich rodzinnych stronach, w obecnej diecezji sandomierskiej a prowincja kanadyjska pomogła mu wystawić klasztor. Od jednego człowieka zaczęło się odradzanie zakonu w Polsce.
Jak sytuacja wygląda w tej chwili?
Po 30 latach w Polsce mamy dwa domy: krakowski służy formacji młodych zakonników i sandomierski (dokładnie w Budziskach), w którym bracia zajmują się produkcją rolną.
Dwa domy a ilu ludzi?
W Polsce jest pięciu księży i jeden kleryk. Ale czterech Polaków pracuje jeszcze za granicą.
Czym zajmują się dziś trynitarze? Wasz charyzmat od wykupu niewolników ewoluował w stronę kapelanii w więzieniach?
Polska specyfika, a zwłaszcza krakowska, jest związana z pracą w więzieniach. Poza tym prowadzimy dom pomocy społecznej dla osób przewlekle somatycznie chorych. W diecezji sandomierskiej pomagamy w duszpasterstwie ogólnym. Oba polskie domy należą do włoskiej prowincji zakonu. Ta prowincja jest bardziej ukierunkowana na pracę z osobami niepełnosprawnymi. We Włoszech prowadzi się wiele instytutów, które zajmują się kształceniem i przygotowaniem do życia w społeczeństwie osób niepełnosprawnych, a dla tych, którzy rodzin nie mają, albo zostali zostawieni prowadzimy domy. Natomiast w duszpasterstwie więziennym pracuje wielu braci dwóch prowincji hiszpańskich.
I to jest nawiązanie wprost do Waszego pierwotnego ducha?
Wszyscy kojarzą trynitarzy z wykupem niewolników, ale trzeba podkreślić, że naszym głównym charyzmatem jest pomoc ludziom, których wiara jest w zagrożeniu. W średniowieczu, w czasie wypraw krzyżowych, niewolnicy to byli właśnie ludzie, których wiara w Jezusa Chrystusa była narażona. Przebywając w niewoli muzułmańskiej z czasem porzucali wiarę chrześcijańską i przechodzili na islam. Bracia po to byli wezwani do tej pracy, żeby ich ocalić. Zdarzało się, że trynitarze szli do niewoli za innych. Taka wymiana służyła z jednej strony wykupowi konkretnej osoby, ale z drugiej taki brat mógł towarzyszyć innym uwięzionym.
Nasza dzisiejsza praca jest wprost nawiązaniem do tych sytuacji. Człowiek, który przebywa w więzieniu jest zagubiony. Najczęściej sam doprowadził do tej niewoli, a trwając w niej bez odniesienia do Pana Boga Jego miejsce mogą zająć inne rzeczy. Dlatego staramy się, na ile to możliwe, wskazać im, że Pan Bóg się nimi opiekuje, że Pan Bóg jest przy nich przez ludzi, których stawia na ich drodze.
Na czym polega codzienna Ojca praca?
Podstawą jest wymiar sakramentalny. W więzieniu potrzebny jest kapłan, który udzieli rozgrzeszenia, odprawi Eucharystię czy poprowadzi nabożeństwo. Ale potrzeba też człowieka, który ma czas spotkać się, porozmawiać, pocieszyć, umocnić w sytuacji, w której konkretny człowiek się znalazł. Czasami służymy fachową radą, poszukujemy specjalistycznej pomocy, np. psychologicznej, bo etatowi pracownicy więzienia nie zawsze darzeni są zaufaniem. To częściej ksiądz, jako ktoś z zewnątrz, spełnia rolę terapeuty. Kapelanowi można powiedzieć wszystko, bo nikomu nie powie, co usłyszał.
