Młody bogaty człowiek

dziennikarstwo obywatelskie / artykuł użytkownika

Komentarz do czytań na 28 niedzielę zwykłą

Pewien człowiek, jak chcą tego święci Marek i Mateusz, człowiek młody, jak tego chce święty Mateusz, albo nawet archon, czyli jakiś zwierzchnik, jak tego chce święty Łukasz – był zapewne człowiekiem dobrej woli i w Jezusie z Nazaretu dostrzegał rzeczywiście kogoś nadzwyczajnego, bo przecież wybiegł naprzeciw Niego i – na ulicy pewnie albo na pełnej kurzu ścieżce – upadł przed Nim na kolana. Może ów młody człowiek dowiedział się od kogoś niespodziewanie, że Jezus już odchodzi, i uświadomił sobie, że przecież jeszcze się musi Go o coś zapytać. Zabiega Mu zatem drogę, pada przed Nim w nieprzemyślanym pośpiechu na kolana i pyta, może trochę zasapany od szybkiego biegu: Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne? W języku polskim brzmi to bardzo prosto i zrozumiale, ale jest to pytanie piękne, i to piękne w tym znaczeniu, że o wewnętrznym pięknie jego duszy świadczy.

DEON.PL POLECA

W jego pospiesznej prośbie jest jednak jedno wyrażenie, którego nie możemy pominąć, dowodzi bowiem ono szczerej religijności tego człowieka: osiągnąć życie wieczne. Nasz przekład nie jest dokładny, ale to nic dziwnego, wyraz grecki bowiem, któremu odpowiada polski czasownik osiągnąć, nie jest łatwy do zrozumienia. W greckim tekście bowiem występuje wyraz kleronomeo, a kleronomein w klasycznym języku greckim to tyle, co stać się spadkobiercą lub dziedzicem czegoś, odziedziczyć coś, otrzymać coś w dziedzictwie. Po polsku zatem przekład powinien brzmieć: Co mam czynić, abym się mógł stać dziedzicem życia wiecznego.

Młody klęczący człowiek mówi do Jezusa: Nauczycielu dobry i chociaż nie można z tego wyprowadzać wniosku, że uznał on w Jezusie z Nazaretu Syna Bożego i obiecanego Mesjasza, wolno nam jednak przyjąć, że człowiek ten jest Jezusem zauroczony i chyba dlatego stara się być tak bardzo grzeczny. A Pan Jezus pragnie, żeby jak najszybciej rozkwitło na ustach klęczącego to, co go nurtowało od wielu dni: Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg.

Ewangelista pisze nieco później, że Jezus spojrzał na tego młodego człowieka z miłością. Tekst grecki jest jeszcze mocniejszy: emblepsas auto egapesen autonrzucił na niego okiem i rozmiłował się w nim. To Jezusowe rozmiłowanie niełatwo nam zrozumieć, jest to bowiem uczucie, z którego my jesteśmy niemal całkowicie wypłukani. Jest to miłość całkowicie bezinteresowna, taka zatem, jaka tylko między zażyłymi przyjaciółmi istnieć może, a my przecież ani do takiej bezinteresownej przyjaźni już nie jesteśmy zdolni, ani do takiej miłości. Jest w tej miłości zachwycona radość i to ona pozwala na to, że w drugim człowieku nie rzecz dostrzegamy, która nam może być przydatna lub przyjemność nam sprawić może, tylko człowieka i jego obecność. Nie to jest ważne, czym dla mnie jesteś, ważne jest to, że po prostu jesteś. Starożytni Grecy, ile razy o takiej miłości mówili, używali wyrazu agape. Tym samym wyrazem posłużył się święty Marek: egapesen auton. Rozmiłował się zatem w tym człowieku Pan Jezus, i to pewnie od pierwszego wejrzenia, od chwili kiedy ten człowiek nazwał Go Nauczycielem dobrym i kiedy dodał, że chce w dziedzictwie otrzymać życie wieczne, ale nie bardzo wie, jak tego dokonać.

