Amos / artykuł nadesłany

Człowiek musi być jak trolejbus. Tramwaj jedzie tylko po szynach, nie ma żadnej swobody. Samochód ma całkowitą swobodę, a trolejbus ma swobodę w ramach kontaktu. Nie może tracić kontaktu, bo traci całą energię i światło w nim gaśnie. Coś podobnego jest z człowiekiem. Człowiek ma swobodę, ale musi czuwać, żeby nie zerwać kontaktu… - mawiał kameduła o. Piotr Rostworowski.

Apostoł Narodów zachęca nas, abyśmy modlili się nieustannie. Czy to możliwe? Czy dostępne dla każdego, bez względu na stan, sposób życia, obowiązki? A może ociera się to o płytką i prymitywną dewocję i nie przystoi człowiekowi współczesnemu, inteligentnemu, nowoczesnemu? Jak to osiągnąć? Po co? Czy to konieczne?

Te i inne pytania mogą kołatać się po głowie, gdy dociera do nas po raz kolejny to zadanie z Pierwszego Listu do Tesaloniczan. Czy to aby nie przenośnia? Możliwe i dostępne dla każdego, jeśli tylko chce. Można, a nawet trzeba twardo chodzić po ziemi, wypełniać różnorakie zadania i obowiązki, które przed nami stoją i - niczego nie zaniedbując - praktykować tę drogę.

Nie trzeba żadnych specjalistycznych kursów ani skomplikowanych szczegółowych instrukcji. Jeśli ktoś chce pogłębić wiedzę na ten temat, a to jest bez wątpienia chwalebne i pożyteczne, to znajdzie ku temu okazję. Jest sporo literatury na ten temat, są ludzie siedzący w temacie. Nie ma jednak istotnego powodu, żeby zwlekać i odkładać tę drogę na lepsze czasy. Warto zacząć. Teraz.

Starożytna forma "modlitwy nieustannej", czyli życia w obecności Boga, znana jest od wieków pod nazwą "modlitwy Jezusowej". Powstała, rozwinęła się i jest do dziś jednym z charakterystycznych rysów duchowości wschodniego chrześcijaństwa.

"Kościół ma dwa płuca" - chrześcijański wschód i zachód - i warto oddychać tymi dwoma płucami. Jedno krótkie zdanie wypowiadane bezustannie, co wcale nie znaczy, że - szczególnie na początku - będzie ono "aktywnie trwało" w naszym umyśle i sercu nieprzerwanie 24 godziny na dobę, przestawia nas na drogę życia w Obecności.

 Judaizm często posługuje się pojęciem Szechina. Jest to słowo hebrajskie, pochodzenia chaldejskiego, oznaczające obecność, zamieszkiwanie Boga pośród ludzi. Myślę, że o taką właśnie obecność Boga w człowieku i człowieka w Bogu w tym wszystkim chodzi. Oczywiście, że podążanie tą drogą nie jest konieczne, jedynie słuszne i jedynie owocne, ale daje wspaniałą możliwość poukładania swego wnętrza.

Modlitwa Jezusowa ma swe korzenie w Ewangelii. Znana jest scena, kiedy to ślepy żebrak siedzący przy drodze prosił Pana słowami: "Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną". A Jezus zapytał go, czego od niego oczekuje? - "Spraw, abym przejrzał". Nic dodać, nic ująć. Przecież o to chodzi, abym przejrzał.

Panie, Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem - to kwintesencja modlitwy i klucz do poukładania wielu spraw. To ma sens. Warto się o tym przekonać. Są takie miejsca, które bardziej niż inne pozwalają doładować akumulatory, skupić się na modlitwie.

Gdy wchodzę w mury wiekowych świątyń zawsze szukam wzrokiem śladów modlitwy na posadzce, starych stopniach, kamiennych progach. To na nich widać odciśnięte symboliczne znaki życia wiarą, życia modlitwy. A ponieważ wierzę w świętych obcowanie, zaraz mi raźniej, że nie jestem sam, ale mogę dołączyć do licznego grona tych, którzy modlili się tu przede mną.

