Zniewoleni wolnością

ewelina.drela / "artykuł nadesłany"

O grzechu powiedziano już niemal wszystko. Współczesna cywilizacja i popkultura umniejszyły jego znaczenie tak bardzo, że wręcz śmiesznym wydaje się dzisiaj mówienie i pisanie o grzechu. Wszak człowiek jest istotą wolną, ma prawo dokonywać wyborów i nikt nie może go ograniczać. Do czasu.

Przychodzi taki moment w życiu, kiedy nagle stwierdzamy, że osiągnęliśmy kres. Wszystkiego spróbowaliśmy, byliśmy „wolni”, robiliśmy wszystko, na co mieliśmy ochotę, nie licząc się ani z normami moralnymi, ani tym bardziej z przykazaniami, ani z drugim człowiekiem. Całkowicie wyzwoleni. Niczym nie ograniczeni. A jednak, coś jest nie tak. Pojawia się jakiś smutek, brak. Jeszcze nie wiemy czego dotyczy, ale już czujemy pustkę gdzieś głęboko w środku. I bardzo trudno ją zapełnić. Oczywiście, można się „znieczulić”. Na chwilę. Potem wszystko wraca, czasem z jeszcze większą siłą. Szukamy kolejnych rozrywek–i nic. Wciąż boli, niepokojąco o sobie przypomina, nie da się zaspokoić. Głód miłości, który–niezaspokojony–nieuchronnie prowadzi do śmierci. Rozpoczynamy proces umierania.

Błędne koło?

Cóż stało się z naszą wolnością? Dlaczego, mimo pozornego nasycenia, odczuwamy głód? Dlaczego już nam nie wystarcza życie takie, jak do tej pory? Dlaczego zaczynamy czuć, że coś tracimy, że....umieramy? Ojciec Leon Knabit, benedyktyn, w jednym z odcinków poświęconych Poważnym Sprawom, dość dokładnie i w bardzo ciekawy sposób rozważał temat grzechu. Wysnuł twierdzenie, że dobrowolny i świadomy grzech powoduje śmierć duszy. Krótkowzroczność w poszukiwaniu szczęścia powoduje, że staramy się je odnaleźć bez względu na wszystko, oby tylko zaspokoić swoje pragnienie. Nie liczą się metody i środki, nieważny jest drugi człowiek, jego odczucia, pragnienia. Zaczyna nas toczyć grzech i zepsucie. Przestajemy dostrzegać kolory i urok świata. Zatraciliśmy kontakt z Bogiem, czyli to, co trzyma nas przy życiu, dodaje sił na każdy kolejny dzień. Nasze oczy są smutne i pozbawione blasku, przestajemy się uśmiechać lub robimy to mechanicznie, bo tak wypada. Czujemy się wypaleni od środka, pozbawiemi wnętrza. Zaczynamy być obojętni na wszystko, co dzieje się dookoła. Nie robi na nas wrażenia ludzka tragedia, dramat, jesteśmy też obojętni na szczęscie. Lepiej go nie widzieć. Życie jest ciężkie i pozbawione sensu, a w związku z tym szukamy sztucznych i pozornych radości. Zapętlamy się jeszcze bardziej, znowu oddajemy się grzechowi. Nasze wnętrze cierpi, gdyż ono wie, za czym tęskni. My zapomnieliśmy – ono pamięta ile radości i szczęscia daje przebywanie blisko Pana Boga. Dusza umiera. Koło się zamyka.

Powolne kroczenie ku śmierci

Wydaje nam się, że wolność i brak ograniczeń, wyzwolenie od Boga, religii, kościoła sprawia, że jesteśmy prawdziwie sobą, autentyczni, prawdziwi. Nic bardziej mylnego. Zapętlenie w grzechu powoduje, że przestajemy być sobą, zaczynamy udawać kogoś innego, kogoś, kim może chcielibyśmy być. Robimy rzeczy sprzeczne z naszą wiarą, a często nawet osobowością. Doskonale oddaje to bardzo dramatyczny fragment Listu św. Pawła do Rzymian: „Nie rozumiem bowiem tego, co czynię, bo nie czynię tego, co chcę, ale to, czego nienawidzę – to właśnie czynię.” (Rz 7,15)

