Modlitwa Pismem Świętym – czy to coś dla mnie?
Modlitwa Pismem Świętym. Tydzień biblijny. Wszystko to brzmi dość poważnie, wzniośle, przynajmniej tak mi się zawsze wydawało.
Jestem zwyczajną dziewczyną, kocham życie, chociaż czasami go nie rozumiem, uwielbiam spacery, często żartuję, z równą ekscytacją czytam „mądre” książki, co oglądam „Mrocznego Rycerza”. Staram się być tu i teraz, a nie bujać w obłokach, bo z tego bujania i filozofowania akurat nic dobrego jeszcze nie wynikło. A tutaj różne szkoły, techniki – słuchaj, wczuj się, wyobraź sobie, postaw się na miejscu tej osoby, zadaj konkretne pytania, kontempluj. Czy to się da połączyć?
Jest chyba kanon klasycznych wątpliwości: coś powinieneś poczuć? Analiza tekstu linijka po linijce – wszystkie symbole, postawy, to, co między słowami – starasz się zapamiętać liczne lekcje, które tryskają z każdego wręcz wersu. Gdy masz usiąść znów do Biblii, jesteś zniechęcony, bo to męczące. Bo trudne. Bo nic nie czujesz. A może to właśnie natłok myśli, drobiazgowego analizowania Cię wykańcza? Nie siadasz, bo to nie ten moment, bo dookoła jest za głośno, w Tobie jest za głośno. Co z tego, że tyle zanalizowałeś, skoro po chwili wszystkie te punkty zapominasz? Może uważasz, że to oderwana od życia dewocja? A może czujesz się zbyt słaby, beznadziejny, niegodny spotkania z Bogiem? Może dobija Cię ciężki grzech i masz wrażenie, że to nie jest stan na modlitwę, a już na pewno nie Biblią? Masz wrażenie, że i tak co chwila będziesz upadać, więc to wszystko jest chyba bez sensu. Tu pojawia się pytanie: czy modlitwa Pismem Świętym może połączyć się z prostotą życia, z codziennymi wyzwaniami i radościami? Czy taki uduchowiony i oderwany od ziemi obraz jest prawdziwy czy krzywdzący?
Mam trzy ulubione drogowskazy, które pozwoliły mi „zaprzyjaźnić” się z Biblią.
Pierwszy z nich, to klasyk – modlitwa to spotkanie z Bogiem. Wiem, wiem – robi się wzniośle, ale nie! Już schodzimy na ziemię. Tu chodzi tylko o to, że to spotkanie – tak samo jak spotykam się z rodziną czy z przyjaciółmi, tak samo spotykam się z Bogiem. A co się robi na spotkaniach? Czasem oczywiście siedzi się w ciszy. A innym razem po prostu się rozmawia. Trochę się mówi – o tym co cieszy, co gnębi, czasem prosi się o pomoc albo o poradę. Trochę się słucha.
I tutaj właśnie „wchodzi” Pismo Święte i drugi drogowskaz. Podarował mi go brat Roger z Taize. Powiedział kiedyś, że warto spojrzeć na Pismo Święte jak na list pisany do nas – stary list, napisany momentami może trudnym i niezrozumiałym językiem – ale skierowany do nas. Jak to z listami bywa, możemy dowiedzieć się trochę o autorze: co u niego słychać, co robi, co myśli, ale też jaki jest. Co On o sobie mówi albo co mówi o Nim to, co robi. Wydaje mi się, że naprawdę jedną z najbardziej odświeżających nas i naszą rzeczywistość rzeczy jest burzenie naszych schematów i obrazów Boga. Przykładowo: groźnych albo wprost przeciwnie – zupełnie miałkich i bez charakteru. A to jest droga, która nigdy (na tym naszym padole, poetycko mówiąc) się nie kończy. Drugim typem wiadomości, jaki możemy usłyszeć, to wskazówka dla nas – czasem bardzo konkretna, nadająca się dokładnie na ten moment, czasem ogólna – odnosząca się do życia, a niekiedy taka, która teraz wydaje się zupełnie nieprzydatna, a jej mądrość odkrywamy dopiero po czasie. Są takie listy, które od razu nas poruszają, inspirują, ale są też takie, które pozornie nic nie znaczą i odkładamy je lekko skonsternowani albo obojętni.
