Marika: uratowało mnie "Ojcze nasz"

Marika: uratowało mnie "Ojcze nasz"
(fot. Martyna Tola Piotrowska)
Marta Kosakowska/ Katarzyna Olubińska

Trudno mi teraz o tym wszystkim mówić, bo bardzo kocham życie, ale wtedy odpowiedzią była tylko jedna myśl: skończyć z tym cierpieniem. Wziąć rozbieg i wyskoczyć przez okno.

Katarzyna Olubińska: Kiedy kobieta zmienia fryzurę, to z reguły chodzi o coś więcej niż tylko o włosy. Na pierwszy rzut oka widać, że promieniejesz. Ubierasz się ostatnio tylko na biało. Skąd taka zmiana? 

DEON.PL POLECA

Marta Kosakowska: (śmiech) Tak to z nami dziewczynami jest. Radykalne zmiany w warstwie emocjonalno-duchowej zazwyczaj znajdują potwierdzenie we fryzurze. To jest widoczny efekt moich przeżyć duchowych. Jestem w trakcie burzliwych przemian. Czuję, jak to wszystko aż bulgocze pod powierzchnią.

To muszą być dobre zmiany, skoro tak wyładniałaś.

Są dobre, bo można powiedzieć, że odkryłam na nowo Boga. Mówię to świadomie, mimo że pochodzę z wierzącej rodziny katolickiej. Zostałam wychowana w wierze i poczuciu powinności wobec Kościoła. Jednak jako dziecko i przez większość dorosłego życia miałam obraz Boga jako odległego Pana, sędziego, który "za dobre wynagradza, a za złe karze".

Takie nastawienie nie buduje relacji, bliskości. Wywołuje wrażenie, że coś Mu jesteś winna, że jak nie odmówisz modlitwy, to On się gniewa, że On tych modlitw potrzebuje. Nagła wiadomość, która doprowadziła do mojego nawrócenia, mówiła o tym, że wcale tak nie jest, że Bóg nie jest sędzią, ale kimś naprawdę bliskim. Uderzyła mnie ta wiadomość. Jemu wcale nie chodzi o to, żebym była Jego sługą. Pozbycie się tego błędnego założenia najpierw otworzyło mnie na relację przyjacielską z Bogiem, a później na dziecięco-rodzicielską, taką jak między dzieckiem a troskliwym tatą.

Jak się buduje relację z Bogiem na co dzień? Jak ty to robisz?

Przede wszystkim daję sobie przyzwolenie na to, że to jest proces, i to być może taki, który będzie trwał do końca życia. Słucham sporo konferencji na ten temat. Ostatnio uderzyła mnie myśl, że dla zbudowania więzi z Bogiem istotna jest relacja z ojcem, tym ziemskim ojcem, po prostu naszym tatą. Relacja z tatą ma wpływ na wszystkie życiowe wybory, na przykład wybór męża, i na nasze więzi z innymi.

Mam z tym problem, bo mój tata na fali emigracji lat osiemdziesiątych wyjechał za chlebem do Stanów Zjednoczonych. Wziął odpowiedzialność finansową za rodzinę, ale nie było go piętnaście lat. Przyjeżdżał tylko z krótkimi wizytami, więc moja relacja z nim, podobnie jak ta dziecięca relacja z Bogiem, opierała się na szacunku do kogoś, kogo się rzadko widuje, kogo powinno się kochać, ale jest to trudne, jeśli nie jesteśmy blisko, nie znamy się, nie zmagamy wspólnie z codziennymi sprawami. Czułam, że powinnam kochać tatę, chcę go kochać, ale kompletnie go nie znam.

Dopiero teraz zaczynam poznawać mojego ojca i to ma znaczenie także dla mojego rozwoju duchowego. Staram się zrozumieć mojego tatę. Staram się też dowiedzieć, jakim Tatą jest mój Bóg. Dopiero teraz mogę w końcu zacząć żyć z jednym i drugim.

Jak wyglądał ten moment, kiedy doświadczyłaś istnienia Boga?

Przez kilka lat żyłam z myślą, że oczywiście istnieje świat zwierząt, roślin i cały nieogarniony kosmos złożony z układów gorących bądź lodowatych planet, ale jednak my, ludzie, jesteśmy tu sami. Lektura różnych książek utwierdzała mnie w tym przekonaniu.

Myślałam, że ludzie wymyślili sobie Boga, żeby nie zwariować i móc uporządkować swoje życie. Żeby nadać sens śmiertelności i cierpieniu. Ale po pewnym czasie, mimo sukcesów zawodowych, zaczął we mnie narastać niepokój.

Trudno było mi zagłuszyć pytanie o sens, o coś więcej, co nadałoby jakiekolwiek znaczenie naszej pracy, pragnieniom, życiu. Doszłam do wniosku, że wszyscy ludzie żyją tak samo: rodzimy się, uczymy i rozwijamy, w końcu stajemy się niby-samodzielni i nagle, kiedy chcemy wierzyć, że o czymś decydujemy, okazuje się, że jesteśmy bezsilni. Że rozpaczliwie usiłujemy zdobyć kontrolę nad swoim życiem, samym sobą, nad innymi ludźmi, a w rzeczywistości wszystko nam się wymyka. To nie my decydujemy, czy przeżyjemy kolejny dzień, godzinę, kwadrans!

Kiedy poczułaś się bezsilna?

Momentem porażki był dla mnie rozwód. Relacja, w którą bardzo wierzyłam i inwestowałam całą siłę, i co do której miałam poczucie, że wszystko jest "zabezpieczone" przez sakrament małżeństwa, rozpadła się. To było ogromne rozczarowanie.