Kiedy zatem teraz usłyszał Jezus, że ten młody człowiek, klęczący na pełnej pyłu i kurzu drodze, zwie go nauczycielem dobrym, to może ciągle jeszcze słyszał szeptane Mu do ucha, a pewnie też krzyczane przed chwilami niewieloma dziecięce wynurzenia, że jest dobry i tak bardzo kochany, jak nikt inny na świecie. To może dlatego niby to pytanie ze strony Jezusa, a niby wyrzut jakiś: Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg. To zapewne wielka tajemnica młodego człowieka i Zbawiciel mu znak daje, że dobrze o tym wie. Przypomina mi to wydarzenie słowa Jezusa skierowane do faryzeusza Szymona, który z pogardą patrzył na bezimienną płaczącą grzesznicę: bardzo umiłowała. Przecież tymi słowami także jej samej dał Jezus do zrozumienia, że zna jej tajemnicę i że jest tą jej tajemnicą po prostu wewnętrznie ujęty. Może zatem także ten człowiek bardzo Jezusa umiłował, chociaż nie wiedział jeszcze, kim On naprawdę jest?

Ile razy czytam opowiadanie o tym człowieku, zastanawiam się, dlaczego w olśnieniu jakimś nadprzyrodzonym nie poszedł on po prostu za Jezusem. I najbardziej mi się podoba odpowiedź, która jest sama w sobie sprzeczna: Bóg jest tak dobry, że aż ludzki. Ośmielam się nawet powiedzieć, że Bóg jest humanistą w szlachetnym i dobrym tego słowa znaczeniu. Dopóki ten świat istnieje tak, jak istnieje, i taki, jaki istnieje, dopóki nie zapanuje Królestwo Boże na ziemi, dopóki Syn Człowieczy nie przyjdzie powtórnie na ten świat, człowiek i tylko człowiek będzie ośrodkiem zainteresowania Boga. Bóg jest tak ludzki i tak Boży zarazem, że jak pasterz dobry wybiera się na poszukiwanie jednej zaginionej owcy nie dlatego, żeby Mu była na coś potrzebna, bo Mu wystarczy obecność tych, które pozostały w owczarni, tylko dlatego, żeby nie zginęła przez niedopatrzenie jakieś i żeby się jej jakaś krzywda nie stała. Bóg jednak człowieka do niczego nie zmusza, otwiera tylko swoje święte dłonie pełne darów i prosi, ale także ostrzega: proszę cię, weź, bo jeżeli nie weźmiesz, będziesz nieszczęśliwy. Ale tak się jakoś dziwnie z Bogiem dzieje, że kiedy człowiek nie weźmie Jego darów i tak się w grzechy uwikła, że o własnych siłach się z nich w żaden sposób wydobyć nie może, to Najświętszy - błogosławione niech będzie Jego Imię - niespodziewanie się przed nim jawi i głosem sumienia lub głosem innych ludzi drogę mu wskazuje ku dobru: Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, nie oszukuj, czcij swego ojca i matkę.

Młody człowiek odpowiada: Nauczycielu, wszystkiego tego przestrzegałem od mojej młodości. Właśnie wtedy Pan Jezus rzucił na niego okiem i rozmiłował się w nim. Oczywiście, można dać z siebie jeszcze więcej, ale już tylko wtedy, gdy Bóg jest naprawdę dla człowieka jedynym Umiłowanym: Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną. Niestety, dla tego młodego człowieka Bóg jeszcze nie był jedynym Umiłowanym. Odszedł. Święty Mateusz pisze tylko, że odszedł zasmucony, święty Łukasz zauważa, że się mocno zasmucił, a święty Marek pisze nawet, że młody człowiek spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony. Wszyscy trzej synoptycy podają przyczynę tego smutku: według świętego Łukasza był bardzo bogaty, a według świętego Mateusz i świętego Marka miał wiele posiadłości. Bogactwo nie pozwoliło mu dostrzec, że droga, którą się w prawdziwym ubóstwie idzie razem z Panem Wszechrzeczy, jest po prostu piękna i jedyna w swoim rodzaju.

Nie znamy dalszych dziejów tego młodego człowieka, ale tak mi się wydaje, że pojawił się on w Jezusowym Kościele po Pańskim zmartwychwstaniu, może nawet w Kościele odegrał wielką rolę, jeżeli synoptycy tak pieczołowicie, choć anonimowo, opisali jego pierwsze spotkanie z Jezusem.

Ks. Jan Ożóg SI

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Młody bogaty człowiek
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.