Jest jeszcze trzeci wymiar naszej pracy - społeczny. Więźniowie z założenia są źle postrzegani przez społeczeństwo. "To jest zły człowiek, trzeba się trzymać od niego z daleka". Kapelan podchodzi od innej strony: "to jest człowiek, który stracił swoje życie". Przy pierwszym spotkaniu nie możemy powiedzieć, że to jest zły człowiek, bo jest w więzieniu. Najpierw musimy zobaczyć człowieka. Potem dowiedzieć się, co się stało, że jest w więzieniu. Zrozumieć dlaczego. Taki sposób myślenia przekazujemy też osobom, z którymi dane jest nam spotykać się poza więzieniem, chociażby przez naszą pracę duszpasterską w kaplicy zakonnej przy Łanowej w Krakowie.
To chyba jest nasz wspólny interes.
Więzienie jest osobną przestrzenią, to jest rzeczywistość zapomniana. Oni z tego powodu często boją się wracać do zewnętrznego świata.
Odmieniona mentalność społeczna służy powrotom więźniów po odbyciu kary. Jeśli ludzie są na nich zamknięci, bo na starcie ich przekreślają, to oni wracają do swoich środowisk a z nich droga niedaleka z powrotem do więzienia.
Dbacie o więźniów także w ich środowiskach, z których wyszli.
Z jednej strony uwrażliwiamy społeczeństwo na ich zwykłe materialne potrzeby - dzięki temu możemy np. przygotować im bożonarodzeniowe paczki, a posiadanie czegoś własnego, zwłaszcza w święta, jest w więzieniu bardzo ważne. Ale staramy się też pamiętać o rodzinach więźniów, które z tego powodu są często napiętnowane. Dzięki hojności wielu osób możemy myśleć o przygotowaniu wyprawek szkolnych dla dzieci czy paczkach żywnościowych na święta. W tym roku, po raz kolejny krakowscy trynitarze zorganizowali "Anielskie Wakacje" dla dzieci więźniów.
Pan Jezus w Ewangelii mówi: "byłem w więzieniu a przyszliście do mnie". Wydaje mi się, że ojcowie swoją działalnością - bezpośrednio, ale też przez całe swoje duszpasterstwo, angażowanie ludzi w pomoc materialną czy wolontaryjną - na rzecz więźniów i ich rodzin realizują jeden z najtrudniejszych uczynków miłosierdzia. Bo nakarmić głodnych czy napoić spragnionych jest chyba zdecydowanie łatwiej. Ojciec przecież mówił o tej psychologicznej barierze, która blokuje realizację "więźniów odwiedzać". Za to, że robicie to niejako w naszym imieniu - tym bardziej należy się Wam nasza wdzięczność.
Do tego zostaliśmy powołani. Wypełniamy tylko nasz charyzmat. Dla nas to nie jest jakiś wielki wysiłek. To jest część naszego życia. Wiele razy słyszymy słowa wdzięczności, ale nie dlatego to robimy. Owszem, przyjmujemy je, ale to Pan Bóg mobilizuje nas do codziennego wysiłku.
Co w pracy w więzieniu dla Ojca jest najtrudniejsze?
Na początku trudno było mi pogodzić się z tym, że ludzie wracają do zła, które robili. Po raz ostatni doświadczyłem czegoś takiego jakieś dwa lata temu. Jedna z pań, która przebywała w zakładzie karnym bardzo cieszyła się, że wychodzi z więzienia, bo wróci w końcu do swoich dzieci. Po dwóch miesiącach znowu spotkałem ją w areszcie śledczym… Pamiętam jak dzisiaj tę scenę, gdy się przede mną chowała, nie chciała mnie spotkać. Zobaczyłem ją przez przypadek, jak wychodziła na spacerniak. Zamurowało mnie. Poczułem osobiste rozczarowanie. Zastanawiałem się kto zawalił - ja czy system?
Dało to Ojcu do myślenia.
