Władysław Ulma o swoim bracie Józefie: W nocy został oskarżony, że przetrzymuje Żydów. Przyjechali i wystrzelali całą rodzinę
„Wiele rzeczy należących do Wujka pozostało w rodzinnym domu właściwe do dziś” - mówi Jerzy Ulma, bratanek bł. Józefa Ulmy, który jest obecnie gospodarzem domu w Markowej, w którym urodził się i wychował jego wuj. W książce „Błogosławiony Józef Ulma. Opowieść pisana życiem” Jerzy Ulma kreśli historię jego rodziny.
Publikujemy fragment książki:
Miałem około osiem lat, gdy usłyszałem po raz pierwszy o tym, że wujek Józef, jego żona a moja ciocia Wiktoria i moi kuzyni: Stasia, Basia, Władzio, Antoś, Franio, Marysia oraz jeszcze jedno nienarodzone dziecko zostali zamordowani przez Niemców.
Mój tata nie mówił zbyt wiele na temat swojego brata Józefa czy jego rodziny. Nie wracał w rozmowach do lat przedwojennych i wojennych. Bardzo często, gdy wspominano o tym, pozostawał zamyślony. Można było domyślać się, że mierzy się z tym tematem sam… Myślę jednak, że siłą rzeczy musiał w swojej pamięci często wracać do wydarzeń minionych lat lub też one same do niego przychodziły; były przecież częścią jego życia.
(…) W ojcu tkwiła wewnętrzna blokada, mur nie do przebicia. Nie mógł pokonać wewnętrznej bariery, gdyż dla niego utrata brata i jego rodziny to był niesamowity ból. Zresztą nie tylko dla niego, ale i dla pozostałego rodzeństwa. (…) Gdy nadchodził 24 marca, rocznica śmierci, to ojcu zawsze towarzyszyło wyciszenie. Nie było wtedy szans na dłuższą rozmowę. Szanowaliśmy to, bo wiedzieliśmy, o co chodzi.
Tata znał szczegóły tej zbrodni. Wiedział, że Wujek już wcześniej pomagał Żydom; że robił dla nich w tak zwanych „Potokach” kryjówki w ziemi. Mógłby naprawdę bardzo wiele wnieść do głębszego poznania Wujka i Cioci. Jednak milczał. Nie robił tego na złość. Po prostu to była jego naturalna reakcja na te wydarzenia.
Nie wierzę, że nie myślał o swoim pomordowanym bracie, bratowej i o ich dzieciach. Wśród nich miał swojego imiennika, a jednocześnie chrześniaka - bł. Władzia. Miał z nim wyjątkową więź. Dostrzegał go pośród innych. Nie oznacza to, że pozostałe dzieci były dla niego nieważne. Miał świadomość, że jest ojcem chrzestnym, a tym samym czuł się szczególnie zaproszony przez rodziców dziecka do towarzyszenia swemu imiennikowi. Dziś o tej relacji w bardzo lakoniczny sposób informują nas stare, czarno-białe zdjęcia. Tata, fotografując się z dziećmi brata, zawsze na rękach trzymał bł. Władzia. Wiem, że nie był to przypadek, a dowód na ich szczególną więź.
Wydaje mi się też, że ojciec nigdy nie zrozumiał tej tragedii. Jaki sens miało morderstwo małych dzieci? Mogę śmiało powiedzieć, że był jedną z tych osób, które w sposób nie bezpośredni, ale na pewno pośredni zraniła zbrodnia z 24 marca 1944 roku. Z upływem lat ta wewnętrzna rana wydawała się nieco zmieniać swoje oblicze, ale nigdy nie zniknęła.
Pod koniec swojego życia tata odważył się na krótkie, lakoniczne wypowiedzi o swoim zamordowanym bracie, jednakże nigdy nie wchodził w szczegóły. Kiedy dziennikarz zapytał go, dlaczego Józef zdecydował się przyjąć pod swój dach Żydów, odpowiedział bez wahania: „Widocznie był człowiekiem w pełni tego słowa znaczeniu”.
Z notatek ojca Jerzego Władysława, czyli brata Józefa Ulmy, dowiadujemy się, jak wyglądało życie Ulmów i moment tragedii
Wujek Józef dużo pisał, notował, nawet informacje, jaka jest w danym dniu pogoda. Mój tato czynił podobnie. Dziś z jego notatek dowiadujemy się, jak wyglądało życie w przedwojennej Markowej, jak żyło się mieszkańcom wsi w czasie niemieckiej i sowieckiej okupacji, jak wielkie emocje przeplatały się z niepewnością jutra, jak kształtowała się wojenna mapa polityczna świata.
