Spowiedź jest jak rzucenie się w ukochane, wytęsknione ramiona Taty
Spowiedź to niebywała instytucja. Wyznanie winy przynosi ulgę. Co więcej, dzięki pokucie wyrządzone krzywdy można naprawić. Najważniejsze jednak jest to, że niechlubna przeszłość zostaje darowana, a przyszłość możemy odtąd malować miłością.
Cenię sobie momenty, gdy moje dzieci chwilę po tym, gdy zrobią coś niedozwolonego, przychodzą, by powiedzieć, że im nie wyszło. Przychodzą po to, by się przytulić. Wiedzą, że postąpiły niewłaściwie, ale są pewne, że nie zostaną odepchnięte, zakrzyczane, ukarane. W takich momentach czuję, że to jeden z największych sukcesów mojego rodzicielstwa. Moje dzieci nie zostają też same ze swoim upokorzeniem. Mogą liczyć na rozmowę i przytulenie. Cieszę się, że nie chowają się zawstydzone w kącie, ale w moich ramionach.
Szansa zamiast kary
Czy zawsze tak się dzieje i czy dla mnie - jako mamy - jest to proste? Nie. Czasem mam ochotę krzyknąć, że znowu..., że przecież mówiłam… Buzują bowiem we mnie trudne do okiełznania emocje, które chętnie wykrzyczałabym dziecku w twarz. Sama byłam wychowywana w poczuciu konieczności zasłużenia sobie na miłość, troskę, zauważenie. Za winę należała się surowa kara. Dopiero kochający, dobry, wyczekujący Bóg zmienił moje serce pałające zemstą za najdrobniejsze zło, w takie, które chce kochać i przebaczać, bo samo doświadczyło i nadal nieustannie doświadcza ogromu miłości.
Pokuta, zadośćuczynienie. Kara czy konsekwencja? A może ani jedno, ani drugie? Kiedy myślę o sakramencie spowiedzi, pierwszym słowem, które pojawia się w mojej głowie, jest ulga. Trochę jak w przypadku przytulenia moich dzieci, które nabroiły i przyszły po pomoc, bo na ich sercu ciąży głaz. Gdy w takich momentach doświadcza się miłości, nie ma mowy o karze. Potrzeba naprawy wyrządzonej krzywdy sama wychodzi z serca. Puka do wnętrza jako zaproszenie do odpowiedzi na miłość. Nie kara, ale szansa…
Serdeczne ramiona
Mam różne doświadczenia spowiedzi. Na różnych spowiedników w życiu trafiałam. Byli tacy, którzy zostawili w moim sercu rany na lata przez swój krzyk i brak miłości. Większość z nich miała jednak ramiona serdeczne jak mama. Mogłam przyjść, szczerze powiedzieć, co mi nie wyszło, i zostałam przyjęta. Nawet wtedy, gdy wyznawałam grzech, którego wstydziłam się tak bardzo, że nie wiedziałam, czy ziemia się pode mną nie zapadnie, gdy w końcu wydukam go z siebie na głos. Nawet wtedy, gdy słyszałam naukę, która była dla mnie trudna, bo odsłaniała maje słabości, wydobywała na światło to, co wywoływało zażenowanie, lęk przed oceną i odrzuceniem albo chęć schowania się przed światem. Nawet wtedy, gdy pokuta, którą dostałam, bolała, bo wiedziałam, że będzie wymagała ode mnie ogromnego wysiłku - duchowego i psychicznego przełamania się.
Ramiona mamy i miłość Boga. Nie trzeba przytulać kogoś fizycznie, by czuć jego troskę, wsparcie i bliskość. Nie trzeba zasługiwać na miłość. Jednak by móc jej doświadczyć, warto nauczyć się ją przyjmować. Dla mnie największą szkołą przyjmowania miłości jest właśnie konfesjonał. Nigdzie nie odsłaniam swojego serca tak głęboko, jak tam. Nigdzie w ciągu kilku minut nie mówię o swoich błędach w szczery i bezpośredni sposób. Nigdzie nie mam odwagi pokazać swego zagubienia. Czy boję się kary? Nie. Wiem, że w konfesjonale czeka na mnie Miłość: rozgrzeszenie, czysta karta, serce bez ciężaru, ulga. Owszem, jest wstyd i lęk. Wszystko to ma prawo we mnie tkwić. Jestem człowiekiem, odczuwam więc różne emocje. Jednak zawsze podejmuję decyzję, by rzucić się w ukochane, wytęsknione ramiona Taty…
Miłość za miłość
Kiedy doświadczam miłości, która otula i zawsze czeka, daje życie, pojawia się we mnie pragnienie wzajemności. Odpłaty. Naprawienia krzywdy. Czasem jest ono bardzo silne, wręcz natarczywe. Wiem jednak, że właśnie wtedy budzi się mała Madzia, która odzywa się starym, wrednym głosem: Pamiętaj, na miłość trzeba zasłużyć... Ileż to razy odchodziłam z konfesjonału z myślą, że pokuta jest zbyt lekka, bo zasłużyłam przecież na coś znacznie bardziej dotkliwego. Więc może sama sobie coś dorzucę? Może sama się ukarzę, by bolało? Nie tędy jednak droga. Nie tak wyglądają ramiona kochającego Taty. Doświadczenie regularnych spowiedzi nauczyło mnie, że pokutę wyznacza spowiednik, nie ja. Kiedy mój wewnętrzny krytyk krzyczy, stawiam na posłuszeństwo poleceniom otrzymanym w konfesjonale. Z czasem widzę, jakie to ważne i bardzo potrzebne, by z kochającego Ojca Miłosierdzia nie zrobić w sercu tyrana, który czeka na moje potknięcie.
Pokuta jest dla mnie szansą. Trochę jak laurka od dziecka, które nabroiło, ale bardzo chce pokazać, że kocha. Bo kocha bardzo i choć nigdy nie będzie w stanie wynagrodzić za swój błąd, wie, że nie musi spłacać długu. Karę wziął na siebie Ktoś inny, więc może przyjść ze swoją nieudolną, małą laurką, która dla świata może być niczym, ale dla Boga jest wyrazem miłości, odwdzięczeniem się za miłość, wzajemnością, potrzebą serca, która nie wypływa ze strachu przed karą, ale z chęci powiedzenia: Kocham, dziękuję, że mogłam wrócić.
Artykuł pochodzi z dwumiesięcznika "Głos Ojca Pio".
Skomentuj artykuł