Ciary na plecach

(fot. z archiwum zespołu)
Paweł Gzyl / "Dziennik Polski"

W ubiegłym roku zespół Ocean, wraz z wydaniem nowej płyty, dołączył do czołówki polskiego rocka. W ramach promocji krążka zawita do Krakowa. Z tej okazji rozmawialiśmy z liderem formacji - Maciejem Wasio.

- Gratuluję nominacji do "Fryderyka" dla "Cztery" za najlepszą płytę rockową minionego sezonu. Poczuliście się docenieni?

- Wreszcie nie musimy nikomu tłumaczyć, co to za zespół ten Ocean. Co prawda od początku działalności czuliśmy duży oddźwięk fanów na naszą muzykę, ale branża jakoś się nami nie interesowała. Byliśmy takim ukrytym czarnym koniem polskiego rocka. Ale okazało się, że im lepsze piosenki - tym lepsza reakcja.

DEON.PL POLECA

- No właśnie: piosenka "Czas by krzyczeć" stała się w ubiegłym roku sporym przebojem. Można ją było usłyszeć nawet w mainstreamowych mediach. Czy to sprawiło, że na waszych koncertach pojawiła się nie tylko rockowa publiczność?

- Nie było jakiejś rewolucji. Mamy stałą grupę wiernych fanów. Od czasu wydania drugiej płyty gramy do stu koncertów rocznie. To ma duże znaczenie. Jesienią zagraliśmy wspólną trasę z Lipali. Okazała się ona dużym sukcesem frekwencyjnym. Dotarliśmy do trochę innej widowni - ich fani posłuchali Oceanu, a nasi - Lipali.

- "Cztery" to najbardziej czadowa płyta Oceanu. Co o tym zdecydowało?

- Na pewno najbardziej surowa. Po prostu tak czuliśmy. Piosenki powstawały bardzo szybko. W ciągu trzech dni zrobiłem z naszym basistą Quentinem aż dwanaście utworów, z których jedenaście weszło na płytę. Były to mocne, organiczne, rdzenne kawałki. I zależało nam, żeby nie zatracić tego brzmienia podczas pracy w studiu.

- Nowym muzykiem Oceanu jest gitarzysta Michał Grymuza - znany z Armii czy zespołu Kasi Kowalskiej. Jak na siebie trafiliście?

- Przypadkowo. Spotkaliśmy się koncercie grupy Whitesnake w warszawskiej Stodole. Ponieważ nie podobało nam się, obaj trafiliśmy do baru. I tam, przy piwie, zgadaliśmy się, że lubimy te same zespoły i płyty. Michał powiedział, że jeśli kiedykolwiek będę potrzebował pomocy - wystarczy, że dam znak. Ponieważ Ocean był wtedy w rozsypce, puściłem mu kilka nagrań demo, na które on zareagował z entuzjazmem.

- A co się stało, że Ocean rozpadł się przed nagraniem swej najlepszej płyty?

- To prosta historia: zmarł mój ojciec, musiałem więc poświęcić się rodzinie i przejąć kierownictwo firmy, którą prowadził, aby zapewnić byt sobie, siostrze i mamie. Przez rok byłem kompletnie wyjęty z muzycznego życia. Nagromadziło się jednak we mnie tyle emocjonalnych śmieci, że musiałem je wyrzucić. Podzwoniłem po chłopakach, aby ich zaktywizować do powrotu, ale okazało się, że każdy z nich zaangażował się już w inny projekt i niespecjalnie miał czas. Musiałem więc zacząć myśleć o nowym składzie.

- Powiedziałeś w jednym z wywiadów: "Ocean wysysa ze mnie wszystkie złe emocje".

- Złe i dobre. Przykładem tych drugich może być piosenka "Bądź przy mnie", w której śpiewam, że pomimo wielu wad mogę być szczęśliwy. Żeby napisać coś szczerego - musi to być nieprzemyślane. A nieprzemyślane rzeczy rodzą się wtedy, gdy kierują nami skrajne emocje - rozpacz, wkurzenie lub radość. Dlatego moje teksty powstają w takich sytuacjach.

- W tym kontekście "Cztery" wydaje się być Twoim najbardziej osobistym albumem.

- To prawda. Jest na tej płycie piosenka "Cudowny świat", która wywołuje we mnie takie emocje, że wyjątkowo rzadko wykonujemy ją na scenie. Zresztą nie tylko na mnie tak działa. Już kiedy ją miksowaliśmy, musieliśmy kilka razy przerywać pracę, bo czuliśmy straszne ciary na plecach. Właśnie dla takich chwil warto tworzyć.

- Piszesz niebanalne teksty, szczególnie te o damsko-męskich relacjach.

- Te na ostatnią płytę powstały podczas Świąt. Nie lubię tego okresu, bo wychodzi wtedy wiele spraw, które dzielą ludzi. Ale udało mi się to przezwyciężyć. W efekcie napisałem dziesięć tekstów, które aż kipiały od emocji. Wystarczyło je tylko przelać na papier.

- Nie jesteś typem szalonego rockmana.

- Patrzę na życie zdroworozsądkowo, trzymam się mocno ziemi. Podziwiam artystów, którzy tworzą, unosząc się piętnaście centymetrów nad chodnikiem. Ale to nie ja. Dobrałem się pod tym względem z Michałem Grymuzą. Nie traktujemy siebie jak "artystów", ale też nie jak "rzemieślników". Po prostu jesteśmy dobrze zorganizowanymi muzykami. Nie interesują nas również balangi, panienki, wciąganie kresek. Taki typ rock`n`rollowego zadymiarza wydaje nam się groteskowy.

- Tym razem pojawicie się w Krakowie bez Lipali - po prostu na swoim. Co ten fakt zmieni w programie koncertu?

- Zagramy więcej numerów, inaczej je poukładamy. Pojawią się nowe, ale też starsze rzeczy, bo przecież nie ma się czego wstydzić.

Rozmawiał: Paweł Gzyl

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Ciary na plecach
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.