Zamyka się ich w domu. Bo wstyd [REPORTAŻ]
"Masz niepełnosprawnego brata? Ukryj go przed światem. Jeśli ktoś go zobaczy, nie znajdziesz w tym społeczeństwie męża".
W listopadzie słońce wschodzi nagle. Właściwie w ciągu kilku minut robi się jasno. Obserwujemy to niemal każdego dnia, bo bezpośrednio przed wschodem budzi nas śpiew muezzinów z pobliskich meczetów, a następnie dzieci co rano stające do apelu w pobliskiej szkole. Ksiądz Kazimierz, który nas gości, zapowiadał, że w mieście jest duży hałas i nie będzie nam łatwo zasnąć.
Kair, czyli miasto chaosu
Jesteśmy w Kairze - stolicy największego państwa arabskiego, a zarazem największym mieście Afryki. Korzystamy z gościny jednego z bohaterskich kapłanów ze Stowarzyszenia Misji Afrykańskich, księdza Kazimierza, który po wieloletnim pobycie w krajach takich jak Togo czy Wybrzeże Kości Słoniowej trafił na placówkę do jednej z dzielnic ogromnego Kairu, Szubry.
Ulica tzw. Miasta Umarłych w Kairze (fot. islamistablog.pl)
Mieszka tu już od kilku lat i jest zmęczony. Słynie z tego, że jest budowniczym. Wielki - przynajmniej jak na egipskie warunki - kościół św. Marka (rok ukończenia budowy - 1910) wyprowadził ze stanu niemal ruiny. Jak sam przyznaje, od czasu generalnego remontu zaczęli odwiedzać go ludzie: katolicy, koptowie i… muzułmanie. Ci ostatni wchodzą z niepewnością, ale po chwili z zainteresowaniem oglądają wszystkie obrazki, konfesjonały, siadają w ławkach. Nieraz zaczynają modlitwę lub pewną formę medytacji.
- Kościół musi być cały czas otwarty. Jak można zamykać go przed ludźmi? Wtedy byłby niepotrzebny! - Ksiądz Kazimierz komentuje moje zdziwienie tym, że brama i drzwi do kościoła są szeroko otwarte na ulicę.
Po ulicach Kairu porusza się wszystko - od poobijanych, często pamiętających lata 60. ubiegłego wieku samochodów, przez wszelkiej maści skutery, motocykle i tuk-tuki, aż po rowerzystów, pieszych pozbawionych chodników oraz bezpańskie zwierzęta. Ta niezwykle hałaśliwa ulica jest miejscem spotkań, handlu, pogawędek, a od czasów ostatniej rewolucji - także wysypiskiem śmieci.
Niepełnosprawni w kościele św. Marka (fot. Club de Bonheur)
Piesi zmagają się nie tylko z hałasem, szalonymi kierowcami, brakiem chodników i krzesełkami rozstawianymi gdzie popadnie przez właścicieli zakładów fryzjerskich, sklepów i ulicznych kawiarenek. Kair jest też miastem, w którym zanieczyszczenie powietrza jest tak wysokie, że krakowski smog to przy tym czyste, górskie powietrze.
Wykluczenie niepełnosprawnych
Łatwo zadać sobie pytanie, jak w tej miejskiej dżungli (to określenie pasuje o wiele bardziej do Kairu niż do jakiegokolwiek innego miasta Europy czy Ameryki Północnej) radzą sobie osoby niepełnosprawne lub starsze? Odpowiedź jest bardzo prosta.
- Osoby niepełnosprawne, kalekie i starsze są wykluczone ze społeczeństwa - tłumaczy nam jedna z nauczycielek, która pracuje w szkole dla osób niepełnosprawnych intelektualnie działającej przy parafii ks. Kazimierza. - Jeśli nie zarabiasz, to nic nie znaczysz.
- Społeczeństwo egipskie ma to do siebie, że bardzo ceni możliwość zarabiania pieniędzy. Osoby niepełnosprawne są tej możliwości pozbawione. Dlatego musimy im pomagać - dodaje.
Ośrodek Club de Bonheur działa już 34 lata. Była to pierwsza tego typu instytucja w dzielnicy Szubra. Dziś wspomaga bezpośrednio niemal 150 osób, codziennie przyjeżdża tu ponad 40 osób. W ośrodku pracuje też sześć wykwalifikowanych, zatrudnianych przez parafię św. Marka nauczycielek.
- Club de Bonheur zorganizowaliśmy w części ogromnej zakrystii - mówi ks. Kazimierz. - No bo po co nam aż tyle miejsca? Marnowałoby się.
Uczestnicy jarmarku w Club de Bonheur
- Kościół zawsze, gdy coś daje, automatycznie coś otrzymuje - tłumaczy ks. Robbin Kammemba z Kenii, proboszcz parafii św. Marka na Szubrze, główny opiekun ośrodka dla niepełnosprawnych. - Nigdy nie sądziłem, że będę coś dawał w Egipcie, ale dostaję, szczególnie od niepełnosprawnych, bardzo dużo.
Ośrodek na Szubrze zaczął funkcjonować o wiele lepiej po tym, gdy z pieniędzy zebranych od przyjaciół z Polski zakupiono nowy autobus (w ramach akcji "Autobus dla Szubry"), który dowozi podopiecznych bezpiecznie na miejsce.
Małżeństwo, tradycja, genetyka
- Ci ludzie to nasza rodzina. A rodzina jest w Egipcie najważniejsza. To taki element tożsamości Egipcjan, który łączy ich z Afryką - tłumaczy ks. Robbin. - Niestety zazwyczaj nie dotyczy to osób niepełnosprawnych, zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Chore dzieci to dla większości powód do wstydu. Chowa się je przed światem. My próbujemy zapewnić im normalne życie.