Uświadomiłem sobie, że to jest koszt naszej pracy, bo nie każdy jest w stanie sprostać rzeczywistości po wyjściu na wolność. Wówczas zacząłem częściej rozmawiać z osobami, które już odbyły wyroki, bo mamy z takim kontakt - darzą nas zaufaniem, więc regularnie się spotykamy ze sporym gronem. Zacząłem analizować ich wypowiedzi i pytania. Dotarło do mnie, że nawet rok przebywania w odizolowaniu, przy dzisiejszym skoku technologicznym, przy pędzie świata, to bardzo długi okres wyłączenia z rzeczywistości. Nawet po roku trudno się odnaleźć, a jak ktoś ma kilka czy kilkanaście lat wyroku? To też zmusza do rozwijania się w posłudze kapelana.
Jakie predyspozycje musi mieć kapelan więzienny?
Musi być cierpliwy. Tam trzeba zdobyć zaufanie, a nie da się tego zrobić zaraz po przekroczeniu progu więzienia. Pierwsze rozmowy bardzo często są prowokacyjne ze strony osadzonych. Niejednokrotnie jesteśmy wystawiani na próbę - opowiadają nam różne bajki, próbują omotać albo obiecują niestworzone rzeczy. Wtedy potrzeba też roztropności ze strony kapelana.
Pytałem Ojca o codzienność pracy kapelana, pytałem o sprawy trudne, chciałem jeszcze zapytać o cuda, które się tam dzieją?
Cudem jest to, że wielu ludzi przychodzi na Mszę św. pomimo krytyki i wyśmiewania, pomimo słyszanych ciągle negatywnych opinii na temat księży i Kościoła. Oni jednak przychodzą i cały czas ufają.
Poza tym jest wiele indywidualnych przypadków, gdy ludzie przez lata oddaleni od Pana Boga chcą wracać i odzyskują wiarę. W takim miejscu jak więzienie takie sytuacje mogą dziwić. Wiedzą, że zawiedli przyjaciele, pozostawiła rodzina. Więc kto zostaje? Pan Bóg! Ten, który nigdy nie zostawia. Ojciec Andrzej Bawer, który jest kapelanem aresztu śledczego w Krakowie-Podgórzu, co roku wykonuje z więźniami wizerunki Jezusa Nazareńskiego. Ten kult to bardzo ważna część naszego życia duchowego, która przekłada się też na działalność zewnętrzną. Wykonując wizerunki Pana Jezusa metodą decoupage więźniowie chcą nawiązać powtórny kontakt z rodziną. Na odwrocie swojej pracy wpisują dedykację i obietnicę - dla kogo to jest i co obiecują. Tak przygotowane obrazki o. Andrzej wysyła do rodzin. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby nie przyjechali do więzienia, żeby nie nawiązali powtórnego kontaktu. Pan Bóg łączy, po prostu łączy.
Jaki wpływ praca w więzieniu ma na Ojca życie wewnętrzne?
Odkrywam, że człowiek jest słaby. Kiedy tam idę, to wiem, że idę do grzeszników, ale mam świadomość, że ja tak samo jestem grzesznikiem, tak samo potrzebuję pomocy. Często ich postawa, ich zaufanie do Pana Boga, chęć pracy nad sobą, chęć przemiany życia, myślenia, postępowania są dla mnie samego bardzo motywujące.
Kiedy pierwszy raz odwiedził Ojciec więzienie?
Byłem w nowicjacie. To był przełom lat 2003/2004. Jako klerycy nawiązaliśmy wówczas współpracę z kapelanem aresztu śledczego na Montelupich w Krakowie. Pomagaliśmy w duszpasterstwie - prowadziliśmy audycje, rozmowy i spotkania, głosiliśmy Słowo Boże i katechezy, przygotowywaliśmy liturgię. To był pierwszy kontakt twarzą w twarz z osadzonymi.
Co Ojciec zapamiętał?
Pierwsze, co w tamtym miejscu uderzało, to trzask krat. Po prostu trzask. Teraz jak idę do pracy, to nie puszczam kraty swobodnie, tylko przytrzymuję ją ręką, bo nie lubię tego dźwięku. To jest charakterystyczny znak tego miejsca, taki dzwonek, który co chwilę przypomina, gdzie jesteś.
Co poza tym?
