Człowiek jest mocny
Wszyscy, których dotknęła powódź, przeżyli coś bardzo specjalnego. Między sobą rozumieją się niemal bez słów. Ci, których powódź nie dotknęła, nie potrafią sobie wyobrazić, że nie można było przejść piętnastu metrów od stodoły do domu, żeby ratować dobytek. Rozmowa z Katarzyną Komorowską, psychologiem Krakowskiego Ośrodka Interwencji Kryzysowej.
Majka Lisińska-Kozioł: Telewizja, w reportażu z powodzi, wiele razy pokazywała kobietę, która szlochając krzyczała do kamery: "Dlaczego, dlaczego nikt nas nie uprzedził?”...
Katarzyna Komorowska: W sytuacji ekstremalnej, a więc w momencie zagrożenia życia, dobytku, rodziny, właściwie wszystkich tych wartości, które człowiek buduje przez całe życie – ludzkie zachowania są nieprzewidywalne, ale oddają dokładnie to, co czujemy. I nie ma zachowań złych. Każde – powiedziałabym – jest odpowiednie, jeśli tylko pozwala ludziom wyrzucić z siebie to, co przeżyli. I śmiech, i płacz, i gniew są normalnymi reakcjami na nienormalną sytuację. W sytuacji ekstremalnej reagujemy w sposób nieprzewidywalny także dla nas samych.
Działania psychologów polegają na tym, by człowiek zyskał wewnętrzną zgodę na swoje reakcje i działania w sytuacji daleko odbiegającej od normalności. W czasie kataklizmu zachowania irracjonalne są swoistą normą.
Żal czy gniew mogą być wywołane także przez złą informację, brak ostrzeżeń we właściwym czasie, niedotrzymanie obietnic dotyczących pomocy, pogłoski, że pomoc jest udzielana niesprawiedliwie. Ofiarom zresztą łatwiej pogodzić się z dziełem natury, niż z myślą, że można było zapobiec tragedii lub zmniejszyć jej skutki. Intensywność reakcji ocalonych może być tym większa, im bardziej zostało naruszone ich dotychczasowe życie. Ratujący powinni być świadomi, że pomagają ludziom, którzy są często w desperacji, by nie czuć się adresatami ich gniewu, irytacji, pretensji i nie traktować tych reakcji osobiście, lecz jako psychologiczne następstwo katastrofy.
Osoba w niebezpieczeństwie działa na bazie instynktu według następujących trzech zasad: uciekaj, zamroź się albo walcz.
Najważniejsze jest usunięcie jej z miejsca zagrożenia. Dopiero wtedy do akcji może i powinien wkroczyć psycholog, żeby dowiedzieć się, co się wydarzyło, czego ta osoba się bała, co było jej głównym odczuciem…
Zdarza się, że człowiek, który znalazł się w sytuacji dla siebie ekstremalnie trudnej, czuje gniew. Gniew pomaga w wykrzesaniu z siebie kolejnych pokładów energii i mobilizuje do działania. Ktoś inny z kolei sprawia wrażenie otępiałego i obojętnego. Obserwatorowi wydaje się, że nic do niego nie dociera. Każde z tych tak różnych zachowań jest normalne i bardzo eksploatujące dla organizmu.
Po prostu słucha. To jest najważniejsze. My, ludzie, zwłaszcza kiedy wątpimy, potrzebujemy innych ludzi i ich szacunku, żeby pogodzić się ze sobą, potrzebujemy ich uwagi i zrozumienia.
Dzieci przeżywają powódź w gruncie rzeczy tak samo jak dorośli. Choć na początku nie zdają sobie sprawy z zagrożenia i może im być nawet fajnie. Tworzą się przecież kałuże, bajora, w których można brodzić. Ale jeśli rodzice są podenerwowani lub przerażeni, to w naturalny sposób zmienia się rytm wedle którego funkcjonował dom, do którego dzieci przywykły. Widzą, że mama jest smutna albo zamyślona, nieuważna, poirytowana, zniecierpliwiona. Nieraz mówi się: dzieciom się nic nie stało, są u babci. Ale już samo to, że są u babci, zamiast w domu, jak zwykle – rodzi stres. Istotne jest to, żeby o każdej ważnej rzeczy, która się dzieje w rodzinie, dało się z dzieckiem rozmawiać. Dzieci nie dysponują odpowiednim aparatem pojęciowym, więc nie wiedzą, o co nas, dorosłych, zapytać, ponieważ nie umieją tego nazwać.
Co wobec tego robić?
Jeśli się z dziećmi rozmawia i pozostaje się z nimi w kontakcie, to z większym albo mniejszym trudem udaje się rozładować ich emocje. Zmniejszyć strach.