Powód wykluczenia wychodzi kilkakrotnie w rozmowach ze znajomymi Egipcjanami, którzy - nawet jeśli tego nie popierają - znają powód zamykania osób niepełnosprawnych w domach: - To po prostu wstyd. Masz niepełnosprawnego brata? Ukryj go przed światem. Tak myślą wszyscy. Bo kto będzie chciał się z tobą ożenić, gdy go zobaczy? - tłumaczy nam znajoma koptyjka. - Jeśli w rodzinie pojawiły się takie osoby, to znaczy, że prawdopodobnie mężczyzna z takiej rodziny spłodzi podobne. A nikt tak naprawdę ich nie chce, prawda? - dodaje na końcu.
Opiekunka i podopieczna
Sytuację komplikują dwa fakty. Po pierwsze w kulturze egipskiej istnieje niejako przymus małżeństwa. Dotyczy to zarówno chrześcijan, jak i muzułmanów, wśród których bardzo często młodzi są "nakłaniani" do ślubu przez rodziców. Po drugie w Egipcie rozpowszechniony jest zwyczaj aranżowania małżeństw kuzynów. To właśnie tym, a nie klątwą faraonów (którzy bardzo często zawierali kazirodcze związki małżeńskie), tłumaczy się fakt, że bardzo wiele dzieci rodzi się z wadami genetycznymi. Badania mówią nawet o 10% populacji poniżej 18. roku życia obciążonych przynajmniej jednym rodzajem niepełnosprawności.
- A posiadanie wad genetycznych to katastrofa. Niepełnosprawni żyją tu trochę jak w piekle - opowiada ks. Robbin. - Ich pokój staje się jednocześnie szkołą, miejscem zabaw i więzieniem. Rodziny zostawiają ich przed telewizorem i wychodzą. A przecież takie życie w samotności to koszmar.
Szubra, czyli zmiana jest możliwa
W ośrodku na Szubrze dostają tyle, ile tylko możliwe. - W domu nie wierzono, że są w stanie coś zrobić, coś zbudować - mówi dyrektorka ośrodka. - Tutaj uczymy ich najprostszych nawet zajęć, przede wszystkim po to, by byli w stanie zarobić choć kilka groszy i zyskać wartość w oczach rodziny.
Co jakiś czas regularnie organizuje się małe targi, na których sprzedawane są wyroby: owoc pracy niepełnosprawnych. Większość finansów pokrywa jednak parafia. - Tak, to nasz główny punkt w budżecie. Ale wynajmujemy miejsca parkingowe, salę weselną, miejsce na klubokawiarnie. Sam widzisz, ilu ludzi tutaj przychodzi - wyjaśnia ks. Robbin. - Oprócz tego niekiedy otrzymujemy finansowanie od darczyńców, choć to różnie bywa.
Zabawa podczas jarmarku
Ksiądz proboszcz, który wcześniej pracował w Zambii pod skrzydłami innego księdza z Polski, nie przestaje się uśmiechać.
- Największe wyzwanie dla mnie jako księdza? Cóż, aby młodzi przekroczyli most. Aby poznali, czym jest miłość, którą ostatecznie jest Bóg - mówi ks. Robbin. - W tym wszystkim, co daję, i tak otrzymuję o wiele więcej. Można mówić o prostym schemacie: gdy daję, to otrzymuję, a gdy otrzymuję, to nawracam się, zmieniam swoje myślenie.
Religia, czyli źródło podziału
Wszyscy niepełnosprawni, którzy przybywają do ośrodka na Szubrze, pochodzą z rodzin koptyjskich. - Dlaczego nie ma muzułmanów? Bo oni otrzymują niewielką pomoc od państwa. Chrześcijanie już nie - tłumaczy dyrektorka.
- Problemem jest to, że koptowie nie uznają nas, katolików, za prawdziwych chrześcijan - tłumaczy ks. Robbin. - Jeśli chciałbyś ożenić się z koptyjką, musiałbyś ochrzcić się jeszcze raz. W tym kraju nie ma małżeństw mieszanych. Wszystko zostaje w rodzinie.
Ojciec Robbin Kammemba z prawej
Ten fakt rozjaśnia jednak prawdziwy stosunek rodzin do osób niepełnosprawnych.
- Nasi podopieczni nigdy nie mieli problemów, by otrzymać od rodziców pozwolenie na pełne uczestnictwo w liturgii katolickiej czy wydarzeniach religijnych, które organizujemy - mówi ks. Robbin. - To dla nich po prostu nie jest istotne, oni dają wiary temu, że osoba niepełnosprawna może wierzyć. My ich zabieramy, żeby nie musieli znowu siedzieć w domu sami. Jeśli chcą, przystępują do komunii, nikogo do niczego nie zmuszamy. Natomiast rodzice w ogóle o tym nie rozmawiają i nie chcą rozmawiać. W Egipcie bezpiecznie jest omijać dyskusje religijne - dodaje proboszcz.
* * *
Liturgia z podopiecznymi Club de Bonheur (w środku ojciec Kammemba)
Czy w Europie sytuacja osób niepełnosprawnych jest inna? Kiedy w latach 60. XX wieku prekursor działań pomocowych względem niepełnosprawnych intelektualnie, Jean Vanier, po raz pierwszy zetknął się z nimi w państwowym szpitalu we Francji, stwierdził, że to "najbardziej prześladowane osoby na ziemi".
Karol Wilczyński - redaktor DEON.pl. Miłośnik kultury bliskowschodniej. Pisze doktorat z filozofii arabskiej. Wraz z żoną prowadzi bloga islamistablog.pl.
Skomentuj artykuł