(…) Jeśli chodzi o wydarzenia związane z najbardziej przykrą kartą historii naszej rodziny, z 24 marca 1944 roku, to nie chciałbym cytować zapisków taty. Owszem, te wydarzenia nie zostały pominięte przez ojca w jego pamiętniku.
Okładka książki „Błogosławiony Józef Ulma. Opowieść pisana życiem”, wyd. Dom Wydawniczy Rafael (Fot. Dom Wydawniczy Rafael)
Myślę, że dzień egzekucji, a następnie pogrzeb Cioci, Wujka i Kuzynów, to wydarzenia, które nawet po tylu latach należy uszanować. Sądzę, że zapiski o tym powinny pozostać już na zawsze jako karta znana tylko i wyłącznie najbliższej rodzinie.
Aby jednak w jakiś sposób zaspokoić ewentualny niedosyt czytelniczy, pozwolę sobie przytoczyć niezwykły zapis życiorysu Wujka autorstwa mojego ojca. Tata niezwykle ciekawie wspomniał zwłaszcza okres jego dzieciństwa.
Napisał: „Józef Ulma urodził się w 1900 w miesiącu marcu. Do szkoły chodził 4 klasy, bo taka była za panowania Austrii. Lata młodzieńcze spędził w domu pomagając rodzicom w gospodarstwie. Ojciec był budowniczym, murarzem i stolarzem. Z zawodu stolarskiego w niejednym podpatrywał ojca, bo potrafił sobie dużo różnych rzeczy sam zrobić. Był chciwy wiedzy, w ówczesnej bibliotece pożyczał książki i dużo czytał. Najwięcej w wieku lat 15-tu. W ramach chłopięcej zabawy zorganizował z 10-ciu podobnych mu chłopców oddział który nazwał legionem. Dorobił dla nich karabiny drewniane z bagnetami i sztandar na którym z jednej strony była Bogurodzica a z drugiej Orzeł Biały, godło Polski. Po zmartwychwstaniu Polski, w 1921 roku w wojsku służył w Wilnie, był sekretarzem. Po wojsku z kilkoma kolegami był w szkole rolniczej w Pilźnie. Po ukończeniu szkoły wziął się do wprowadzenia w czyn swoich wiadomości rolniczych, między innymi miał szkółkę drzewek owocowych, hodował jedwabniki, zajmował się pszczelarstwem, uprawiał warzywa, za uzyskane pieniądze […] kupował książki z różnych dziedzin wiedzy. W roku 1944, 24 marca w nocy został oskarżony na gestapo, że przetrzymuje Żydów. Przyjechali z Łańcuta gestapowcy z granatową policją.Wystrzelali całą rodzinę wraz ze znajdującymi się tam Żydami”.
Zapiski ojca ukazują również relacje polsko-żydowskie, a nawet można by to ująć w inny nieco sposób, jako relacje sąsiedzko-sąsiedzkie. Bardzo wielu Żydów przed wojną i w jej początkowym okresie handlowało z naszą rodziną. Przyjęte przez Józefa pod dach swego domu żydowskie siostry: Gołda Grünfeld i Lea Didner (jedna z wspomnianych Żydówek miała też córeczkę, którą przechowywali Ciocia i Wujek), były córkami markowskiego rolnika Chaima Hersza Goldmana prowadzącego we wsi sklepik.
Zarówno tata, jak i Wujek kupowali i sprzedawali u Żydów towary według domowego zapotrzebowania. Co więcej, Gołda Grünfeld była tylko o rok młodsza od cioci Wiktorii i znały się ze szkoły. Te relacje, w gruncie rzeczy sąsiedzkie, mimo odmienności wyznaniowej były bardzo dobre.
W Markowej wśród wielu historii dotyczących życia i relacji polsko-żydowskich warto wspomnieć dzieje Chaji Gittel Ryps. Nazywano ją „Przechrztą”, a to dlatego, że w 1928 roku przyjęła chrzest z rąk proboszcza ks. Władysława Tryczyńskiego, obierając imię Teresa Genowefa.
Fragment pochodzi z książki „Błogosławiony Józef Ulma. Opowieść pisana życiem”, wyd. nakładem Domu Wydawniczego Rafael.
Skomentuj artykuł