Rozgniewałam się na Boga, na Kościół. Zasady, które mi wpojono, nie zadziałały, chociaż ich przestrzegałam. Wtedy, w gniewie, zamknęłam serce i "okopałam się". Pomyślałam, że religia to wymysł. Albo Boga nie ma, albo się mną nie interesuje. Mimo tego gniewu nie umiałam jednak żyć bez jakiegoś sensu tłumaczącego, co ja tu w ogóle robię i po co to robię. Wreszcie zawyłam o pomoc…

Co się musiało wydarzyć, że nazywasz to wyciem? Jak wyglądała ta chwila?

Tego wieczoru wróciłam do hotelu po dużej gali muzycznej, którą prowadziłam. To była impreza masowa. Fala ludzi blokowała trasę z garderób na parking. Długo i natarczywie żądano zdjęć i autografów. Kiedy podziękowałam i poprosiłam, żeby pozwolono mi dojść do samochodu i iść już spać, ktoś złapał mnie za rękę i szarpnął z pretensją, że przecież chodzi tylko o zdjęcie.

Po godzinie jakoś udało mi się wylądować w pokoju hotelowym, ale ciągle byłam zdenerwowana, czułam to szarpanie za ręce i ubranie. Pamiętam, że leżałam w łóżku, mocno biło mi serce, w głowie dzwoniły poirytowane głosy ludzi, którzy chcieli zdjęcie z panią z telewizji. Gonitwa myśli, trudność ze złapaniem oddechu, coś w rodzaju ataku paniki.

Poczułam, że jestem w pułapce i nie mogę uciec od tego lęku, od myśli kotłujących się jak rój os w mojej głowie, że to mój mózg funduje mi torturę, a ja nie mogę wyjść z siebie. Trudno mi teraz o tym wszystkim mówić, bo bardzo kocham życie, ale w tamtym momencie odpowiedzią była tylko jedna myśl: skończyć z tym cierpieniem. Wziąć rozbieg i wyskoczyć przez okno. To było przerażające. Wystraszyłam się tej myśli. Zaczęłam płakać.

Co cię powstrzymało?

Uratowało mnie Ojcze nasz. Automatycznie zaczęłam wołać do Niego słowami tej modlitwy w nadziei, że On, jeśli JEST, usłyszy mnie. I usłyszał. Moje ostatnie wspomnienie tej nocy to niemal wykrzykiwane słowa modlitw Ojcze nasz i Zdrowaś, Mario, odmawianych w kółko, żeby zagłuszyć zamęt w głowie i kołatanie serca. Następne, co pamiętam, to moment, w którym otwieram oczy, jest już dzień, a ja przeżyłam właśnie najgorszą noc w życiu. Noc, w czasie której zakwestionowałam swoje życie! Myślę, że to był mój mały-wielki cud.

I prezent od mamy, babci, dziadka… wszystkich, którzy się za mnie modlili i mnie tych modlitw nauczyli. Wskazali mi tym samym furtkę awaryjną, wyjście bezpieczeństwa, szybki skrót, dali mi koło ratunkowe, pozwalające przeżyć tę noc. Modlitwa uratowała mi życie. Rano podziękowałam na kolanach za to, że przeżyłam. Wtedy przyszło nawrócenie i zrozumienie wobec ludzi, którzy popełniają samobójstwo. Zawsze trochę nimi gardziłam. Nie mogłam zrozumieć, jak można targnąć się na własne życie. Dziś rozumiem te osoby. W życiu przytrafiają się czarne noce i ratunkiem może być tylko Ktoś, kto jest tego życia Źródłem. My je tylko dostajemy w dzierżawę. A taka czarna noc może nas przygiąć do ziemi. Z zewnątrz można być nawet bardzo wesołą osobą, odnoszącą sukcesy, jak na przykład Robin Williams…

…albo jak wtedy ty. Nie znałam cię jeszcze, ale pamiętam ogromne billboardy z dziewczyną z warkoczykami w eleganckiej sukience, zawsze czarującą, uśmiechniętą, pełną wdzięku.

A tu nagle coś na mnie spadło i przygniotło tak, że zaświtała mi myśl, aby wybrać śmierć. To nie było tak, że narastała we mnie taka chęć. Nigdy wcześniej nie przyszło mi to do głowy. Ostatnią rzeczą, jakiej bym chciała, to przestać żyć. A jednak coś takiego mi się przydarzyło i zupełnie zmieniło sposób patrzenia na wszystko.

Jak wygląda dziś twoje życie z Bogiem?

"Módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga, a działaj tak, jakby zależało od ciebie". Tak próbuję robić. Wiem już jednak, że moja siła nie jest we mnie. Ona płynie z tego, że należę do Boga. Przede wszystkim staram się żyć uczciwie. W chwilach wyborów odnoszę się do Jego słów. Myślę o Nim. Czasem te wybory są naprawdę trudne.

Nie jest łatwo nadstawiać drugi policzek, wybaczać, mieć serce i cierpliwość do ludzi, którzy działają nam na nerwy. Poza tym szukam z Nim kontaktu w muzyce. Nagrałam nową płytę pod tytułem Marta Kosakowska. Chociaż nie pada tam słowo "Jezus", są to głównie modlitwy. Pytania i słowa uwielbienia. Tak, to ja szukam kontaktu z Nim. Bo On przecież zawsze chce mieć kontakt ze mną, a ja się odsuwam i ciągle zapominam, że mam Go tuż za plecami. Mając takiego kompana, nie mam się czego bać.

Całą rozmowę z Mariką przeczytacie w książce "Bóg w wielkim mieście".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Marika: uratowało mnie "Ojcze nasz"
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.