To, jak dziecko sobie radzi ze stresem lub przeżytym urazem widać po sposobie, w jaki funkcjonuje w środowisku. Po powodzi dzieci zrobią się – jak my to mówimy – krańcowe. Czyli albo mogą być bardzo aktywne, nieznośne, pobudzone, nieposłuszne albo wyciszone, lgnące do rodziców, niesamodzielne i apatyczne. Z dzieci trzeba wydobyć to, co przeżyły i pomóc im to nazwać. Coś co zostało nazwane, normalnieje, przestaje straszyć. Stosujemy różne metody. Jak nie pomaga rozmowa, to siadamy i rysujemy.
Nie to, że sobie w ogóle nie poradzą, ale to, że przez dość długi czas nie wiedzą, jak wyjść z opresji. Wszystkie te sytuacje, które się zdarzają w związku z powodzią, są traumatyczne, wyjątkowe, nowe. A dorosłemu człowiekowi jest trudno, gdy nie ma kontroli nad swoim życiem. Kiedy nie może decydować, co będzie jutro, co będzie za chwilę.
Wszyscy, których dotknęła powódź, przeżyli coś bardzo specjalnego. Między sobą rozumieją się niemal bez słów. Ci, których powódź nie dotknęła, nie potrafią sobie wyobrazić, że nie można było przejść piętnastu metrów od stodoły do domu, żeby ratować dobytek. Ani tego, że woda była na dwa metry głęboka i płynęła tak wartkim nurtem, że gdyby ktoś włożył rękę, to by mu się złamała.
Też, bo także członkowie służb ratowniczych przeżywają sytuacje ekstremalne. Jednak inaczej pomagamy tym, którzy po ciężkich traumatycznych przeżyciach muszą wrócić do akcji, a inaczej po jej zakończeniu. Bo wtedy chodzi o to, aby ratownicy znów umieli się odnaleźć w zwyczajności, codzienności. To, co widzieli podczas powodzi, powinni przechować jako doświadczenie, a nie obciążenie na dalsze życie.
Stany silnego napięcia i lęku mogą się pojawiać długo po katastrofie i są często związane z elementami sytuacji przypominającej to wydarzenie. Strach może zjawiać się w kolejne rocznice powodzi. I tak, w przyszłym roku, gdy będzie się zbliżał czas tegorocznych opadów, ludzie mogą się poczuć gorzej, reagować rozdrażnieniem, niepokojem, zwiększoną wrażliwością emocjonalną, smutkiem. No i będą uważniej spoglądać w niebo. Ktoś, kto przeżył powódź, nie kojarzy szumu deszczu z miłą kołysanką, ale z katastrofą. Mówimy więc powodzianom, że tak mogą się czuć, i że jest to normalna reakcja.
W sytuacjach traumatycznych komunikat ma być jasny, krótki, logiczny, konkretny i przekazany spokojnie – czyli wiarygodny. Niewłaściwy powoduje wzrost napięcia. Treść komunikatów powinna zawierać informacje o tym, co się wydarzyło lub może się wydarzyć, jakie są przewidywane lub zaistniałe skutki, kto jest narażony i kto wymaga ochrony szczególnej (np. małe dzieci, mieszkańcy określonego rejonu), jak zapobiegać własnymi siłami przewidywanym sytuacjom lub jakie działania podjąć. Ewakuacja jest złem koniecznym, przeprowadza się ją zwykle pod presją czasu i okoliczności. Informacja sprowadza się do podania – kiedy, gdzie i jak należy opuścić rejon, że pomocy udzielą służby identyfikowalne dla ewakuowanych. Rzadko mamy do czynienia z sytuacją, kiedy to w jasny sposób precyzuje się nieuchronność ewakuacji i jest czas, który pozwala na współpracę między ratującymi a zagrożonymi w ramach planów sporządzonych przez sztaby kryzysowe.
Byliście Państwo niedawno w Lanckoronie. Jak tam wygląda sytuacja?
Byliśmy u ludzi, którzy są w trudnym momencie, bo wciąż nie wiadomo, czy uda im się uratować domy zagrożone osuwającą się ziemią. U ludzi, którzy czekają na prognozy, na ekspertyzy. Do ich wyniku trzeba się będzie jakoś odnieść. Same niewiadome.
Co im Pani mówiła?
Przede wszystkim słuchałam, co oni mówili. Jest w tych ludziach wielka niezgoda na to, co ich spotkało. Ciąży na nich odpowiedzialność za los rodzin, za przyszłość dzieci. Wielu z nich ma potrzebę mówienia o swojej sytuacji, a my, psychologowie, towarzyszymy tym ludziom i dzięki temu jest im trochę lżej.
W traumatycznej sytuacji spada racjonalna ocena tego, co się wydarzyło…
Owszem, ale ona wraca. Tylko, że emocje są tak silne, iż człowiek nie potrafi uruchomić zasobów racjonalności, którą ma. Trzeba mu pomóc.