Są takie miejsca, gdzie można doświadczyć błogosławieństwa ciszy i owocnych chwil samotności. Ojciec Piotr nazywał to "ważną klasą bezpieczeństwa dla naszego życia."

Bielany

Jan Paweł II mówił o bielańskim eremie: "kameduli są waszym piorunochronem. Oni "tracą czas" dla Boga, tracą go także dla nas - przed Nim. Modlitwa jest piorunochronem. Na początku XVII w., gdy powstawał erem kamedułów, podkrakowskie wzgórza było zapewne oazą ciszy, miejscem ustronnym. Dziś to już teren miejski, choć nadal można znaleźć tu spokoju. Samotnia w sercu miasta.

Inne czasy, inne wyzwania, inaczej stawiane pytania. Choć ludzkie tęsknoty są te same, to forma szukania prób odpowiedzi na nie musi poddawać się zmianom. Te same wartości można przecież przeżywać w inny sposób. Dążyć do nich nieco inną drogą. To wcale nie musi znaczyć "przez-nas-wymyśloną", dotąd nieznaną. Najczęściej jest to po prostu powrót do korzeni, czyli do sedna.

 Odkrycie na nowo. Dogmatyzacja i kanonizacja form i środków prowadzi donikąd - zniewala i wykoślawia. Wszystko, co pokryte jest nawet dostojnym kurzem - trzeba odczyścić, aby zajaśniało.

Jeden z mnichów z Góry Atos określił to tak: "mnich to ten, który na pustyni pozostaje ze światem, a przebywając w świecie trwa na pustyni." Dziś pustynia jest także w mieście. Nową formą odpowiedzi, przebywania na pustyni miasta są na przykład Wspólnoty Jerozolimskie.

Cisza

Cisza pełna znaczeń i symboli. Zaprasza do milczenia, które nie jest celem samo w sobie. Jest środkiem, który pozwala uczyć się słuchać.

Samotność

Samotność, która nie jest celem - tylko środkiem, formą poszukiwania. Nie jest wyrazem pogardy. Nie jest osamotnieniem, wyobcowaniem czy samowykluczeniem. Wręcz przeciwnie.

Wspólnota

Wspólnota pełna dyskrecji i poszanowania miedzy innymi dla świętości celi. Tu mnich zawsze jest sam. Jest ona niedostępna dla innych. W eremie ducha wspólnoty czuć w powietrzu. Po wyjściu z kościoła, gdzie się z nią człowiek spotyka, powraca do swojej celi, aby być sam - dla zmierzania ku temu, co najistotniejsze. I po jakimś czasie znowu wraca się do wspólnoty, aby zaczerpnąć. I ten cykl się powtarza - każdego dnia. Wszystkiego tego może warto doświadczyć. Zatrzymanie się na górze ustronnej, aby odpocząć od wiru i zgiełku czas jakiś, nie może być manifestacją pogardy dla tego, co zostało na dole. Nie nienawiść człowieka tu przywodzi.

"Jeruzalem. Księga życia" - reguła-drogowskaz Wspólnot Jerozolimskich przestrzega szukających samotności przed zgryźliwym ascetyzmem, szorstkim samotnictwem, pogardą pełną samowystarczalności, bo można stać się złośliwym mnichem - i niekoniecznie trzeba być zakonnikiem. Wielu złośliwych mnichów chodzi po ulicach miast, a większość z nich nigdy nawet gościnnie nie była w klasztorze. W "Zwyczajach Eremitów Kamedułów Góry Koronnej" można przeczytać, że przeor ma obowiązek informowania kapitułę generalną zakonu o zauważonych zaburzeniach osobowości kandydata na pustelnika. Nowicjusza, a potem zakonnika w trakcie ślubów czasowych - zanim zostanie dopuszczony do ślubów wieczystych - cała wspólnota bacznie obserwuje, a swoje zdanie na jego temat każdy jej członek wyraża w głosowaniu w trakcie tzw. balotacji. Do naczynia wrzuca się kulkę białą lub czarną: niech pozostanie z nami albo niech opuści erem.

