Wigilia była koszmarem. Gdy dzwonił dzwonek, brakowało mi oddechu
Życie pokazuje dobitnie, że nie we wszystkich domach po Bożym Narodzeniu największym problemem są pierogi, które trzeba zamrozić. Niektórzy z nas po świętach są po prostu emocjonalnie sklepani.
Przyznam, że słowami, których szczerze nie znosiłam jako dzieciak, była sławetna fraza "święta, święta i po świętach", którą miała w zwyczaju wypowiadać moja babcia. Wypowiedzenie tych słów oznaczało, że czas, na który czekałam przez cały adwent (a w sumie to nawet dłużej) właśnie się kończy - i wkrótce nastąpi powrót do "normalności".
Musiałam więc dać sobie radę z nostalgią i - bogatsza o piękne wspomnienia i prezenty od Mikołaja - uświadomić sobie, że następne Boże Narodzenie będzie dopiero za rok. Obecnie, choć według metryki jestem bliżej wieku lat 30, niż 20, a jedynym dzieckiem w naszym domu jest roczna córka, również wolę święta zaczynać, niż je kończyć - mimo że w planach mamy przecież wspaniałego sylwestra, a także imprezę urodzinową Alicji.
Ale, niestety, życie pokazuje dobitnie, że nie we wszystkich domach po Bożym Narodzeniu największym problemem są pierogi, które trzeba zamrozić. Niektórzy z nas po świętach są po prostu emocjonalnie sklepani - z powodów osobistych, rodzinnych, zdrowotnych.
Choć w okresie przedświątecznym jesteśmy wręcz zalewani wyzierającą z reklam Christmas joy, to być może także wśród naszych krewnych, przyjaciół czy dalszych znajomych znajdują się ludzie, dla których to właśnie "ten wyjątkowy czas" jest czasem wyjątkowo trudnym i bolesnym. Myślę, że warto wysłuchać ich opowieści - nie po to, by mieć poczucie winy, że samemu miało się wspaniałe święta, lecz po to, by zrozumieć, jak wygląda świętowanie, gdy w życiu dzieje się źle. Albo aby uświadomić sobie, że nie tylko ja lub moja rodzina mamy "alergię" na święta.
Marcelina, 34 lata. Te życzenia były jak bicie po twarzy
Czego można życzyć kobiecie w moim wieku? Gdybym była sama, to na pewno męża - zwłaszcza, że pochodzę z rodziny konserwatywnej, takiej, gdzie nie ma pojęcia singielki, tylko stara nieszczęśliwa panna. Ale mam męża - nie mogę powiedzieć, że nie układa się nam. Jest naprawdę dobrze. Tylko, nikt nie wie, nikt nie rozumie, że my nie możemy mieć dzieci. Nigdy nie będziemy ich mieć - to nie jest kwestia leczenia - on ma azoospermię, czyli w jego nasieniu nie ma plemników. Nie ma żadnych szans.
Na co dzień po prostu o tym nie mówimy, ja skupiłam się na pracy, on na pracy i na swoim hobby - odświeża stare motocykle. Nie pogodziliśmy się z tym - nadal zdarza mi się płakać, gdy widzę niemowlaki. On mówi na ten temat mało, ale wiem, że też czuje się źle - może ma poczucie winy, bo jednak to on nie może dać mi dziecka.
Gdy przychodzą święta, chce mi się wyć - mam dwie kuzynki, jedna ma bliźniaki, druga trzech synów rok po roku. I wszyscy życzą mi, żebyśmy byli kolejni, przypominają, że czas płynie. Ciotki i moja babcia myślą, że skupiłam się na karierze. A ja nawet nie robię wielkiej kariery, to nie tak. Praca jest jednak moim wybawieniem. Gdy ktoś składa mi życzenia, żebym miała gromadkę dzieci, to czuję jakby bił mnie po twarzy. Oddałabym pracę, połowę swojego życia, żeby móc urodzić dziecko. Jedynym, czego życzę sobie teraz, to żeby moje małżeństwo się nie rozpadło - bo oboje wchodząc w ten związek chcieliśmy mieć większą rodzinę. Nasze szczęście we dwoje to dla mnie za mało.
Przemek, 20 lat. Wtedy brakowało mi oddechu
Moje święta teraz są spoko, ale przez wiele lat tak nie było. Nie wiem, jak to zostanie odebrane, ale problem rozwiązał się, gdy umarł mój ojciec. Tak, wiem, że nie wolno życzyć nikomu śmierci, ale nie potrafię o tym myśleć inaczej i inaczej tych spraw czuć. Moi rodzice wcześnie się rozwiedli, ale mieli taki układ, że moja mama wysyłała mnie na wigilię do ojca. On po mnie przychodził i zabierał mnie do siebie.
