Czy mnie pobłogosławisz?

(fot. Materiały autorskie)
Kamila Rybarczyk / materiały nadesłane

Błogosławieństwo Ojca uwalnia do podjęcia odpowiedzialności za swoje życie i życie drugiego człowieka - przestaję w końcu winić innych (rodziców, rodzeństwo, nauczyciela, babcię czy dziadka, wujka lub ciocię itp.) za niepowodzenia życiowe.

Wejść - nie wejść? Co powie? Jak zareaguje? - biję się z myślami. Jak mu TO powiedzieć, skoro rozmawiamy ze sobą od lat jedynie zdawkowo? Zresztą, ciężko nazwać naszą komunikację rozmową - kombinuję, jak obejść konieczność dialogu z nim, a jednocześnie nie daje mi TO spokoju. Czuję, że jeśli nie zrobię tego kroku teraz, to znów przyjdzie mi zmierzyć się z tym za ładnych parę lat - powróci jak bumerang, i to z miażdżącą siłą. Nie mogę się zdecydować. Po ludzku jest TO dla mnie niewykonalne - przerasta mnie w każdym calu. Wracają we wspomnieniach trudne chwile, przykre sytuacje i nigdy nie spełnione obietnice… Idę na wieczorną Eucharystię. Uderzają mnie wypowiadane w homilii pojedyncze słowa kapłana: "ojciec", "błogosławieństwo", "nie odmówię nikomu", "zaufaj", "odwagi!". Już dłużej nie mogę zwlekać. Umocniona Komunią świętą, postanawiam, że poproszę go dziś o TO.

Wracam do domu, zdejmuję w przedpokoju płaszcz. Siadam przy komputerze, nogi nagle odmawiają mi posłuszeństwa - są jak z ołowiu. Zaledwie parę metrów obok, za ścianą, siedzi on - tata. W końcu, z Bożą pomocą - przełamuję się. Inaczej zawsze będę odczuwała ten brak i wątpliwość. A ja chcę z tym skończyć - postanowione! Przekraczam próg pokoju i wyduszam z siebie: - Czy mnie pobłogosławisz? Zapada na chwilę grobowa cisza. Natrafiam na pytające spojrzenie w oczach mojego rozmówcy. - Noo…? - pytam. - Czy mnie pobłogosławisz, bo jeszcze nigdy mi nie pobłogosławiłeś - wypalam jak z automatu. - Nie było cię na mojej konsekracji i od tamtej pory nie słyszałam, abyś powiedział, że dobrze mi życzysz… Jest to dla mnie bardzo ważne… tato. - nieco z wyrzutem "poszło", ale trudno. Czekam w napięciu na reakcję z drugiej strony. Najgorsze zdaje się już za mną. W końcu TO wypowiedziałam. Po chwili milczenia, jakby zastanowienia, wolno odsuwając krzesło od biurka, siedzący na nim powstał i zapytał: - Ale… jak? - Normalnie: w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego - odpowiedziałam.

W takim razie: w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Córcia, niech Pan Bóg Ci błogosławi! I uścisk. Wracając do swojego pokoju czułam, że jest to jedna z najcudowniejszych chwil w moim życiu. Raptem dwie, może trzy minuty wyrwane z przestrzeni czasu. Niby nic się nie stało, a stało się tak wiele. Dosłownie wszystko. Ulga, łzy wzruszenia, jakiś nowy początek i… niesamowita lekkość. Jakbym zrzuciła z pleców wór kamieni. Do tej pory nawet nie uświadamiałam sobie, że go niosę! Dopiero ta wspaniała ulga i pojawiająca się w sercu radość pokazały, jaki ciężar niosłam przez te kilka lat. Spotkanie z Bogiem Ojcem, doświadczenie Go bliskiego, kochającego, być może po raz pierwszy odczucie i uświadomienie sobie, że mam Ojca (!), przyjęcie Jego błogosławieństwa - daje uwolnienie. Bóg nadaje nam w spotkaniu ze sobą nową tożsamość - tożsamość dziecka Bożego.

Błogosławiąc, przywraca nam życie. Jego błogosławieństwo jest m.in. w tym, że słyszę, że jestem dobra, wartościowa, że komuś na mnie zależy, że jestem kochana i przyjmowana/akceptowana bezwarunkowo i na zawsze. Nie ma takiej sytuacji, grzechu czy nawet mojego zaparcia się Pana Boga, by On przestał mnie kochać - jest to po prostu niemożliwe. Gdy patrzę na krzyż, na serce, które przestało bić z miłości do mnie, bym mogła być całkowicie wolna - nie mam więcej pytań. Bóg przywraca nam sens życia, ożywia to, co skostniałe, uzdalnia do działania i pełnienia Jego woli oraz do podjęcia życiowej misji. Uwolnienie mocą błogosławieństwa dokonuje się ku kochaniu - siebie i drugiego człowieka.

Następuje otwarcie się na bliźniego i rozpoczęcie współpracy z nim. Przestaję nagle marudzić, że moje życie jest takie, a nie inne, że urodziłam się w takiej, a nie innej rodzinie, że moi bliscy nie są dość zamożni, wykształceni itp. Doświadczam uwolnienia do stawania w prawdzie i odważnego przyjmowania jej - jest to bezcennym darem Ojca dla swego dziecka. Bóg chce uwalniać też od grzechu, lęku czy słabości, ale zaprasza nas do współpracy ze sobą - nic nie zrobi za nas i bez nas. Jest Tym, który przynosi nam wolność i jednocześnie pragnie, by każdy z nas ją zachował. Kluczem do uzdrowienia czy uwolnienia jest głębokie wołanie o Ojca - wpatrywanie się w Niego, niejako determinacja w spotkaniu z Nim. Bóg Ojciec, który jest Miłością, nie potrafi swemu dziecku odmówić - gdy prosi się Go z serca, staje z dziecięcą ufnością, On odpowiada, uzdrawia, uwalnia i błogosławi.

Kiedy przychodzi do nas prawdziwa myśl - skąd naprawdę pochodzę i kim naprawdę jestem - że jestem kochana tu i teraz, i na zawsze, bo przynależę do Boga, bo jestem Jego dzieckiem - otwieram się wówczas i Bóg leczy moje nerwice, natręctwa, bezsenność, lęki, nowotwory, bezpłodność i wiele innych. Ale to dopiero początek! Otrzymując błogosławieństwo Dobrego Taty, dostaję "w pakiecie" jednocześnie zadanie, by nieść je dalej, by nieść je "uwięzionym". Bóg uwalniając, błogosławiąc, posyła nas, byśmy i my nieśli błogosławieństwo, byśmy byli ludźmi błogosławieństwa! On zawsze mi błogosławi, tylko czy ja rzeczywiście pragnę przyjąć Jego błogosławieństwo? Dobry Tato, daj proszę, bym zawsze pamiętała, stając w ufnej modlitwie przed Tobą, o codziennym "Czy mnie pobłogosławisz?".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Czy mnie pobłogosławisz?
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.