A jednak. Ten niemodny, pomijany dzisiaj, wyśmiewany grzech powoduje śmierć naszej duszy, wnętrza. Uczucie pustki, samotności, żalu, goryczy. Powiedziano już o nim prawie wszystko. Ale tak rzadko mówi się o tym, co Pismo Św. stwierdza bardzo wyraźnie. W języku bibllijnym sprzeciwienie się woli Boga, czyli grzech, jest rozumiane jako śmierć. Potwierdza to Księga Powtórzonego Prawa: „Biorę dziś przeciwko wam na świadków niebo i ziemię, kładę przed wami życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierajcie więc życie, abyście żyli wy i wasze potomstwo miłując Pana Boga swego, lgnąc do niego, bo tu jest twoje życie i długie trwanie twego pobytu na ziemi.” (Pwt 30,19)

Teraz wszystko zaczna być jasne. Człowiek, jako istota stworzona przez Pana Boga, na Jego obraz i podobieństwo, nosi w sobie tęsknotę za Swórcą, pragnie bliskości i kontaktu z Nim. Tylko to pozwala mu żyć pełnią życia, realizować się i spełniać. Grzech, ze swojej natury przeciwny Panu Bogu, odala nas od Niego. A ponieważ grzech charakteryzuje się tym, że nigdy nie mówi „Dość!”, ciągnie za sobą człowieka, powodując, że ten zatraca się coraz bardziej i coraz dalej odchodzi od szlaku wyznaczonego przez przykazania i naukę Chrystusa. Błądzi coraz bardziej, nie zdając sobie sprawy z tego, że w miarę oddalenia się od głównej ścieżki, narasta w nim tęsknota za Bogiem. Szuka wolności, ucieka od zakazów, ograniczeń, uważając je za niemodne i anarchroniczne. Jak pisała prof. Anna Świderkówna: „W każdym zakazie jesteśmy skłonni upatrywać zamachu na naszą wolność. A przecież szlaban zamykający tuż przed maską samochodu przejazd przez tory kolejowe strzeże właśnie bezpieczeństwa kierowcy”.

Droga odwrotu – droga powrotu

Powstaje pytanie, dlaczego właściwie dobry i miłosierny Pan Bóg dopuszcza grzech, a co za tym idzie, zło? Wiele osób duchownych podjęło się próby wyjaśnienia tego fenomenu. Benedyktyn, ojciec Włodzimierz Zatorski twierdzi, że wynika to z ogromnego szacunku Boga do człowieka. W czasie aktu stworzenia Pan Bóg dał człowiekowi wolną wolę. Beż zadnych „ale” i ograniczeń, nigdy nie łamie ludzkiej wolności. Nie stwarza też człowiekowi sytuacji, w których „opłacałoby się” nie grzeszyć. Wręcz przeciwnie.
Grzeszymy i odchodzimy od Boga nie dla samego faktu, ale dlatego, że szukamy pozornego, krótkiego złudzenia szczęścia, wygody. Wydaje nam się, że tak będzie łatwiej. Zagubiliśmy się. Straciliśmy kontakt ze Stwórcą, brodzimy w bagnie. Jest nam źle, jesteśmy nieszczęśliwi. Szukamy sensu życia i porad u rozmaitych „guru”. Chcemy wrócić, lecz nie wiemy jak. Chcemy znów być szczęśliwi, szczerze uśmiechnięci. Pragniemy przestać mieć wyrzuty sumienia, przestać się zadręczać, truć swoje życie i duszę. Czy to w ogóle możliwe? Uświadomienie sobie własnego upadku, słabości, klęski źle rozumianej wolności jest najlepszym momentem, aby ujawniło się Boże miłosierdzie. Ojciec Leon Knabit mówiąc o grzechu przypomina, że człowiek zawsze ma możliwość zanurzyć się w Bożym miłosierdziu i uzykać odpuszczenie grzechu. Zawsze może się oczyścić. Zacząć od początku. W tak niezwykły i spektakularny sposób został wyróżniony przez Pana Boga. Okazuje się bowiem, że zbunotwane i upadłe anioły nie mają możliwości powrotu.
Teraz jesteśmy jak syn marnotrawny, wracamy do Ojca prosząc, by „uczynił nas choćby jednym z najemników”. A ten miłosierny Ojciec nie krzyczy, nie robi wymówek, niczego nie wypomina. Przyjmuje nas z otwartymi ramionami, wkłada pierścień na palec i sandały na nogi. Jest przecież napisane, że „w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia”(Łk 15,7). Oczy znów nabierają blasku, na twarzy pojawia się uśmiech. Za oknem świeci słońce. Przestajemy być zgorzkniali, znów odczuwamy radość. Zaspokoiliśmy pierwszą i podstawową potrzebę – kontaktu i bliskości z Bogiem.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Zniewoleni wolnością
Komentarze (1)
T
tomasz
29 marca 2011, 12:41
 DZIĘKI EWELINA. pozdrawiam.