Ten wieczór u niego być najgorszy, jaki tylko może być - ojciec był kilka razy ze swoją nową kobietą (choć mamie mówił, że będą tylko jego rodzice i przyrodni brat z rodziną), jego ojciec mnie nienawidził, tego nie był w stanie ukryć. Ciągle się ze mnie śmiali i opowiadali o tym, jaki z taty jest podrywacz, jaką idiotką była moja mama. Niby żartowali ze mnie, że jak będę się trzymał ojca, to też będę miał firmę, dobrze mi się powiedzie. A tak zazwyczaj to ojciec się mną nie interesował - tylko w wigilię i swoje urodziny mnie "porywał".
Te ich słowa to były takie żarty ze mnie i z mojego życia. Chciałem tylko stamtąd wyjść - szedłem wtedy spokojnie do domu. Muszę uczciwie powiedzieć, że mam też żal do mamy - ona kazała mi tam chodzić, mimo, że chyba wiedziała, że jestem przed wigilią nerwowy, a jak dzwonił dzwonek i miał on przyjść, to brakowało mi oddechu i od razu szedłem do łazienki. Po prostu taka tradycja, której nikt ze mną nie uzgodnił.
Klaudia, 31 lat. Jego już nigdy z nami nie będzie
Odkąd pamiętam, miałam naprawdę wspaniałe święta. Jeździliśmy do rodziny mamy na Wybrzeże. Było ciepło, rodzinnie - mieliśmy taki zwyczaj, że nie każdy kupował prezent dla każdego, tylko jedna osoba losowała komu wręczy jakiś gadżet. Fajne to było, bo te prezenty były przemyślane, nie chodziło o ilość. Wszystko zmieniło się w tym roku - ponieważ w wakacje zginął tragicznie mój brat. To był wypadek samochodowy (on był trzeźwy, wszyscy o to pytają!).
Mój brat dwanaście lat ode mnie starszy spędził te święta na cmentarzu. Nie chciałam jechać do żadnej rodziny, tylko być przy nim - on był dla mnie jak opiekun, najlepszy przyjaciel. Nigdy nie spotykałam się z chłopakiem, którego on nie lubił - jego zdanie było bardzo ważne dla mnie. Ale rodzice zdecydowali, że muszą być święta - pojechaliśmy do babci. Płakałam, jedząc barszcz.
Dotarło do mnie, że jego już nigdy z nami nie będzie - ani w te, ani w żadne inne święta. Po drodze leciała "Kolęda dla nieobecnych". Chciałam wtedy, aby tata, który prowadził auto, zjechał na bok, bo nie mogłam tego słuchać, nie mogłam siedzieć spokojnie. Mama i ja płakałyśmy, tata prosił nas, byśmy dały radę, że jego syn, by nie chciał, żeby zaniedbać rodzinę i pogrążyć się w żałobie. Tylko, że to już nie jest taka rodzina jak wcześniej. Naprawdę, cieszę się, że Święta minęły. Wierzę w Boga, ale nie umiem świętować Jego narodzenia, gdy umarł mi tak bliski człowiek.
Martyna, 27 lat. Zawsze nienawidziłam tego udawania
Teraz się tego nie wstydzę, ale kiedyś bardzo - dorastałam w rodzinie alkoholowej. Mama i tata byli uzależnieni. Mama piła "na eleganta" - chodziła do pracy i nigdy nie wyglądała na zniszczoną wódką. Ojciec - co innego. Alkohol go upadlał. W dalszej rodzinie też były uzależnienia - na pewno alkohol, a może również hazard - tylko, że o tym się nie rozmawiało. Matka i ojciec jednak na wigilię stawali się wzorowymi katolikami - szli do Komunii, dekorowali dom, składali sobie życzenia. Boże, jak ja tego udawania nienawidziłam.
W moje urodziny, w Dzień Dziecka - ojciec nieraz mnie uderzył za nic, bo akurat był pijany, matka wiele razy zapominała o ważnych dla mnie wydarzeniach. Boję się, że któreś z nich upije się na moim weselu i będzie dramat. W każdą wigilię siadaliśmy do stołu z całą dużą rodziną. Kolędy, prezenty (ojciec dostawał zawsze whisky, no świetny prezent, nie?), Maryla Rodowicz i Krzysztof Krawczyk tworzyły atmosferę.
Po wigilii upijali się oboje - bo się z kimś pokłócili przy stole, za dużo wydali, coś tam innego się wydarzyło. Kiedyś cały drugi dzień świąt matka rzygała i darła się, że wszyscy są za głośno i że zniszczyli jej życie. Ale podczas imprezy kazali mi łamać się opłatkiem z każdym, recytować wierszyki i modlitwy. Kiedyś powiedziałam, że modlę się, aby rodzice przestali pić - wtedy dziadek powiedział, że Bóg mnie ukaże za mówienie nieładnie o rodzicach i to taki dzień. Gdy będę miała ze swoim mężem (teraz jeszcze narzeczonym) dzieci, to będę miała wymówkę, żeby tam nie jeździć. Nie da się zapomnieć takiej ilości wyrządzonego zła.
Tekst pochodzi z bloga katolwica.blog.deon.pl.
Skomentuj artykuł