Niepodejmowanie rozmowy na temat wydarzenia urazowego i nie odreagowanie tak silnych emocji może spowodować, że normalny proces powracania do zwyczajnego funkcjonowania zostanie zaburzony. Wtedy nawet po kilku tygodniach czy miesiącach pojawiają się koszmarne sny na temat zdarzenia, złudzenia, halucynacje, różne reakcje fizjologiczne, pojawia się niezdolność do przeżywania serdecznych uczuć, obojętność lub chłód wobec innych, poczucie ograniczonej perspektywy czasowej, brak zainteresowania sukcesami na polu zawodowym czy osobistym, drażliwość, wybuchy gniewu, trudności z koncentracją uwagi, nadmierna czujność.
Czy oprócz skołatanej psychiki ludzie są podatni na inne dolegliwości?
Uprzedzamy powodzian, że po pierwszym momencie, kiedy to wydatkujemy wielką ilość energii, może pojawić się większa niż normalnie podatność na zmęczenie, może zmniejszyć się odporność na choroby somatyczne. W takiej sytuacji bardzo pomaga obecność innych ludzi w naszym życiu. Ludzi życzliwych, chętnych do pomocy.
Tych jest, jak widzimy, bardzo wielu.
Z relacji osób, które obserwujemy w czasie tej powodzi, wynika, że grupy sąsiedzkie działają wspólnie, że opracowują strategie i plan wychodzenia z kryzysowej sytuacji. Jeden drugiego wspiera i jeden na drugiego może liczyć. Ludzie, którzy mają zaprzyjaźnionych sąsiadów, organizują się szybciej i szybciej wracają do normalności. W rejonach dotkniętych prognozowanym zagrożeniem zachęca się poszczególne rodziny do opracowania własnych planów działania w czasie klęski. Obejmują one poznanie lokalnych źródeł zagrożenia i lokalnej sieci pomocy poprzez m.in. zaznajomienie wszystkich członków rodziny ze spisami telefonów interwencyjnych, adresami schronień tymczasowych, usytuowanie centrów koordynacji działań ratowniczych czy biur informacji o ofiarach.
Wszystkie takie działania pomagają także w dobrym współdziałaniu poszkodowanych ze służbami ratowniczymi.
Jakie są fazy reagowania na wydarzenie traumatyczne?
Najpierw ludzie dokonują ogromnego wysiłku, by uratować jak najwięcej, by zminimalizować straty. Kiedy niebezpieczeństwo mija, są szczęśliwi, że przeżyli i uratowali to, co najważniejsze. Wspierani pomocą z zewnątrz myślą z nadzieją o przyszłości. Najtrudniejsza jest jednak inwentaryzacja strat, gromadzenie zaświadczeń, rachunków, pisanie podań, załatwienie tysiąca spraw w rożnych urzędach. I wtedy ważne jest, by ktoś im towarzyszył, choćby poprzez dobre słowo. Zdanie: "Tyle już nam się udało załatwić, jeszcze trochę i będzie dobrze” – odwraca uwagę od tego, co jest do zrobienia. Osoba poszkodowana nie robi sobie wyrzutów, że jest niezaradna, ale koncentruje się na działaniach pozytywnych.
Co ludzie tracą w powodzi? Czy tylko rzeczy materialne?
O konkretnej stracie, konkretnego człowieka psycholog dowiaduje się rozmawiając z nim. Bardzo często jest to prawda bardzo prywatna i intymna. Dla jednego największym problemem są straty materialne. Dla innego jest utrata własnej twarzy. Na przykład zaradny ojciec, który był zawsze opoką, nie poddawał się, miał mocną pozycje w domu – płakał, gdy woda zabrała mu dom. Nie wie teraz, jak ma spojrzeć żonie w oczy, co pomyślą dzieci. Boi się, że stracił swoją pozycję, swój autorytet. I musi sobie z tym poradzić.
Prawdziwa pomoc psychologiczna zaczyna się po akcji ratowniczej. Wtedy gdy już zgasną światła reflektorów, media zajmą się nowymi tematami, a ci, których powódź ominęła wrócą do swoich spraw. Tymczasem powodzianie nadal będą walczyć o powrót do dawnego życia. I dowiedzą się o sobie wielu rzeczy. Także tego, że człowiek jest mocny. I wiele może.
Rozmawiała Majka Lisińska–Kozioł
Katarzyna Komorowska, koordynator pomocy psychologicznej w sytuacji masowych wydarzeń traumatycznych, przewodnicząca Sekcji Interwencji Kryzysowej Polskiego Towarzystwa Psychologicznego. Doświadczenie zawodowe m.in.: szacowanie potrzeb psychologicznych po powodzi w 1997 w Kotlinie Kłodzkiej (realizacja rządowego programu pomocowego)
Źródło: Człowiek jest mocny, www.dziennikpolski24.pl
Skomentuj artykuł