W drodze na siedmiopiętrową górę nie można być osamotniony, choć można przemierzać ją w samotności. Ale i tak potrzebna jest wspólnota. Ścieżka jest stroma, śliska i wyboista. Nieraz trzeba, żeby ktoś zechciał popchnąć, podsypać piasku pod koła, a może nawet na najtrudniejszym odcinku wziął na hol. Swego czasu miałem kłopoty na ostatnich 100 m drogi do bramy eremu. Jest nieco stromo, a oblodzone kamienie, przykryte cienką warstwą śniegu, dały o sobie znać. Ugrzęzłem na wąskim podjeździe, pomiędzy dwoma murami.  Potrzebowałem pomocy i ją otrzymałem.

Osamotniony nie osiągnie celu. Zacznie buksować, kręcić się w miejscu wokół własnego ogona i nawet się nie spostrzeże, jak spali sprzęgło, zedrze opony  - i uziemi się sam. Zdarza się także, że rwąc pod górę za wszelką cenę dotkliwie rani wszystkich wokoło. Buksujący pojazd spod kół wyrzuca bryłki lodu i kamienie. Mój też wyrzucał. Ale zostałem ostrzeżony przez człowieka podążającego do eremu pieszo. Życzliwie zwrócił mi uwagę, że to, co leci spod kół mojego auta może trafić w pojazd zaparkowany poniżej, na placyku przed podjazdem.

W swym niepohamowanym parciu do celu można niszczyć wszystko na swej drodze. Kiedy chcesz klęknąć, upewnij się, że nie kopniesz stojącego za tobą. Chrześcijaństwo to nie joga. Nie o nieskazitelność  i samozbawienie tu chodzi.

Czerna

Wapienne wzgórz porośnięte gęstym lasem. Jary i wąwozy. Słońce igra w koronach drzew. Na ziemi kładą się cienie i plamy światła. Stare buki przybierają przedziwne kształty. Pomiędzy drzewami resztki kamiennego mury. Przypominają, że stąpam po terenie dawnej klauzury karmelitańskiego eremu w Czernej. Śladów pustelniczych domków próżno jednak szukać. Część kamiennego budulca zapewne rozebrali ludzie, resztę pochłonął las. Po prawie 200 latach erem na wzgórzach przestał istnieć. Karmelici odeszli od pustelniczego życia. Choć znowu niektórzy z nich do niego wracają. Ziemia ta przesiąknięta jest modlitwą  i nic tego nie zmieni. Wierzę w świętych obcowanie. Ci, którzy kiedyś w tym lesie szukali swej drogi do domu Ojca nie zniknęli bez śladu - odeszli na drugą stronę życia i tworzą razem z nami jeden Kościół. Jezus często udawał się na górę, na miejsce ustronne, aby się modlić - rozmawiać z Ojcem.

Takie miejsca pomagają odpocząć nieco, zaczerpnąć powietrza i spojrzeć na życie z innej perspektywy. Doładować akumulatory. Wędrowanie staje się bezpieczniejsze. Pojawia się światło, które oświetla drogę. Dają siłę, aby wstać po raz kolejny, wyprostować się i po raz kolejny ruszyć z miejsca, aby nie siedzieć w ciemności i nie żebrać - jak ślepy Bartymeusz przy drodze.  Potrzeba światła, aby nie iść na własną rękę i po omacku, nierzadko w kierunku przepaści.  Nie muszę żebrać, bo nie jestem niewolnikiem - jestem Jego dzieckiem. Mam się zwracać do Niego jak do OJCA. Nie jak do łaskawego bogacza, który może rzuci mi ochłap z tego, co mu zbywa. On nie traktuje mnie jak najemnika czy żebraka. Zaprasza mnie, abym żył w Jego obecności. Spraw, abym przejrzał I zobaczył MIŁOŚĆ, Która mnie szuka. Spraw, abym przejrzał I zobaczył Twoje rozpostarte ramiona. I szatę odświętną, I pierścień, Które na mnie czekają… Spraw, abym przejrzał I nie siedział Przy drodze Jak ślepy żebrak. Spraw, abym przejrzał I powstał, Bez lęku. I ruszył przed siebie Na spotkanie OCZEKUJĄCEGO.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Piorunochron
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.