Obawa o swoje bezpieczeństwo, ale to emocje typowo ludzkie. Kiedy zaczynało się rozmawiać z tymi ludźmi, poznawało ich historie, to było widać, że jest się z człowiekiem, któremu poplątały się drogi życia.
Ojciec już wtedy nabierał przekonania, że praca w więzieniu to jest jego droga?
Dokładnie tak było. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem trynitarzy, to rozśmieszył mnie ich habit. Pomyślałem: "w życiu nie ubrałbym czegoś takiego". (śmiech) Pan Bóg sprawił, że dziś noszę ten habit [na białym habicie trynitarze noszą biały szkaplerz z czerwono-niebieskim krzyżem - przyp. red.]. Ale z tym habitem jest jak z więzieniem. Na pierwszy rzut oka coś wydaje się człowiekowi dziwne, nieprzystające. Ale jeśli zagłębić się w tę rzeczywistość, w to, co kryje się za powierzchownością - wtedy można do tego zapałać miłością.
Wyjaśnijmy, że biel szkaplerza symbolizująca początek wszystkich barw oznacza Boga Ojca, niebieska pozioma belka krzyża to symbol Syna Bożego, a czerwona pionowa - Ducha Świętego. Gdzie Ojciec pierwszy raz zobaczył człowieka w tym habicie?
Pierwszy raz trynitarzy zobaczyłem w Kalwarii Zebrzydowskiej. To był początek roku akademickiego na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie.
Był Ojciec klerykiem w diecezjalnym seminarium w Krakowie.
Pochodzę z małej wioski i dla mnie droga powołania była związana wyłącznie z klerem diecezjalnym. Życie zakonne było dalekie. Dopiero jak przyjechałem do Krakowa to zobaczyłem, jak wielkie jest spektrum charyzmatów, które czekają, żeby je podjąć. Z trynitarzami miałem kontakt, bo studiowaliśmy na jednym roku. Od słowa do słowa zacząłem poznawać ten charyzmat. Postanowiłem sprawdzić czy Pan Bóg chce, żebym został trynitarzem. Zostałem, to znaczy, że chciał mnie tutaj.
Czy chłopak myślący o wstąpieniu do Waszego zakonu powinien być gotowy już na początku rozeznawania swojego powołania, że zostanie kapelanem w więzieniu?
Rozeznawaniu służy czas formacji. Jest dwuletni postulat, potem nowicjat i studia. U nas jest duży nacisk na naukę języka włoskiego (nowicjat odbywa się we Włoszech), ze względu na prowincję, do której należy Polska. Kontakty z zagranicą są cały czas obecne. To rozwija człowieka ale też daje możliwość pracy nie tylko w kraju.
Rozeznawaniu służy też życie we wspólnocie, gdzie młody człowiek obserwuje w jaki sposób bracia żyją, co im pomaga a co przeszkadza w wypełnianiu charyzmatu. Zakon jest otwarty na braci (nie każdy trynitarz musi być kapłanem), którzy mogliby np. podjąć studia w kierunku sprzyjającym realizacji charyzmatu.
Odkrywanie charyzmatu jest więc stopniowe - nikt nikogo po tygodniu nie wyśle do pomocy kapelanowi w więzieniu. Najpierw trzeba zobaczyć czym żyje wspólnota, co jest jej sercem, gdzie bije jej źródło, dla Kogo i po co ta wspólnota żyje. Dopiero z tego wychodzi to, co wspólnota tworzy na zewnątrz. Życie zakonne skupia się wokół tego, co nas jednoczy. Trynitarzy jednoczy Bóg w Trójcy Świętej Jedyny i misja zakonu, którą realizujemy na zewnątrz. Wewnętrznie musimy być gotowi, żeby na zewnątrz ukazać bogactwo, które dostajemy od Pana Boga.
Artykuł pochodzi z eSPe 5/2015. Całe czasopismo można za darmo pobrać ze strony: www.e-espe.pl
Skomentuj artykuł