Trzeci drogowskaz, to słowa, że każdy z nas pisze kolejne rozdziały Pisma Świętego – nie są to tylko oderwane od rzeczywistości stare historie, to jest życie każdego z nas. Niekiedy z ciekawością zastanawiam się, co dałoby się o moim życiu napisać i nieraz dało mi to solidnego kopa do działania, a nie gdybania.
Tak, wiem, pewnie myślicie sobie – dobra, super, ale co z tego. No właśnie. Co mi dają te drogowskazy? Dają mi prostotę. Zwyczajność. Modlitwę Pismem Świętym sprowadzają z „wyżyn niebieskich” na mój poziom. Wiem, że mogę po prostu usiąść i otworzyć list. W takich warunkach i w takim miejscu, w jakim akurat jestem, ale też w takim stanie, w jakim akurat jestem. Mogę poświęcić mu tyle czasu, na ile akurat mnie stać. Mogę wysłuchać krótkiego komentarza, który pomoże zrozumieć mi to, co trudne. Mogę posiedzieć chwilę w ciszy, ale jeśli akurat cisza mnie przytłacza, mogę po przeczytaniu po prostu iść dalej w dzień – pozwolić ziarnu rosnąć, kiedy ja nawet nie zdaję sobie z tego sprawy.
To, co jest dla mnie piękne w wierze, to oddanie kontroli. Czasem mam wrażenie, że Bóg tylko czeka aż w końcu przestaniemy próbować wszystko trzymać na swojej smyczy. Aż zaakceptujemy nasze emocje, nasze roztargnienia, nasz temperament i przestaniemy szukać doskonałości. Czeka na moment, w którym uwierzymy, że bardziej niż o perfekcyjnie wykonany pobożny rytuał, chodzi o życie razem z Nim. O spotkania, na których jesteśmy tacy, jacy jesteśmy. O czyny wykonywane z miłością. O zaufanie i wiarę w to, że upadki, to nie koniec i porażka, a szansa na to, by nauczyć się wstawać. Bo Bóg nie jest niczym ograniczony – daje nam dużo rzeczy, które mają nam pomóc spotykać się z Nim, ale nie jest nimi ograniczony. Dlatego nawet, jeśli upadliśmy strasznie, czujemy się okropnie, a poprzeczka wydaje się zbyt wysoka, byśmy byli w stanie wstać i nie zrobić tej samej głupoty chociażby jutro – nie traćmy nadziei. Niezwykle charyzmatyczny dominikanin, o. Józef Puciłowski OP powiedział kiedyś: „Na litość boską! Dlaczego Pan Jezus umarł na krzyżu? Umarł za dziewice niepokalane, czy co? No między innymi także. Umarł za morderców, złodziei, rozwodników. (…) Umarł dlatego, bo ich kocha, bo chce ich zbawić.”
Dlatego niezależnie od sytuacji, nie bój się. Weź Pismo Święte, przeczytaj fragment, podejdź do tego naturalnie, jak do listu. Jak chcesz, to wysłuchaj jakiegoś komentarza, jak chcesz, to zastanów się chwilę nad tym, co przeczytałeś w ciszy, jak chcesz, to wróć do swoich zajęć. Może za parę godzin ten fragment wróci do Ciebie jeszcze na chwilę. I wieczorem albo następnego dnia to powtórz. Nie dlatego, że musisz. Pozwól Jezusowi wejść do swojego życia. Pozwól Mu mówić do ciebie, odnajdywać się w twoim życiu. Zobacz, jak bardzo jest niezwykły, jak bardzo kocha i zrobi wszystko, by cię uratować i byś był szczęśliwy. Pozwól sobie oddać swoją radość, strach czy smutek słowami Psalmu. Życie z Bogiem, to przygoda, której nie da się zamknąć w schematach czy regułach. A w tym wszystkim najważniejsze jest jedno: On jest, On żyje.
Tekst pochodzi z bloga projektnadzieja.blog.deon.pl Chcesz zostać naszym blogerem? Dołącz do blogosfery DEON.pl!
Skomentuj artykuł